Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2009, 19:13   #128
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Guun
Kalif obiecał pomóc wybawcy jego syna. Radość jaka malowała się na jego twarzy świadczyła, że był gotów ofiarować o wiele więcej. Nie nalegał jednak i nie próbował przekonać Guun, że powinien wziąć więcej.
Kalif zaproponował gościnę w swoim obozie. Był to co prawda obóz wojenny i zaledwie kilkadziesiąt metrów o namotu władcy toczyło się oblężenie twierdzy, ale mimo to badacz zaostał ugoszczony z pełnymi honorami.
Znalazła się i balia z letnią wodą w której zażył on relaksującej kąpieli, znalazły się bogato zdobione szaty. Misteria ich wykonania olśniła Guun. Były nie tylko wspaniale wykonane i bogato zdobione, ale także jak zapewnił rządca kalifa posiadały pewną specyficzną cechę o której badacz miał się przekonać następnego dnia w podróży. Przewiewna tunika chroniła w dzień przed palącym żarem lejącym się z nieba, a w zimne pustynne noce zapewniała odpowiednie ciepło. Gdy Guun układał się do snu do namiotu, który został oddany do jego dyspozycji, weszły dwie przepiękne i pełne wdzięku kurtyzany. One to z polecenia kalifa umiliły noc badaczowi.
Gdy słońce stało już wysoko, Guun dopiero się przebudził. Był zły na siebie za tak późne przebudzenie, ale zdawał sobie sprawę że w tej kulturze gościnność maja swoje specyficzne prawa. Mógłby sobie narobić kłopotów znikając z samego rana z ofiarowanymi darami.
- Panie eskorta już jest gotowa - sługa ukłonił się przed badaczem, który wychodził właśnie z namiotu po obfitym śniadaniu.
Na zewnątrz czekało na niego sześciu wojowników i czterech służących.
- Drogi przyjacielu - przemówił kalif - przykro mi, że nas tak szybko opuszczasz i nie będziesz świętował z nami zwycięstwa nad naszymi wrogami.
- Mi także przykro kalifie, ale sprawy niecierpiące zwłoki wzywają mnie do wyjazdu.
- Skoro tak uważasz, niech tak będzie. Moi wojownicy odwiozą cię do oazy kupieckiej i pomogą ci odszukać kupca Safiona. W jukach wielbłąda znajdziesz skromny wyraz wdzięczności za uratowanie mojego syna - Guun spojrzał na dwa pękata tobołki zwisające z boków zwierzęcia - oraz tych czterech niewolników dla których od dziś jesteś panem życia i śmieci. Nie są oni może w najlepszej kondycji, ale jesteśmy na wojnie a mój pałac jest daleko stąd. Gdybyś zaczekał ofiarowałbym ci lepszych...
- Naprawdę nie trzeba kalifie. Ci mi w zupełności wystarczą. Dziękuję za wszystko.
Guun pożegnał się i wraz z eskortom ruszył w drogę.
Podróż okazała się o wiele przyjemniejsza i wygodniejsza w towarzystwie niż w pojedynkę. Nowa wzorzysta szata sprawował się wspaniale i upał już tak nie doskwierał. Czterej niewolnicy nadskakiwali badaczowi, chcąc się wkraść w łaski nowego pana. Drażniło to trochę Guun i już się zastanawiał co z nimi zrobi, gdy dotrą do celu.
W miłej i dość sielankowej atmosferze minęły kolejne trzy dni podróży. Przed południem czwartego dnia jeden z wojowników jadący na czele zawołał:
- Panie spójrz to chyba oaza, której szukamy.
Guun wychylił się z siodła i spojrzał we wskazanym kierunku.
- O nie! - krzyknął w myślach na widok unoszącego się z nad oazy gęstego, czarnego obłoku dymu.
- Panie przypuszczam, że kupcy zostali napadnięci - wyraził swoje obawy jeden z wojowników - Bandyci prawdopodobnie tam są. Lepiej tam teraz nie jechać.
Zatopiony w czarnych myślach badacz tylko krzyknął:
- Nie! Ruszajmy! - i strzelił z bata.
Karawana ruszyła naprzód.
- Ktoś tu się bawi moim losem - pomyślał badacz zbliżając się do pogorzeliska.
Gdy grupa wjechała do oazy i minęła pierwsze dogasające namioty, prowadzący wojownik oznajmił:
- Spójrz panie, ktoś ocalał.
Na środku targowego placu stał mały chłopiec. Guun poznał go nawet z tej odległości, to był Fonikorias, posłaniec Mefistofelsa.
Karawana zatrzymała się przed chłopcem, który grobowym głosem oznajmił:
- Badaczu wprawiasz w zły nastrój mojego pana. A wiedz, że gniew mojego pana jest straszny. Nie próbuj igrać z losem. Mój pan nieznosi gdy ktoś go ignoruje. Potraktuj to jako ostrzeżenie - powiedział chłopiec i ręką wskazał pogorzelisko - i bądź ostrożny na przyszłość. Wiesz co masz robić i dokąd iść. Niezwlekaj więc i ruszaj. Mój pan czeka.
Po ostatnich słowach chłopiec rozpłynął się w powietrzu.
Wojownicy i czwórka niewolników stała oniemiała. W końcu jeden z nich odważył się zapytać:
- Panie co to oznacza?


Gun’Ryan
- Widzę, że uknułeś elfie bardzo chytry plan - wiedźma zaśmiała się złośliwie, a jej dwie towarzyski po chwili dołączył do niej.
Elfa przeszedł dreszcz po plecach o ich skrzekliwego śmiechu.
- Nie przewidziałeś jednak mój malutki, że odwiedź mnie moje siostry i nie tak łatwo pójdzie ci teraz ze starą Wiccą - ponownie szyderczy śmiech wzbił się w powietrze.
Elf milczał i bacznie spoglądał na wszystkie wiedźmy.
- One coś knują. Tylko co? - pomyślał przerażony.
Prespektywa walki z trzema czarownicami nie napawała go optymizmem.
Wydarzenia jednak potoczył się błyskawicznie. Ryani dostrzegł nagle, że Wicca wznosi ręce do góry i już miał krzyknąć do Glorianny "Padnij", gdy nagle wszystko zamarło.
Dosłownie wszystko się zatrzymało. Słowik przelatujący nad polaną zastygł w powietrzu, drzewa wygięte pod wpływem wiatru zatrzymały się w miejscu, trzy czarownice z otwartymi ustami i uniesionymi rękami także zastygły. Wyglądało na to, że sprawcą całego zamieszania był dżin. Stał on pomiędzy wiedźmami a parą elfów i powstrzymywał lecącą w ich stronę ogromną ognistą kulę.
- Ryani zabierz Gloriannę i uciekajcie jak najdalej. Ja postaram się powstrzymać czarownice.
Zdezorientowany elf stał z otwartymi ustami i niewiedział co miał robić.
- Nie stój jak kołek - krzyknął dżina - Nie ma czasu musicie uciekać! - wrzeszczał dżin.
Elf spojrzał w bok. Glorianna leżała nieprzytomna na ziemi. Skoczył ldo niej i próbował ją ocucić.
- Nie ma czasu - darł się dżin - długo tak nie wytrzymam. Uciekajcie.
Nie czekając na dalsze pouczenia Ryani rzucił wyjątkowo lekką Gloriannę na plecy i ruszył w dół pagórka.
Biegł ile sił w nogach nie oglądając się za siebie. Ile tak biegł sam niewiedział. Napędzała go myśl, że musi uratować piękną Gloriannę. Zatrzymał się dopiero gdy usłyszał potężną eksplozję. Odwrócił się i ujrzał, że na oddalony pagórku wykwitła olbrzymia kula ognia.
Ryani niewiedział co się tam stało, ale mógł się tylko domyślać że dżin poświęcił się by ich ocalić. Poczuł jak łzy napływają mu do oczu. Spojrzał na nieprzytomną elfkę i łz pociekły mu po policzkach.
- Nie marz się stary - zarechotał ropuch - grunt, że żyjemy.


Elrix
Kłamstwo przychodziło smokowcowi z równą łatwością jak jego matce wzniecanie pożarów. Na poczekaniu wymyślił łzawą historyjkę o tym że woda ze Źródła Życia potrzebna jest dla ojca Laury. I choć Cienie nie mają twarzy i trudno w ich przypadku mówić o mimice to smokowiec widział, że tą bajką uratował życie, a napewno uniknął walki.
- Widzę, że rycerski z ciebie jegomość przybyszu. Chwała ci za to, że pomagasz niewieście w ratowaniu ojca. W tych ruinach nie znajdziesz jednak niczego co go wspomoże. Źródło Życia o którym mówisz już wieki temu zostało przeklęte. Musicie pochodzić z dalekich stron...
- Tak - westchnął, przypominając sobie tajemniczych trędowatych którzy go tu wysłali.
- Wieki temu faktycznie Źródło Życia miało ogromną moc. Łyk wody z niego przywracał nawet do życia zmarłych. Wielu było pielgrzymów do tego Źródła. Jedni chcieli uleczyć się z chorób, inni ocalić zmarłe dziecko a jeszcze inni po prostu widzieli w tym możliwość zysku. I ci ostatni właśnie stali się przyczyną nieszczęścia. Wielki czarnoksiężnik Telmessos, który władał Trzema Krainami bardzo się rozłościł, że ktoś próbuje zarobić na magicznym źródle i czyimś nieszczęściu. Dzięki potędze KOrony Władzy przeklnął Źródło. Od tej pory kto się napije ze Źródła zmienia się w demona takiego jak my.
