Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-09-2009, 16:15   #171
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Okazało się, że gildia inżynierów, nie dość, że istnieje w tym mieście, to jeszcze jest całkiem jawna. Rot nie był nigdy zainteresowany historią czy heraldyką i o rodach szlacheckich nie wiedział na dobrą sprawę wiele, ale dopiero zobaczenie domeny Decadosów uświadomiło mu, że cała ta banda nierobów lubi sobie wstawiać różne cybernetyczne wszczepy, mocno przy tym wkurzając wielu innych. Inżyniera to nie obchodziło, podobnie jak i całą gildię - ona po prostu na tym zarabiała, a gdzie i jak były wykorzystywane nowinki techniczne - to już było mniej ważne (chociaż nie zupełnie nieważne, bowiem nie wszyscy mogli mieć dostęp do tych technologii). Amx uważał, że Decadosom udało się to tylko przez zasobność ich portfeli, nawet inżynierowie muszą mieć pieniądze na to, by móc wymyślać nowe zabawki dla znudzonej szlachty.

Sama siedziba gildii tylko trochę go zaskoczyła. Owszem, bywały i takie bez personelu, ale rzadko były na dobrą sprawę ogólnodostępne. Przynajmniej te, w których bywał. Na szczęście jego kody dostępu działały bez zarzutu, dzięki czemu mogli wyszukać wszystkie zadowalające ich rzeczy. Niestety na przeszczep trzeba będzie czekać, a nawet same implanty sprowadzą dopiero za kilka dni. Czas w tym przypadku był ważny, Amx nie miał pojęcia w jaki sposób te cholerne obrączki ich lokalizują i stwierdzają wykonanie zadania, a to już samo w sobie było wielce podejrzane. Gdy dodało się do tego całą resztę otoczki, to miał nadzieję pozbyć się nieznośnego elementu "ubioru" jak najszybciej. Najlepiej zaraz.

Jego kody dostępu miały co prawda ograniczone pole działania, ale wystarczające, by ściągnąć dwie proste instrukcje - do wykonania wszczepu oraz zaimplementowania modułu medycznego do droida. Oba co prawda wymagały jeszcze dodatkowo odpowiednich części, ale te będzie można zdobyć gdzie indziej, nie tylko tu w siedzibie inżynierów. Dalszą procedurę, którą obejmowało również wczytywanie się w nowinki techniczne przez zafascynowanego dawno nie widzianym komputerem Rota, przerwały odgłosy strzałów. Spojrzał pytająco na Andi.
-Mam tylko nadzieję, że to nie jest związane ani z nami, ani z tymi chrząszczami. Bo niewykonalne zadanie przerodzi się w jeszcze gorsze.
Zgrał dane na swój przenośny nośnik informacji i wylogował się z terminalu. Należało się stąd zbierać.

Już samo wyjście na ulicę stanowiło pewien problem, gdyż przed okazałą siedzibą gildii inżynierów był piękny i bardzo otwarty plac. Na szczęście tutaj, na skraju dzielnicy kupieckiej, było chyba jeszcze dość spokojnie, najgorsze strzelaniny trwały o dziwo nie u biedoty, a u tych najbogatszych. A gdy tacy zabijają się otwarcie...
-Lepiej by ci na balu byli z tych, którzy zaczęli strzelaninę. O Voroxa się nie boję, ale nasz biedny Sunny już swoje szczęście do tolerancyjnych Decadosów wyczerpał już jakiś czas temu.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie użyć komunikatora, który zresztą sam zbudował, ale po zastanowieniu nie zrobił tego. Działał na niskich pasmach, jego sygnał można było wychwycić, a biorąc pod uwagę, że nawet nie wiedzieli co się działo, to pomysł był średni. Za to wyłączył te, które mieli ze sobą, zostawienie włączonych przy cichej próbie przedostania się do frachtowca, było z lekka mówiąc - ryzykowne.

