Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2009, 20:54   #227
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Dziecko Sary Connor
Warszawa wyła syrenami, coraz głośniej i coraz natarczywiej. Nie wiedział, nie mógł wiedzieć, że to nie tylko z jego powodu. Ale to nie miało żadnego znaczenia, szczególnie nie miało go teraz: Jego matka wzywała go, czuł to. Czuł do niej bezgraniczną miłość i wiedział, że to chwilowe odtrącenie to tylko test.
Rzeczywistość Triarii jest rzeczywistością zła i koszmarów, choć, oczywiście, nigdy nie słyszały ani słowa „zło” ani „koszmar”, bowiem u doskonałego żołnierza nie dba się o rozwój słów, ale o to, by mógł dobrze zabijać. Co do tego ostatniego, synkowi przychodziło to bez żadnego problemu. Tak właściwie nie wiedział, że zabija. Znał tylko miłość do swojej matki, Sary, i to mu całkowicie wystarczało.
Świadomość niezakorzeniona w zbiorowej halucynacji ludzkości – to jest formy rzeczywistości takiej, jaką znamy wszyscy – jest wystawiona na inny jej widok. Triarii się nie rodzą, ale są tworzone, zatem nie znają strachu, który niosą ze sobą narodziny. Co widzi Triarii? Czarne kanały rzeczywistości, które są normalnie odpychane i usuwane z umysłu wykształconego przez społeczeństwo, teraz są widziane dobrze. Rzeczywistość, którą widzą Triarii, jest doprawdy bliższa rzeczywistości faktycznej.
Energia spowijająca materię wrzeszczy i buczy, a krew, która spływa z ukrzyżowanego słońca, spływa za horyzont. Gwiazdy są czarne, a niebo nie jest niebieskie; tam, na górze, jak często widzą Triarii, czasami przepływają latające psy, a także rzeczy nienazwane i o wiele od nich gorsze. W tym stanie widoczna jest śmierć, która jest obecna we wszystkich rzeczach. Ludzie natomiast to wielkie, o wiele większe niż sądzą, góry zawodzącego mięsa, nad którym unoszą się kłęby brzęczących myśli. Materia jest lepka jak klej.
Nie ma czegoś takiego jak śmierć dla Triarii. Gdy człowiek ginie z ich rąk, to kupa gnijącego mięsa rozpęka się, myśli odfruwają, a w spaloną glebę wsiąka masa czarnego gnoju, który kiedyś stanowił treść osobowości. Substancja wraca do systemu.
Syn Sary Connor nie dbał o nic, nawet o niewidzialne dla ludzkiego oka planety, które przetaczają się z łoskotem przez niebo. Chciał tylko przyjść, znaleźć się niedaleko swojej matki, kochać ją tak, jak sądził, że ona go kochała – chciał ją rozczłonkować i ukochać każdą komórkę jej ciała, każdy organ, ba, każdą brzęczącą myśl.
Zamierzał kochać ją długo, o, bardzo długo, aż do śmierci.

*

Syn Sary Connor nie wiedział, że oprócz tego, że zauważono jego wejście do miasta, miała miejsce jeszcze jedna rzecz: W dystrykcie Kociarzy także miały miejsce zamieszki, drugie w tej nocy, licząc zamęt ze strażnicą w dystrykcie Pajęczarzy. Tutaj jednak nie uwolniono sarinu, ale ktoś podłożył bomby w jednym budynku z pomniejszych sekt. Powiedziałoby się: Rzecz normalna, jak na Warszał. Mało kto wiedział, że w rzecz był wplątany trzeci z agentów, których raz opisał Jeremiah Bark. Nie, tu wybuchów było zaledwie parę, a i tak ledwie słyszalnych. Jednak plaga, która wyłoniła się z nich, była po stokroć gorsza, niż jakikolwiek gaz trujący.
Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy pierwsi ludzie zaczęli wychodzić ze zgliszczy, a jeszcze mniej czasu minęło, kiedy ich głowy rozprysnęły się, a z ich karków bryznęły czarne macki zaopatrzone w ostrza. Czas, czas, czas. Potrzebowali czasu, by rozprzestrzenić się na tyle, by zagrozić miastu. Wydające obrzydliwy dźwięk macki zbliżały się, a zaopatrzone w ostrza ssawki i małe paszcze kaleczyły, zabijały i siały jaja. Po chwili głowy zwłok eksplodowały, czyniąc żołnierzy do zombiej armii. Czarne quasi ręce nie wysuwały się tylko z karków zaczynających gnić ciał, ale także chętnie rozrywały płuca, brzuch, wychodziły wszystkimi naturalnymi otworami ciała, tak, że stopniowo tracili swoje człowieczeństwo, jeśliby resztki człowieczeństwa leżały w posturze ludzkiej. Stawali się rojami, zlepkiem macek kroczącym na dwóch nogach, a w końcu przekształcali się w amorficzne byty, pełznąc jak sfera i wciągając do swojego wnętrza tych nieszczęśliwców, których napotkali na drodze.
Gdy jeden ze strażników ujrzał rój ostrzy zbliżający się w jego stronę, było już za późno, by ocalić życie. Ale nie, by drżącym głosem wezwać do alarmu. A syreny zawyły głośniej.

