Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2009, 15:40   #545
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Czy byli bohaterami? Czy ta wyprawa do kniei różnić się będzie od pozostałych niebezpieczeństw, którym już sprostali na swej drodze? Niczym już nie przypominała wyprawy do w miarę bezpiecznego lasu tuż przy Midd. Niczym nawet nie przypominała wędrówki po górskich szlakach z krasnoludzkimi przewodnikami. Tu musieli radzić sobie zupełnie sami. No, może nie sami, towarzyszyła im wyjątkowo ponura tego dnia dwójka czarnowłosych nożowników. A także długowłosy myśliwy, pachnący węglem drzewnym i skórami. Śmiejący się często niezdrowym śmiechem i ukazujący swoje białe kły. Łatwo było sobie wyobrazić krew, która mogła po nich spływać. Czy był ich jedyną nadzieją, ich sojusznikiem? Nikt nie wiedział, prócz samego Lorda, kryjącego głęboko swoje tajemnice. Nie było jednak nikogo innego.

Życzliwy gospodarz, a może bardziej przestraszony i cieszący się z tego, że szli dalej, już wcześniej przygotował prowiant. Uzupełnili podróżny ekwipunek, zaopatrzyli się w dodatkowe bukłaki z wodą, bo i nie wiadomo było, czy uda się znaleźć jakieś strumienie. Najmniejszą sakwę miał oczywiście Lord, który wcale w końcu się nie wybierał nigdzie dalej, a znając las bez trudu na pewno umiał trafić do strumienia czy wytropić zwierzynę. Nikt z nich takiego komfortu nie miał, za to każdy miał zdolności, które mogły uratować od pewnej śmierci. Zdolności magiczne, nadprzyrodzone lub ponadprzeciętne. Nie można było ich nie doceniać. Może i dlatego nieboskłon pokryła gruba warstwa groźnych chmur, zasłaniając wskazujące kierunek słońce. Ale chmury się rozwiały w końcu, miały być tylko ostrzeżeniem. Lub niezwykłym kaprysem przyrody.

Myśliwy prowadził pewnie, idąc przed siebie raźnym, wręcz wesołym krokiem. Mógł być wariatem, ale mógł równie dobrze cieszyć się powrotem do swojej domeny. Mówiono, że wieczorem wraca, ale czy zawsze? Nawet Jensowi zdarzało się w Talgijskim lesie nocować. Teraz jednak prowadził.
-Droga wam na południe! Tam serce lasu. A do znaków dotrzemy wieczorem. Oj tak, będziemy mogli wziąć coś na ząb!
Dźwięczny, głośny i obłąkany śmiech zatrzymał się na ścianie lasu. Weszli pomiędzy pierwsze drzewa lasu, który nie różnił się wyglądem od innych, takich, w których już bywali. Swoim ogromem przewyższał je jednak wielokrotnie. Gdy słońce zniknęło gdzieś nad koronami drzew, obejrzeli się ostatni raz za siebie. Czy powrót będzie możliwy?

Raźny krok zamienił się w ostrożny wczesnym popołudniem. Lord zatrzymał się, węsząc, mimo, że nikt inny nic nie czuł. Zdjął z pleców pokaźną kuszę i nałożył na nią dwa bełty na raz. To nie mogło być zbytnio celne, ale może to się nie liczyło? Zapytany, odpowiedział.
-Nie masz czasu na finezję! Zabić, zabić, zabić! Jednym strzałem, a będą blisko, ach tak.
Las zagęścił się, a trzeba dodać, że nie było tu żadnych ścieżek. Myśliwy prowadził sobie tylko znanymi, przedzierając się przez chaszcze, zarośla i nieznane prawie nikomu rośliny. Jens tylko mógł stwierdzić, że zna nawet ich nazwy. Ale to nic nie dawało, gdy zmęczeni już zatrzymali się na dziwnej polanie.


Lord zatrzymał się i głęboko wciągnął powietrze. Teraz i oni czuli lekki zapach jakiejś zgnilizny, podrażniającej zmysły i trochę wręcz natrętny. Wydawał się pochodzić od posągu, który stał na środku polanki, pokryty mchem i wyraźnie bardzo stary. Nie mieli pojęcia kogo mógł przedstawiać.
-Tutaj zaczynały się ich ziemie. Czujecie? Tak, tak, słodkości! To ich zapach. Ślinka cieknie. Do znaków już niedaleko, chodźmy!
Ominął wyrzeźbioną postać i ostrożnie ruszył dalej. Nie wydawał się już tak pewny siebie i wesoły, a wybuchy śmiechu zniknęły zupełnie. Przeżył tu już długo, a nie dałby przecież rady bez tej ostrożności.
-Lepiej patrzeć pod nogi. Czasem jeszcze tu bywają! Ich bożkowie... ciągle się do nich modlą! Ale nie można ICH lekceważyć, oj nie!
Las zagęszczał się. Każdy krok podczas kolejnych dwóch godzin, był już niemal męką. Nie mieli wielu odpoczynków, przewodnik nie pozwolił, ostrzegał. Przed zmrokiem musimy być przy znakach. Ale czemu? Kolejna dziwaczna tajemnica wżerała się w ich umysły. Ale dotarli wreszcie, a zauważyć się tego nie dało.

Znaki - dziwaczne i nieznane symbole - wyryte były na drzewach i pokryte ciemną substancją. Lord obnażył swoje zęby, znów węsząc. Uśmiechał się do nich, z jakiegoś powodu coś go cieszyło.
-Krew. Całkiem świeża. Celebrują to, wracają tu i robią to od nowa. Czujecie? Zdajcie się na wasze nosy!
Czuli. Zapach lasu mieszał się z innym, nieznanym. Przypominającym połączenie piżma, krwi i śmierci. Groźny zapach, odstraszający obcych. Taka była jego funkcja? "Odejdź, to miejsce należy do mnie". Może właśnie o tym mówiły symbole. Myśliwy tylko kiwał głową.
-Och tak, szaleńcy! Teraz już rozumiecie, prawda? Zmierzycie się z samą śmiercią!
Zachichotał, ale cicho. Pokazał na południowy wschód.
-Tam bezpieczna przystań. Kilka kroków. Nie idę dalej, ale będę tu w nocy. Rozpalę ogień i poczekam na mięso. Pyszności moje. Czy zobaczymy się jeszcze? Oczywiście! Nasze duchy będą spółkować u twojego bożka, kapłanie!
Podbiegł i ucałował symbol Kelemvora, w niemal pogardliwym geście. A potem uciekł w las, zwinnie i szybko klucząc między drzewami. Zostali sami. Ale czy na pewno? Gdzieś niedaleko rozległo się wilcze wycie. A słońce zniknęło już prawie całkowicie.

Przekroczyli linię znaków, gdy w lesie była już wieczorna szarówka. Było na szczęście lato, zmierzch zapadał późno. Ale zapadał, a po nim przychodziły cienie. Zapachy. I odgłosy, których nie znali. Wkroczyli na teren jakiś starożytnych ruin i wtedy dostrzegli coś jeszcze. Kobieta w szacie z kapturem falowała wraz z ruchami powietrza, unosząc się nieco nad ziemią. Jej duch przerażał i uspokajał jednocześnie. Albert nie wyczuł nieumarłego, to było... to było jak wspomnienie, które pojawiło się w określonym celu.


Istota, bowiem nie była to ludzka kobieta, spojrzała na nich smutnymi, eterycznymi oczami i wskazała na coś na południu. Nie dostrzegli tam nic, a ona już rozwiewała się w powietrzu. Czy to był kierunek, który im wskazywała? Ale po co? Dalej las znów gęstniał. Ruiny budynków, w których byliście, musiały mieć już setki lat, chociaż kamień i zaprawa, z których je wykonano, trzymały się zaskakująco dobrze. Jeden z nich przypominał świątynię, część miała strukturę obronną. Jak przyczółek graniczny na skraju państwa. Noc zapadała, czy o tym miejscu mówił Lord? Alexandra użyła swojej mocy, od razu "dostrzegając" swoim umysłem kilka stworzeń, których umysły były proste. Ale był też inny, wybijający się ponad zwierzynę. Skupiła się na nim i prawie natychmiast wycofała, czując jego złość i rządzę. Czuła ją jak przez mgłę, jakby uczucia pochodziły od tej istoty, ale jednocześnie nie od niej. Stojący przy niej Alex dotknął jej ramienia, jakby też to wyczuwając. Wyzwolił ją spod tego uczucia i uśmiechnął się przyjaźnie. Ale psioniczka i tak miała jeszcze mrok w sercu i duszy.
Wskazała kierunek, ale gęste skupisko drzew i krzaków nie pozwalało oczom na działanie. Ktoś ich obserwował, ale nie robił jeszcze nic. Może czekał na innych? A może nie chciał atakować? Angela wspięła się zwinnie na jedną z ruin, słabym świetle przyglądając się otoczeniu. Pokręciła głową przecząco, nie dostrzegając nic. Alex wypuścił przytrzymywane powietrze.
-Ta zjawa, nie była człowiekiem. Może to była jedna z nich, może czegoś od nas chcą? Może wcale nie są małpoludami?
Wzdrygnął się, niezbyt dobrze ukrywając emocje. Angela zeskoczyła na dół, wyglądając dla odmiany na zupełnie nie przejętą.
-Teraz i tak dalej nie pójdziemy. - mówiła szeptem - Kto chce ze mną zapolować na mięso?
Nie uśmiechnęła się, ale w jej oczach pojawiło się coś na kształt złowieszczego rozbawienia. Wilcze wycie rozległo się jeszcze raz, gdzieś za nimi.
 
Sekal jest offline