Nie mieli problemów z przebiegnięciem kilku najbliższych ulic. Nie było zbyt wielu ludzi, a strażnicy i żołnierze musieli teraz być skoncentrowani na czym innym, bowiem spotkali tylko kilka grupek, czekając w zaułkach aż znikną im z oczu. I dobra passa trwała prawie samego portu kosmicznego, który oczywiście otoczono kordonem żołnierzy z odbezpieczoną bronią. No tak, jak wyżynali się w mieście, to przecież nie mogli pozwolić, by ktoś sobie ot tak odleciał. Na szczęście kordon musiał być bardzo rozciągnięty, bowiem statków była cała masa, a żołnierzy liczba ograniczona. Ale ich widok był też trochę... pokrzepiający i jednocześnie mrożący krew w żyłach. Oznaczał bowiem, że to Decadosi coś kombinują i nie jest to nic przyjemnego!

Przyczaili się przy wejściu na swoją platformę. Strzegło ją trzech facetów, raczej dość zdenerwowanych, patrząc po nerwowych ruchach i rozglądaniu się na boki. To faktycznie wyglądało jak początek jakiejś cholernej wojny. A oni mieli zawierać jakiś pokój?! Czyste samobójstwo. Amx już jednak odbezpieczał swój karabin, nie widząc innego wyjścia, jak sprzątnąć kolesi i zawlec trupy na frachtowiec, by nie było śladów. Wszędzie strzelano, nikt by się nie zorientował. O dziwo jednak strażnicy sami odbiegli w kierunku jakiejś potyczki przy platformie, gdzieś niedaleko. Valentine i Rot skorzystali z okazji, dobiegając do Roriana i szybko znikając w jego wnętrzu.
-Na razie lepiej nie zapalać świateł na mostku i udawać, że frachtowiec jest pusty. Skontaktujesz się z resztą?
Teraz już mogli włączyć komunikatory i spróbować dowiedzieć się co się dzieje. Amx przestawiał odbiornik na ogólne fale, licząc, że ktoś coś wie. We frachtowcu nie było tak bardzo słychać strzelaniny na zewnątrz...
 
Sekal jest offline  
Stary 14-09-2009, 22:30   #172
 
anrena's Avatar
 
Reputacja: 1 anrena nie jest za bardzo znany
Książęca posiadłość robiła imponujące wrażenie. Bogactwo i mania wielkości widoczne były w najdrobniejszych nawet detalach. Elena, choć przyzwyczajona do luksusów i zbytku, chłonęła jak dziecko blask tego ostentacyjnego przepychu. Nie z zazdrości, lecz z ogromnego zdziwienia skalą megalomanii i snobizmu Księcia. Wiedziała od dawna, że jest dziwakiem i to obrzydliwie bogatym dziwakiem, ale to, co właśnie jawiło się jej oczom, przerastało wszelkie wyobrażenia.

Krętą parkową aleją zajechali wreszcie przed sam pałac Księcia, w którym to odbywać się miał bal. A raczej pod ogromne, marmurowe schody prowadzące do równie monumentalnego książęcego pałacu. Ze wszystkich stron ciągnęły barwną mozaiką tłumy gości w zdobnych karocach bądź też supernowoczesnych pojazdach antygrawitacyjnych. A wszyscy tak odświętni i egzotyczni jednocześnie, że nawet Bru nie wyróżniał się zbytnio swym oryginalnym wyglądem. Patrząc na te wszystkie istoty rojące się hałaśliwie wokół pałacu, Elena miała wrażenie, że z wiekiem potrzeba Hyrama, by otaczać się najdziwniejszymi dziwolągami, przestała odnosić się jedynie do martwych przedmiotów.

Po mozolnej wspinaczce na sam szczyt schodów, cała trójka została niezwykle uprzejmie powitana przez oczekującą na napływających gości służbę. Jedynie zdecydowanie, z jakim Bru odmówił rozbrojenia się na czas balu, wywołało, na szczęście chwilową, konsternację witających. Po czym pozwolono całej trójce wejść wreszcie do sali balowej.