* * *

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/02_Deathmatch.mp3[/MEDIA]

# Sara Connor
- Zanim wszyscy umarliśmy, zdarzyło się parę ciekawych rzeczy.
Nie patrz tak na mnie. Że co, że ja żyję? Nie, chłopczyku, ja nie żyję. Niby dlaczego miałbym żyć? Że stoję przed tobą? Nie, nie, nie. Wszystko pierdolisz. Wbij sobie do swojej ślicznej główki, że skoro moje ciało stoi przed tobą, to niekoniecznie muszę być ja. Sara Connor umarła tego dnia, wielu ludzi umarło tego dnia. W taki czy inny sposób. Nawet, jeśli bym chciał, żeby wtedy jeszcze żyła... Sara Connor, mam na myśli, to i tak jest wszystko jedno. Po śmierci wielu osobom staje się wszystko jedno.
Wtedy, w strażnicy, wszyscy byliśmy odjechani. Ja jeszcze żyłem, jak i wiele osób, które poznałem. Nagle ludzie zaczęli tracić sens życia i strzelali sobie w łeb, załamywali się, stawali się wrakami ludzi, którymi kiedyś byli, albo, zupełnie odwrotnie: Stawali się żądni krwi, jakby to, co ich dotychczas spotkało, nagle ich opętało i kazało im zabijać. Niektórzy na początku bawili się w wyróżnianie, kogo trzeba, a kogo nie, ale po tym, co potem nastąpiło, szaleństwo sięgnęło swojego apogeum i strzelali do wszystkiego, co się rusza.
Wiem, bo tam byłem.
I kiedy tak mówisz – o, wybacz, zapalę – przypominam sobie strażnicę dokładnie. Aż nazbyt dokładnie: Na zewnątrz syreny wyły jak oszalałe, a my wiedzieliśmy, że to nie mogło być od nas, choć z czasem włączyły się i wyjce, które miały przysłać roje strażników po nas. Wrzask syren świdrował mi łeb, światło jarzeniówek migotało, bo wciąż system energetyczny nie mógł sobie poradzić ze zwarciem, jakie mu zrobiliśmy. Wszędzie śmierdziało krwią i śmiercią, nie, sarinem nie śmierdziało, bo był bezwonny. Była noc, a ja, wierz mi lub nie, czułam oddech swojego własnego syna na moim karku. I nie marzyłam o niczym innym, aby skręcić kark temu wyrośniętemu smarkaczowi.
Natomiast Tanja radziła sobie nieźle. Coraz bardziej staczała się, albo też schodziła w najciemniejsze zakamarki swojego umysłu. Och, nie tylko ona. Ten cały Heintz także wyglądał coraz gorzej, o Yseult nie wspominając. Yseult wyjęła tylko nóż i szła z nim bez żadnego słowa.
Natrafiliśmy na jakąś laskę, która przedstawiła się jako Natalia, przemytniczka. Chyba nam nie przeszkadzała, bo ostatecznie nikt nie strzelił w nią. Za to bez problemu poszło zrzucanie plików na infodysk, bo kimkolwiek był Klauge, miał kody dostępu do tych komputerów, co wołało o chociaż chwilowe przesłuchanie go. Ale nie mieliśmy na nic czasu.
Uwinęliśmy się z dwoma bazami danych, kiedy znowu coś się stało.


