Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-08-2009, 13:44   #31
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
Już prawie była u celu. W oświetlonej skąpo szczelinie pod drzwiami zauważyła przesuwające się cienie. Lekkie pchnięcie drzwi i...

- Dokąd idziesz dziewczyno ?! - usłyszała gromki i bardzo spanikowany okrzyk świniowatego ścierwa. MJ nawet się nie wzdrygnęła. Wybuch Matgulfa tylko potwierdził jej teorię. Mutanty zdecydowanie miały coś na sumieniu a pierdolenie o wzajemnej symbiozie to mydlenie oczu i pic na wodę fotomontaż. Pomału odwróciła się w stronę prawdopodobnie samozwańczego duchowego przywódcy, nie ruszając się jednak z miejsca. Nim świniogłowy podjął wątek, wyczulony słuch radiooperatorki wychwycił dźwięk stłumionego uderzenia oraz cichy jęk i pacnięcie o posadzkę. Dowodów miała aż nadto. Bez lęku utkwiła wzrok w małych świńskich ślepiach. Miała niesamowitą ochotę wydłubać je a następnie rozdeptać. A potem bez ceremonii wypatroszyć pozostałe wnętrzności łypiącego na nią sukinsyna. Matgulf najwyraźniej wyczuł w jej oczach mordercze zapędy, bo lekko skonfundowany (zajebistych zdolności aktorskich i manipulacyjnych dziewczyna nie mogła mu odmówić) wyszczerzył ostre zęby (zdolne do schrupania czegokolwiek wraz z kością, co też pewnie bez skrupułów czynił, gdyż uzębienie zwierząt wszystkożernych i roślinożernych, o ile wiedza MJ nie myliła, wyglądało nieco inaczej) i przemówił nieco spokojniej.

- Eh przepraszam za ten wybuch z mej strony, ale tamta cześć kościoła nie jest bezpieczna. Ciągle zalewa nam tamtejsze korytarze i tylko nasz uparty kucharz ze swą świtą wciąż tam przesiaduje. Wracaj tu do nas, ogrzej się przy ogniu, a zaraz sama zobaczysz kucharza, gdy przyniesie wrzący gar pysznego gulaszu

MJ słuchała monologu tylko jednym uchem. W międzyczasie czujnie rozejrzała się po pozostałych członkach karawany. Nozdrza Manniego poruszały się niespokojnie jak u królika. A więc także i jego zmysły kazały mu się mieć na baczności. Coś tu śmierdziało. Dosłownie. Metys najwyraźniej poczuł coś niepokojącego, bo przybliżył się do Daytonów, zacisnął dłoń na kukri i szepnął coś braciom na ucho. Mortimer stał zmieszany starając się nie interweniować. Cóż, niestety zostanie do tego zmuszony. MJ nie należała do osób, które dałyby się zwieść komukolwiek, a już zwłaszcza nienawidziła, gdy ktoś wydawał jej polecenia, traktując przy tym jak blondynkę. Radiooperatorka czuła, jak ciśnienie jej rośnie a ciało przeszywa mrowienie związane ze skokiem adrenaliny. Spojrzała na Manniego i wysłała mu porozumiewawcze powolne mrugnięcie obojgiem oczu. Miała nadzieję, że metys zrozumiał przesłanie. Następnie ponownie spojrzała w złowieszcze oczka Matgulfa i powiedziała:

- Zaiste to niezwykłe szczęście mieć przy sobie ludzi tak oddanych pracy jak twój kucharz. Jednak o ile mnie słuch nie myli, właśnie za tymi drzwiami ktoś jęknął i, sądząc po odgłosie, jebnął o posadzkę. Zależy mi na losie naszego obiadu, dlatego lepiej sprawdzę, czy kucharzowi nic się nie stało - to mówiąc, nie czekając na pozwolenie i mając nadzieję, że Manni i Mortimer będą na tyle przytomni by nikt jej po drodze nie upierdolił, MJ wykonała zdecydowane kilka kroków i pchnęła drzwi...

-
 
Ribesium jest offline  
Stary 31-08-2009, 14:14   #32
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Niespodziewany obrót zdarzeń był tak zawrotny, że zanim do zamurowanej Sky w pełni dotarło jego znaczenie, ciężarówka już parkowała pod dachem wiaty, a gadający mutant podnosił Buggy'ego jakby pojazd zrobiony był z kartonu. Z ust patrzącej na to dziewczyny nie padło jednak żadne słowo - w zasadzie nawet, gdyby coś powiedzieć chciała, w jakiś dziwny sposób nic nie przychodziło jej do głowy. Abstrakcyjna sytuacja, zupełnie nieprzewidywalna i całkowicie oderwana od całej znanej jej rzeczywistości wbrew pozorom, zamiast wlać jej w głowę tysiąc komentarzy na sekundę, zasiała taką pustkę, że Sky mogłaby wręcz wymacać zalegającą w środku ciszę. Ale co zresztą było do powiedzenia? Ot, mutant, duchowy przywódca społeczności Antonito, jeden chodzący po ziemi dziw więcej. Jeśli ten świat wcześniej nie był popieprzony, to teraz nie można już było mieć wątpliwości. Dziewczyna niewidocznie wzruszyła więc ramionami, tak jak wcześniej zaufała osądowi Vasqomba i wraz ze wszystkimi w ciszy udała się do wnętrza kościoła. I tym razem, choć wyraźnie czuła narzucające się jej na myśl komentarze, zachowała je wszystkie dla siebie.
Nie widziała jakoś potrzeby w tym, by wszem i wobec oznajmiać, jak silne ciarki przechodziły jej po plecach na widok umazanego farbą krzyża, resztek witraży i swędzącego w nozdrza zapachu palących się świec. Jeśli to było miejsce boga, to Sky nie chciała chyba wiedzieć, co dokładnie był to za bóg... Gdy po chwili dało się słyszeć pierwsze krople ciężkiego deszczu, pomyślała wręcz, że o wiele lepiej czułaby się na zewnątrz. Tam przynajmniej wiedziałaby, z czym miała do czynienia. Tutaj - wszystko mogło być nie tym, czym się na pierwszy rzut oka zdawało.

