Manfennas nie przysiadł się do rozmowy jego towarzyszy i strażników. Wreszcie nadarzyła się chwila odpoczynku i Sokolnik postanowił ją dobrze wykorzystać. Z początku siedział samotnie przysłuchując się rozmowie, wychwytując coraz mniej informacji, jakie padały z ust mężczyzn.
Głowa zaczynała ciążyć mu coraz bardziej, powieki pomału opadały w dół. W końcu strudzony wędrowiec opuścił głowę między skrzyżowane nogi splecione rękami. Nawet się nie zorientował, kiedy jego myśli uleciały daleko od śmierdzących bagien i twardej podłogi zniszczonej wieży.
Nie pierwszy już raz znalazł się w swoim zagajniku, w Rivendell. Leżał na miękkim posłaniu, wsłuchując się w szum wiatru i dźwięki natury. Jak zawsze, na gałęzi obok siedział jego wierny i tak naprawdę jedyny przyjaciel- Avargonis.
Sen jednak nie trwał długo. A przynajmniej takie odniósł wrażenie, gdy został obudzony przez zamieszanie spowodowane przez Galdora.
– To będzie ciężka konna gonitwa. Sokolniku? Czy czujesz się na siłach by do niej dołączyć? Możesz poczekać na Strażników jeżeli chcesz.
- Pojadę z wami. Długa i szybka jazda to dla mnie nie pierwszyzna, więc możesz na mnie liczyć. Poza tym nie puszczę cię samego z naszym rozgadanym hobbitem!- uśmiechnął się wspominając jak Telio skutecznie zdemaskował ich plan zakradnięcia się w karczmie.- Daj mi chwilę na zebranie rzeczy.
Zaraz wziął się za pakowanie swojego drobnego dobytku. Ubrał się pospiesznie, sprawdził czy aby na pewno zabrał wszystko z miejsca, w którym przed chwilą drzemał i stanął przy wyjściu z pomieszczenia.
Sam nie wiedząc, dlaczego odwrócił się w stronę wiszącej na ścianie tarczy z sokołem. Miał nadzieję, że jest to znak. Znak na rychłe spotkanie ze starym przyjacielem.
- Więc w drogę!- mruknął do siebie- Dawnośmy nie zmokli… |