Nie bez problemów dotarł przed oblicze swoich aktualnych, choć nieco wymuszonych chlebodawców. Zamglony wzrok rozjaśnił mu na chwilę widok kufla piwa pochłanianego przez Zielonego. Jednak szybkość, z jaką trunek zniknął w przełyku orka odebrał mu resztę nadziei na ugaszenie pieczenia w gardle. Przełknął głośno ślinę.
Cel zadania nie utkwił mu w głowie. Ani miejsce. Właściwie nic nie pamiętał ze zdecydowanie za głośnej paplaniny korojada. Nic nie mogło ostać się w jego głowie, gdyż szalało tam tornado. I banda dzikich słoni. A może hefalumpów?
"Miło, że jesteś na nogach!" - czysta złośliwość aż kipiała ze słodkich słów demona.
"Dobrze się składa, bo właśnie miałem ci powiedzieć..." - Uthgor nie mógł uwierzyć, ale bies wykrzyczał to jeszcze głośniej. Dziwne, że nie ochrypł od tego wrzasku.
"Tylko czy głosy w głowie móc ochrypnąć?" - zamyślił się przez chwilę, jednak dał sobie spokój po kolejnym ataku migreny.
"... no i to oznaczało by, że wszystkie gatunki goblinoidów pochodzą w rzeczywistości od zdegenerowanych koboldów, a te jak wiadomo..." - czart nie przestawał ani na chwilę, wyraźnie czerpiąc przyjemność z katuszy sprawianych orkowi.
Uthgor miał już wrzasnąć, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że dźwięk ten echem rozlegnie się w jego cokolwiek pustej makówie, kiedy dojrzał niezgorzej wypchaną sakiewkę postawioną na stole przez tę przerośniętą niebieskowłosą wiewiórkę. Małe, świńskie oczka, teraz dodatkowo przekrwione z nadmiaru alkoholu, zajaśniały jak złote dublony i Uthgor błyskawicznie, jak na kogoś w jego stanie, machnął grabą w kierunku mieszka, zgarniając pryz, z którego wysypało się kilka najwyraźniej tutejszych monet.
Ewentualne protesty kurdupla w durszlaku na głowie zamierzał uciszyć wymownym spojrzeniem, jak i zaciśniętą w pięść lewą ręką trzymaną nieco powyżej i pomiędzy jego uszami. Na w razie czego.
- Uthgor podzielić. - mruknął, zionąc przy tym alkoholowym oparem. Na tyle cicho, by reszta zbieraniny nie zwróciła nań uwagi.
- Później... - dodał, po czym poczłapał w kierunku wyjścia, chwytając po drodze udziec pieczonego prosiaka. Temu ostatniemu chyba to nie przeszkadzało.
"Przecież nie umiesz liczyć..." - głos diabła zagłuszyło skrzypnięcie solidnych drzwi prowadzących na zewnątrz.