Chcąc jednak czy nie chcąc, spoczęła na gościnnej ławie i z uwagą starała się wysłuchać słów Matgulfa, lecz narastająca atmosfera nadgorliwej mszy tylko pobudzała w niej uczucie kompletnego niedopasowania. Nie mogła powiedzieć, że wcześniej nie miała do czynienia z ludźmi wierzącymi - bo miała, i to pod różnymi kątami - ale to, co widziała teraz na własne oczy i słyszała na własne uszy przerastało wszelkie wyobrażenie. Nigdy nie spotkała się jeszcze z aż takim oddaniem, z tak namaszczonym uwielbieniem względem jakiegokolwiek boga, a choć potrafiła zrozumieć, potrafiła przyjąć, że to właśnie w religii tysiące ludzi znajdywało ukojenie, to groteskowy widok szczurów, mutantów i łachmianiarzy skutecznie nie pozwalał jej spuścić gardy. Skutecznie przypominał, że te dwa obrazy po prostu ze sobą nie grały.
W zasadzie jedyną pocieszającą rzeczą, jakiej Sky mogła doszukać się w tej sytuacji była obecność Manniego. Gdy po wjeździe do miasta ślad po nim zaniknął, dziewczynę ogarnął lekki niepokój, ale teraz, widząc go siedzącego obok i czujnie obserwującego otoczenie, odczuwała ulgę chociaż o tyle, że mogła zrzucić z duszy choć jeden ciężar. Metys wyraźnie czuł się tu tak samo niewygodnie, jak ona. A to on w końcu miał z mutantami jakieś doświadczenie.

Pierwszym zaś zdarzeniem, które przerwało idący jak po sznurku ciąg wydarzeń, było ciche pytanie MJ:
- Sky, kiedy ostatnio widziałaś Jedediasza?
Dopiero wtedy dziewczyna uświadomiła sobie, że faktycznie od jakiegoś czasu mężczyzny nie widziała. Jak na zawołanie ze zdwojoną siłą obudziła się w niej czujność, posyłając wzdłuż jej kręgosłupa nieprzyjemny, ostrzegawczy dreszcz. Pokręciła głową w odpowiedzi na "nie" i automatycznie zaczęła rozglądać się wokół. Bezskutecznie. W tym czasie radiooperatorka została gwałtownie - i nerwowo - zatrzymana przez ich mutanciego gospodarza, co dla Sky było już ewidentnym sygnałem zbliżających się kłopotów. Wciąż jednak z kamienną twarzą, bez śladów narastających emocji, znów dyskretnie spojrzała na boki, tylko po to, by z gestów Manniego odczytać dokładnie to, o czym sama przed chwilą myślała. Sam wyraz jego oczu, same ściśnięte wargi, same napięte mięśnie dawały do zrozumienia, że trzeba było szykować się do akcji. Mimo wszystko dziewczyna nie zdążyła w porę zareagować - nim zdołała odwrócić się do MJ, radiooperatorka już odpowiadała Matgulfowi. A potem bez ogródek pchnęła będące przedmiotem sporu drzwi...

Tego, co miało stać się później, nie sposób byłoby przewidzieć - ale Sky nie miała zamiaru stać kompletnie z boku. Nie była dobra w te klocki, był to niezaprzeczalny fakt, ale w razie czego była gotowa się wtrącić. W obecnej chwili, korzystając z uwagi, jaka skupiała się wokół MJ, prześlizgnęła się bardziej ku tyłom, za Matgulfem i skinęła głową, by zwrócić uwagę Daytonów. Nie miała pojęcia, co planowali, ale ustawienie się w lepszej pozycji, zwłaszcza, jeśli miało się okazję, nie było chyba złym pomysłem...
 
