Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2009, 17:52   #11
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
- Jak najbardziej – uśmiechnęła się kącikowo – i nie chowaj lepiej tej mapy.

Wyjal wiec i podal ja dziewczynie myslami jednak byl juz w innym miejscu. Odczekawszy, az reszta druzyny laskawie sie ulotni wyjal maly telefon. Bylo ryzyko, ale bez niego zycie podobno jest nudne. Jeszcze tylko chwila wahania. Ktos postronny moglby w tej chwili uznac, ze Mark sie boi i pewnie mialby racje. Numer telefonu, ktory mial zamiar wybrac mogl stanowic dla niego zagrozenie. Odnowienie wiezi, ktore zerwal ponad dwa lata temu. Powrot na stare smieci, na ktore nie mial zamiaru powracac. Przysluga pociajaca za soba kolejne. Przede wszystkim jednak bedzie to znak, ze wrocil, ze znow jest aktywny. Czul jednak, ze nie ma wyboru. Pieniadze, ktore wreczyl mu Johny mogly wystarczyc co najwyzej na wiatrowki do polowan na wroble. Nie bylo szans na cos pozadnego. Bez sprzetu zas mogli sobie wsadzic palce w dupe i liczyc na cud. Z doswiadczenia wiedzial, ze cuda sie nie zdazaja.

- Czego...?

Zaspany glos w sluchawce natychmiast sciagnal go na ziemie. Nie brzmial zbyt raodsnie.

- Pet...

- Krain..?

- Nie, spiaca krolewna.


W sluchawce zapadla pelna napiecia cisza. Mark przez chwile przygladal sie Sue. Co ta dziewczyna robila wsrod tej bandy swirow?...

- Wracasz.

To nie bylo pytanie. Krain skrzywil sie slyszac ten pewny siebie i zdecydowanie rozbudzony glos.

- Nie... Jeszcze nie.. Potrzebuje czasu...

- Wracasz.

Mial ochote wyrznac Petowi w morde.

- Wracam. Tyle, ze wczesniej mam cos do zrobienia...

Znow cisza.

- Gdzie jestes?

- Liberty.

Petowi mogl powiedziec. Musial o ile chcial cos od niego wyciagnac. Opierajac sie plecami o brudny mur mowil dalej.

- Podobno masz tu kogos od zabawek. Potrzebny mi adres.. Tak dla siedmiu osob, moze nieco mniej... Legalnie.

- Krain, w co ty sie znow pakujesz?

- Pet...

- Nie Pet'uj mi tu do cholery, wiem jak mam na imie. To co duzego?

- Moze. Pewnie bedzie o tym glosno wiec sam sie dowiesz. Masz tu kogos?


Kolejna przerwa, ale dzwiek meczonej klawiatury pozwalal miec nadzieje, ze jednak cos z tego wyjdzie.

- Cockerell ave 56, Alderney. Sklep sie nazywa Wystrzalowa siodemka... Nie smiej sie.

Nie bylo to jednak takie latwe. Minela chwila nim byl w stanie zapanowac nad smiechem.

- Cockerell ave 56, Alderney... Sprobuj znalezc ta ulice.

Rzucil w strone Sue.

- Ok, jestem twoim dluznikiem...

- Nie pierwszy i nie ostatni raz. Gosc jest troche nerwowy.. Zadzwonie i dam mu znac ze sie pojawisz.

- Dzieki Pet...

Juz mial sie rozlaczyc ..

- Krain..

- Tak Pet?

- Uwazaj na siebie stary...


Dzwiek przerwanego polaczenia oszczedzil mu koniecznosci odpowiedzenia na ten nietypowy u przyjaciela objaw troski. Umiesciwszy komorke ponownie w kieszeni spodni spojzal wyczekujaco w strone dziewczyny.

- Znalazlas?


- Chyba ??? - odpowiedziała przyglądając się mapie trzymanej pod dziwnym kątem.

- Chodźmy stąd, bo stojąc w tym cholernym zaułku, raczej nie dowiemy się gdzie jesteśmy. A jesteśmy chyba daleko. To zupełnie inna dzielnica ? - powiedziała z cichym westchnięciem wciąż patrząc w mapę. Nienawidziła nowych miejsc.

Mark usmiechnal sie ruszajac za dziewczyna.

- Sprawdz rozklad metra.. Do najblizszej stacji mozemy zawsze dojechac lapiac Taxi... Chyba sie nie boisz?

Zakonczyl z lekka drwina w glosie.

- Z takim facetem u boku ? - zaśmiała się.

- Planche St ? niedaleko jest stacja metra. Dojedziemy do San Quentin Ave, później mamy most. - wciąz patrzyła w mapę

- Ty prowadzisz malenka...

- Świetnie, tylko nie miej później pretensji.


*****




Droga do Alderney trwala dluzej niz powinna. Zakorkowane ulice Liberty i koszmarny tlok w metrze skutecznie ta droge na dodatek obrzydzily. Mark nie przepadal za tlumami. Co prawda w niektorych przypadkach tlok byl sprzyjajaca okolicznoscia to jednak nadmiar ludzi w jednym miejscu sprawial, ze mezczyzna czul sie dziwnie osaczony.
Gdy wreszcie dotarli pod Cockerell ave 56, odetchnal z ulga. Sklep zarowno z zewnatrz jak i po przekroczeniu progu nie robil wrazenia. Ot, kilka rodzajow broni dla amatorow, troche bardziej profesjonalnego sprzetu, kamizelki kuloodporne, noze, jakies drobiazgi... Nawet niezle, jednak nie to do czego Krain byl przyzwyczajony.

- Czego?!

Powitanie to zaczynalo go przesladowac. Mezczyzna, do ktorego nalezal zgrzytliwie brzmiacy glos prezentowal soba niezbyt przyjemny widok. Potezna sylwetka zdawala sie wypelniac cale pomieszczenie. Wysoki na ponad metr dziewiedziesiat i wazacy grubo powyzej stu kilogramow wydawal sie nie miec ani grama tluszczu pod skora. Lysy, ubrany na czarno, z wrogim wyrazem twarzy stanowil idealny material na goryla godrzednego klubu ze striptizem.
Zastanawiajac sie jakim cudem Pet zawarl znajomosc z tym wielkoludem, Mark zmierzyl go chlodnym spojzeniem po czym spokojnie powiedzial.

- Chcielibysmy kupic kilka drobiazgow. Znajomy wspomnial, ze to dobre miejsce...

Mezczyzna spojzal na Kraina spod przymrozonych oczu po czym przeniosl spojzenie na Sue.

- Hmm... A ona to kto?..

Zapytal wciaz mierzac dziewczyne nieprzyjaznym wzrokiem.

- Jest ze mna.. To jak? Dobijemy targu czy mam poszukac innego dostawce?

Przez chwile wygladalo na to, ze facet jednak sie rozmysli i poczestuje kulka na odchodne. Wreszcie jednak wykonal zamaszysty ruch reka zapraszajac ich na zaplecze. W pomieszczeniu smierdzialo prochem i dymem z ogromnego cygara spoczywajacego w krysztalowej popielniczce. Czujac jak strozka zimnego potu splywa mu po grzbiecie postanowil, ze spedza w tym miejscu mniej czasu niz poczatkowo sadzil. Nie mial ochoty byc tym, ktory wraz z wlascicielem tego przybytku przekona sie jak niebezpieczne jest laczenie zamilowania do cygar z zamilowaniem do materialow wybuchowych. Jak sie okazalo schowek byl jedynie przedsiakiem bowiem za solidnie wygladajacymi drzwiami zaopatrzonymi w zamek kodowy i pewnie cala mase innych zabezpiecznien, znajdowalo sie prawdziwe serce tego przybytku. Pokoj, a raczej mala hala, oswietlona jezeniowkami przedstawiala soba marzenie kazdego fana napadow z bronia palna. Schludnie poustawiane na stalowych stelazach lezaly tu bowiem okazy broni palnej mogace zaspokoic nawet wyjatkowo wybredne jednostki. Olbrzym, najwyrazniej dumny z wrazenia jakie na gosciach zrobila jego kolekcja, gestem dloni zaprosil do swobodnego rozejzenia sie.

- Co konkretnie potrzebujecie?

Mark myslal przez chwile nad zadanym pytaniem. To co potrzebowali bez watpienia znajdowalo sie w posiadaniu tego mezczyzny. Problem stanowila jedynie kasa, a tej nie mieli za duzo.

- Potrzebuje ... Siedem sztuk tego..

Wskazal niedbalym gestem na czarne pistolety Smith&Wesson.

- Naturalnie naboje i kabury.. Szelki.. Dodatkowo jeden Ka-Bar dla mnie..

Mowiac to wskazal na noz wzorowany na Mk.II z ostrzem typu „recurve”. Byla to jego najwieksza slabostka i nie mial zamiaru z niej rezygnowac. Zastanawiajac sie na co jeszcze mogloby im wystarczyc spojzal przelotnie na Sue po czym zapytal.

- Cos dla ciebie malenka?

- Kastet - powiedziała po chwili namysłu. - I mów mi po imieniu.

- Zatem kastet dla malenkiej Sue. Dobra, podliczaj..

Mezczyzna, ktory przez caly czas z uwaga sie im przygladnal natychmiast wymienil cene. Zdecydowanie zanizona co nie uszlo uwagdze Kraina.

- Jestes pewien?

- Przysluga...

Rzucil jakby to jedno slowo mialo wszystko wyjasnic.

- Twoja wola..


*****



Zapadl juz wczesny wieczor gdy wreszcie udalo sie im dotrzec na miejsce spotkania. Mark, taszczacy plecak wypelniony bronia oraz wlasna torbe podrozna, mial dosc tego miasta. Cztery razy probowano go okrasc, o malo nie wepchnieto go pod kola przejezdzajacej taksowki, a na koniec wysiedli dwa przystanki od celu ich podrozy. Czul, ze zaraz zacznie zabijac.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline