[center:357bced44d]***[/center:357bced44d]
Wierch przystanął, odwrócił się i obejrzał na Bordina.
- Mocnyś w gębie bratku - warknął przez zaciśnięte zęby - Ciekawym, czyś i w pięściach taki chwat. Bo w słabiznę nie trudno ugodzić - dodał zaciskając pięści. Krasnolud spojrzał na niego z nienawiścią. Wyglądało jakby się mieli rzucić na siebie. Nagle od strony ulicy, którą przybiegli rozległy się krzyki. Kompani odwrócili się. Na czele około dwóch tuzinów zbrojnych biegł Czarny, wykrzykując w ich kierunku klątwy i groźby. - Kurwa, Koniec tego! - krzyknął Rotgar do piorunujących się wzrokiem Wiercha i Bordina - Idziemy.
- Później się policzymy - syknął do krasnoluda stary mężczyzna.
Kompania wybiegła za róg. Jakieś trzysta stóp przed nimi stała brama. Nawet stąd dało się zobaczyć grupki strażników na murach i przy kracie. Od miejsca, w którym stali uciekinierzy do bramy tłum ludzi gęstniał z każdym krokiem. Pod bramą panował już całkowity ścisk. - Musimy się wmieszać w tłum - rzucił Rotgar wbiegając między ludzi - potem spróbujemy się przedrzeć.
Drużyna ruszyła za nim, ze świadomością, że za chwilę za ich plecami zza rogu wyłonią się ścigający.
[center:357bced44d]***[/center:357bced44d] |