Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2009, 01:14   #134
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Labirynt
Bajka (muzyka)

Otworzył kopertę, w środku czekał list podkreślający jak ważne dla Imperium są ich najbliższe decyzje, oraz przykazanie by zawartości koperty użyć jedynie w chwili najwyższej potrzeby. Wysypał na otwartą dłoń srebrny łańcuszek z medalikiem w kształcie trójramiennego węzła. Skarb Lucy. Wahał się jeszcze przez chwilę, ale taka sytuacja mogła się nie powtórzyć, w jednej chwili mógł dotrzeć tam gdzie nie dotarł żaden człowiek, a przynajmniej nie zdołał tego opisać. Gdyby tylko zdołali powrócić z dowodami istnienia drugiego świata, wówczas nikt nie mógłby podważyć jego słów. Wystarczył jeden krok...

Zwinął dywan odsłaniając podłogę biblioteki, nakreślił pięcioramienną gwiazdę, rozstawiał świece i lustro. Przekartkował księgę w poszukiwaniu notatek Sharpea, które mogły mu pomóc w odprawieniu rytuału, gdyby jeszcze znał język było by to proste, bez tego czuł dreszcz emocji tak poszukiwany przez młodych arystokratów. Nigdy tego nie rozumiał. Czuł podniecenie, mieszaninę strachu i świadomości bliskości od dawna poszukiwanego celu. Czy to samo czuł Fellow? Pewnie tak, a mimo to nie cofnął się, Wilhelm czuł, że nie chce być gorszy. Przeczytał magiczną formułę i zamknął oczy czekając na przeskok.

Otworzył oczy, nadal był w bibliotece, wokół niego paliły się świece a w powietrzu unosił zapach kurzu. Zaczął się zastanawiać, który element rytuału pomylił, rozmyślania przerwał mu dziecinny głosik dobiegający zza jego pleców:
- Opowiedz mi bajkę. - w głosie pobrzmiewała błagalna nuta. Odwrócił się jak oparzony, pomiędzy regałami stała dziesięcioletnia dziewczynka o białej sukience, i wielkich kokardkach spinających włosy w dwa kucyki jak królicze uszy. Zamrugał.
- Czy... widziałaś dwie kobiety i mężczyznę. - zastanowił się które z pytań jakie kłębiły się w głowie było w tej chwili najważniejsze.
- Widziałam, ale ich bajki były takie nudne. - odparła.
- Gdzie teraz są? Możesz mnie do nich zaprowadzić? - zapytał zdezorientowany Somerset.
- Może, są teraz z dziaduniem, ale chce bajkę. - dziewczynka twardo stała na swoim stanowisku, Wilhelm zbliżył się do niej i przyklęknął tak by jego ciemna twarz i szare oczy znalazły się blisko twarzy dziecka.
- Dobrze, niech będzie pakt, opowiem ci bajkę, a ty mnie zaprowadzisz do dziadka? - dziewczynka kiwnęła zadowolona głową. To nie mogło być trudne, w życiu przeczytał i wysłuchał tyle bajek, oraz niestworzonych opowieści, że mógł tylko wybierać, między wielką stopą, sprawiedliwością historii i ludzką uczciwością.



Była raz dziewczynka, mniej więcej w twoim wieku i miała ona braciszka, z którym bawiła się całe dnie. - snuł opowieść.
- Zawsze chciałam mieć brata, albo jeszcze lepiej siostrę. - wtrąciła dziewczynka.
- Każdy z nas by chciał. - dodał smutno Wilhelm - Dni mijały na przygodach i w radościach, lecz jednego dnia rozpętała się burza, z nieba lała sie struga wody, wiatr powalał drzewa, a ciemność co chwile przecinał blask błyskawic. A na tych błyskawicach jak na brukowanym trakcie pędził z swym orszakiem Arawn z sforą gończych psów. Wpadł on do domu rodzeństwa i porwał młodszego brata. Daremne były żale, łowca nie zamierzał oddawać zwierzyny i odjechał wzwyż nieboskłonu.
- Następnego dnia była piękna pogoda, ale dziewczynka nie cieszyła się z tego, chciała odnaleźć brata, więc zabrała chleb z kuchni, sukienkę z pralni i kij ze stajni, i ruszyła na poszukiwania. Przeszła przez las, przez rzekę, wspięła się na wysokie góry, przepłynęła morza a nawet przebyła morza piasków. Nigdzie jednak nie znalazła tego czego szukała. Lecz nie poddawała się. Szła nadal, nawet gdy była już kobietą, gdy była staruszką, zgarbioną, o twarzy pooranej zmarszczkami, schudła i sczezła. Nigdzie jednak nie znalazła brata, aż w końcu jej ciało rozpadło się w proch i już tylko jej dusza jak wiatr krążyła po ziemi w poszukiwaniach bez końca.
- zakończył patrząc badawczo czy udało mu się wkupić w łaski dziecka.
- To głupia bajka. - dziewczę pokręciło główką z niezadowolenia. - Powinna go na końcu znaleźć. - powiedziała tonem kogoś kto z bajkami ma do czynienia nie od dziś. Wilhelm zamyślił się.
- Możemy zmienić zakończenia, znajdzie brata i będą żyli długo i szczęśliwie. - kusił.
- To tak można? - zapytała niepewna.
- Oczywiście, to będzie nas sekret. - zapewnił baron konspiracyjnie. - Czy teraz zaprowadzisz mnie do dziadka? - zapytał.
- Teraz... teraz bawimy się w berka. - dotknęła go zimną dłonią po policzku i niczym spłoszony ptak pobiegła przez drzwi. Baron odrzucił księgę na środek pentagramu i zerwał się za nią. Otworzył drzwi i odskoczył zaskoczony, po drugiej stronie stał jeden z służących. Zastygły w połowie kroku. Odczekał chwilę. Jednak służący nawet nie drgnął, zupełnie jakby czas stanął dla niego w miejscu. Od strony schodów dobiegały odgłosy drobnych kroków. Ruszył za nimi.


Wpadł do salonu tu jednak zamiast dziecka czekał na niego... pan Willborrow. Nie miał pojęcia co dżentelmen robił w rezydencji, jednak najwyraźniej ucieszył się z widoku Sommerseta i był pełen życia, w przeciwieństwie do sprzątaczki, która zastygła w trakcie ścierania kurzy z pamiątkowej wazy.
- Och nareszcie, już się baliśmy, że nie dotrzesz do nas. - Jonathan uśmiechał się szeroko, wyciągnął w stronę archeologa dłoń, wokół nadgarstków zapięte miał obręcze z celtyckimi symbolami, od nich odchodził srebrny łańcuszek który unosił się do góry. Wilhelm spojrzał wzdłuż srebra, pod sufitem unosił się dębowy krzyżak z którego odchodziły cztery łańcuszki podtrzymujące kończyny Jonathana.
- Chodź, chodź do stołu już podano. - pociągnął mężczyznę do jadalni, gdzie wokół zastawionego stołu siedzieli już wszyscy goście, nawet Olimpia, Robert i Ada, był nawet Lord Sutton oraz Edric. Siedzący u szczytu stołu Earl person powitał go:
- A baron jak zwykle spóźniony. Proszę, usiądź. - ręką ozdobioną obręczą i łańcuszkiem wskazał wolne miejsce z pełną zastawą i przygotowanym niczym stołowa zastawa krzyżakiem.
- Kucharz przygotował pyszną pieczeń, zaś posiłek będziemy umilać sobie rozmową o emancypacji kobiet, nierówności społecznej, liczymy też na twoją opowieść, na koniec lady Gisir być może oczaruje nas swym głosem. A potem rozejdziemy się na spacery prowadząc rozmowy, rozgrywać drobne gierki, lub też zwyczajnie pieprzyć, aż do kolacji. - Wilhelm nie wiedział co z wypowiedzi Earla najbardziej go zaskoczyło. Zdołał tylko wyszeptać:
- To jakieś szaleństwo. - odepchnął Jonathana i wrócił do salonu.

Nie było jednak salonu, ani pokojówki zastygłej w trakcie porządków, byli w jego gabinecie w Londynie, zaś przy kominku na fotelach siedzieli jego rodzice.
- Ojcze? - wydusił z siebie, stary Sommerset wstał powoli z fotela i powiedział do syna:
- Tylko tyle masz do powiedzenia? - zapytał groźnie - Wiesz co przez ciebie przeżyliśmy, plotki szybko się rozniosą, przez tyle lat znosiłem twoje zabawy w koloniach, a teraz jeszcze te opowieści o elfach. Nasza rodzina nigdy nie przeżyła podobnej hańby. Przynosisz nam wstyd. - krzyknął oskarżycielsko - Jeszcze nie jest za późno, mam przyjaciół, oni znajdą dla ciebie stanowisko, na początku nic niezwykłego, ale jeśli będziesz dobrze służył to za kilka lat... musisz coś osiągnąć. - gdzieś za drzwiami rozległ się dziecięcy śmiech.
- Tato... ja... muszę iść...ktoś czeka na mnie. - wybiegł w pośpiechu z gabinetu, w samą porę by zobaczyć fragment białej sukienki niknącej za wyjściowym portalem.

Był w ogrodzie, ale to nie był ten sam ogród, teraz wszystko zdawało się żyć, żywopłot wił się, z łodyg wystawały ciernie, które gdy przechodził wpijały się w jego marynarkę, zaś ponad głową chmury gęstniały jakby zaraz miało się rozpadać. Jedynym śladem był śmiech dziecka. Gonił ją, już nie dla zabawy, lecz by złapać, jak wilk lub Cwn Annwn. Z lekką zadyszką dobiegł do polany pokrytej żółtymi kwiatami, tam czekał na niego inspektor Hunt z skrzynką na pistolety.
- Czy zechcesz baronie wybrać swą broń? - zapytał Hunt.
- Ale po co? - krzyk dziecka jednak uświadomił mu powód, po drugiej stronie polany do dziewczyny zbliżał się olbrzymi wilk szczerząc ostre kły. Był coraz bliżej, szykował się do skoku gdy padł pierwszy strzał, kilka kolejnych dopełniło przeznaczenia. Po jednej stronie polany stał baron z dymiącym rewolwerem, po drugiej profesor Gibeson patrzący na krwawe rany. Dziecko zaś czmychnęło w krzaki.


Nie myśleć. Powtarzał sobie. Wiedział, że jeśli tylko zacznie analizować będzie zgubiony, bo rozum tego nie był w stanie pojąć, liczyło się to, że był coraz bliżej uciekającej dziewczynki, już niemal na tyle blisko by chwycić białą sukienkę. Zmierzali nad jezioro, nad brzegiem czekał na nich mężczyzna patrzący na tafle w której odbijało się burzowe niebo.
- Dziadku... dziadku... spójrz kogo spotkałam... ty nie jesteś moim dziadkiem. - dziecko zastygło przestraszone. Na brzegu stał mężczyzna nie starszy niż trzydzieści lat, o niezwykle bladej twarzy i krótkich kręconych blond włosach, szare oczy zdawały się śmiać na ich widok.
- Strażnik ma chwilowo innych gości. Witaj Wilhelmie mam nadzieje, że labirynt nie był dla ciebie zbyt nieprzyjemny. - przywitał się mężczyzna.

Sommerset podszedł do niego, niepewnie dotknął opaloną dłonią jasnobrązowej marynarki, człowiek był jak najbardziej materialny. W końcu zdołał z siebie wydusić:
- Witaj Albercie. Czy pozostali...?
- Nic im nie będzie, każdy w końcu dostanie to czego szuka. Prędzej czy później. Czy jesteś pewien czego ty szukasz braciszku? - po raz kolejny Wilhelm zawachał się, po chwili jednak zganił się za samą wątpliwość, zawrócić, gdy dotarł już tak daleko.
- Tak. Tu już nic mnie nie trzyma. - drugi uśmiechnął się, jakby właśnie na taką odpowiedź czekał.
- Granica jest na jeziorze, musisz po prostu wypłynąć na głębię.
- Jak tam jest, po drugiej stronie?
- Pięknie i strasznie, jest tam wszystko czego można zapragnąć.
- Ale ty chcesz wrócić?
- Ja nie zdążyłem pragnąć, nie zdążyłem cierpieć, smucić się i bać. Nie czułem żalu i rozczarowania. Bez tego... tam jest nudno. Po roku sam zechcesz wrócić.
- Może... choć wątpię. Niech więc tak będzie, na rok i jeden dzień. Dbaj o to co tu zostawiłem.
- Postaram się, a ty uważaj na siebie.
- bracia uścisnęli się na pożegnanie, a potem Wilhelm zamoczył stopy w zimnej wodzie. Z brzegu obserwowała go jego blade odbicie oraz mała dziewczynka machająca na pożegnanie jak rodzina podróżnych na kolejowych dworcach nucąc po cichu smutną melodię.

(...)
Wejdźmy głębiej w wodę... kochani
Dosyć tego brodzenia przy brzegu
Ochłodziliśmy już po kolana
Nasze nogi zmęczone po biegu

Wejdźmy w wodę po pas i po szyję
Płyńmy naprzód nad Czarną głębinę
Tam odległość brzeg oczom zakryje
I zeschniętą przełkniemy tam ślinę

Potem każdy się z wolna zanurzy
Niech się fale nad głową przetoczą
W uszach brzmieć będzie cisza po burzy
Dno otwartym ukaże się oczom

Tak zawisnąć nad ziemią choć na niej
Bez rybiego popłochu pośpiechu
I zapomnieć, zapomnieć... kochani
Że musimy zaczerpnąć oddechu...


Świadkowie, Jacek Kaczmarski
 

Ostatnio edytowane przez behemot : 18-09-2009 o 10:13. Powód: Albert mnie zmusił.
behemot jest offline