Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2009, 17:44   #3
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Ergo...



Blizny pokrywały całe jego ciało. Płytkie przeplatały się z głębokimi, mogło się wydawać tworzą coś na kształt niezwykle szczegółowej rzeźby. Niektóre jeszcze świeże krwawiące inne zaschnięte zakrzepłą krwią. Oczy miał zamknięte, ciało wolne od ubrania a umysł skoncentrowany. Musiał się skupić, jeśli miał zamiar uzyskać pożądany efekt.
Świeca spełniała swoje zadanie. Dym szybko wypełnił pomieszczenie powodując lekki początkowo lekki zawrót głowy. Musiał się odprężyć i pozwolić myślom płynąć. Wspomnienia odżyły z większym realizmem niż mógłby wytworzyć każdy znany mu symulator. Wizja świata, który nagle się przed nim pojawił nie pochodziła z banku danych, biegła z czeluści jego umysłu. Wydobywała to, co czego samemu nie mógł sięgnąć a co tkwiło głęboko w nim. Nie mógł o tym zapomnieć, to był jego obowiązek. Pamięć o tym, co było jest wyrazem najgłębszego szacunku na jaki mógł sobie pozwolić względem mieszkańców tej planety. Sięgnął dłońmi po piasek i poczuł jego ciepło, ciężar tysięcy małych ziarenek mieszczących się w dłoniach, słyszał wyraźnie jak przesypuje się z rąk z powrotem na ziemię.
Chmury zasłoniły jedno słońce, ale pozostałe dwa świeciły tak intensywnie, że musiał zmrużyć oczy patrząc w niebo. Klimat był tu raczej suchy, ale nawet w takich warunkach rośliny radziły sobie doskonale. Ewolucja albo, jak kto woli ludzka dłoń już dawny sprawiły, że flora nie potrzebowała pełnego procesu fotosyntezy do rozwoju. Wszystko było takie znajome, tak odległe. Dzieci ganiały jakieś owady a ich rodzice leżeli śmiejąc się na ten widok w cieniu drzew. A więc tak wygląda szczęście, tak wygląda spokój, tak wygląda świat bez wojen. Ten spokój go raził.
Myślał, że rozpłacze się na ten widok, którego nawet w części nie zaznał od długich lat. Łzy jednak nie płynęły, oczy były suche. Kim się stał będąc obojętnym na piękno. I nagle zrozumiał, przecież nie po to przywołał ten obraz. W każdym razie nie tylko po to, nagle powietrze zrobiło się nieznośnie duszne a niebo przykrył olbrzymi cień, dzieci przestały się bawić uniosły w górę wzrok nieprzywykłe do tego typu zjawisk, ich rodzice wcale nie byli mniej zaskoczeni. Coś zbliżało się do nich, coś sprawiało, że powietrze zrobiło się ciężkie od dwutlenku węgla. Tak bardzo pragnął zapomnieć tą chwilę, uwierzyć, że ona nigdy nie miała miejsca. Niewiedza to spokój, to luksus dla tych, którzy są jej godni. Trwało to może kilka sekund, dla niego były to lata. Dla niego było to całe życie, gdyż sam regularnie odnawiał te wspomnienia. Sam uniósł głowę dobrze wiedząc co zobaczy. Płonące rydwany niczym boski gniew poruszały się tak szybko, że w przeciągu ułamków sekund: liście drzew stanęły w ogniu paląc się doszczętnie to samo stało się włosami ludzi, którzy jeszcze przez chwilę nie wiedzieli co właściwie się dzieje. Może nie wiedzieli do samego końca? Chciałby żeby tak było, szczerze chciałby. Nagle wizja się rozwiała...

- Gandasz Ninsun, Roel van der Bink, Yachi Yourichi, Ergo, Albiorix Adrastea, Tek oraz Midia Averrestinnil proszeni sa o zgloszenie sie do sali odpraw.

To musi być coś ważnego, jeśli przerywają jego medytację. Misja? Po tylu testach i godzinach na sali treningowej w końcu przyszła chwila działania. Jego szansa, na którą tak długo czekał. Dym unosił się jeszcze w powietrzu, bez zmiany wyrazu twarzy zgasił płomień świecy i ostrożnie odłożył ją z powrotem do szafki. Nie posiadał zbyt wiele, nie miał takiej potrzeby. Całym jego skarbem było ciało i... zbroja. Dawno porzucił typowe ludzkie wartości, szczęście, pieniądze, miłość. Pstryknął palcami i tył skromnego pokoju oświetlił się przez dwa kuliste reflektory - w podłodze i suficie. W środku strumienia światła lewitowała jego zbroja rozłożona na części. Nagolenniki, rękawice, napierśnik i hełm. Podszedł spokojnie i sięgnął po lewą rękawicę. Czerwień zawsze przypominała mu o krwi, którą zbroja częściowo była pokryta. Martwiło go to, że z każdym kolejnym dniem odczuwa mniej bólu gubi szczegóły, traci emocje, człowieczeństwo. Wciąż jednak było w nim go wystarczająco. Najpierw Włożył rękawicę czując jak niewielkie kolce w środku wbijają się w skórę na całym ramieniu. Wchodziły bezlitośnie w znajome wyżłobienia, w miejsca, którym nigdy nie dał się zagoić. Nie był nawet pewien czy po tak długim czasie jego ciało jest wstanie to zrobić. Rany były stare i głębokie na ich miejscu powstawały kolejne i to wiele razy. Nie widział jednak celu, dla jakiego miałby uleczyć swoje ciało. Jedyne, czego szczerze pragnął to uleczyć własną duszę. Włożył kolejną, to samo zrobił z nagolennikami wydobywając zduszony jęk przez zaciśnięte zęby starając się je dopasować na miejsce. Najgorszy był tors. Poczuł jak ból wypełniał go jak niewyczerpany zapas paliwa. Był lepszy niż narkotyk a może właśnie tak go traktował? Na koniec chwycił lewitujący hełm, jako jedyny bezpieczny dla jego ciała. Przyglądał mu się przez chwilę z refleksją, po czym nałożył ją sobie na twarz. Na końcu klasnął w dłonie a czerwony materiał połączył wszystkie części dopełniając resztę wyglądu i chowając pod sobą skórę.



Wyszedł szybko z pokoju, sala obrad była niedaleko i widać mimo tego, że był kompletnie nagi w momencie wezwania dotarł na miejsce jako jeden z pierwszych. W środku była tylko ta kobieta.. Yachi? Najwyraźniej tak brzmiało jej imię. Kiedyś może uznałby ją za atrakcyjną, teraz nie miał zdania. Nie przywitał się, to nigdy do niego nie pasowało. Po prostu zajął swoje miejsce i czekał na przybycie reszty. Nie trwało to długo, znał kilka osób z sali treningowej i wiedział, że jeśli zebrali ich tu wszystkich to mogą liczyć na coś poważnego. Przeczucie go nie myliło.

Lustro... Ziemia...

Nie tego się spodziewał, planeta była do złudzenia do jego własnej widzianej w koszmarach nocnych. Nie okazał po sobie niczego, tak mu się przynajmniej wydawało zresztą rysy jego twarzy i tak skrywała bezpiecznie maska. Wątpił by ktokolwiek znał jakiś szczegół z jego przeszłości, większość zapewne nie zadawała sobie nawet sprawy z funkcji jego zbroi. Rozważenia przerwał mu głos.. obcy od wszystkich głosów które często słyszał w głowie. Ten był prawdziwy. Należał najwyraźniej do dziewczyny, której nigdy wcześniej nie widział na oczy.. a sądząc po wyrazie jej twarzy ona jego także. Była niewidoma. W dodatku poprosiła o pomoc. Czerwonowłosa kobieta podeszła do niej, ale stanęła niezdecydowana i najwyraźniej rozmyśliła się. Bała się odpowiedzialności? Więc co ona tu robi? On nie mógł się wahać, jego obowiązkiem było nieść pomoc tym, którzy jej potrzebują. Nagle jednak stanął i spojrzał na swoje dłonie, krew i kolce na rękawicach na pewno nie pasowały do dziewczyny. Czasem wydawało mu się, że widziałby ją nawet gdyby zmył ją całą. Zdawał sobie sprawę ze swojego stanu, przynajmniej tyle. Odszukał bezpieczne miejsce, którego mogłaby się złapać dziewczyna. Na szczęście z zewnątrz nie była w połowie tak zabójcza jak dla jej właściciela. Następnie delikatnie ujął jej dłoń i położył na to miejsce, które to natychmiast objęła

-Tutaj, proszę złap się mojego ramienia.

Dziewczyna przez chwile spoglądała jakby na niego, po czym uśmiech rozjaśnił jej twarz.

~Dziękuje.

Odpowiedziała mu w myślach, po czym spojrzała mniej więcej tam gdzie stała czerwonowłosa. Chwile tak spoglądała by po chwili pozwolić wyprowadzić się z sali.
Skierowali się prosto w stronę hangaru. Dziewczyna szła z niezmiennie uśmiechniętą buzią... Niewinność i jakieś inne nieznane mu uczucia aż biły z tej osoby. Przez chwilę jakby zapomniał o bólu, wcale nie czując ani ostrych kolców pod zbroją, ani jej ciężaru.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 17-09-2009 o 17:53.
traveller jest offline