Wątek: Serce Nocy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2009, 21:16   #299
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Szedł polną drogą prawie że w cieniu wysokich traw, kiedy usłyszał tętent końskich kopyt. Po chwili zaś zobaczył konia, który szedł w jego stronę.

Ronir prawie od razu wiedział, że coś jest nie tak w scenie którą widział – niby zwykły koń z jeźdźcem, jednak…
Kiedy okazało się, że jeździec ma wielką ranę rąbaną w piersi, jakby ktoś mu przyłożył bardzo ciężkim toporem, paladyn aż się rozejrzał ze zdziwienia.
Kto? Gdzie? Jak? Kiedy?
Te i wiele innych pytań przeszło przez głowę młodego zakonnika. Powoli zbliżył się do konia i truchła, po czym zatrzymał gniadosza, żeby się dowiedzieć czegoś więcej.

„Jeździec” miał przy sobie łuk i kołczan strzał, a także pochwę na miecz, jednak samego ostrza nie było. Szybkie spojrzenie na ranę pozwoliło Ronirowi ocenić, że człowiek zmarł całkiem niedawno, bowiem krwawił bardzo obficie.
Była bardzo długa i bardzo głęboka – zaczynała się gwałtownie i takoż kończyła. Paladyn aż bał się wyobrazić sobie osobę i broń które to uczyniły, bowiem na dodatek rana była tak szeroka, że mógł tam bez problemu włożyć palec. Jednak ze względów oczywistych tego nie zrobił.

Po dłuższej chwili wahania i zastanawiania się, Ronir postanowił przeszukać trupa – miał na szyi metalowy naszyjnik z łapą kota, zaś w kieszeni ciężką sakiewkę, która jednak nie była ani wypchana, ani nic w niej nie brzęczało. Mimo to, paladyn wolał ją zostawić.

Potem przeszedł do sprawdzania juków – tam znalazł manierkę z wodą, zestaw noży, linę, hubkę, krzesiwo i… czaszkę.


Wyglądała dość dziwnie – była zrobiona z jakiegoś nieznanego paladynowi materiału i ozdobiona prawdopodobnie złotem.
Ronir rozejrzał się raz jeszcze, obawiając się że nagle znikąd ktoś lub coś na niego wyskoczy, jednak nic nie dostrzegał, a mrok nocy pogłębiał się coraz bardziej. Schował do swojego plecaka czaszkę, oraz naszyjnik z kocią łapą.

Myśląc szybko ułożył trupa człowieka w trawie i wsiadł na gniadosza. Mimo iż był paladynem – obrońcą ludzi i uświęconym wojownikiem, to był również człowiekiem i jako takowy odczuwał teraz strach, który nakazywał mu jak najszybciej oddalić się z tego miejsca.
- Wybacz mi… - wyszeptał, po czym ruszył w swoją stronę, tym razem konno.

Wierzchowiec był łagodny – nie wierzgał, ani nie opierał się. Po prostu robił to co jeździec mu kazał. Jechał przez drogę czas jakiś, kiedy jego wzrok utknął w drzewie w oddali.

Jako jedyny „niezwykły” element krajobrazu, potężny dąb przykuł uwagę Ronira, tym bardziej że właśnie natknął się na drodze na zamordowanego człowieka. Z jakiegoś powodu to drzewo wydawało się paladynowi miejscem, które by mu coś więcej powiedziało o całej sprawie. Jednak strach mu podpowiadał, żeby jechał dalej i nie przejmował się tym wszystkim.

Obejrzał się za siebie – trup, którego zostawił w trawie był już tylko punktem w trawie, gdzie wiadomo, że „coś jest”, bo trawa jest przygnieciona. Zobaczył przed oczami wielką ranę w piersi, z której gęsto lała się krew. Zawahał się.

Z tego wszystkiego gniadosz się zatrzymał. Ronir patrzył raz na drogę przed sobą, a przynajmniej ten jej fragment który jeszcze widział, a potem na drzewo w oddali, które już ledwo dostrzegał.

W końcu spiął konia i ruszył ku dębowi. Po kilku chwilach dotarł do drzewa. Jednak oprócz potężnego, zdrowego konara, licznych gałęzi i nader zielonych liści, nie dostrzegał w nim nic co by mu pomogło wywnioskować kto zabił tamtego człowieka.

Rozczarowany odwrócił się i wrócił na drogę, by kontynuować wędrówkę. Do tego czasu słońce już prawie całe się schowało za horyzontem, pozostawiając Ronira w prawie zupełnych ciemnościach.
Nic więc dziwnego, że po chwili wędrówki paladyn dostrzegł ognisko przy drodze.

Zaintrygowany, spiął konia i ruszył kłusem, by po chwili zobaczyć polowe ognisko.


Było bardzo dziwne. Po prostu ogień pośród udeptanych wysokich traw. Żadnego śladu obozowiska, żadnego dodatkowego drewna, żeby dołożyć, nic.
Ognisko było tak… dziwne i proste jednocześnie, że aż Ronira zaczęło denerwować. I właściwie gdzie był jego „właściciel”?
Paladyn ze zdziwienia aż rozłożył ręce i rozejrzał się dookoła, po czym powiedział głośno:
- Halo, jest tutaj ktoś? – jednak odpowiedziała mu jedynie niezwykle irytująca cisza kłócąca się z trzaskającymi iskrami.

