Maldred jechał na swoim koniu gdzieś z tyłu, pogrążony w myślach. Odkąd dołączył do tej kompanii prawie się nie odezwał. Ograniczył się w tym jedynie do niezbędnego minimum. Z resztą cóż mógłby mieć do powiedzenia staruch z rozczochranymi siwymi włosami, twarzą pooraną zmarszczkami, powykrzywianymi wiekiem palcami i skórą prawie oblepiającą kości. Dlaczego ktoś miał słuchać człowieka, którego wytarty plecak, sandały i lniana koszula wyglądały jakby niemalże dorównywały mu wiekiem? Ale z drugiej strony czysta i zadbana, wyglądająca wręcz na nową szata kapłańska i wiszące mu na szyi dwa łańcuchy (na końcu srebrnego wisiał takiż sam symbol słońca, złoty zaś ginął gdzieś pod ubraniem) dodawały mu pewnej powagi i zachęcały do okazania pewnego szacunku. I trzeba przyznać, że trzymał się nieźle. Jechał wyprostowany, nie narzekał na trudy, ręce mu nie drżały. Niejeden człowiek w jego wieku musiał mu zazdrościć kondycji. Niestety w tym towarzystwie zazdrośników nie było. Tutaj wszyscy byli od niego młodsi. Dużo młodsi.
Czas spokojnej podróży minął i zostało im to uświadomione dość dobitnie. Od tej pory musieli się czujnie rozglądać i oręż mieć w pogotowiu, jeśli nie chcieli dołączyć do zwłok, które coraz częściej mijali. A Maldred mimo wszystko nie chciał.
Gdy Theodor po raz drugi użył swej magii, by ułożyć ciała na stosie, Maldred tylko się uśmiechnął, po czym zeskoczył z konia i począł znosić co mniejsze zwłoki na stos ręcznie. Gdy stos już zapłonął stał chwilę przy nim, a jego usta poruszały się bezgłośnie, jakby szepcząc jakąś modlitwę. Po chwili znów dosiadł konia i dogonił oddalających się towarzyszy.
- Z elfami można się dogadać. Są prawie jak ludzie. Nie powinniśmy toczyć tej bezsensownej walki. - powiedział dołączywszy do grupy. - Żałuję, że Ci którzy głoszą tego typu "mądrości" nie mogą widzieć tego, co my widzimy. Pewnie zmieniliby swoje poglądy.
Gdy dotarli na spoczynek postanowił się nie wdawać w dyskusje na temat ognia. Bo i po cóż. Z resztą czarodziej szybko ich rozsądził i nawet Maldred musiał przyznać, że jest pod wrażeniem. Usiedli w zagłębieniu i poczęli się posilać. Dopiero gdy kupiec się przedstawił, Maldred uświadomił sobie, że tak naprawdę nie wie nic o swoich kompanach. A oni o nim.
- Jam jest Maldred, sługa Wielkiego Słońca. Medyk i zielarz do Waszych usług, w każdej potrzebie. - powiedział z uśmiechem, kłaniając się nieznacznie i wodząc wzrokiem po wszystkich zgromadzonych.
Wkrótce dołączyła do nich jeszcze jedna osoba. Krasnolud. Z wyglądu sądząc wojownik, z zachowania samobójca.
- Wchodźcie, mości krasnoludzie, rozgośćcie się. Nielza, żebyście tam marzli, bo i dla kości do niedobrze i łacno może Was jakiś długouch na cel obrać.
Słuchał dalszej opowieści krasnoluda bardziej z grzeczności niż zainteresowania. W końcu brodacz skończył i dosiadł się do najładniejszej części ich radosnej kompanii.
- Widzę, że i Was interesuje wszystko co wypukłe, jako rzekł pewien krasnoludzki górnik przebierając bryłki rudy. - powiedział z uśmiechem, ale ledwie skończył zdanie jak krasnolud został odrzucony od dziewczyny. I co ciekawe nie jej ciosem, lecz tego małomównego osiłka, który najwidoczniej poczuł się zazdrosny.
- Hola, hola, panowie. Nie potrzeba nam tutaj bitek. - niemalże krzyknął wstając.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy |