Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2009, 14:40   #444
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Robert

Zaciemniony gabinet, przygotowany już na nadejście świtu. W głębokim fotelu siedzi stary wampir. Siedzi i wpatruje się w na wpół opróżniony kielich z krwią, który stał przed nim na rzeźbionym bukowym sekretarzyku. Zamyślony Kainita nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak podobnym był teraz do postaci na obrazie Matejki.


Podobny, lecz nie taki sam. Dopiero wszak miał się dowiedzieć, jak wielkiego głupca z niego zrobiono. Siedział w fotelu i się nie poruszał, nie czując ku temu potrzeby. Choć spowolniony jakby umysł mówił mu, że powinien jeszcze zajrzeć do Finney oraz skontaktować się z Sorrem, Aligarii nie potrafił przekonać swego ciała, by wykonało jakikolwiek ruch. To nawet zaczynało być niepokojące... I słusznie.

- I jak tam, papo? – usłyszał piękny głos swej córki, która akurat weszła do pomieszczenia. Chciał jej powiedzieć o niemocy, która zmogła ciało, lecz nawet usta go już nie słuchały. – Zasiedziało się w foteliku, prawda? Masz niebywałą i pewnie ostatnią przyjemność podziwiać efekty Exaquam. To mieszanina rtęci, cykuty, środków przeciwbólowych i czegoś jeszcze. Wymyślone specjalnie na potrzeby wampirów. Lepsze niż kołek, prawda?

Kobieta weszła do pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi. Chwilę mierzyła Roberta wzrokiem będącym mieszaniną fascynacji i rozbawienia. Następnie jednak odwróciła się do księcia plecami i powoli zaczęła rozsuwać zasłony wraz z firankami.

- Podobno ma być dziś nadzwyczaj słoneczny dzień. Chłodny, lecz słoneczny... choć ja myślę, że dla ciebie papo będzie on nawet upalny. Przyznam, że jestem trochę niepocieszona. Dominik nie pozwolił mi wypić twojej krwi. Podobno teraz jest skażona, a i chce ci dać czas na jakieś własne rozważania. Zbędne babranie, ale cóż... dziadka trzeba słuchać.

Finney zachichotała cicho, po czym, odsłoniwszy ostatnie okno, podeszła do Aligariego. Pochyliła się nad nim i zdecydowanym szarpnięciem wydarła mu z dłoni laskę.

- To będzie moja pamiątka po tobie, ojcze. – rzekła niemal słodko mu do ucha – Nie gniewasz się, prawda? Ja tylko zatroszczyłam się o siebie, a przecież wyżej dojdę słuchając się dziadka – biskupa niż papy – nieudacznika. – zimne wargi musnęły skórę jego policzka - Do zobaczenia w piekle.

I wyszła.


Alexander

Gdy muzyk nie ma co robić przed snem, zwykle posuwa jakąś panienkę lub brzdąka na gitarze dla uspokojenia nerwów. Ponieważ pierwsza opcja jakoś już nie pociągała Alexa, siadł a swoim posłaniu w domu księcia i cicho pobrzękiwała na rozstrojonej gitarze, pozostawionej tu zapewne przez któregoś z Dżejów. Aż trudno uwierzyć, że odeszli.

Nagle ciche pukanie rozległo się do drzwi pokoju.

- Wejść. – rzekł opieszale, pewien, że to znów jego kochany księciunio, szykuje mu jakiś grafik zadań. O dziwo, z drzwiach stała jedynie Finney. Ubrana w długą, podkreślającą zarys jej sylwetki, suknię wślizgnęła się do środka. Brujah zauważył, że coś trzyma w ręce, co teraz chowa za sobą.
- Cześć. – posłała mu uroczy uśmiech.
- Cześć. – odpowiedział machinalnie.
- Wiesz, ja... chciałam mieć więcej czasu żeby cię poznać. – zaczęła dość niezgrabnie, zupełnie jak nastolatka, która wreszcie zebrała się do tego, aby wyznać szkolnej miłości swe uczucia – Naprawdę. Bo choć nasze klany nie bardzo się lubią to... ty jeden z nowego pokolenia, naszego pokolenia wydajesz się mieć ikrę. Brzmi to pewnie strasznie banalnie, ale... nie mamy czasu. Przyszłam do ciebie, bo... nie chcę być sama. Bo lubię cię i wiem, że masz kłopoty. Może nawet większe niż myślisz... W Camarilli nikt nie odpuści diaboliście. Bez względu na powód, na ochronę samego księcia, te stare grzyby wyślą tutaj swoich zabójców po to, by żaden wyjątek od reguły nie miał miejsca, by nikt nawet nie pomyślał, że może wyssać krew ze starszego wampira. Ale możemy! Tak jak oni mamy prawo rosnąć w siłę, jeśli tylko potrafimy przechytrzyć stare pryki. Ty i ja... potrafimy. Ty i ja, Alexie. Możemy żyć dalej w Sabacie. – Ventrue wreszcie wysunęła przed siebie dłoń zza pleców i jej rozmówca od razu rozpoznał laskę RobertaMój ojciec był skończonym durniem, który nie potrafił zapamiętać czym różni się iPod od Mp3. Mój dziadek jest jednak potężnym wampirem, który pragnie mnie uczyć oraz przygarnąć. Słyszał też o tobie i powiedział, że twój hart ducha jest godny podziwu. W Sabacie nikt cię nie będzie ograniczał, nikt nie będzie cię piętnował za picie wampirzej krwi. Tam, będziesz bohaterem za to co zrobiłeś. Proszę Alexie, dołącz do mnie. Wyjedźmy z tej cholernej Islandii!


Robert

To był jego koniec? Tak trudno w to uwierzyć. Niemniej jednak ciężko było uwierzyć w zdradę Finney. Jego córka, jego skarb, istota, dla której mógł się poświęcić... stała tu i śmiała mu się w twarz. Miała rację, był tylko starym głupcem.

- Też się z tym zgodzę.

Kto to powiedział? Przecież nikogo nie wyczuwał w gabinecie? Choć nie mógł obrócić głowy, kątem oka Robert zauważył złoty błysk gdzieś z boku. Złote oczy wpatrywały się w niego z powierzchni lustra i... zaczęły go wciągać!

Tym razem znalazł się na zalanej słońcem polanie. Choć był dalej unieruchomiony, czuł, że słońce nie pali jego skóry. Miejsce z pewnością można by nazwać urokliwym, gdyby nie... morze trupów, które ją ścieliło. To nie byli ludzie, a przynajmniej nie do końca. Zresztą istoty te były tak różne, że nie mogły też należeć do jednego gatunku. Jedno tylko ich łączyło – wszyscy byli martwi.

- Powinnam cię zostawić, byś zdechł, mój sługo! – usłyszał donośny kobiecy głos, zaraz tez zobaczył jego właścicielkę. I zrozumiał – oto Lilith w pełnej krasie.


Nie była już tylko zmysłową kobietą o złotych oczach i karminowych ustach. Ona była królową! Silne poroże było niby jej korona, zaś ogon jaszczurki, był jej welonem i płaszczem zwycięstwa. Szła ku niemu naga, zbroczona krwią wrogów, z błyszczącą włócznią w ręku... zwycięska.

- Chyba zrozumiałeś nasza umowę, prawda? Masz zmieść z powierzchni ziemi tego pustelnika i ani dzień ani noc nie powinny tutaj być przeszkodą. Zdecydowałam się na ciebie, bo wiem, żeś najpotężniejszy spośród tych, których mogę uznać za swoich wasali. Zapamiętaj jednak, Lilith nie wybacza dwa razy. – kobieta była już przy nim, jej donośny głos niby burza gradowa, świdrował umysł kainity – Wiem, że i wy macie sposoby, by podróżować za dnia, a zatem załatw to. Zniszcz starca, a wtedy pomogę ci w twojej zemście. Nie wcześniej jednak... inaczej... będziesz błagał, bym pozwoliła umrzeć ci w sposób, który zaplanowała dla ciebie twa latorośl.

Lilith brutalnie złapała Roberta za głowę i odciągnęła ją do tyłu tak, by rozchylił wargi.

- Oto mój prezent dla ciebie książę, byś stał się również moim księciem, byś był prawdziwie nieśmiertelny...

Gorący pocałunek, który złożyła na jego wargach z pewnością go zaskoczył. Był jednak na tyle przyjemny, na tyle namiętny... nie! Coś wślizgnęło się do gardła Aligariego – czuł to. To nie była ślina, to coś... wydawało się żywe. Po chwili już nic nie czuł, nic poza przyjemnością pocałunku z Pierwszą Kobietą oraz swobodą!

Nagle Lilith i cała polana zniknęły. Robert znów siedział na swoim fotelu, tylko że z odchyloną do tyłu głową. Spróbował się poruszyć... tak, był wolny! I czuł się silny jak nigdy dotąd!


Artur, Shizuka, Mercedes, Karol

Co tu właściwie się działo? Artur wiedział tylko że optymizm jego i Shizuki zgasł już po pierwszych uderzeniach mocy kryształów. One... były przerażające! Ziemia pod nimi zaczęła drżeć, wypiętrzające się z nagła skały ostre niby szkło kaleczyły ich ciała. Potężna wichura zrzuciła w przepaść, gdzie zalała ich ogromna fala wody. Już mieli wydobyć się ze szczeliny, gdy ogromny wybuch ponownie zrzucił ich na dół, pokrywając kamieniami.
Shizuka, ta mała, dzielna dziewczyna, oberwała najmocniej, przez co straciła przytomność. Portman siedział teraz tuląc do siebie bezwładne ciało, jakby jego pokaleczone, drżące członki stanowiły jakąkolwiek ochroną przed chaosem żywiołów, który rozszalał się nad ich głowami.

W coś ty się wpakował Królu Arturze? Błazen z ciebie, a nie król... W coś ty się wpakował...

Wtem wszystko ucichło, znieruchomiało, jakby czas zastygł. Jedynie szum liści dźwięczał w uszach Malkaviana. Zaraz...przecież tu nie było liści!

Szybko jednak zapomniał o tym dziwnym wrażeniu, bowiem przed jego oczami poczęły się tworzyć małe, lekko prześwitujące figurki. Czyżby jakiś rodzaj duchów? A może doszczętnie już zwariował?!


Smáfolk, czyli Mały Ludek! To musiały być te istoty, o których opowiadał mu pasterz Ulv! Tylko czego chciały od wampira i to właśnie teraz, gdy lada moment miał zginąć niechybnie. A może już zginął?

Dziwne otwory w twarzyczkach duszków wyraźnie poszerzyły się. Czyżby one uśmiechały się do Artura? Jakby na komendę też duszki zaczęły podrygiwać, wydając przy tym charakterystyczne klekotanie. Zdawało się, że jest to rodzaj jakiegoś obrzędu. Nagle też między istotkami poczęła w skale tworzyć się przedziwna, świetlista szczelina z której milimetr po milimetrze wysuwał się metalowy przedmiot. To był miecz. Choć ziemia z pewnością nie była najlepszym materiałem do przechowania tego rodzaju broni, ostrze lśniło, jak gdyby dopiero co zostało wypolerowane.

Gdy już wydawało się, że miecz wypadnie, Mały Ludek skończył swą pieśń i wszystko zatrzymało się. Nim Artur zdążył zareagować, istotki zniknęły, świat znów był taki sam. Na górze dało się słyszeć jeszcze odgłosy walki. Wszystko wróciło do – powiedzmy – normy, lecz o dziwo, broń dalej tkwiła wciśnięta w kamień akurat tak, by zdobiący ją runiczny napis był widoczny.

Gdyby Artur Portman oddychał, z pewnością teraz wstrzymałby dech, bowiem nie wiedzieć jakim cudem, potrafił odczytać ową inskrypcję. Była to nazwa owego miecza, a brzmiała ona...



„EXCALIBUR”


***

Wygrywali. Trudno rzec jakim sposobem – czy raczej cudem – bo Vykos i Marry byli znacznie bardziej doświadczeni w posługiwaniu się kamieniami niż Karol i Mercedes, ale pewnym było, że zwycięstwo należy do nich. Zwycięstwo, którego jednak nie mogli dopełnić. Ponieważ oboje musieli iść na całość, Shizu i Artur szybko zniknęli z ich oczu. I nie ma się tez co dziwić, inaczej z pewnością zostałyby po nich już tylko smętne resztki. Niestety walka utknęła w dość szczególnym, niewygodnym punkcie.

Vykos, czy raczej pozostały po nim strzęp, leżał nieprzytomny, zaś pozbawiona ręki oraz mocno pokaleczona Marry zwisała w powietrzu, dzięki mocy swojego kryształu. Mercedes, która też zdrowo oberwała, bowiem potężna wichura niemal żywcem pozrywała skórę z jej oblicza oraz rąk, tylko czekała, aż przeciwniczka zetknie się z ziemią.

Pomimo wielokrotnych prób, Karol, którego skóra przywodziła na myśl przypalony kotlet z serem, nie potrafił zbliżyć się nawet do nieprzytomnego Duszołapa. Coś go odpychało i o dziwo nie był to tylko kryształ tamtego, lecz także jego własny.

- Głupcy! – zachrypiała Krwawa Marryteraz widzicie? Walka nie miała sensu. Nie dostaniecie tych kamieni bez naszej zgody, nie zabijecie nas, tak jak i my nie mogliśmy zabić was. I co teraz? Myśleliście o tym, ptasie móżdżki? CO TERAZ KURWA?! Może nawet uda wam się wydobyć z Vykosa torturami pozwolenie przejęcia jego kryształu, choć szczerze w to wątpię, ale ze mną... nie dacie rady. Ten skurwiel palił mnie żywcem, szarpał mięso, okaleczał... na próżno. Nie złamał mnie i wy tez mnie nie złamiecie, więc do kurwy nędzy, dajcie sobie spokój co?! Złączmy te cholerne kamienie, a potem... potem, jeśli moje życzenie się nie spełni, oddam wam swój. Będziecie mogli mnie zabić czy co tam chcecie. Ale... złączmy je wreszcie! – spojrzała na Karola, by ten zrozumiał jak bardzo jej zależy. Z oczy Marry ciekły łzy vitae – Błagam...
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline