Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2009, 11:47   #79
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Wiersz o Pułtusku

Znad kurpiowskiej to mnie strugi
Wierzby nasze płaczą stare
Po Ojczyźnie na jęk długi
Dały gałąź na fujarę...
O co pytasz, to ci powiem-
Do Pułtuska, do miasteczka,
Znajoma mi każda steczka,
Wszystko dyszy silnym zdrowiem.

Ja po karczmach z nimi hasał,
Żyłem z nimi jak dziś z tobą,
Z chłopakami nocną dobą
Ponad Narwią konie pasał.
Wszystko jeszcze tam jak dawniej.
Niespokojne Bugu łoże.


A teraz zapraszamy na reklamy.




Gdy wszyscy już opuścili arenę, ork, zwący się Barbakiem, rzucił kilka nic nie wyjaśniających słów wyjaśnienia. Jedynym konkretem była zapowiedź spotkania z pułkownikiem Heinrichem, który to wpadł na genialny pomysł upicia kilku zielonoskórych, białoskórych, ciemnoskórych jak i zielonołuskich, następnie wrzucenia ich na arenę w celu sprawdzenia ich umiejętności w śmiertelnej walce i, ostatecznie, spotkania się z nimi, po uprzednim upiciu ich. Przynajmniej ten ostatni punkt programu był J'Ramowi na rękę. Mogli jeść i pić do woli w karczmie, która znajdowała się tuż za drzwiami. Trudno było w to uwierzyć, ale gdy tylko mała napędzana alkoholem kukiełka gnoma wyrwała się z szeregu, otworzyła drzwi i wbiegła do środka pomieszczenia (w przeciągu zaledwie jednej dziesiątej sekundy) wszyscy niedowiarkowie mogli przekonać się na własne oczy o prawdziwości słów orka. Ogromna sala zastawiona stołami zastawionymi z kolei talerzami, misami i półmiskami, które to zastawione były najrozmaitszym jadłem. Do tego długi na kilkanaście stóp bar za którym kilku zręcznych barmanów nalewało wszelkiej maści alkohole i napoje spragnionej klienteli. Nikt nie rezygnował z darmowego poczęstunku. No, może oprócz Cywila, który po prostu sobie wyszedł, ale to bladolicy szczupak, więc jego nie bierzemy pod uwagę.
Jaszczur, jak na kulturalnego i dobrze wychowanego mięsożercę przystało, na ogromny talerz nałożył najpierw dwa kilo pieczonych ziemniaków i surówkę z marabuta na ostro, z dodatkiem papryk o kolorach, których nie umiał nawet nazwać, pomidora, również w kilku odmianach(w tym pomidor pleśniowy) oraz kilku innych warzyw i ziół. Każdy wszakże wie, że pierwszy głód trzeba zabić czymś mniej smakowitym, w końcu jak istota głodna, zje wszystko i szybko. Głód jest zły, czy to mały, czy duży, bo nie pozwala delektować się smakołykami. Na pierwszy ogień poszły więc pyry z całkiem niezłą surówką z kawałkami marabuta. Jego mięso było łagodne, pokrojone w niewielkie płaty. Doskonale współgrało z całą resztą składników i przygotowywało podniebienie Chaldura do znacznie większej ilości mięsiwa. Gdy już wyczyścił talerz, postanowił zrobić sobie małą przerwę, żeby mu się wszystko w brzuszku poukładało i podszedł do baru. Nie było łatwo dopchać się do barmanów, ale po kilku ziewnięciach i ukazaniu "szóstek" z pozostałościami papryczek ponadziewanymi na kły, zrobiło się nieco luźniej.
-Co macie dobrego, barmanie?- odezwał się do orka w białej koszuli i czarnej kamizelce, niestety bez spodni.
- U nas wszystko jest dobre. Ale polecam Absynt, jeśli szanowny łuskowaty z bagien nie miał okazji skosztować.
J'Ram zastanowił się, ignorując pomyłkę dotyczącą jego pochodzenia. Słyszał już o tej nazwie, jednak ni diabła nie mógł sobie przypomnieć, żeby kiedyś to pił.
-A to daj pan flaszkę. W końcu, trzeba poszerzać horyzonty, nieprawdaż?- rzekł elokwentnie jaszczur, drapiąc blat pazurem.
Jak nauczył go pewien wędrowny smakosz odziany w turban, którego spotkał w pewnej małej mieścinie, odpoczywającego pod mostem, wypił pół butelki jednym haustem. Gorycz najbardziej go uderzyła, zaraz po niej była moc trunku. Wydał z siebie klasyczne "Aaaaa" i zagryzł udkiem kałczaka. Rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego stolika, przy którym mógłby zasiąść. Nie zauważył takowego. Rozejrzał się więc w poszukiwaniu jakiegoś wolnego miejsca. Zauważył takowe.



Przy stoliku siedziało dwóch jegomościów. Jednym z nich był Człowiek Szynszyla. Siedział nad szklanką soku malinowego zmieszanego z Martini i resztkami wegetariańskiej piłki plażowej wpatrując się wyzywająco w jaszczura. Towarzyszył mu Waleczny Bażant. O jego waleczności świadczyła zbroja półpłytowa, którą miał na sobie, jak i spojrzenie łowcy. Obaj jegomoście spojrzeli na siebie, wymienili kilak słów. Człowiek Szynszyla przytaknął i zaprosił J'Rama wykonując dłonią tzw "gest Morfeusza z Matrixa mówiący "Chodź no, dziadu"". Jaszczur przyjął to zaproszenie, czy też raczej wyzwanie i podszedł do stolika.
- Proszę, usiądź Nieznajomy.- powiedział duży gryzoń, wskazując dłonią pozornie wolne krzesło. Gdy J'Ram odruchowo spojrzał na wskazywaną gładź drewnianego siedziska, zauważył skryte tam Platynowe Sombrero.
- Co tutaj robi to Platynowe Sombrero!? Czy to pułapka?!- spytał czujnie.
- To był test. Zdałeś go na Uśmiechnięte Słoneczko- odrzekł Waleczny Bażant. Gad ucieszył się z uzyskania najwyższej oceny w skali ocen przedszkolnych, jednak nie chciał po sobie tego poznać. Ziewnął więc w kierunku obu istot. Reakcja była do przewidzenia, bażant odziewnął mu, a szynszyla zabrał Platynowe Sombrero z krzesła i schował za plecami.
- Może kolejeczkę, panowie?- zapytał grzecznie siadając i odkorkowując butelkę.
- Nie, nie, po alkoholu mi nie staje - wystrzelił Człowiek Szynszyla.
- Nie, nie, po alkoholu bolą mnie pięty - zawtórował mu Waleczny Bażant.
Początkowo J'Ram nie przejął się tym i pociągnął łyk gorzkiego napitku. Po chwili jednak uświadomił sobie, że coś tu nie gra.
- Przecież Ty nie masz pięt! A Ty pijesz Martini z sokiem malinowym, więc alkohol nie może powodować u Ciebie impotencji, nie godziłbyś się na tę niedogodność!
- Zgadza się, zdałeś kolejny test. Twoja umiejętność rozpoznawania alkoholi i drinków po sposobie, w jaki osiadają na ściankach naczynia jest zaiste imponująca. Cieszę się, że właśnie takiemu gościowi musiało ustąpić moje Platynowe Sombrero
- wygłosił z aprobatą gryzoń.
- Co Cię tu sprowadza, łuskowaty? Tutejsza biblioteka? Teatr? A może nieco żywsze atrakcje, arena i samiczki?- wygłosił bażant wyniosłym tonem.
