Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2009, 04:08   #175
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Z każdą minutą narady na Rorianie, wstrząsające miastem eksplozje wydawały się coraz bliższe i głośniejsze. Gdzieś przed portem rozpoczęła się szaleńcza kanonada, gdy resztki uciekinierów przedarły się na przedpola portu, nawiązując desperacką walkę ze stacjonującymi tam żołnierzami. Chmary zabłąkanych kul, niczym rzęsisty deszcz bębniły salwami o ściany hangaru, zachęcając was do jak najszybszego podjęcia decyzji i odlotu z owładniętego śmiercią, umierającego miasta.

W końcu, Andiomene z wielkim bólem podjęła decyzję.
- O Wszechstwórco nie wierze że to mówię, ale chyba musimy lecieć do Askorbitów i najlepiej chyba od razu polecieć do głównego gniazda.

Słowo się rzekło i Rorian ponownie uniósł się w oświetlone łuną pożarów przestworza. Nie uszło to uwadze pobliskich żołnierzy. Kule z ciężkich karabinów zadudniły w tarczę ochronną Roriana, rozpalając ją bursztynowym blaskiem. Jakaś zabłąkana rakieta z ręcznej wyrzutni z głośnym wizgiem wyrwała z tłumu i pognała w waszą stronę. Wybuch rozsadził pobliską ścianę portu zasypując otoczenie chmurą odłamków i zakrywając ją czarnym dymem. Później było już tylko gorzej. Spomiędzy pobliskich budynków wyłoniły się dwa nowoczesne helikoptery, rozpalając prawie natychmiast kontrolki bojowe frachtowca czerwonym światłem. Następne rakiety pognały w waszą stronę, mijając się z wystrzelonymi wiązkami pokładowych laserów Roriana. Jeden z decadoskich pojazdów zamienił się w jasną kulę ognia, gdy wasza nowa broń, przetopiła się przez poszycie pancerza, docierając do reaktora. Wy w tym czasie zanurkowaliście między sypiącymi się budynkami, unikając naprowadzanych pocisków. Powietrze gęste było od wybuchów, kul i rozsadzonych odłamków cegieł. Całym Rorianem wstrząsało i huśtało jak na jakiejś piekielnej kolejce w lunaparku. Każdy wybuch był coraz bliżej od poprzedniego, a nieprzerwany rój pocisków coraz głębiej wgryzał się w wasze nowe osłony. Gdy myśleliście, że nie może być już gorzej, kontrolki wskazał całe morze czujników z pokrywających mury dział, obierających was właśnie za główny cel. I wtedy przed wami wyłonił się on.

Ogromny krążownik Kościoła, uniósł się spomiędzy zabudowań, lewitując nad miastem, niczym mistyczna, latająca wyspa. Całe rzędy potężnych baterii artylerii odpowiadały na ogień Decadosów, siejąc śmierć i zniszczenie. Po chwili działa z murów przeniosły namiar z was, na ogromny kościelny konstrukt. Wybuchy pokryły go niczym jaśniejący, ognisty dywan. Na miejsce przybyły następne helikoptery, kąsając zranionego już mocno kolosa. Ten parł dalej w niebiosa, odgryzając się agresorom. Słabł jednak z każdym metrem. W końcu potężne, otaczające go pole zamigotało i zgasło. Dziesiątki salw pocisków zagłębiły się w strukturę statku, zamieniając go w ogromną, buchającą płomieniami, spadającą gwiazdę, która zaryła się w otaczającej miasto dżungli, kończąc swój żywot katastrofalną eksplozją. Fala zmiotła część lasu, murów i zabudowań w promieniu setek metrów, gasząc na chwilę wszystkie systemy.

Wam dała jednak okazję do ucieczki. Śmignęliście nad murami, zostawiając miasto daleko za sobą. W ostatniej chwili. Bowiem tarcze Roriana działały już tylko na dziesięciu procentach mocy.

Na szczęście Andiomene nie próżnowała na Istakhr i nie brakowało jej wiedzy na temat dżungli Severusa i zamieszkujących jej Askorbitów. Po parunastu godzinach niskiego lotu nad dżunglą, odnaleźliście olbrzymią nieckę, zdobiącą środek imponującej, zarośniętej doliny. Grunt wśród drzew zdawał się pulsować własnym rytmem, jakby pokryty jakąś organiczną, oddychająca istotą. Po chwili dostrzegliście też całe chmary olbrzymich insektów, unoszących się nad domniemanym miastem obcej rasy. Ruszyły w waszą stronę, tworząc czarną chmurę, brzęczącej śmierci. Przydał się tu zakupiony w mieście generator ultradźwięków. Insekty zatrzymały się w odległości dwustu metrów, zataczając w bezsilnej furii chaotyczne kręgi.

Pobliska polana pozwoliła wysadzić, przygotowaną już wcześniej ekspedycję, która szybko zagłębiła się w gęstym lesie, kryjąc się przed unoszącymi się nad nim insektami.


