Gdyby ktoś oglądał rewolwerowca kilka tygodni temu mógłby go nie rozpoznać. Dzisiaj Lex Silver był tylko bladym, przykurzonym wspomnieniem samego siebie. Wysoki, chudy jak patyk o bladej cerze. Ubrany w czarny trzyczęściowy garnitur rodem z Tombstone, teraz pokryty pyłem i wymięty. Jego strój nie widział od tygodnia szczotki. Wspomnieniem był również jego posrebrzany czasomierz, który nieodmiennie od ponad stu lat wyznaczał godziny. Z kieszeni kamizelki już nie wystaje srebrny łańcuszek. Biała, uprasowana koszula już tylko z nazwy była koszulą – śmierdząca, brudna rzecz na jego grzbiecie nie nadawała się do tego by ponownie po nią się schylić. Ale on musiał teraz nosić taką szmatę, przesiąkniętą szczurzą juchą. Zapach wody kolońskiej zmieszany z wonią cygar był tylko drażniącym jego nos wspomnieniem. Już nawet ciężko było mu przypomnieć sobie w głowie jak powinien pachnąć mężczyzna. Buty już nie przemawiały metalicznym dźwiękiem srebrnych ostróg. Przy prawym boku nie miał swojego colta anakondy, nie miał nawet kabury. Silver nie chciał nawet myśleć o tysiącu innych drobiazgów, które tak lubił, a które przepadły.
Nieogolona twarz była spokojna. Szare oczy uważnie lustrowały otoczenie. Były zimne niczym stal. Zupełnie bez emocji. Gotował się cały w środku. Był zły. Tak dzisiaj zdecydowanie nadszedł czas zemsty.
Stał w drzwiach i przez chwilę obserwował jak dwa habity wypychały jakąś dziewczynę za drzwi. Wyszedł. Spokojnie zlustrował korytarz. Pusto.
- Hej, może przestaniecie popychać panie i spróbujecie ze mną? Krzyknął w stronę papużek nierozłączek. Jego głos był niski i spokojny – najlepsza imitacja Johna Wayn’a jaka mu wyszła. Jego teksański akcent był żałosny, ale nigdy nie potrafił gadać jak te kmiotki z południa.
Lewym barkiem opierał się o ścianę. Gazrurka trzymana w lewej ręce, co raz odłupywała tynk wydając przy tym głuchy dźwięk. Prawą trzymał się tuż pod krwawą plamą na koszuli. Dłoń z trzydziestką ósemką była niewidoczna pod marynarką. Jego blada twarz dawała nadzieję na sukces. Wyglądał jakby ledwo stał na nogach.
- Clay przeprasza, ale głowa mu pęka. Nie może dołączyć. Ja wam chłopcy muszę wystarczyć. Na myśl o odgłosie, jaki wydała głowa mutanta po zetknięciu z krzyżem uśmiechnął się. Gruchnęło, aż miło było słuchać.
Liczył, że dadzą się sprowokować. Łatwy łup dla szybkich łowców, jakimi te pokurcze były. Ot ranny frajer z gazrurką. Jednak jak tylko wrócą w wąski korytarz nie da im szans. Pierwszego zamierzał położyć strzałem w jakiś newralgiczny organ – będzie mieć chwilę na przycelowanie. Drugiego też powinien. Lex dobrze strzelał. A jak nie to miał jeszcze rurę do obicia mordy i Stephena za drzwiami.
Ostatnio edytowane przez baltazar : 07-09-2009 o 07:50.
|