- Przybyłem tu w stanie zupełnej nieświadomości, będąc na wpół nieobecnym w świecie rzeczywistym. Jakiś półgłówek, czy PułTusk, Henryk, chyba mu było, podstępem zaciągnął mnie i innych nieszczęśników, na tę arenę, tę o tutaj, za ścianą- obaj rozmówcy pokiwali głowami ze zrozumieniem.- No i teraz, po walce jaką stoczyliśmy z kobietą, która to zmieniła się w hydrę, która to zjadła 3 kobiety, ten ork, Barbakan, powiedział nam, że możemy się tu najeść i napić kompletnie za darmo.
- Barbakan? Masz chyba na myśli starego Baraka- poprawił go Człowiek Szynszyla.
- Co wy wygadujecie? On ma na imię Bara-bara-bak, sam widziałem!
- Uniósł się Waleczny, i jak się właśnie okazało, również Porywczy, Bażant.
- Nieważne, w końcu to ork. Napijmy się- zawyrokował Chaldur.
- Ja naprawdę nie piję- odparł ptak z rodziny kurowatych.
- Dlaczegóż to?
- Bo o alkoholu mi nie staje.
- O, wybacz, nie wiedziałem, to smutne przyjacielu, jednoczę się z Tobą w Twym cierpieniu
- J'Ram popił te słowa kilkoma łykami absyntu. Niewiele płynu zostało w butelce, może z cztery łyki.
- A Was, mości panowie, co sprowadza w te strony?
- Ja jestem bezrobotnym degustatorem mąki kukurydzianej drobno mielonej, miałem nadzieję znaleźć tu etat, ale w dobie kryzysu nie jest łatwo.
- Degustator mąki kukurydzianej drobno mielonej...
- wyszeptał pod nosem jaszczur. Przy tym zawodzie, jego "najemnik" brzmiał tak pospolicie.
- Ja natomiast jestem sobowtórem Wielkiego Barda Bojowego, Elvisa Preslayera.
Gad spojrzał na bażanta, potem na szynszyla, potem na bażanta, potem na szynszyla, potem znów na bażanta i na szynszyla, a dopiero potem spojrzał prawdzie w oczy. Jakby na potwierdzenie jego domysłów, gryzoń kaszlnął, wydając z siebie dźwięk przypominający "onjestHchoryHjakHbyłmałyHpotrąciłHgobyknaHcor ridzieHiodHtamtejHporyHmyśliHżeumieHśpiewaćH".
Niestety, brak jakiegokolwiek komentarza ze strony jaszczura ugodził w dumę ptaka i pobudził u niego drzemiącą paranoję.
- Co, nie wierzysz mi? Myślisz, że tylko wyglądam jak on, że nie umiem śpiewać? Co? To, że odpadłem z "Jak oni śpiewają" w pierwszym odcinku nie znaczy, że jestem zły, po prostu wyborcy się nie spisali, wysłali za mało głosów pocztą. Ale pokażę Ci, że jestem stuprocentowym Elvisem! Tak jak Elvis!
Bażant skoczył na stół i zaczął śpiewać.

