Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2009, 21:51   #38
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gdyby ktoś oglądał rewolwerowca kilka tygodni temu mógłby go nie rozpoznać. Dzisiaj Lex Silver był tylko bladym, przykurzonym wspomnieniem samego siebie. Wysoki, chudy jak patyk o bladej cerze. Ubrany w czarny trzyczęściowy garnitur rodem z Tombstone, teraz pokryty pyłem i wymięty. Jego strój nie widział od tygodnia szczotki. Wspomnieniem był również jego posrebrzany czasomierz, który nieodmiennie od ponad stu lat wyznaczał godziny. Z kieszeni kamizelki już nie wystaje srebrny łańcuszek. Biała, uprasowana koszula już tylko z nazwy była koszulą – śmierdząca, brudna rzecz na jego grzbiecie nie nadawała się do tego by ponownie po nią się schylić. Ale on musiał teraz nosić taką szmatę, przesiąkniętą szczurzą juchą. Zapach wody kolońskiej zmieszany z wonią cygar był tylko drażniącym jego nos wspomnieniem. Już nawet ciężko było mu przypomnieć sobie w głowie jak powinien pachnąć mężczyzna. Buty już nie przemawiały metalicznym dźwiękiem srebrnych ostróg. Przy prawym boku nie miał swojego colta anakondy, nie miał nawet kabury. Silver nie chciał nawet myśleć o tysiącu innych drobiazgów, które tak lubił, a które przepadły.

Nieogolona twarz była spokojna. Szare oczy uważnie lustrowały otoczenie. Były zimne niczym stal. Zupełnie bez emocji. Gotował się cały w środku. Był zły. Tak dzisiaj zdecydowanie nadszedł czas zemsty.

Stał w drzwiach i przez chwilę obserwował jak dwa habity wypychały jakąś dziewczynę za drzwi. Wyszedł. Spokojnie zlustrował korytarz. Pusto.

- Hej, może przestaniecie popychać panie i spróbujecie ze mną?
Krzyknął w stronę papużek nierozłączek. Jego głos był niski i spokojny – najlepsza imitacja Johna Wayn’a jaka mu wyszła. Jego teksański akcent był żałosny, ale nigdy nie potrafił gadać jak te kmiotki z południa.

Lewym barkiem opierał się o ścianę. Gazrurka trzymana w lewej ręce, co raz odłupywała tynk wydając przy tym głuchy dźwięk. Prawą trzymał się tuż pod krwawą plamą na koszuli. Dłoń z trzydziestką ósemką była niewidoczna pod marynarką. Jego blada twarz dawała nadzieję na sukces. Wyglądał jakby ledwo stał na nogach.

- Clay przeprasza, ale głowa mu pęka. Nie może dołączyć. Ja wam chłopcy muszę wystarczyć.
Na myśl o odgłosie, jaki wydała głowa mutanta po zetknięciu z krzyżem uśmiechnął się. Gruchnęło, aż miło było słuchać.

Liczył, że dadzą się sprowokować. Łatwy łup dla szybkich łowców, jakimi te pokurcze były. Ot ranny frajer z gazrurką. Jednak jak tylko wrócą w wąski korytarz nie da im szans. Pierwszego zamierzał położyć strzałem w jakiś newralgiczny organ – będzie mieć chwilę na przycelowanie. Drugiego też powinien. Lex dobrze strzelał. A jak nie to miał jeszcze rurę do obicia mordy i Stephena za drzwiami.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 07-09-2009 o 07:50.
baltazar jest offline