Ronir zsiadł z konia, mając nadzieję że gniadosz nigdzie nie odbiegnie, bowiem nie miał go gdzie przywiązać. Rozejrzał się raz jeszcze, jednak znów nic nie dostrzegał.

Miał nadzieję że ktokolwiek rozpalił to ognisko wkrótce wróci i co więcej pozwoli mu zostać – wydawało się to dobrym miejscem na spędzenie nocy.
Usiadł przy ognisku po przeciwnej stronie, tak żeby widzieć drogę i położył swój ciężki, dwuręczny miecz obok siebie. Tak na wszelki wypadek.

Nagle, coś w trawie się poruszyło… jednak to był tak niewielki i nieznaczący ruch, że Ronirowi równie dobrze mogło się wydawać. Może wiatr poruszył trawą? Może to jakieś zagubione zwierzątko polne?
Paladyn tylko wzruszył ramionami i czekał dalej w niepokoju. Ta trawa… może jednak tam coś było?

Wyciągnął z juków pochodnię i zapalił ją od ogniska. Następnie, trzymając pochodnię w lewej, a miecz w prawej ręce, podszedł do miejsca, gdzie coś teoretycznie się poruszyło, jednak – oczywiście – nic tam nie dostrzegł.
Wrócił do ogniska i usiadł przy nim wyciągając nieco prowiantu. Nadal miał sporą nadzieję, że właściciel wróci. Niemniej jednak to miejsce zaczynało go przerażać.

Poderwał się nagle, przyłapany z sucharem w ustach, który szybko zjadł. Zdecydowanie wyczuł ruch za sobą. Chwycił miecz i wbił go w ziemię. Następnie wpatrując się w mrok, powiedział głośno:
- Wyjdź i pokaż się. Przecież cię nie skrzywdzę.

Odpowiedziała mu jedynie cisza. Mocno już zaniepokojony Ronir zaczął pakować swoje rzeczy, kiedy wyraźnie coś zobaczył po swojej lewej stronie. Kiedy tylko odwrócił głowę, by spojrzeć w tamtym kierunku, ruch zamarł… a gniadosz, który był obok, stanął nagle dęba i zaczął rżeć.

Paladyn chwycił miecz w ręce. W tym czasie koń już opadł na cztery kopyta i ruszył galopem w kierunku, z którego przybyli. Przez chwilę wsłuchiwał się w dźwięk kopyt i stwierdził że wierzchowiec ciągle galopuje – nie miał szans go dogonić i uspokoić.

Jednak co go tak wystraszyło?
Musiał wiedzieć – zamknął oczy i skupił się wymawiając modlitwę do swojego boga.
„Daj mi siłę i zrozumienie, abym mógł sprawiedliwie ocenić tego kto tu się znajduje za to co uczynił" – powiedział w myślach.
*Brzdęk*
Ronir rozpoznał dźwięk bełtu uwalnianego z kuszy, by chwilę później poczuć, jak ów bełt ociera się o jego zbroję. Prawie natychmiast się schylił, niemal kucnął.
„Śmią… atakować… mnie?! Lamilidinie, pokaż mi wrogów Sługi Twego w postaci światła niebios, abym mógł wymierzyć im sprawiedliwość w twoim imieniu.”

Chwilę później mrok nocy został rozjaśniony pięcioma punktami w trawie, niby ktoś zapalił tam pięć latarni. Zrozumiał wtedy, że to zwykła zasadzka zwykłych rabusiów rządnych pieniędzy. Pięciu rabusiów dokładnie.

Gniew rozpalił się w nim, niby ktoś wrzucił go do niezwykle gorących płomieni. Sprawiedliwość, zemsta, kara. Bez litości. To oni zabili tamtego człowieka, który teraz leżał w trawie. To oni próbowali zabić Ronira przy pomocy kusz.
Tchórze, bandyci. Bez honoru. Nie zasługują na to, by żyć.

Wszystkie te myśli przemknęły przez umysł paladyna w ciągu sekundy, może nawet mniej. Oczy zaczęły mu się świecić na złoto. Początkowo słabo, ledwo dostrzegalnie, lecz już po chwili po prostu się paliły, niby ucieleśnienie jego gniewu i rządzy wymierzenia kary.

Chwycił pochodnię w prawą dłoń i cisnął ją w punkcik światła jak najbliżej drogi – nieważne w którą jej stronę. Następnie, chwyciwszy miecz w ręce, pobiegł w tamtym kierunku i wymówił w myślach pospiesznie słowa modlitwy:

„Lamilidinie, panie mój. Sprowadź sprawiedliwość na tych nieszczęśników, niechaj poczują Twój gniew. Niech prawda na nich zstąpi niczym uderzenie młota – niechaj ich otumani i spowolni ich ruchy, aby sługa Twój mógł wymierzyć im sprawiedliwość w Twoim imieniu i aby nie mogli więcej sprzeciwiać się Twojej woli”.

Cały czas biegnąc wydał z siebie potężny ryk wściekłości i zamachnął się mieczem kiedy był już blisko świecącego się celu, by po chwili zadać cios.
Jeśli jest celny, co można zazwyczaj ocenić po rozlewie krwi, krzyku ofiary, lub tego że miecz trafia w coś miękkiego – Ronir biegnie w kierunku kolejnego światełka.
Jednak jeśli chybi – kopniakiem stara się zdezorientować przeciwnika i jeszcze raz zadać cios mieczem.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 13-09-2009 o 21:19.
Gettor jest offline