Na oko, droga do miasta, nie powinna wynosić więcej niż trzy kilometry. Wydawało wam się jednak, że brnęliście całymi godzinami. Stąpaliście ostrożnie, ważąc każdy ruch i krok. Każda roślina wydawała wam się mięsożernym monstrum, każdy zwierzęcy dźwięk jeżył wam włosy na plecach. Wasza gotowa do strzału broń szaleńczo omiatała każde zarośla i pozostawała wycelowana w każde, nawet skrajnie niegroźnie wyglądające stworzenie. Cały czas mieliście też świadomość, że Oni dokładnie wiedzą gdzie jesteście. Kątem oka dostrzegaliście subtelne ruchy w koronach drzew i latające cienie, przeskakujące między zaroślami w oddali. O ile oczywiście nie były to wytwory waszej oszalałej wyobraźni. Nawet dla voroksa, otaczająca was dżungla była dziwnie obca i szaleńczo zdradliwa. Dochodzące zewsząd zapachy świadczyły o nieustannym zagrożeniu i oczekującej na każdym kroku śmierci.

Gdy wśród koron drzew rozbrzmiał dziwny świst i klekotanie, prawie podskoczyliście z przerażenia. Zarośla wszędzie wokół was nagle ożyły ruchem. Przed wami i za wami rozległ się mrożący krew w żyłach ryk jakichś potężnych bestii. Ściskane kurczowo na broni dłonie natychmiast pokryły się potem. I wtedy rozpoczęło się polowanie.


Dwa ogromne, pokryte kolcami kształty wystrzeliły spomiędzy pobliskich drzew, łamiąc je jak zapałki. W bezmyślnym, krwiożerczym pędzie, rzuciły się na was, rycząc wściekle w furii. Starały się stratować was, rozerwać szczękami i roztrzaskać wasze kości potężnymi ogonami. Rzuciliście się na boki, unikając szarży i prując do nich z wszystkiego co mieliście przy sobie. Kule z karabinów w większości przypadków rykoszetowały od kostnych wypustek, tylko rzadko trafiając w miękką tkankę. Gdy stwory zawróciły, by podejść do następnej szarży, Bruggbuhr szybkimi ruchami, wdrapał się na pobliskie drzewo, zeskakując na grzbiet pędzącej w szale bestii. Jego potężne szpony raz po raz zagłębiały się w kark stworzenia, szukając niechronionego pancerzem miejsca, druga para rąk starała się dosięgnąć wrażliwych oczu potwora. Wszystko to utrudniał przecinający z głośnym wizgiem powietrze, ogon rozjuszonej istoty, starającej się dosięgnąć i roztrzaskać jeźdźca. W końcu pazury dosięgnęły oczu. Bestia zawyła opętańczo, nie zwalniając jednak szarży. Bru w ostatnim momencie zeskoczył z jej grzbietu. Po chwili ta wpadła na ogromny, pobliski głaz, łamiąc z głośnym chrupnięciem kark.

Drugi stwór zawył z żalem, czmychając w las.


I wtedy z drzew zstąpili oni. Koło tuzina ogromnych, opalizujących czernią modliszek, zbliżyło się do was, przebierając insektoidalnymi odnóżami. Przewodził im wielki osobnik, dzierżący w parze odnóży dziwnie wyglądające, prymitywne szable.

- Szszkkk - zaklekotał, uwalniając z płatów pancerza szczątkowe skrzydła.
- Miękkosssskórzy... psssszybyliśśście tu... csssszemu? Ssssłysszeliśśśśmy... czssssuliśśśmy... Oni wróćsssssiliii... Bogowie z Gwiassssd... Ssssomtssaa Shhht'i... wrócili do nassss... terasss zaczssssznie sssssię Wojna Gwiassssd... a my krocssssszyc będzssssssiemy z nimi... leczssss... wy....wyyyy... jesssteśśścieee wrogaami... a czssszujeemyy od was nassszsza pieśśśn... maćssssie to przssssy ssssobie... Tk'arthin... włócszssznie ssssttiin... czsssszemu? Sssssiewcccyy mroku pożsssszrą dussssze miękkosssskóryych.. pożssssżrą wassss.. czsssmychajcie sssstąd... uciekajćssssie... pożsssrą wasss i wassssze poczssswarki... a myyy żssssżądźsssić będśsssiemy z nimii.. pićśśś wassssszą kreeew i jeśśść dusssssssze... nie walczsssszie z nimiii...zossssstawwcśsssiee Tk'arthin i czssssmychajćsssie... niee zsssabijecsssie ichhh... niee zsssranicśssiiee bezsss Arbat'a...


Tymczasem pobratymcy askorbickiego rozmówcy zignorowali was totalnie i oblegli chmarą truchło zabitego stwora, żywiąc się łapczywie jego gorącą jeszcze krwią.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 22-09-2009 o 21:56.
Tadeus jest offline