Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2009, 20:27   #19
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
- Jak Boga kocham przy najbliższej okazji obiję mu tą pyskatą mordę - rzucił do Angie - Przy najbliższej okazji...

Wyjął z kieszeni paczkę "Red Apple" i odpalił sobie papierosa, patrząc jak Johnny odjeżdża jego nową furą. Ten cwaniak coraz bardziej go denerwował, uważał się za przywódcę grupy, lecz tak naprawdę ciężko było go tym mianem określić.

Po kilku minutach dołączył do pozostałych, którzy już zdążyli się rozgościć u Mamadou. Machnął tylko ręką na powitanie i rozsiadł się wygodnie na fotelu, aromat wypełniający cały pokój drażnił go niemiłosiernie. Mallory nigdy nie przepadał za narkotykami, ani za ich rozprowadzaniem, ani tym bardziej za braniem. Oczywiście kiedy był jeszcze dzieciakiem raz czy dwa wypalił jointa, ale nigdy się w to nie wciągnął na poważnie.

- Też sobie znalazł rasta kumpla - pomyślał - Mama-dumb, taa na pewno przyda nam się jego pomoc...

Wreszcie pojawił się Johnny, zachowywał się całkowicie beztrosko, jakby ich przyszłe zadanie w ogóle nie zaprzątało mu głowy.

-Ok.. trzeba odstawić nasze małe nieporozumienia na bok, przestać rozmyślać czemu to spotkało właśnie nas i wziąć się do roboty bo czas leci. Mamy jakieś 40 godzin zanim orzeł zabierze jajo z powrotem do gniazda więc ruszać dupy ludzie, ruszać. Wystawa już pewnie zamknięta, ale otwierają ją rano. Musimy już tam być, mam plan. Do tego czasu panowie i panie noc jest jeszcze długa
- powiedział po czym pociągnął sobie spory łyk z butelki Siergieja.

- Taa uchlajmy się, ujarajmy i jeszcze wciągnijmy paluszki z kurczaka - zadrwił w duchu - A jutro zapukamy i po prostu kurwa spytamy czy dadzą nam to jajko czy nie... genialne kurwa.

Machnął ręką na Johnny'ego, zgarnął jeden z pistoletów ze stołu i ruszył do drzwi, miał zamiar nacieszyć się jeszcze swoim życiem, bo jeśli jajo Faberge nie trafi do Rosjan to nie będzie miał się już czym cieszyć. Trzasnął drzwiami i po chwili znalazł się na ulicy, miasta nie znał prawie w ogóle, ale kiedy ostatnim razem rozbijał się w tej okolicy Chevroletem, to w oko wpadł mu mały bar, tam też skierował swe kroki.

Jakieś 15 minut później Frank znalazł się pod barem o nazwie "Cheers", z zewnątrz wyglądał na dość zaniedbany, jednak wewnątrz sprawiał o wiele korzystniejsze wrażenie. Mallory usiadł przy ladzie i już po chwili zjawił się koło niego młodziutki barman, który najwidoczniej tylko kogoś zastępował bo średnio dawał sobie radę z obsługiwaniem klientów.

- Co podać Sir?

- Cuba Libre -
odrzekł rozglądając się po barze, chwilę później usłyszał dźwięk tłuczonego szkła i jakieś wyzwiska kierowane pod adresem młodzieńca.

- Proszę. Przepraszam, że musiał pan czekać.

Frank kiwnął tylko głową i przysunął do siebie szklankę z drinkiem, jego uwagę przykuł mały telewizor zawieszony nad ladą na którym leciały właśnie jakieś rozgrywki footballu amerykańskiego. Tymczasem w barze pojawiła się zgraja latynosów, która niemal z marszu zaczęła wszczynać awantury.

- Niech pan się lepiej przesiądzie, tutaj zwykle siada Andrés - powiedział szeptem barman - Niedaleko jest wolny stolik, zaprowadzić pana?

- Andrés , tak? Możesz mi pokazać, który to z nich?

- Nie wie pan??? - młodzieniec wyglądał na mocno zaskoczonego, jednak po chwili wskazał na wielkiego latynosa z wąsem.

- Rzeczywiście nie wygląda zbyt uprzejmie.



- Właśnie proszę pana, tam jest wolne miejsce, niech pan lepiej tam pójdzie.