*

- Opowiedział mi to potem ktoś, kto przeżył strażnicę i nawet portal.
Neumann, który chyba w akcie desperacji, wziął i potraktował cyborga C4, spowodował tak duży wybuch, że słychać nas było dwa dystrykty dalej. I to dopiero ściągnęło na nas uwagę. Wtedy to była czysto sprawa Pajęczarzy i tej głupiej strażnicy. Kiedy C4 eksplodowało, nagle do powszechnego wrzasku dołączył się jeszcze jeden – znacznie bliższy. Ktoś, kto osłaniał tyły, krzyknął, że nie dalej, jak sto metrów od strażnicy ciągną najemnicy wysłani przez miejskich rajców i to chyba z tego wybuchu.
Ale to nie było z powodu tego wybuchu. Mamy wtyki, które powiedziały nam, że wtedy nikt w ogóle nie wiedział, że coś takiego dzieje się w strażnicy. Że dopiero wtedy wszczęto alarm, bo napadnięto na strażnicę, kiedy zobaczyli te paręset trupów w niej. Tak naprawdę wojska ściągały tutaj z innego powodu: Mój kochany synek nadciągał. Zamierzali się oporządzić i mieć przyczółek w strażnicy.
Ale ze strażnicy nawet nie został wypompowany do porządku sarin.
Po wybuchu strzały na chwilę ustały, a kurz sprawiał, że Nowy gówno widział. Spękał sufit, więc tamci na górze także się przestraszyli i zaczęli ratować, zamiast nas wycinać.
O dziwo, C4 zabiło tylko jednego czy dwóch po naszej stronie. A po eksplozji ładunku nastąpiła jeszcze jedna, mniejsza. I to był moment, kiedy dla Neumanna szczęście się chwilowo skończyło.
Kowal dostał wpierdol i prawie umarł – prawie. Nowy widział jego posturę tylko przez parę chwil, kiedy znikał w dziurze w podłodze, którą wyżłobiło C4. Wiesz, do tej pory nie wierzyłem tej suce, Hahn, że tam na dole może być portal. Myślałem, Boże, przecież ona staje się coraz bardziej szalona i w końcu dojdzie do tego, że albo sama sobie strzeli w łeb, albo weźmie jakąś klamkę i nas wszystkich wystrzela. Wszystkich. Później pytałam się ludzi, skąd wiedziała coś, czego nie uwzględniały nawet plany taktyczne.
I wtedy dowiedziałam się o Naszych Dobroczyńcach.
Ale wróćmy do tego za chwilę, dobra? Gdy C4 wybuchło, Neumann musiał przeżyć orgazm widząc bezręki korpus Kowala i jego rozerwany odłamkiem brzuch, z którego wylewały się jelita. Stracił lewą rękę, wszczep ledwo co wisiał, ale zdołał nim rzucić granat, który mu został. Tamten trochę późno zareagował, czy to przez wyczerpanie, czy to, że ogłuchł na chwilę przez huk ładunku i nie usłyszał toczącego się granatu. Kiedy się rozprysło, zmasakrowało mu lewe ramię, w niektórych miejscach aż do kości, poza tym spory kawał oderwał mu skórę, tak, że w lewym policzku widniała spora dziura, przez którą mógł wystawić język. Ale był za daleko, żeby go zabiło.
A Kowal? Nie miał czasu nawet na śmiech. Pozbierał swoje bebechy z podłogi. Przeżył tylko dlatego, bo na klatce piersiowej miał wszczepiony pancerz. Lewej stopy też nie miał, chodził jak kurewski pirat. Chyba nie bardzo mu to przeszkadzało.
Dziura w podłodze. Tego C4 było za dużo, a posadzka była za cienka. W każdym razie, stwierdziliśmy, że winda nie prowadziła do żadnych podziemnych sektorów strażnicy. Winda była tylko po to, by doprowadzić do portalu na dole.
Kowal uciekł, zjechał po gruzie, śmiejąc się opętańczo. Potem mówili, że zanim rozbrzmiały ponowne strzały i horror, w ciszy wypełnionej oczekiwaniem zabrzmiały prędko wciskane przyciski – pik, pik, pik – a to, co było na dole, z wolna budziło się i dochodziło do życia.
Brama do piekieł się otwierała. Mam na myśli, portal do bloku E.
A później było jeszcze zabawniej. Karabiny pulsowe brygady uderzeniowej znowu się rozterkotały, a otwierający się coraz szerzej portal wył coraz głośniej. Poczuli powiew wiatru, skóra zjeżyła się od przestrzeni wypełnionej polem Thamma. Zaczęło błyskać, a ich umysły z wolna wypełniały się koszmarnymi wizjami. Rozległ się trzask łamanej kości, kiedy Kowal wszedł w portal. Uciekał.


*

- Na ten czas mieliśmy już wszystkie dane o Triarii i Wunderkinder na infodysku. Upewniliśmy się, że zniszczyliśmy to, co zostało, a cokolwiek mogliśmy wiedzieć i czego potrzebowaliśmy wiedzieć, znajdowało się w naszych rękach. Gdy proces się skończył, wyciągnąłem infodysk i rzuciłam do rąk Heintza. Miałem wrażenie, że tam będą bezpieczniejsze.
„Prędzej!” - wrzasnęłam. Chyba podziałało, bo wkrótce zwróciliśmy się w kierunku, z którego wyszliśmy. Zastaliśmy dziurę w podłodze, w której huczał wiatr i otwarty portal, naszych, którzy ledwo dawali sobie radę z zalewem fanatyków, reflektory helikopterów za oknami. Z daleka usłyszeliśmy, jak wyłamywali bramę do strażnicy, mimo to, nikt nie dostrzegł, że ktoś używał PAKT-u. Tymczasem mój syn nadciągał.
„Dobra” - powiedziałam do Heintza. „Nie wiem, co zamierzasz zrobić z tymi informacjami, ale jeśli chcesz, to uciekaj. Co do mnie, nie jestem zainteresowana ani Triarii, ani Wunderkinder. Nie aż tak bardzo od czasu tej pieprzonej afery w Świebodzinie. Wiem, że jest Korporacja i wiem, że są źli. Kombinat? Może, ale przynajmniej oni jeszcze nie przeprowadzają eksperymentów na ludziach. Nie wiem, jak wy, ale zamierzam dołożyć swoją cegiełkę do zniszczenia Neoberlina. Pierdolę to. Mam dość ciągłej wojny i potworów, które rodzi Korporacja. Nie mam dla was więcej pretensji... Możecie iść, dokądkolwiek chcecie. Ja idę do Berlina”.
Odwróciłam się i poszłam, kompletnie ignorując innych. Mówiłem przecież, że wszyscy byliśmy odjechani. Dałam jeszcze znać przez radio swoim, żeby zaczęli się wycofywać do portalu, co też zrobili z chęcią, bo Pajęczarze zaczęli wygrywać. Zjechałam po gruzie.
Tak, był tam. Portal. Był o wiele większy, niż wszystkie machiny portalowe, jakie do tej pory widziałam. Nie został zamknięty, a w środku szalał wir. Kowal – a nie wiedziałem wtedy jeszcze, kto otworzył ten przeklęty portal – zapewne specjalnie nastawił maszynę portalową, aby pole Thamma rosło. Nacierało ono na mój umysł, szepcząc najgorsze i najobrzydliwsze koszmary. Moje oczy wypełniły się mimowolnie łzami.
I wstąpiłam w czeluść, a za mną podążyli, wyrwawszy się nagle i bez żadnego wyjaśnienia, Malak i Stein. A także reszta moich żołnierzy.
Zamierzaliśmy zabić wszystko, co znajdziemy po drugiej stronie. O dziwo, nie spodziewaliśmy się, że za portalem przyjdzie nam walczyć z Kościołem.