Aeth jest offline  
Stary 31-08-2009, 16:39   #33
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Drobiny piasku targane wiatrem uderzały o ścianę czegoś co kiedyś było domem, uporczywe ziarenka przedzierały się przez wyrwy w ceglanej konstrukcji uderzając o twarz wędrowca i wpadając do niedużego garnka.
Mężczyzna nie był już pierwszej młodości, zmarszczki i blizny różnej wielkości przecinające jego twarz uniemożliwiały określenie wieku. Równie dobrze mógł mieć trzydzieści co pięćdziesiąt lat.
Postać owinęła się szczelniej śpiworem spod którego wystawały znoszone i wielokrotnie łatane bojówki oraz mocne, skórzane powojenne buty. Spod śpiwora wynurzyła się ręka, podrapała wielokrotnie łamany nos a potem zmierzwiła krótkie siwe włosy, gdzieniegdzie poprzetykane czarnymi pasmami.
Przed nim na małym ognisku w garnku gotowała się zupa frontowa, prosty przepis używany w całych zasranych stanach. Wrzucić jakieś mięso w tym wypadku królicze, trochę warzyw i gotować aż mięso będzie dobre.
Kiedy ten sterany życiem mężczyzna miał coś konkretnego w ustach? Właśnie nad tym się zastanawiał. Odpowiedź była prosta: dawno, za dawno. Zmęczenie ostro dawało o sobie znać, całodzienny marsz był czymś normalnym, czymś co mocno nie męczy dla dwudziestolatka, ale dla kogoś komu zbliża się piąty krzyżyk przestaje już być zabawą.
Osada w której miał zamiar nocować wydawała się pusta, co prawda sprawdził tylko obrzeża ale był zbyt zmęczony by dokładnie sprawdzić stare miasto. Ten błąd mógł go kosztować życie ale co znaczyło życie w tych ciężkich czasach? W czasach gdzie człowiek zamiast do odbudowy stanów dążył do ich zniszczenia. Poszczególnie wioski, bo trudno je nazwać miastami alienowały się często kultywując jakieś dziwne zwyczaje. Mało to razy człowiek zajeżdżał do osady a potem okazywało się, że mili mieszkańcy, którzy tak chętnie częstują jedzeniem są kanibalami? Albo oddają cześć jakiemuś mutkowi czy maszynie. Nawet Nowojorczycy, którzy mówią tyle o odbudowie nic nie robią, wysyłają tylko coraz to nowych młodych ludzi na front zamiast odbudować kraj. Owszem budują się ale co z tego jeśli zżera ich jedna z najstarszych ludzkich chorób, korupcja. Federacja też tyle mówi o odbudowie, buduje kolej, handluje z innymi miastami jednocześnie ciemiężąc ludzi. A Teksas...

Rozmyślania mężczyzny przerwał cichy odgłos, jakby ktoś kopnął niechcący kawałek gruzu. Nie zerwał się raptownie jak jakiś narwany młodzik i nie zaczął strzelać w tamtą stronę. Wysunął spod śpiwora rękę i sięgnął po leżący niedaleko karabin. Położył na nim dłoń i przygotował się do poderwania go. Zamarł w bezruchu nasłuchując i wypatrując.
Bezszelestne stąpanie jest naprawdę trudną umiejętnością a stąpanie bezszelestnie po terenie pełnym gruzu jest wręcz niemożliwe. Mężczyzna usłyszał jak coś się odkrusza z tyłu i upada. Zerwał się i odwrócił porywając karabin do ramienia.
Za ściany, która robiła mu za schronienie od wiatru wyglądał mężczyzna, zarośnięty, ubrany w jakieś łachmany. Na złość mężczyźnie wiatr przynosił również jego zapach a raczej smród. W ręku trzymał łyżkę montażową. Wycelowana w kogoś lufa karabinu potrafi zdziałać cuda, szczur opuścił łyżkę, która upadła z głośnym stukotem.
-Ani kurwa drgnij.
Szczur nie próbował nawet drgnąć, patrzył ze strachem na celującego w niego mężczyznę. Był on niewysokiego wzrostu, trochę niższy od przeciętnego za to sylwetka zdradzała wysportowanie i nie małą siłę, podczas gdy szybkość z jaką wstał sugerowała niezły refleks.

Poruszanie się bezszelestne po gruzie było prawie niemożliwe, niestety niektóre szczury je opanowały, była to cecha często decydująca o przeżyciu. Dlatego kiedy mężczyzna celował do jednego z nich drugi zakradł się mu za plecy. Sprężyna służąca przed wojną do gięcia rur opadła na głowę podróżnika. Ten zatoczył się. Następny cios spadł na łokieć, paraliżujący ból spowodował, że bezwładna ręka puściła karabin. Mimo to mężczyzna był wytrzymały, próbował sięgnąć po tkwiący za pasem pistolet, nie udało mu się. Pierwszy szczur podniósł łyżkę montażową, cios, który zadał nie tylko sprowadził podróżnika do parteru ale pozbawił go również przytomności.

***

Obudził go potworny ból głowy, w ustach czuł smak krwi do tego miał problemy z otwarciem jednego oka. Chwiejnie podparł się na łokciu i uniósł do pionu. Dłonią pomacał oko, które zakrywała skrzepnięta krew. Rozejrzał się zamglonym wzrokiem, chwilę trwało nim coś dostrzegł w ciemnościach. Wiadro, jakieś szmaty i... krzyż? Mężczyzna zamrugał z niedowierzaniem co zaowocowało bolesnym zdarciem strupa i pozbyciem się kilku rzęs. Syknął z bólu.
Coś leżało pod krzyżem... Więzień chwiejnie wstał i podszedł do krzyża. Leżała tam książka jednak kompletny brak oświetlenia wykluczał czytanie, mimo to mężczyzna bez problemu domyślił się jakie dzieło literackie ma przed sobą.
Dopiero teraz doszedł do niego smród, gdy leżał nieprzytomny musiał wymiotować, zresztą co w tym dziwnego? Szczur przywalił mu łyżka montażową, wstrząs mózgu prawie pewny.
Zawroty głowy w końcu minęły, mężczyzna rozejrzał się czy czegoś nie przegapił. Przy solidnych drzwiach coś leżało. Kucnął przy tym. Gliniany kubek i jakieś mięso. Więzień przez chwilę stał i zastanawiał się. Przez niedawne wydarzenia jakoś głodny nie był a dobry zwyczaj kazał mu nie ruszać jedzenia, któremu nie mógł się dobrze przyjrzeć.
Już miał zacząć walić do drzwi i się rozeznać w sytuacji gdy usłyszał wystrzał. Nadzieja zaszkliła się w jego oczach, postanowił jednak odsunąć się. Usiadł skulony pod ścianą na przeciwko drzwi gotów w każdej chwili zerwać się i walczyć. W tak małym pomieszczeniu powinien dać sobie radę z dwójką nawet uzbrojonych przeciwników.
Po drugiej stronie drzwi słyszał jakieś kroki i czyiś głos. W końcu klapka w drzwiach się odsunęła, momentalnie przez głowę podróżnika przebiegła myśl, że ktoś może go zastrzelić przez nią, wtedy nie miałby szans.
W szparze dostrzegł twarz mężczyzny przysłoniętą kapeluszem. W drzwiach rozległ się zgrzyt klucza a po chwili ktoś je otworzył.
Mężczyzna wyglądał jak stereotypowy kowboj-awanturnik a słowo Texas zdawał się mieć wyryte na twarzy.
-Nie chcę przeszkadzać w kontemplacji, ale chyba Pan też proszony był na obiad. Z tego co słyszałem, tutejsza stołówka ma bardzo kiepską reputację. Radzę zjeść pieczonego szczura w Daren City.
Nie przypominał zbieraczy a jego humor nie wskazywał na oprawcę, więzień zaniechał myśl o walce i powoli wstał. Kowboj uchylił rąbek kapelusza i się przedstawił:
-Lex Silver. Czas na mnie, idzie Pan?
-Stephen Rothman. Co się tutaj dzieje? Ostatnie co pamiętam to szczura z łyżką montażową.
-Wybacz, ale nie znam tej opowieści. Z tego co wiem jesteś kolejnym posiłkiem dla mieszkańców tej mieściny. Jak ci to odpowiada to zostań i poczekaj na kucharza.
-Wolę się przejść i z nim pogadać. Czyli mieścina kanibali. Chodźmy.
-Trzeba zabierać się stąd jak najszybciej. Przyjechała karawana, a jak jej jeszcze nie rozwalili to znaczy, że silna. Albo się wydostaniemy z nimi albo uciekniemy przez przewody pokarmowe mutantów i innych degeneratów wprost do sracza.
-Nie ma co gadać. Chodźmy.

Rewolwerowiec ruszył przodem Stephen trzymając się trochę za nim rozglądał się za jakąś bronią. Gazrurka, tasak czy łyżka montażowa grunt by było można tym przywalić.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 31-08-2009, 23:04   #34
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Na kilka sekund wszystko zamarło w ciszy. Tylko deszcz złowrogo dudnił o kamienne mury podniszczonej kaplicy. Zdawać by się mogło, ze wiszący na krzyżu Chrystus spoglądał ze zgrozą na ludzi zgromadzonych u Jego stóp. Rozświetlona błyskawicą przegniła, drewniana twarz, zdawała się wykrzywiać w lękliwym grymasie. Huk gromu wstrząsnął fasadą kościoła, lecz Syn Boży nie zerwał się z krzyża, nie uciekł, patrzył tylko z żalem na ludzi zgromadzonych u Jego stóp...


Sky chyłkiem przesunęła się pod ołtarz. Nim znalazła się za plecami mutanta, w rozświetlonej ponurym blaskiem świec i koksowników nawie naliczyła około dwunastu mężczyzn w łachmanach, dwóch utykających, wychudłych mutantów i cztery zabiedzone kobieciny kołyszące się miarowo przy jednej z lamp. Tylko te ostatnie nie zwracały teraz uwagi na gości, duchownego a przede wszystkim MJ. Przewodniczka mogła więc spokojnie zlustrować pomieszczenie.

Gert Dayton spojrzał na dziewczynę sunąca za plecami mutanta i odpowiedział jej delikatnym skinieniem głowy. Jego dłoń powędrowała powolnym, acz stanowczym ruchem ku kaburze przypiętej do prawego uda. Pozostali Ochroniarze wydawali się spięci i gotowi do akcji.
Zauważyłą też, że w dłoniach stojącego na uboczu Craig Cox'a błysnęły nakłądane na palce kolczaste kastety. Lila już ukryła się za jego muskularnymi plecami. Nawet w oczach ponurego Indianina pojawił się błysk nienawiści, gdy gasił swojego skręta drugą ręką muskając kaburę swojego Magnum.
Siedzący u boku Mortimera - Alex i Ed Barnackie strzelali tylko w koło oczami nie kryjąc lęku.
Tylko spanikowany od początku Rocket wciąż zdawał się nie rozumieć całej sytuacji kuląc się na ławce obok swojego druha. Pyro za to z szelmowskim usmiechem schował ręce pod skórzaną kurtkę i wydawał się, prawie nie zauważalnie gmerać w jej wewnętrznych kieszeniach.

[Lex i Stephen]
Lochy były umieszczone w kościelnych piwnicach, niegdyś zapewne mieszczący winnice i magazyny z jedzeniem i narzędziami, tak potrzebnymi w leniwej rozrywce jaką jest pielęgnacja ogrodu.
Szybkie oględziny ponurego loszku okazały się jednak owocne, przynajmniej dla Stephena. Wśród sterty śmiecia walały się narzędzia i metalowe prenty, rurki, kolanka, klucze francuskie... Mężczyzna poczuł lepiej chwytając w dłonie znajomy kształt łyżki montażowej - tak nieprzyjemnie znajomej z bliska.

Lex tymczasem ruszył w stronę jedynych drzwi prowadzących na poziom gruntu korytarza łączącego się tak z główną nawą jak i zakrystią. Przynajmniej tak mu się wydawało, z tego co pamiętał gdy go ty wleczono na wpół przytomnego. Czuł jeszcze ból w kolanach które uderzały o kamienne stopnie, gdy dwóch silnych mutasów w burych habitach ciągnęło go na dół, w czułe objęcia strażnika. To właśnie Clay miał go podtuczyć i zmiękczyć do czasu, aż Rodzina Matgulfa Świątobliwego znów zgłodnieje.
Zmiął w ustach przekleństwu przybliżając się do drzwi. Słyszał jakiś ruch panujący na górze. Ktoś podbiegł do wylotu korytarza prowadzącego do ich więzienia i pisnął, cichym wibrującym głosem
- Clay robi się gorącą, razem z Croaxem lecimy do kuchni - Dołącz ! -

Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie. Lex zmierzył narzędzie wspólnika po czym sam spojrzał na swoją 38-emkę.
Drzwi były delikatnie uchylone, zdawały się kusić łatwą droga na zewnątrz. Odgłos kroków oddalał się korytarzem w stronę zakrystii.





MJ skończyła tyradę, zrobiła dwa duże kroki otulając się ciemnością nawy i pchnęła drzwi do zakrystii. Matgulf ryknął nie artykułowany dźwięk i w ślepej furii rzucił się w stronę dziewczyny, uderzając na odlew stojącego obok niego handlarza. Mortimer poszybował niczym szmaciana lalka ponad ławami głównej nawy i z jękiem osunął się po kamiennym murze.
W tym momencie Radiooperatorka przekroczyła próg i zdążyła tylko zauważyć długie, oświetlone pomieszczenie wypełnione zakrwawionymi stołami. Większość z nich była pusta, pokryta tylko rdzawym nalotem zaschniętej posoki. Jednak na jednym piętrzył się spory stosik świeżo pokrojonego w kostkę mięsa. Zaś na drugim, tuż obok paleniska, nad którym wisiał wielki Kocioł, ubrany w zakrwawiony kilt wysoki, przeraźliwie chudy mężczyzna, o skarlałej główce na zbyt długiej szyi właśnie szlachtował lewą dłonią ciało Jedediasza. Prawicą wrzucał do parującego gara część jego uda pokrajanego w równe kostki. Przytomny jeszcze mężczyzna drżał i jęczał cicho przez zakneblowane usta wijąc się w agonii. Następne co zobaczyła to dwa bure habity. Blade, lecz muskularne dłonie wypchnęły ją na zewnątrz, a z głębi kapturów wyrwał się skrzekliwy pisk, który wzniósł się echem ponad powałę budynku.
Dziewczyna zatoczyła się w tył, potknęła o jedną z ław i rymnęła o zimną posadzkę.

Jak na komendę ochrona karawany zaatakowała. Gert szybkim ruchem wyszarpnął z kabury Colta i wystrzelił w stronę szarżującego potwora, raniąc jego masywne plecy. W tym momencie jego bracia poderwali do ramion karabiny i stając plecami do brata ostrzelali atakujących od strony koksownika kuternogich bliźniaków. Czerwonoskóry szaman, krzycząc coś niezrozumiale pociągnał za spust potężnego rewolweru, trzymana oburącz broń podskoczyła, a impet pocisku .44 urwał jedną ze szponiastych łap giganta. W tym samym momencie, niczym rozpędzony pociąg, Matgulfa wbił drewnianą ławę rozjuszony gladiator.
Mutant odleciał kilka metrów na bok miażdżąc wszystko na swej drodze i z hukiem wyrżnął o posadzkę. Craig jednym wyrzucił zbędne siedzisko i rzucił się na duchownego.

Tylną część nawy spowił gęsty duszący dym snujący się z rzucanych przez Pyro słoiczków. Tuż obok chemika, popis zręczności dawał Rocket strzelając z dwóch lekkich pistoletów do szarżujących szczurów...
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 02-09-2009, 15:30   #35
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Manni musiał przyznać dziewczynie, że była bardzo odważna. Od razu odgadł sygnał w jej spojrzeniu… ryzykowała… i to bardzo…

Ryk mutanta i jego zwinność nieco zaskoczyły metysa, ruszył niczym rozjuszony byk w kierunku zakrystii, dostał trzy postrzały i oberwał ławą od mocarnego gladiatora. Greg rzucił się na Matgulfa i zwarli się w śmiertelnym starciu.