Piosenka śpiewana przez bażanta w akompaniamencie gości-muzyków siedzących nieopodal

Po skończonej arii, bażant dumnie usiadł na miejsce, dziobnął po dwakroć dziobem w stół i zapytał, głosem pełnym wyniosłości.
- I jak? Co teraz powiesz o moim głosie?
Jaszczur nie zauważył, że Człowiek Szynszyla zacisnął pięść i podniósł kciuk ku górze, miało to zapewne oznaczać przebaczeni dla Walecznego Bażanta.
- Ale czy to na pewno była piosenka Elvisa?
- Ależ oczywiście! Za kogo mnie masz?! Chciałeś coś zasugerować?
- Nie, ależ skąd. Jesteś kolejnym wcieleniem Elvisa, zaiste. "Don't be late for school again HHOO", to mi się najbardziej podobało.
- "Don't be late for school again BOY", ignoancie!
- Eeem, wybacz, straszny tu gwar, nie dosłyszałem.
- Znaj łaskę pana.

Szynszyl tylko obserwował J'Rama próbującego złagodzić sytuację.
Jaszczur, w tak zwanym międzyczasie, wypił resztki absyntu. Zasmakowało mu cholerstwo, postanowił więc iść po drugą butelkę.
- Poczekajcie, waćpanowie, pójdę nabyć za friko kolejną butelkę tego wybornego trunku, myślę, że znajdziemy ogrom tematów, na które będziemy mogli przeprowadzić fascynująco filozoficzne dysputy- wyrwało się jaszczurowi, gdy wstawał od stołu. Jego nowi znajomi spojrzeli na siebie, a potem uśmiechnęli się do niego. Nie powiedzieli jednak nic. Nie wykonali też żadnego gestu. J’Ram nie przejął się tym i podszedł do baru.
- Zaiste zacny ten absynt, mości zielonko. Zechcesz uraczyć mnie kolejną butelką z waszych nieprzebranych, nigdy nie kończących się zbiorów?
- Ależ oczywiście, przybyszu o najdłuższym ogonie, jaki kiedykolwiek widziałem.

Kelner podskoczył, przykucnął, stanął na jednej ręce, sięgając drugą pod ladę i wyciągnął stamtąd półlitrową butelkę, z nalepką głoszącą „Odjebywacz Międzygwiezdny, absynt zawierający 35% zawartości alkoholu, wyprodukowany przez Henryk S.A. z siedzibą w Pułtusku”, pełną zielonkawej cieczy. Następnie zrobił koło Thomasa, co Thomasowi ewidentnie się nie podobało. Zajęty był jednak mieszaniem Pepsi z wodą, stepując i grając na harmonijce ustnej, nie miał więc czasu na zwrócenie uwagi koledze z pracy. Ork, po uprzednim zrobieniu salta w tył, podał butelkę reptilionowi.
- God bless you- wysyczał, pełen natchnienia gad.
- And your mother too!
- zawtórował mu, również pełen natchnienia ork.
J’Ram odwrócił się i zrobił kilka kroków w stronę swojego stolika i nowych znajomych, jednak nikogo tam nie zobaczył. Bardzo się zdziwił, w końcu rozmawiało się im całkiem dobrze. Nie traktowali go z wyższością, ani jak króla. Po prostu, byli sobie równi.
Nieco zasmucony nawet nie otworzył świeżutkiej butelki. Rozejrzał się, w nadziei że gdzieś ich zobaczy, może po prostu zmienili stolik, albo spotkali kogoś znajomego. Albo mieli jakieś pilne sprawy do załatwienia? Jeszcze raz przeskanował pomieszczenie. Nie zauważył ich, poznał jednak swoich, za przeproszeniem, towarzyszy niedoli, którzy nieśmiało zbierali się przy jednym ze stolików w kącie, przy którym już siedzieli Barok, pół/ćwierć/pso/elf oraz szary ork, dumny i władczy. Gdy jaszczuroczłek podszedł do gromady, wyszło na jaw, że ów ork o kolorze popiołu to PułTusk Henryk. Wyjaśnił on wszystkim, na czym polegać będzie ich zadanie. Coś tam odebrać, dobra, nie ważne. Duchy wskażą mu drogę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Z resztą, jeśli chce dołączyć do Wielkich Duchów, musi umieć poradzić sobie w najróżniejszych sytuacjach, bez uprzedniego przygotowania. Zbiórka dopiero przed świtem, przed świątynią Pallanta, tutejszego bóstwa, jak mniemał nieśmiele J'Ram. Miał więc trochę czasu na szukanie nowych wrażeń, jak i na skosztowanie innych potraw. Właściwie, to czuł lekki głód, wszakże zjadł niewiele, a i różnorodność potraw spożytych przez gada wołała basowym głosem o pomstę do nieba. Trzeba było to nadrobić.
Nawet na chwilę nie przejął się faktem, że jeden z jego "nowych towarzyszy", Tańczący z Hydrą Ork(ten zielony) zajumał bezczelnie sakiewkę. Pogoń już się szykowała, mały kucharz próbował swojego niesamowitego, jak na przedstawiciela swojej obleśnej w całym fasonie rasy, uroku osobistego, a dziwoląg z dużym nosem (no dosłownie Taki kinol!) podjudzał na wpół pijanego, na wpół głupiego. ale za to przypakowanego, oblecha. Jaszczur nie musiał się niczym przejmować, mógł otworzyć dzierżoną w łapie butelkę absyntu i zagryźć wspaniałościami rozstawionymi po całej sali.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 14-09-2009 o 18:03.
Baczy jest offline