- Hej Cabrón, nie pomyliłeś miejsc? - jakaś wielka dłoń spoczęła na ramieniu Mallory'ego nim ten w ogóle zdołał pomyśleć o zmianie miejsc - Andrés nie lubi, gdy ktoś zajmuje jego miejsce.

- Jest tu jeszcze sporo innych miejsc, twój szef może zając każde z nich.

- Posłuchaj Pendejo, my się chyba nie zrozumieliśmy, ustąp miejsca i zabieraj dupę w troki, albo zacznę być niemiły.

- A może zrobimy tak, ty i twój macho-macho szef dacie mi spokój i świńskim truchtem opuście lokal?


Latynos chyba po raz pierwszy usłyszał takie słowa w tej dzielnicy, bo przez kilka sekund stał kompletnie zamurowany, aż wreszcie rzucił się na Mallory'ego z jakimś hiszpańskim przekleństwem na ustach. Frank był jednak szybszy i zdołał uchylić się przed ciosem, następnie wykręcił niedoszłemu napastnikowi rękę po czym walnął jego głową o ladę.

- Ci latynosi są najgorsi, ciągle się ludziom dają we znaki - rzekł do barmana po czym zapłacił za drinka - Adiós.

Szybko wyszedł z baru, choć wiedział, iż i tak nie uniknie konfrontacji z pozostałymi członkami gangu, a także z samym Andrésem. Nie zdążył nawet wyjść z dzielnicy, gdy tuż za sobą usłyszał kroki kilku mężczyzn.

- Zadarłeś ze złym człowiekiem Hombre.

- Nie możemy zapomnieć o całej sprawie?

- O nie Hombre, teraz łatwo się nam nie wywiniesz.


W pojedynku z trzema napastnikami jego szanse były już mocno ograniczone, po paru minutach i kilku mocnych ciosach po żebrach pożałował, że jednak nie odpuścił sobie tego całego zajścia. Dwójka z latynosów pochwyciła go za ramiona, a Andrés najwyraźniej postanowił zakończyć sprawę, gdyż w jego dłoni pojawił się sporych rozmiarów nóż.

- Vaya Con Dios przyjacielu.

Frank szarpnął się mocniej i zdołał wyrwać się z uścisku nim Andrés zadał mu ostateczny cios. Niesiony ogromną dawką adrenaliny huknął pięścią w twarz jednego z mężczyzn łamiąc mu przy tym nos, drugiego natomiast poczęstował kopniakiem prosto w krocze. Teraz na przeciwko siebie stali już tylko Mallory i Andrés.

- Kiedy dwóch ludzi staje do walki, to zawsze wygrywa ten, który jest lepiej przygotowany - powiedział latynos - Będziesz tylko kolejnym nacięciem na moim nożu Hombre.

- Zawsze trzeba być o krok przed swoim przeciwnikiem, racja? - błyskawicznie w dłoni Frank'a pojawił dotychczas bezpiecznie schowany pistolet - Mam tutaj kilku niecierpliwych przyjaciół i każdy z nich biega szybciej niż ty, więc proponuje, że po prostu pójdziemy w swoją stronę i zapomnimy o całej sprawie. Com-pren-de Amigo? - Andrés nie odpowiedział, więc Mallory zaczął się powoli wycofywać - Hasta Luego Muchachos.

- Jeszcze Cię dorwę Cabrón, popamiętasz mnie!

***

Około 2:22 pojawił się wreszcie w mieszkaniu Mamadou, chyba sam nie spodziewał się, że tak ucieszy go twarz tego entuzjasty marihuany. Od razu skierował swoje kroki do łazienki, chciał przejrzeć się w lustrze i sprawdzić jak wygląda po spotkaniu z gorylami Andrésa. Jak się okazało jego twarz miała się całkiem nieźle, krwawił trochę z nosa i być może stracił jakiś ząb, ale to nie było jego największe zmartwienie. Żebra mocno dawały się we znaki, jedynym pozytywnym aspektem było to, iż chyba żadne z nich nie było złamane. Wziął jeszcze szybki prysznic i nieco postękując z bólu ruszył do kuchni.

Zaopatrzywszy się w dużą ilość lodu i butelkę specyfiku, który załatwił Siergiej, usiadł na fotelu. Pociągnął długi łyk z flaszki i skrzywił się lekko, alkohol miał fatalny smak, ale miał nadzieję, że przynajmniej pomoże mu zasnąć. Przecież jutro czekał ich wielki dzień.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline