-
Do Quidro będzie z pięć dni drogi. A potem do granicy jeszcze z trzy – odpowiedział
Revellisowi,
Quomio. –
Ale z tym Nidaris bym uważał, ponoć niebezpiecznie tam teraz. Zanim zdecydujesz się jechać lepiej zaciągnij języka odnośnie tego, co się tam dzieje.
-
Może i zawisnę - tym razem zwrócił się do
Wulfstana. -
Jak to mawiają: co ma wisieć, nie utonie. Decyzji nie zmienię. A teraz słuchajcie, bo pewnie nie wiecie gdzie jest to całe Eferelto i dolina Peres. Do siedziby Anzelmo Pirry macie stąd dwa dni drogi na zachód. Eferelto leży na tym trakcie, więc nie sposób przeoczyć. Peres to rzeczka spływająca z wzgórz Sartosy, na północny wschód od Ventre. Ta leśniczówka, z tego co mi się zdaje nie należy do samego księcia, ale kogoś z Niskich Rodów, blisko spokrewnionego z Valdesem. Nie wiem gdzie jest dokładnie, ale chyba droga do niej nie prowadzi przez Ventre. Będziecie musieli dopytać.
-
Bywajcie i niech bogowie, a w szczególności Morth, czuwają nad Waszymi losami -
Quomio uścisnął mocno dłonie wszystkich pozostałych i kłusem odjechał traktem prowadzącym na północ, w stronę stolicy. Po chwili także
Suuru pożegnał się, życzył szczęścia i ruszył ku domowi, na południe.
Pozostali sami na rozdrożach.
Thorgar najwidoczniej postanowił zakończyć podróż na dzień dzisiejszy, gdyż zaczął zbierać chrust na ognisko i przygotowywać posiłek. Najwidoczniej nie przeszkadzało mu ogólne przekonanie prostego ludu, że przebywanie w takim miejscu nie jest zbyt bezpieczne. Przecież wiadomym jest, że skrzyżowania dróg to miejsca szczególnie nawiedzane przez duchy i demony. Po krótkim zastanowieniu pozostali dołączyli do niego. Tym razem przesądy okazały się tylko przesądami i nic złego w czasie nocy się nie wydarzyło.
Następny dzień przywitał ich deszczem. Z nisko zawieszonych chmur bez przerwy lała się woda, zamieniając trakt w grzęzawisko. Przez błoto mozolnie brnęły pękate kupieckie wozy i objuczeni towarami ludzie. Nic nie wskazywało na to, że deszcz przestanie padać. Wlekli się traktem w kierunku Eferelto przez cały dzień, mijając kilka biednych i zaniedbanych wiosek, w których nawet psom nie chciało się obszczekiwać podróżnych. W końcu, popołudniem, z ulgą powitali widok jaki ukazał się ich oczom, ukrytym pod ociekającymi deszczem kapturami.
W oddali stały zabudowania, których nie sposób było pomylić z czymś innym. W ten sposób budowane były wszystkie zajazdy przydrożne, będące w posiadaniu Ligi Kupieckiej. Za wysokim, drewnianym ostrokołem, w sąsiedztwie stajni i magazynu stała dwupiętrowa, pobielana karczma. Nad wrotami w palisadzie wisiał szyld przedstawiający blondowłosego wojownika, niechybnie okaryjczyka.
Nie zastanawiając się długo, przemoknięci podróżni zjechali z traktu i przez bramę wjechali na dziedziniec. Zaraz podbiegł do nich młody stajenny, który zajął się końmi a oni weszli do gwarnego wnętrza gospody.
Było tu miło i przytulnie. Ogień wesoło buzował w kominie. Goście, siedzący przy długich ławach posilali się apetycznie pachnącymi posiłkami, a w kącie siedział grajek i zabawiał gości jakąś balladą.
-
Witamy w karczmie "Pod Wojownikiem". Mili panowie spoczną - powiedział inny młodzieniecm który powiódł gości do stojącej pod ścianą ławie, przy której znalazło się kilka wolnych miejsc. -
Dziś podajemy gulasz z kaszą i korzenne piwo. Jakieś specjalne życzenia?