* * *

# Pan Wyjaśniacz
Biskup to kolejny potwór pojawiający się w Triarii, po Matce.
Biskup to, naturalnie, aberracja powstała przez ścieranie się wierzeń ludzi ze świata rzeczywistego i Eksternusa, przy czym głównym faktorem, który miał udział w jego powstaniu, było oczywiście pole Thamma.
Biskup to furia i wściekłość Johna Sainta, zmieszane z jego bezsilnością w chwili jego śmierci. Ostatnią czynnością Sainta była, wedle jego nazwiska, modlitwa. Kiedy w końcu umarł, przygnieciony gruzami, w jego pobliżu zaistniało spontaniczne wyładowanie pola Thamma, które ostatecznie uformowało się w ten twór. Biskup, wiedziony burzami Eksternusa, został przyciągnięty do osób powiązanych z Saintem, w ten czy inny sposób – a więc pojawił się dlatego, ponieważ Malak przeszedł przez portal.
Biskup, zwany też Rzeźnikiem Świętych, to drapieżnik. Zła wola uformowana przez agonię. Wściekłość inkarnowana w pokaleczoną powłokę. Żywi się zatem ludzkim mięsem.
Sama postać Biskupa jawi się jako humanoid mierzący nieco ponad dwa metry, ubrany w zakrwawioną sutannę i stułę. Posiada on trzy otwory gębowe, co odpowiada ilości godzin, podczas których umierał Saint. Dwa znajdują się na głowie bez oczu i uszu, która za to wypełniona jest niezliczoną ilością wrzodów i cyst. Usta z przodu nieustannie wznoszą modlitwy do Chrystusa Pantokratora. Drugie ciągle wrzeszczą w agonii, która jest odbiciem agonii Sainta. Trzecie znajdują się na klatce piersiowej. Są to wielkie, poprzeczne usta, którym złamane żebra służą jako zęby. W nich to znajduje się jęzor z otworem na końcu, dzięki któremu Biskup żywi się krwią swoich ofiar. Jego podbrzusze jest rozcięte i krwawi czarną krwią. Z rany wyrasta rząd około dwunastu do dwudziestu czarnych macek zaopatrzonych w ostrza, które służą jako broń do uśmiercania ofiar. Nie posiada nóg, a okaleczone kikuty – unosi się metr nad ziemią siłą jego woli.. Jego ręce zaopatrzone są w mocne, czarne szpony, którymi także zabija to, co znajdzie.
Widok Biskupa jest sam w sobie przerażający i wszyscy ci, którzy go napotykają, a mają wartość ducha mniejszą niż 4, czują przerażenie, które poważnie utrudnia działanie, zaś ci o duchu mniejszym od 2 wpadają w panikę.

* * *

- Byliśmy odjechani, wiesz. Więc, kiedy chłopaki obok mnie zaczęli wrzeszczeć na widok tego biskupiego gówna, które przed nami stanęło, ja zaczęłam się śmiać. I chyba mój śmiech przestraszył ich bardziej, niż wrzeszczące i modlące się monstrum, które znajdowało się przed nami.
Kiedy tylko odstrzeliłam lecącą w kierunku mojej twarzy pluskwę, wyciągnęłam drugi rewolwer. I zaczęłam strzelać. I się śmiać. Jeszcze gorzej. Niż. Poprzednio.
Dokładnie pamiętam, gdzie wtedy wyszliśmy. Portal był na środku platformy o średnicy parudziesięciu metrów. Niechybnie znaleźliśmy się w jakimś silosie. Pomiędzy końcem platformy z barierką rozciągała się czeluść, której końca nie mogłam dojrzeć, a pomost do wyjścia był okupowany przez to obrzydlistwo.
Po lewej ujrzałam szczelinę w murze silosu, skąd promieniował uszkodzony reaktor. Widziałam sypiące się iskry i chyba dlatego ten sukinsyn tak dobrze się trzymał. Nacierał, a my uciekaliśmy. Ktoś mu zasunął z granatnika, to się na chwilę zastanowił, a ja strzeliłam mu w głowę. I to był mój błąd, bo nagle poczuł do mnie miętę.
Wyskoczyłam na pomost, ale on był szybszy. I prawie by mnie zabił, gdyby dziura w silosie prowadząca do reaktora nie zaczęła chwilowo zasysać materii do siebie.
Tak, wiem. Prawa kurewskiej rzeczywistości wtedy przestawały obowiązywać. Ale szczelina poszerzyła się i mogliśmy widzieć, że następny portal był otwarty, który otwierał się i zasysał wszystko coraz bardziej, gdy ktoś stanął w odpowiednim miejscu na pomoście. Prawie wciągnął potwora, ale szczelina była za mała. A kiedy przestało, Biskup znowu zaczął nacierać.
Malak wrzasnął: „Dla tego cholernego świata chyba nadchodzi Sąd Boży”.
Było coś jeszcze. Niedaleko przepływała wiązka energii, razem z jądrami pulsowymi - takimi samymi, które używano w broni pulsowej - gdyby tylko sięgnąć po nie - gdyby tylko...
Otworzyliśmy ogień. Znowu.


 
Irrlicht jest offline