- Nierozumiem - zaczął Elrix - Skoro wiedzieliście, że czarnoksiężnik przeklnął Źródło...
- To my byliśmy tymi, którzy chcieli zarobić na życiodajnym źródle. Za karę czarnoksiężnik kazał nam się napić wody z niego i tułać się tu przez wieki. Radzę wam więc opuście to miejsce i gdzie indziej szukajcie ratunku dla ojca tej panny. Tutaj go nie znajdziecie.
- A to ci ładna historia. O co więc chodzi tym trędowatym oszustom. Czyżby chcieli żyć wiecznie jako demony? - zastanawiła się smokowiec.


Thorius
Długie cztery dni minęły za nim pokazała się szansa ratunku dla krasnoludów i Neurisa. Dzięki informacją, które podała im tajemnicza zjawa mieli szansę na wydostanie się z miasta duchów. Dla brodatych wojowników sprawa wyglądała nad wyraz prosto i jak mawiał ojciec Thoriusa "nie ma sytuacji z której krasnolud nie znajdzie wyjścia"
Pewni siebie i uzbrojeni w obusieczne topory ruszyli do pałacu burmistrza. Neuris szedł pochylony i przerażony tuż za nimi rozglądając się dookoła.
Odszukanie pałącu burmistrza nie stanowiło problemu. Był to najokazalszy budynek stojący na głównym rynku miasta.
Krasnoludzi zakradli się tam i gdy wpezli do środka zaczęli się rozglądać po kolejnych salach w poszukiwaniu wejścia do Królestwa Pana Ciemności. Przechodzili przez kolejne sale, ale nic nie przypominało choćby w najmniejszym stopniu drzwi lub portalu do innego świata.
- Może poszukamy burmistrza - zaproponował Grumil.
- Dobry pomysł. Tylko pytanie gdzie? - odparł zdenerowany Thorius - W domu go nie ma to przecież nie będę biegał po mieście by go znaleźć.
- No racja - powiedział pojednawczo Grumil.
- Hmmm... - chrząknął Neuris - Może to to.
Krasnoludzi podeszli do karła i wejrzeli za kotarę którą odsłonił. W niewielkiej sali stał kamienny łuk pokryty runami.

Brodacze ostrożnie podeszli bliżej przyglądając się dziwnej konstrukcji. Wrota otaczała dziwna mgła i były przy nich strasznie zimno.
- Panowie przepraszam - usłyszeli nagle za sobą.
Jak na rozkaz krasnoludzi odwrócili się unosząc topory gotowe do ataku.
- A tyś co za jeden? - wrzasnął Grumil, niepodobało mu się że znowu ktoś zachodzi go od tyłu.
- Jestem Mefisto - mężczyzna ukłonił się ze szlacheckim gestem.
- Czego? - burknął Grumil.
- Spokojnie przyjacielu...
- Wódki razem nie piliśmy, więc żadni z nas przyjaciele. Mów coś za jeden bo toporem cię do tego zmuszę.
- A po co odrazu tak nerwowo - spytał tajemniczy mężczyzna - Ja przyszedłem wam pomóc a wy do mnie tak agresywnie.
- Coś ostatnio wiele osób chce nam pomóc - zagadnął podejrzliwie Thorius.
- Może i wiele ale jeszcze nikt taki jak ja - Mefisto ponownie się ukłonił.
- Coś ty za jeden, że masz się za takiego wyjątkowego? - spytał Thorius.
- Jak już mówiłem jestem Mefisto i to ja pomogłem waszemu koledze stąd wyjść.
- Co? - Grumilem aż zatrzęsło.
- Powstrzymaj kolegę, bo może polać się krew i gwarantuje ci że to nie będzie moja krew - mężczyzna zaśmiał się szyderczo.
Thorius spojrzał na Mefista. Ten człowiek bardzo mu się nie podobał, było w nim coś dziwnego co odpychało krasnoluda.
- Jak zamierzasz nam pomóc? - spytał
- Cóż otworzę przejście specjalnie dla was jak wcześniej dla Guuna - Mefisto obdarzył ich szczerym uśmiechem.
- A co chcesz w zamian, bo niewierzę że robisz to z dobroci serca?
- Cóż moja zapłata będzie niewysoka. Ot każdy z was podpisze jeden mały dokument. Co wy na to? Po co niepokoić Pana Ciemności skoro rozwiązanie problemu macie podane na tacy?
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline