Cholera, myślał, że ten dzień nie może być już gorszy! Załatwił panienki całkiem sprawnie, pewnie dzięki wariatce, która wyszła sama. Tfu! I taką chołotę miał oprawiać przez cały dzień? Najwyraźniej tak. Bo gratis dostał jeszcze wyjazd na lotnisko!
Nie był szczególnie nerwowym człowiekiem, to już mu przeszło jakieś 10 lat temu. Po prostu ostatnio robota była nudna i niezbyt zajmująca. Siedzieli przy biurkach i przekładali dokumenty, często wklepując je do monitorków. A dziś nagle szefom się uwidziało, by zagnać go do roboty, w dodatku do roboty z ludźmi, z którymi nie obcował od dawna, tak na dobrą sprawę. Nawet nie dali mu trochę przeczekać najgorszego kaca!
Przyglądał się przez chwilę blondynowi, zastanawiając się czy jest jakiś najmniejszy sens, by się tym w jakikolwiek sposób przejmować. Tego dnia i tak był taki burdel, że nikt nie nie skapnie, że zjebał robotę. Tego tu trzebaby przepytywać dokładnie, kilka godzin i kilka razy. Pomijając wszystko inne to mu się nawet nie chciało, co go obchodził jakiś Altman? Czytał chyba nawet jego książkę kiedyś, ale raz trafił z tematem i się wypalił od razu. Mała strata.
Odezwał się do tego świadka, próbując upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. -Proszę opowiedzieć co się stało. A może chce pan się ze mną przejechać na lotnisko? W tym miejscu można dziś dostać cholery!
Tamten wyglądał na nieco przestraszonego. W końcu nie każdy widział jak jakiś gościu wali se w łeb. A może ten tu bał się z innego powodu? Thomson miał to w dupie. Podał mu rękę, gdy ów Alexander White skinął głową na znak zgody. Dobra, może zaoszczędzi trochę czasu. -Detektyw David Thomson. Proszę za mną, pojedziemy moim wozem.
Przecisnęli się przez tłum w komisariacie i wyszli na świeże, chociaż zimne powietrze.
~Świeże to ono też kurwa było, ale chyba w czasach indian! ~
Gdy już jechali, a raczej toczyli się przez tę zakorkowaną dziurę, White opowiadał a Thomson słuchał. Zadał tylko jedno czy dwa małe pytania o szczegóły, głównie te z okolicznościami spotkania. Czemu akurat tego dnia miał być wywiad, kiedy i z kim go umawiał. Dyktafon nagrywał. Ale tu też wiele gadania nie było, koleś skończył zanim dojechali do lotniska. Wyłączył więc dyktafon i włączył lokalne radio, które namiętnie gadało o policyjnych blokadach i korkach.
~No proszę, jestem w wiadomościach! ~
Roześmiał się z idiotyzmu tego dowcipu a także tego, że gadał sam do siebie. Chyba się odwyczaił od towarzystwa w samochodzie. Odezwał się więc, uprzedzając pytania. -Pewnie będzie musiał pan zostać w Everett jeszcze jakiś czas. Alby być w kontakcie, ale jak nadal tu będzie taki burdel, to chyba łatwiej zostać.
Wyjął zapalniczkę samochodową i odpalił od niej papierosa, zaciągając się mocno. Od pytania kogokolwiek czy mu to nie przeszkadza też się odzwyczaił. -Ale dzisiaj to wszyscy powariowali, niby ważna sprawa a nie wiadomo czy trupem się zajmą zanim zacznie poważnie cuchnąć. Wiesz, powinni sprawdzić broń, odciski, kontakty nieboszczyka, przeszukać mieszkanie, poszerać w kompie i komórce. Wiele tych cholernych samobójstw jest tylko po to by ukryć prawdziwe morderstwo. Ale kurwa oni wolą drogi blokować, wyobrażasz sobie? Tak jakby to coś dało. O wreszcie.
Przejechali koło bramki, gdzie sprawdzano wejściówki. Thomson pokazał im swoją, nieco już zmatowiałą, po czym przyczepił sobie ją do marynarki. -Jak już tu jesteś, to może pooglądasz? Niby nudno, ale i tak lepiej niż jakbyś miał na komisariacie siedzieć.
Zgubił gdzieś "pan", ale nawet nie zwrócił na to uwagi. |