Jednak w walce z mutantem trzeba czegoś więcej niźli brutalnej siły. Trzeba sprytu i instynktu łowcy… wilka, który osacza i kąsa ofiarę najdotkliwiej jak potrafi, zanim dorwie się do gardła wyczerpanej zdobyczy.


W rękach metysa błysnęły bliźniacze ostrza. Ze zwinnością pantery runął na odwróconego plecami zmutowanego kapłana. Wziął na cel ścięgna pod kolanami, kąsał jak wilk, najboleśniej jak potrafił.

 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 05-09-2009, 13:41   #36
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Wszystko, co do tej pory Sky nadawała w myślach na Daytonów rozprysło się w powietrzu jak mydlana bańka w chwili, w której złapała pełne zabójczego skupienia spojrzenie Gerta. Nie miała nawet cienia wątpliwości, że każdy z ochroniarzy doskonale wiedział, co robić. To dobrze - bo ona wcale nie była tego taka pewna. Gdy świński mutant skoczył w furii do ataku, rzeczy potoczyły się tak szybko, że dziewczyna ledwo była w stanie je po kolei rejestrować, a co dopiero myśleć o działaniu. Zobaczyła, jak bez najmniejszego trudu Matgulf odepchnął Vasqomba i serce stanęło jej w gardle, ale nie spanikowała. Czuła jednak, jak bardzo pocą się jej dłonie, jak mocno drżą jej zaciskające się na Glocku palce. Sekundę później wszyscy jak jeden mąż rzucili się na przerośniętego świniaka, przez co Sky znów zawahała się w pół ruchu. W obawie, że przypadkiem ustrzeli kogoś ze swoich, nie mogła oddać w kapłana ani pół strzału, lecz nagle na ratunek przybył szalejący nieopodal Rocket. Huk wystrzałów jego pistoletów skutecznie zwrócił jej uwagę na rzucające się do ataku szczury... Matgulf może i był największym, dosłownie, problemem, ale jak to mówią: "w jedności siła"...

I choć metal podręcznej broni zupełnie nie pasował jej w dłoni, wyszarpnęła ją zza pleców i bez oporów zaczęła walić w nadbiegające gryzonie...
Wyraz jej twarzy jak zwykle pozostawał maską...
 
Aeth jest offline  
Stary 06-09-2009, 18:31   #37
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
MJ wiedziała, że ma zaledwie kilka sekund, nim do osłupiałego jej przemową Matgulfa dotrze, co krnąbrna dziewucha zmierza zrobić. Wierząc w przytomność i refleks członków karawany, wzięła na siebie ryzyko licząc się z ewentualnymi konsekwencjami. Ze śmiercią włącznie. Śmierć... Nie byłaby w sumie taka zła. I tak nie miała ani po co ani dla kogo żyć. Bezcelowość egzystencji i brak planów na przyszłość bynajmniej nie zachęcają do dbania o siebie i ostrożności. A brak rodziny lub ukochanej osoby sprawiają, że człowiek nie musi postępować odpowiedzialnie mając na względzie uczucia innych. Jakby więc nie patrzeć - MJ nie miała wiele do stracenia. W swoim dwudziestoparoletnim życiu widziała i przeżyła już wiele. Jako osoba doświadczona przez los mogłaby więc spokojnie zginąć nie żałując, że z czymś nie zdążyła. Jak dotąd wszystkie jej wspomnienia wiązały się jedynie z traumatyczną przeszłością, więc zapewne i dalsza egzystencja przyniosłaby jedynie cierpienie i rozczarowanie. A tego MJ miała już dość. W sumie drużyna najmniej by ucierpiała, gdyby jej się coś stało. Mortimer miał syna, Daytonowie byli braćmi, na pewno są więc ze sobą mocno związani emocjonalnie... Sky była ładna, znajdzie sobie kogoś... Reszta członków również wyglądała na mających mniejsze lub większe plany na przyszłość. Ona - nie miała nic. To znaczy miała... I to jeszcze nie tak dawno... Ale z odejściem Tim'a wszystko się skończyło. I chyba właśnie tego jednego MJ naprawdę w życiu żałowała. Że nie zdążyła mu powiedzieć... Radiooperatorka stłumiła w zarodku nieomal zwerbalizowaną myśl i bezceremonialnie pchnęła drzwi do kuchni.

To, co zobaczyła sprawiło, że zebrało jej się na wymioty. Zaplecze jebało gorzej niż kostnica. Czerwone smugi zasychającej na ścianach posoki tworzyły wrażenie, jakby weszło się do rzeźni. Mdlący zapach świeżo krojonego mięsa mieszał się z aromatami jakichś przypraw, nic jednak nie zdołało zabić pierwotnego odoru padliny. Po szybkiej lustracji pomieszczenia wzrok MJ trafił na zmutowanego kucharza z tasakiem w ręku. Zdziwiona hybryda spojrzała na nią znad kotła, do którego wrzucała świeżo poszatkowane w równe kostki mięso. Kiedy jednak MJ zrozumiała, z czego miał być zrobiony ich gulasz, serce stanęło jej na parę sekund by po chwili zacząć walić szybko jak po amfie. Na stole w agonii wił się zakneblowany Jedediasz. W jego oczach widać było niewysłowione wręcz przerażenie połączone z rozdzierającym bólem nie do wytrzymania. MJ usiłowała się ruszyć, krzyknąć, zrobić cokolwiek, lecz zanim się ogarnęła, jak przez mgłę dostrzegła dwie postaci ubrane w habity, które momentalnie z pełnym impetem wypchnęły ją z kuchni. Zaskoczona radiooperatorka zachwiała się i, potykając się o kościelną ławę, rąbnęła na ziemię. Odwracając głowę, wciąż leżąc na posadzce dostrzegła, jak rozjuszony Matgulf, niczym byk na ringu, szarżuje w jej stronę. MJ wiedziała, że oto nadchodzi jeden z decydujących momentów starcia. Na szczęście drużyna nie zawiodła. Świniowaty, osłabiony nieco przez napierające ataki Kota, Craiga, Gerta i Manniego, został pozbawiony jednej z kończyn i przystopowany. Nadbiegającymi zewsząd szczurami zajmowali się już Sky, Daytonowie i Rocket. Radiooperatorka drżącymi rękami wyciągnęła zza paska ukochaną Berettę. Odbezpieczyła broń i przytrzymując lewą dłonią prawą rękę, wymierzyła w ciało mutanta, starając się namierzyć głowę lub szyję. Musiała skoncentrować się maksymalnie, by wychwycić dogodny ułamek sekundy i nie uszkodzić przy tym ścierającego się z duchownym Craiga.

- Giń skurwysynu - powiedziała cicho bardziej do siebie niż do Matgulfa i pociągnęła za spust.
 

Ostatnio edytowane przez Ribesium : 06-09-2009 o 18:36.
Ribesium jest offline  
Stary 06-09-2009, 21:51   #38
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gdyby ktoś oglądał rewolwerowca kilka tygodni temu mógłby go nie rozpoznać. Dzisiaj Lex Silver był tylko bladym, przykurzonym wspomnieniem samego siebie. Wysoki, chudy jak patyk o bladej cerze. Ubrany w czarny trzyczęściowy garnitur rodem z Tombstone, teraz pokryty pyłem i wymięty. Jego strój nie widział od tygodnia szczotki. Wspomnieniem był również jego posrebrzany czasomierz, który nieodmiennie od ponad stu lat wyznaczał godziny. Z kieszeni kamizelki już nie wystaje srebrny łańcuszek. Biała, uprasowana koszula już tylko z nazwy była koszulą – śmierdząca, brudna rzecz na jego grzbiecie nie nadawała się do tego by ponownie po nią się schylić. Ale on musiał teraz nosić taką szmatę, przesiąkniętą szczurzą juchą. Zapach wody kolońskiej zmieszany z wonią cygar był tylko drażniącym jego nos wspomnieniem. Już nawet ciężko było mu przypomnieć sobie w głowie jak powinien pachnąć mężczyzna. Buty już nie przemawiały metalicznym dźwiękiem srebrnych ostróg. Przy prawym boku nie miał swojego colta anakondy, nie miał nawet kabury. Silver nie chciał nawet myśleć o tysiącu innych drobiazgów, które tak lubił, a które przepadły.

Nieogolona twarz była spokojna. Szare oczy uważnie lustrowały otoczenie. Były zimne niczym stal. Zupełnie bez emocji. Gotował się cały w środku. Był zły. Tak dzisiaj zdecydowanie nadszedł czas zemsty.

Stał w drzwiach i przez chwilę obserwował jak dwa habity wypychały jakąś dziewczynę za drzwi. Wyszedł. Spokojnie zlustrował korytarz. Pusto.

- Hej, może przestaniecie popychać panie i spróbujecie ze mną?
Krzyknął w stronę papużek nierozłączek. Jego głos był niski i spokojny – najlepsza imitacja Johna Wayn’a jaka mu wyszła. Jego teksański akcent był żałosny, ale nigdy nie potrafił gadać jak te kmiotki z południa.

Lewym barkiem opierał się o ścianę. Gazrurka trzymana w lewej ręce, co raz odłupywała tynk wydając przy tym głuchy dźwięk. Prawą trzymał się tuż pod krwawą plamą na koszuli. Dłoń z trzydziestką ósemką była niewidoczna pod marynarką. Jego blada twarz dawała nadzieję na sukces. Wyglądał jakby ledwo stał na nogach.

- Clay przeprasza, ale głowa mu pęka. Nie może dołączyć. Ja wam chłopcy muszę wystarczyć.
Na myśl o odgłosie, jaki wydała głowa mutanta po zetknięciu z krzyżem uśmiechnął się. Gruchnęło, aż miło było słuchać.

Liczył, że dadzą się sprowokować. Łatwy łup dla szybkich łowców, jakimi te pokurcze były. Ot ranny frajer z gazrurką. Jednak jak tylko wrócą w wąski korytarz nie da im szans. Pierwszego zamierzał położyć strzałem w jakiś newralgiczny organ – będzie mieć chwilę na przycelowanie. Drugiego też powinien. Lex dobrze strzelał. A jak nie to miał jeszcze rurę do obicia mordy i Stephena za drzwiami.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 07-09-2009 o 07:50.
baltazar jest offline  
Stary 07-09-2009, 17:40   #39
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Stephen stał przyklejony do ściany przy drzwiach nasłuchując. Mimo, że obaj z Lexem nie ustalali swoich działań, byli naprawdę nieźle zgrani. Adrenalina zaczęła powoli krążyć w żyłach gdy stary żołnierz gotował się na walkę, wsłuchując się w słowa rewolwerowca. Rothman bez problemu wyobrażał sobie co się dzieje.
-Hej, może przestaniecie popychać panie i spróbujecie ze mną?
Rewolwerowiec właśnie starał się zwrócić ich uwagę, obaj przeciwnicy pewnie stali chwilę zdziwieni. Nawet im rzadko się zdarzało by obiad mówił i to podczas zadymy.
-Clay przeprasza, ale głowa mu pęka. Nie może dołączyć. Ja wam chłopcy muszę wystarczyć.
Żołnierz widział jak Silver opiera się o framugę starając się wyglądać na łatwą zdobycz. Dwaj mutkowie pewnie teraz powoli zaczęli sięgać po broń, jednak Rothman naprawdę wątpił by byli szybsi od rewolwerowca.
Stephen chwycił pewniej łyżkę montażową nie mogąc się doczekać walki. tak trudno było pozostać w ukryciu... Ciało nie lubiło długo pozostawać w bezruchu a duma starego wojaka kazała działać wmyśl przykazania pewnej sekty z Salt Lake City "pieprznij kolesia gazrurką nim on pieprznie Ciebie". Tylko doświadczenie radziło pozostać nieruchomo i czekać. Tak też żołnierz uczynił. Czekał aż Lex zrobi mu miejsce w drzwiach do walki jednocześnie uważając na tyły. Będzie bił tak by wyłączyć przeciwnika z walki, czy trwale rozwalając głowę czy tymczasowo łamiąc kończyny grunt, żeby przeciwnik już się nie podniósł.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 07-09-2009, 23:04   #40
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Równomierny jazgot karabinów maszynowych odbijał się echem od wysokiego sklepienia świątyni. Tam gdzie niegdyś rozbrzmiewały hymny i litanie na cześć Boga, które później miały zlać się w makabryczne psalmy dla krwawych obrządków - unosił się jęk agonii w akompaniamencie terkoczącej ogniem ciągłym broni braci Daytonów. Mimo, że nie wiedzieli jeszcze co spotkało ich towarzysza - Job'a - nie żałowali nabojów na atakujących mutantów i wspierających ich zbieraczy. Po chwili do tej kakofonii dołączyła Sky powalając dwoma strzałami mężczyznę w szarym, poplamionym płaszczu.

Tymczasem do siłującego się z gladiatorem uduchowionego mutanta, niczym wściekły pies dopadł Manni. Precyzyjne cięcie dosięgnęły stawów Matgulfa i pseudo-kapłan z rykiem zwalił się na kolana. Podparłszy się dolną para rąk, chwilowo zapomniał o Craigu i spróbował odtrącić atakującego zajadle metysa. Jednak zwinność uchroniła Łowce przed miażdżącym ciosem napastnika.
W tym momencie Cox z całej siły kopnął potwora w gardło. Matgulf poderwał się do góry, otulając rękoma szyję. Ten gest, ta chwila zawahania ze strony monstrum dały wreszcie MJ szansę na czysty strzał. Dziewczyna nie wąchając się pociągnęła za spust...

Na chwilę wszystko jakby ucichło. Brnący we własnej posoce Kuternodzy zatrzymali się i z jękiem spojrzeli na opadające niczym ścięte drzewo muskularne ciało swego przywódcy. Zbieracze, którzy opadli Rocketa i Pyro odwrócili się i rzucili w panice na pomoc swemu zbawcy. Kobiety zapłakały.
Matgulf charcząc i krwawiąc obficie ze rany na głowie upadł na kamienną posadzkę i znieruchomiał wpatrzony w ukrzyżowanego Chrystusa...

[Lex i Stpehen]
Dwa bure habity z ptasim skrzekiem natarły bez zastanowienia na kowboja. Pędząc wprost na niego wąskim korytarzem mniejszy z dwójki skrył się za plecami "bliźniaka". Choć przejście nie było nad zwyczaj długie, to jednak Lex musiał przyznać, że napastnicy poruszali się z oszołamiającą prędkością w ułamek sekundy pokonując znaczną cześć drogi między kuchnią a lochem. Nie czekając ani chwili przymierzył i wypalił z ukrytej 38-emki.
Kula uderzyła prosto w środek nadbiegającego kaptura. Stwór pisnął przeraźliwie i runął w tył z roztrzaskaną głową. Spod kaptura wyłoniła się ludzka twarz z wyrastającym zamiast nosa i ust ptasim dziobem.
Drugi napastnik jednym skokiem przesadził umierającego towarzysza i łopocząc szatą opadł z wibrującym wizgiem na Silvera, który zdążył zasłonić się gazrurką przed opadającym ku jego twarzy zakrzywionym dziobem. Mimo filigranowej budowy impet rozpędzonego mutanta powalił walczących spychając ich obu w tył - wprost pod nogi czającego się za drzwiami Stephena.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172