Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2009, 01:36   #25
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
A miało być tak pięknie...
Robert przyzwyczaił się już do myśli o "kosmicznej emeryturze". Miał własny, całkiem przytulny pokój, skromny zapas fajek, kolekcję książek i trochę pamiątek z życia przed wojną. Do tego przyzwoitą ilość kredytów, mającą pozwolić mu na wiarę bezstresowe życie na pokładzie Aurory. Naprawdę liczył na długą, pozbawioną odpowiedzialności podróż. Oczywiście, jak zwykle, los musiał upomnieć się o jego skromną osobę i pokrzyżować mu plany.

"Awansuje na pułkownika w trybie natychmiastowym" - wspomniał słowa Admirała, brnąc przez niekończące się, metalowe korytarze Aurory 2. W zamyśleniu mijał następne skrzyżowania i łączące pokłady windy, ignorując zupełnie krzątający się wszędzie personel i pasażerów. Od czasu do czasu, spoglądał od niechcenia na mijanych żołnierzy, próbując przypomnieć sobie ich rangi i nazwiska.

"Sam pan skompletuje swój odział" - zadudniło znów w jego głowie. Nie dość, że znowu miał być odpowiedzialny za życie podwładnych, to jeszcze od jego przyszłych decyzji, zależeć miało przetrwanie misji na obcych planetach. Jeden jego błąd, moment wahania i ostatnia przetrwała wspólnota ludzi, mogła przestać istnieć... Mocno zacisnął zęby, złoszcząc się na samego siebie, że nie próbował jednak wytargować dla siebie mniej odpowiedzialnego przydziału.

Z każdą następną, gnębiącą go myślą, coraz bardziej dawał się też we znaki brak nikotyny. Zdecydowanie musiał zapalić, by uspokoić nerwy. Zajrzał więc tylko na chwilę, do siedziby sztabu komandora Kovalskiego, odbierając czekające na niego akta i skierował się do swojej kajuty. Z samym komandorem miał zamiar porozmawiać dopiero, gdy tamten wróci z pokładu rosyjskiego statku. Nie spieszno mu było zresztą do oficjalnego potwierdzenia nowej rangi i obowiązków.

Metalowe drzwi kajuty odsunęły się z cichym świstem, uruchamiając automatycznie zintegrowany system podtrzymywania życia. Wentylatory klimatyzatora z ociąganiem rozpoczęły swój zaprogramowany bieg, odsysając nagromadzony dwutlenek węgla i wypełniając pomieszczenie świeżą mieszanką tlenu. Cóż... świeżą, to jednak zbyt dużo powiedziane. Mimo najnowocześniejszej technologii nie mogła równać się z ziemskim powietrzem i pozostawał w niej lekki metaliczny posmak, który w pierwszych dniach podróży nagminnie wywoływał u Roberta mdłości. Dlatego dotychczas tak bardzo cenił czas wolny, który pozwalał mu na spacery po ogrodach botanicznych. Teraz o wolnym czasie będzie mógł zapomnieć...

Z tęsknotą spojrzał na zalegający na półce stos czekających na niego książek. Ociekające akcją, kolorowe okładki, uśmiechały się do niego zachęcająco, kusząc, by choć na chwilę usiadł i zagłębił się w awanturniczy świat dawnej Ziemi. Kusiły na próżno, zbyt dużo było bowiem do zrobienia. Położył się więc tylko na chwilę na łóżku i włączył magnetofon CD, który udało mu się kupić za grosze na pokładzie. W powietrzu rozbrzmiała jakaś stara melodia, rozbudzając na nowo dawne wspomnienia i całkiem aktualne przemyślenia.

[MEDIA]http://www.musicuploader.org/MUSIC/9710291253056934.mp3[/MEDIA]

Po skończeniu piosenki, westchnął ze zrezygnowaniem, chwycił paczkę Marlboro i opuścił pokój, kierując się do sektora rozrywkowego.

Tak jak każde ludzkie miasto, tak i Aurora miała swoją skromną spelunę. Oczywiście "Lisia Nora" nie była ani niebezpieczna, ani też zaniedbana, jak niektóre ziemskie odpowiedniki ale oferowała namiastkę "najemniczego" klimatu, porządnego okopconego baru. Choć okopconego to też lekka przesada, biorąc pod uwagę nowoczesne filtry, odsysające cały zalegający w pomieszczeniu smog i neutralizujące substancje smoliste. Nie było jednak wyboru, to najbliższe jego klimatom, co znaleźć można było w pustce kosmosu, na tej marnej łupinie, która tymczasowo zastąpić miała ludzkości utracony dom.

- Kawę z mlekiem - odarł krótko do irytująco zadbanego barmana. Ten okazał się typowym przedstawicielem zawodu, rozpoznając natychmiast zatroskaną minę Roberta.
- Może jednak coś mocniejszego?
Przez moment nowomianowany pułkownik walczył z samym sobą. Chwila etanolowego zapomnienia z pewnością pomogłaby ukoić jego zszargane nerwy... Ścisnął jednak trzymane w ręku akta, przypominając sobie ile czekało go jeszcze pracy. Pokiwał tylko przecząco głową.
- Kawa będzie musiała starczyć.

Po otrzymaniu plastikowej filiżanki zasiadł do skromnego stołu, znajdującego się w sekcji palaczy, pod wlotem klimatyzacji. Przyjemne, słabe światło pobliskiej żarowej lampki przez chwilę pozwoliło mu się poczuć jak w jednym z barów New Jersey. Po chwili w jego dłoni tkwił już zapalony papieros, dostarczając płucom i umysłowi, tak potrzebnej nikotyny. W ciszy przeglądał akta przydzielonych do Aurory 2 żołnierzy. Nie było tak źle jak sądził. Znalazło się tu paru doświadczonych komandosów, było też kilku delikwentów, którzy podobnie jak on chyba tylko cudem dostali się na pokład. Po czterdziestu minutach głowę miał już pełną nazwisk i istotnych dla przebiegu służby dat. Zamknął foldery danych, mając poukładaną już wstępną listę kandydatów do swojego oddziału. Wypadało już tylko zweryfikować swoje przepuszczenia na żywo, w rozmowie z przyszłymi podkomendnymi. Oby tylko nie zauważyli już na wstępnie jego niechęci, do całego tego przedsięwzięcia... Dopił kawę i ruszył do ostatniego zaplanowanego na dzisiaj punktu podróży.

Miejscowa kaplica o tej porze o dziwo była w miarę pusta. Paru pasażerów, jak zwykle, modliło się tylko o dusze pozostałych na planecie bliskich. Gdzieś w oddali pałętali się też kapłani różnych religii, rozmawiając przyciszonym głosem ze swoimi bogami. Robert zawsze zastanawiał się, czy tu, w pustkach kosmosu, jeszcze ktokolwiek słyszy ich modły. Czy ludzkość, opuszczając przeznaczone dla niej miejsce, nie pozbawiła się też boskiej opieki, decydując się na życie poza przysługującą im na Ziemi łaską... Postanowił jednak spróbować. Czuł wewnętrzną potrzebę związania swojego losu z czymś większym i potężniejszym od niego. Zajął więc miejsce przed krzyżem i uklęknął. Ukrzyżowany Jezus spoglądał na niego z góry, jakby z zaciekawieniem śledząc jego, wypowiadane w myślach, plany i przemyślenia. Zastanawiał się, czy w wydarzeniach ostatnich dni, nie było przypadkiem pierwiastka przeznaczenia. Czy nie był to swego rodzaju test. Szansa odpokutowania win i zrobienia czegoś dobrego na stare lata. Ciężar odpowiedzialność póki co był jednak zbyt duży, by mógł poradzić sobie z nim bez wątpliwości i strachu przed przyszłością i porażką, która w tych okolicznościach mogła mieć tragiczne skutki. Uniósł głowę, doszukując się na próżno jakiegoś znaku, mającego potwierdzić jego obawy. Jezus jednak, przez cały czas modlitwy tkwił niewzruszony, spoglądając na niego spokojnym, wszystkowiedzącym wzrokiem. Był jak ojciec, wysłuchujący wyrozumiale lęków i wątpliwości marnotrawnego, błądzącego od lat syna.

Robert wstał i otrzepał kolana. Czuł się trochę lepiej. Zrobiło mu się lżej na duszy, a rozszalałe myśli znów powróciły na dawne tory, pozwalając mu skupić się na obecnym zadaniu. Chwycił leżące przy nim pliki akt i ruszył do sektora garnizonu, gdzie czekać miał już na niego sierżant z nowymi wytycznymi.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 16-09-2009 o 02:42.
Tadeus jest offline