Nie zdążyli jednak nawet rozejrzeć się po robiącej piorunujące wrażenie sali, gdy zalała ich potokiem powitalnych słów jakaś nieznajoma dama, wyglądem przypominająca natrętną, jaskrawą papugę. Dama zdawała się mylić Elenę z kimś zupełnie innym, ale tym razem taka pomyłka pomagała jedynie całej trójce zachować anonimowość. Niezwykle gadatliwa jejmość szczęśliwie nie domagała się odpowiedzi nawet na stawiane przez siebie wścibskie pytania. Wyraźnie szczęśliwa kontynuowała swój niezmordowany monolog, drepcząc niestrudzenie po całej sali i prezentując co i rusz jakąś postać z kręgu balujących sław. Elena, zmęczona po chwili samym słuchaniem nieustannego tokowania zażywnej damy, zaczęła się rozglądać po sali, przyglądać bawiącym się gościom. Przez chwilę miała nieodparte wrażenie, że dostrzegła w odległym tłumie tańczących par własną siostrę. A może to wyborne wino, które powoli zaczynało słodko szumieć Elenie w głowie, tak przyćmiło jej zdolność postrzegania...

Powoli i leniwie wybiła północ, gdy na sali nagle pojawił się we własnej osobie gospodarz balu, Książę Hyram Decados. Teatralnie i pompatycznie jak zwykle. W dziwacznej, metalowej konstrukcji, pozwalającej mu się poruszać, wyglądał upiornie. Biło od niego coś nieludzkiego, czego Elena nie potrafiła dokładnie określić. Wyczuwała jednak wyraźnie, że oprócz wieku, coś jeszcze się w tym starym człowieku zmieniło. Po efektownej chwili ciszy Książę przemówił. Z każdym słowem wychodzącym z jego ust, na sali zapadała martwa cisza. Dosłownie martwa. W powietrzu czuło się odór nadciągającej śmierci. Hyram niniejszym wypowiadał wojnę Cesarzowi Alexiusowi, ogłaszając jednocześnie amnestię dla banitów i domniemanych bądź faktycznych zdrajców rodu Decadosów, oraz przyrzekał tym samym okrutną śmierć wszystkim swoim wrogom. I nikt z obecnych nie wątpił ani przez chwilę, że szaleniec zamierza dotrzymać słowa.

Gdy na obłąkane wezwnie Księcia jak z piekielnych otchłani nagle wyłoniły się upiorne zjawy, przerażenie i paniczny strach sięgnęły zenitu. Wybuchła panika. I rozpoczęła się obiecana rzeź wrogów oraz ich sprzymierzeńców. Elena wraz z Aleksandrem i Bru nie zwlekali. Zdawali sobie sprawę, że nie mają ani chwili do stracenia, zanim zostaną zdemaskowani. Rzucili się w szaleńczym wyścigu do drzwi wyjściowych, potem schodami, usłanymi już gęsto trupami, w dół do oczekującej ich karety. Przedzierali się bez wytchnienia przez morze ściganych i ścigających. Morderczy maraton zdawał się nie mieć końca. Piękną balową suknię Eleny zdobiły coraz liczniejsze plamy krwi, choć ona sama oszołomiona nie czuła nawet, czy jest ranna. Starała się wesprzeć walczącego Aleksandra i Bru, jednak niewygodna suknia dotkliwie krepowała ruchu. Próbowała więc wykorzystać jakoś swoje zdolności szermiercze, ale te musiały się teraz ograniczyć raczej do umiejętnego unikania ciosów i ran.

Andi i Amx nie dawali znaku życia. Na rozpaczliwe próby wzywania ich przez komunikatory, które Elena, Aleksander i Bru zabrali ze sobą na bal u Hyrama, odpowiadała jedynie głucha cisza. Cała trójka przedzierała się mimo to niestrudzenie przez ogarnięte rzezią miasto, nie mając nawet pojęcia, dokąd uciekają.

Gdy po mozolnych godzinach błądzenia, kluczenia i wielokrotnego już zwątpienia przed ich oczami ukazał się port, a w nim nieskonfiskowany jeszcze Rorian, Elena była pewna, że śnią we trójkę ze śmiertelnego zmęczenia. Niespodziewany widok okazał się być jednak najprawdziwszą jawą. I jak nigdy dotąd Elena cieszyła się jak szalona na widok tej paskudnej, metalowej puszki, która jawiła się im teraz niczym mekka na horyzoncie...
 

Ostatnio edytowane przez anrena : 14-09-2009 o 22:38.
anrena jest offline  
Stary 15-09-2009, 15:13   #173
 
NHunter's Avatar
 
Reputacja: 1 NHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemu
Siedząc w karecie, która wiozła ich na bal, Alex obserwował miasto i rozmyślał. Czuł się bardzo dziwnie w tym nowym, odświętnym stroju. Kiedyś nosił się tak, co wieczór, ale po ucieczce od nudnego, dyplomatycznego towarzystwa, nie miewał już ku temu okazji. Teraz przypominały mu się stare czasy i chłopak zastanawiał się, co by dał, żeby móc ponudzić się wśród ględzących ambasadorów i ich małżonek.

Jednak w następnej chwili, wszystkie jego rozmyślania pękły, jak mydlana bańka. Oto z pięknej dzielnicy szlachty, kareta wjeżdżała na posiadłość samego przywódcy rodu Decados. Sunne patrzył zachwycony na piękne ogrody i fontanny. Obserwował też, jak zbliżają się do gigantycznego gmachu pałacu. W końcu zatrzymali się pod ogromnymi, marmurowymi schodami, na których spokojnie zmieściłaby się jedna z tych olbrzymich bestii z Ungavorox, o których kiedyś opowiadał im Bru.
Kiedy wszyscy troje wysiedli z karocy, Hawkwood wreszcie miał okazję się rozejrzeć. Zdawało mu się wrażenie, że tonie w morzu różnobarwnych strojów, gości przybyłych z całego chyba wszechświata. Chłopak na chwilę zatrzymał wzrok na Elenie. Odziana w bogatą suknię, dumnie wyprostowana, robiła dość spore wrażenie. „Może nie wszyscy z nich są tacy źli?” – pomyślał.

Do środka dostali się NIEMAL bezproblemowo. Oczywiście ktoś w końcu musiał przyczepić się do voroxa. Szlachcic uśmiechnął się lekko, kiedy Bru kategorycznie odmówił złożenia broni. Przynajmniej wszystko szło, jak należy.
Na sali dopadła ich jakaś wielka dama, która zdawała się znać skądś Elenę pod jej przybranym nazwiskiem. Szlachcianka oprowadzała ich po sali i zasypywała najnowszymi plotkami z życia Decadosów. W międzyczasie pani Fiodorow zdążyła się nieco podchmielić.
Sunne, przez cały wieczór, nie wypił zupełnie nic. W przeciwieństwie do voroxa, na niego alkohol działał, i to dość dobrze. Chłopak zdawał sobie sprawę, że w razie jakichś zgrzytów zmuszeni będą jak najszybciej i jak najzręczniej ewakuować się z balu, więc będzie trzeba myśleć trzeźwo i szybko.
Jednakże, mimo upływu czasu, nie działo się zupełnie nic niezwykłego, aż do końca balu. Czyli do północy. Wtedy to, gości odwiedził książę Hyram. Alexander przyglądał się uważnie jego pajęczym odnóżom i słuchał niesamowitego przemówienia. Czuł, jak puls zaczyna mu się zwiększać, a na czole pojawia się zimny pot. Odruchowo sięgnął do rękojeści swojego rapiera, ale na szczęście nikt tego nie dostrzegł.
Oto zaczynało się robić przerażająco ciekawie. Nie dość, że chciał bić się z Alexuisem, to jeszcze z całym kościołem. No i jego sojusznicy. Niesamowite upiory, których sama obecność wywołała chaos i panikę. W tym momencie cała trójka doszła do wniosku, że najwyższy czas się zmywać.

Dosć szybko udało im się dotrzeć do karety, ale bynajmniej nie był to jeszcze koniec ucieczki. Teraz trzeba było przebić się przez ogarniętą wojną stolicę, do Roriana. Jechali najszybciej, jak się dało, ale niestety po jakims czasie okazało się, że ulice są całkowicie nieprzejezdne, więc wszyscy musieli opuscić pojazd. Nie widząc innego rozwiązania zaczęli brnąć pieszo ulicami miasta, przy okazji zabijając każdego, kto chciał im w tym przeszkodzić. Cała ta walka szła Alexowi całkiem nieźle, sądząc po ilości krwi, która z ciał pokonanych tryskała wprost na jego nowe, eleganckie ubranie. Jednakże, kiedy na moment stracił koncentrację, szybko zostało wykorzystane to przez napastników. Poczuł cięcie w bok i syknął z bólu. Przycisnął wolną rękę do rany, starając się jak najlepiej zatamować krwawienie. Na szczęscie rana nie krwawiła na tyle mocno, żeby znacznie go spowolnić, lub - co dla niego oznaczałoby pewną smierć - zmusić go do zatrzymania się. Błądzili po miescie jeszcze kilka ciągnących się w nieskończonosć godzin, i gdy Sunne stracił już nadzieję na zobaczenie Roriana, okazało się, że dotarli do samego portu. Mimowolnie odetchnął z ulgą.
- Czas się wynosić z tego burdelu – rzucił do towarzyszy.
 

Ostatnio edytowane przez NHunter : 16-09-2009 o 22:17. Powód: Ogólna poprawa tekstu.
NHunter jest offline  
Stary 16-09-2009, 12:15   #174
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Andi już dawno się przekonała, że jak wszystko idzie dobrze, to coś zawsze musi się spieprzyć. Bezproblemowy lot na Severusa, bezproblemowe lądowanie, bezproblemowe zdobycie artefaktu, bezproblemowa transakcja handlowa i korzystna sprzedaż karabinów zdobytych na najemnikach z "Karmazynowej skrzyni", bezproblemowa dostępność cybernetycznych przeszczepów i możliwość przeprowadzenia operacji. To nie mogło trwać wiecznie. Od jakiegoś już więc czasu czekała tylko kiedy to nastąpi. No i oczywiście nastąpiło!
Siedziała właśnie przeglądając w sieci interesujące kontrakty kupieckie i sprawdzając ceny towarów dostępnych na tej planecie, zastanawiając się czy nie byłoby warto czegoś zakupić i gdzie by to potem można najlepiej sprzedać, gdy detonacje i strzały na zewnątrz budynku gildii inżynierów, oznajmiły im z hukiem, że zaczęła się jakaś grubsza "impreza" niż bal u tutejszego księcia.
Priorytetem pilotki było w tym momencie oczywiście jak najszybsze dostanie się na statek. Na szczęście wszyscy na ulicach zajęci byli mordowaniem się nawzajem i nikt nie zwrócił uwagi na dwie przemykające się istoty. Do portu nie było daleko, a on sam choć otoczony nie był zbyt mocno strzeżony. Przynajmniej jak na razie. Strażnicy kręcący się przy Rorianie zostali odciągnięci przez jakieś zamieszanie w innym miejscu, co pozwoliło Andi i Amxowi bezkrwawe dostanie się d statku. Nie żeby mieli jakieś opory w pozbawieniu życia kilku decadoskich sługusów, zwłaszcza po tym co widzieli w ich wykonaniu na mieście, ale zaoszczędziło im to trochę czasu i problemów związanych z ukrywaniem ciał.

Sam statek nie został jeszcze przejęty. Szybko zamknęli wejście, a dziewczyna uruchomiła komunikator. Postanowiła nie odzywać się pierwsza, bo nie wiedziała w jakiej sytuacji znajduje się reszta i wolała nie robić im niepotrzebnych kłopotów, ale gdyby zechcieli się z nimi skontaktować kanał mieli otwarty.
Zastanawiała się co tez znowu parszywego wymyślili Decadosi, bo że to oni byli inicjatorami rzezi w mieście nie miała raczej wątpliwości. Zastanawiała się tez co zrobią jeśli tamci nie odezwą się w ciągu kilku godzin?
 
Eleanor jest offline  
Stary 18-09-2009, 04:08   #175
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Z każdą minutą narady na Rorianie, wstrząsające miastem eksplozje wydawały się coraz bliższe i głośniejsze. Gdzieś przed portem rozpoczęła się szaleńcza kanonada, gdy resztki uciekinierów przedarły się na przedpola portu, nawiązując desperacką walkę ze stacjonującymi tam żołnierzami. Chmary zabłąkanych kul, niczym rzęsisty deszcz bębniły salwami o ściany hangaru, zachęcając was do jak najszybszego podjęcia decyzji i odlotu z owładniętego śmiercią, umierającego miasta.

W końcu, Andiomene z wielkim bólem podjęła decyzję.
- O Wszechstwórco nie wierze że to mówię, ale chyba musimy lecieć do Askorbitów i najlepiej chyba od razu polecieć do głównego gniazda.

Słowo się rzekło i Rorian ponownie uniósł się w oświetlone łuną pożarów przestworza. Nie uszło to uwadze pobliskich żołnierzy. Kule z ciężkich karabinów zadudniły w tarczę ochronną Roriana, rozpalając ją bursztynowym blaskiem. Jakaś zabłąkana rakieta z ręcznej wyrzutni z głośnym wizgiem wyrwała z tłumu i pognała w waszą stronę. Wybuch rozsadził pobliską ścianę portu zasypując otoczenie chmurą odłamków i zakrywając ją czarnym dymem. Później było już tylko gorzej. Spomiędzy pobliskich budynków wyłoniły się dwa nowoczesne helikoptery, rozpalając prawie natychmiast kontrolki bojowe frachtowca czerwonym światłem. Następne rakiety pognały w waszą stronę, mijając się z wystrzelonymi wiązkami pokładowych laserów Roriana. Jeden z decadoskich pojazdów zamienił się w jasną kulę ognia, gdy wasza nowa broń, przetopiła się przez poszycie pancerza, docierając do reaktora. Wy w tym czasie zanurkowaliście między sypiącymi się budynkami, unikając naprowadzanych pocisków. Powietrze gęste było od wybuchów, kul i rozsadzonych odłamków cegieł. Całym Rorianem wstrząsało i huśtało jak na jakiejś piekielnej kolejce w lunaparku. Każdy wybuch był coraz bliżej od poprzedniego, a nieprzerwany rój pocisków coraz głębiej wgryzał się w wasze nowe osłony. Gdy myśleliście, że nie może być już gorzej, kontrolki wskazał całe morze czujników z pokrywających mury dział, obierających was właśnie za główny cel. I wtedy przed wami wyłonił się on.

Ogromny krążownik Kościoła, uniósł się spomiędzy zabudowań, lewitując nad miastem, niczym mistyczna, latająca wyspa. Całe rzędy potężnych baterii artylerii odpowiadały na ogień Decadosów, siejąc śmierć i zniszczenie. Po chwili działa z murów przeniosły namiar z was, na ogromny kościelny konstrukt. Wybuchy pokryły go niczym jaśniejący, ognisty dywan. Na miejsce przybyły następne helikoptery, kąsając zranionego już mocno kolosa. Ten parł dalej w niebiosa, odgryzając się agresorom. Słabł jednak z każdym metrem. W końcu potężne, otaczające go pole zamigotało i zgasło. Dziesiątki salw pocisków zagłębiły się w strukturę statku, zamieniając go w ogromną, buchającą płomieniami, spadającą gwiazdę, która zaryła się w otaczającej miasto dżungli, kończąc swój żywot katastrofalną eksplozją. Fala zmiotła część lasu, murów i zabudowań w promieniu setek metrów, gasząc na chwilę wszystkie systemy.

Wam dała jednak okazję do ucieczki. Śmignęliście nad murami, zostawiając miasto daleko za sobą. W ostatniej chwili. Bowiem tarcze Roriana działały już tylko na dziesięciu procentach mocy.

Na szczęście Andiomene nie próżnowała na Istakhr i nie brakowało jej wiedzy na temat dżungli Severusa i zamieszkujących jej Askorbitów. Po parunastu godzinach niskiego lotu nad dżunglą, odnaleźliście olbrzymią nieckę, zdobiącą środek imponującej, zarośniętej doliny. Grunt wśród drzew zdawał się pulsować własnym rytmem, jakby pokryty jakąś organiczną, oddychająca istotą. Po chwili dostrzegliście też całe chmary olbrzymich insektów, unoszących się nad domniemanym miastem obcej rasy. Ruszyły w waszą stronę, tworząc czarną chmurę, brzęczącej śmierci. Przydał się tu zakupiony w mieście generator ultradźwięków. Insekty zatrzymały się w odległości dwustu metrów, zataczając w bezsilnej furii chaotyczne kręgi.

Pobliska polana pozwoliła wysadzić, przygotowaną już wcześniej ekspedycję, która szybko zagłębiła się w gęstym lesie, kryjąc się przed unoszącymi się nad nim insektami.


Na oko, droga do miasta, nie powinna wynosić więcej niż trzy kilometry. Wydawało wam się jednak, że brnęliście całymi godzinami. Stąpaliście ostrożnie, ważąc każdy ruch i krok. Każda roślina wydawała wam się mięsożernym monstrum, każdy zwierzęcy dźwięk jeżył wam włosy na plecach. Wasza gotowa do strzału broń szaleńczo omiatała każde zarośla i pozostawała wycelowana w każde, nawet skrajnie niegroźnie wyglądające stworzenie. Cały czas mieliście też świadomość, że Oni dokładnie wiedzą gdzie jesteście. Kątem oka dostrzegaliście subtelne ruchy w koronach drzew i latające cienie, przeskakujące między zaroślami w oddali. O ile oczywiście nie były to wytwory waszej oszalałej wyobraźni. Nawet dla voroksa, otaczająca was dżungla była dziwnie obca i szaleńczo zdradliwa. Dochodzące zewsząd zapachy świadczyły o nieustannym zagrożeniu i oczekującej na każdym kroku śmierci.

Gdy wśród koron drzew rozbrzmiał dziwny świst i klekotanie, prawie podskoczyliście z przerażenia. Zarośla wszędzie wokół was nagle ożyły ruchem. Przed wami i za wami rozległ się mrożący krew w żyłach ryk jakichś potężnych bestii. Ściskane kurczowo na broni dłonie natychmiast pokryły się potem. I wtedy rozpoczęło się polowanie.


Dwa ogromne, pokryte kolcami kształty wystrzeliły spomiędzy pobliskich drzew, łamiąc je jak zapałki. W bezmyślnym, krwiożerczym pędzie, rzuciły się na was, rycząc wściekle w furii. Starały się stratować was, rozerwać szczękami i roztrzaskać wasze kości potężnymi ogonami. Rzuciliście się na boki, unikając szarży i prując do nich z wszystkiego co mieliście przy sobie. Kule z karabinów w większości przypadków rykoszetowały od kostnych wypustek, tylko rzadko trafiając w miękką tkankę. Gdy stwory zawróciły, by podejść do następnej szarży, Bruggbuhr szybkimi ruchami, wdrapał się na pobliskie drzewo, zeskakując na grzbiet pędzącej w szale bestii. Jego potężne szpony raz po raz zagłębiały się w kark stworzenia, szukając niechronionego pancerzem miejsca, druga para rąk starała się dosięgnąć wrażliwych oczu potwora. Wszystko to utrudniał przecinający z głośnym wizgiem powietrze, ogon rozjuszonej istoty, starającej się dosięgnąć i roztrzaskać jeźdźca. W końcu pazury dosięgnęły oczu. Bestia zawyła opętańczo, nie zwalniając jednak szarży. Bru w ostatnim momencie zeskoczył z jej grzbietu. Po chwili ta wpadła na ogromny, pobliski głaz, łamiąc z głośnym chrupnięciem kark.

Drugi stwór zawył z żalem, czmychając w las.


I wtedy z drzew zstąpili oni. Koło tuzina ogromnych, opalizujących czernią modliszek, zbliżyło się do was, przebierając insektoidalnymi odnóżami. Przewodził im wielki osobnik, dzierżący w parze odnóży dziwnie wyglądające, prymitywne szable.

- Szszkkk - zaklekotał, uwalniając z płatów pancerza szczątkowe skrzydła.
- Miękkosssskórzy... psssszybyliśśście tu... csssszemu? Ssssłysszeliśśśśmy... czssssuliśśśmy... Oni wróćsssssiliii... Bogowie z Gwiassssd... Ssssomtssaa Shhht'i... wrócili do nassss... terasss zaczssssznie sssssię Wojna Gwiassssd... a my krocssssszyc będzssssssiemy z nimi... leczssss... wy....wyyyy... jesssteśśścieee wrogaami... a czssszujeemyy od was nassszsza pieśśśn... maćssssie to przssssy ssssobie... Tk'arthin... włócszssznie ssssttiin... czsssszemu? Sssssiewcccyy mroku pożsssszrą dussssze miękkosssskóryych.. pożssssżrą wassss.. czsssmychajcie sssstąd... uciekajćssssie... pożsssrą wasss i wassssze poczssswarki... a myyy żssssżądźsssić będśsssiemy z nimii.. pićśśś wassssszą kreeew i jeśśść dusssssssze... nie walczsssszie z nimiii...zossssstawwcśsssiee Tk'arthin i czssssmychajćsssie... niee zsssabijecsssie ichhh... niee zsssranicśssiiee bezsss Arbat'a...


Tymczasem pobratymcy askorbickiego rozmówcy zignorowali was totalnie i oblegli chmarą truchło zabitego stwora, żywiąc się łapczywie jego gorącą jeszcze krwią.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 22-09-2009 o 21:56.
Tadeus jest offline  
Stary 22-09-2009, 13:46   #176
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Bal był udany. Co prawda nie trwało to długo, a Bru musiał robić za jedną z głównych atrakcji turystycznych bogatych, jednak przynajmniej złapał kilka ciekawszych przekąsek. Nigdy przedtem nie jadł tak egzotycznych specjałów, więc korzystał z każdej okazji złapania jakiejś przekąski. Nikt nawet nie zwracał większej uwagi na tempo w jakim znikały one ze stołów, więc voroks nie odmawiał sobie próbowania jednej rzeczy za drugą. Z resztą i tak wszyscy zainteresowani zerkali wtedy na jego kły, a nie na jedzenie.

Później zaczęło się całe przedstawienie i po dziwacznym show wyrzucono ich praktycznie od razu. Nie był zachwycony, tym bardziej że istoty towarzyszące księciu zdawały się traktować wszystkich na sali jak nic nie znaczącą zwierzynę. Mimo to główna część zabawy miała dopiero nadejść. Całe miasto pochłonięte walkami rysowało się Bruggburhrowi niczym olbrzymi plac zabaw. Wszędzie jacyś uzbrojeni ludzie, wszędzie okazja do burdy i widowiskowe nagonki na "wrogów sprawy".

Przez pewien czas byli w stanie poruszać się karetą, jednak później blokady dróg i walki zmusiły ich do opuszczenia pojazdu. Mijali patrole i przekradających się z przerażonymi minami ludzi sami też próbując się nie rzucać w oczy, co przy balowych strojach było momentami dość trudne. Ostatecznie Bru postanowił zdjąć oficjalne wdzianko zostawiając jedynie pas, który był jego częścią, pelerynę zaś stosując jako worek na resztę stroju, który zwinięty w kłębek przymocował po przeciwnej stronie od glankesha. Samej broni nie używał zbyt często, ponieważ na ogół wystarczało zapewnić strażnika iż jest się sojusznikiem w walce z kościołem, bądź obecnym władcą. Nieraz jednak trzeba było ogłuszyć, lub skręcić kark co bardziej zapalonym do kontroli, a to powodowało potrzebę zawrócenia i ominięcia kwartału pilnowanego przez jego jednostkę.

Takie błądzenie trwało kilka dobrych godzin, ale ostatecznie zdołali dotrzeć do szczelnie obstawionego portu. Jakoś zdołali się przedostać i gdy statek już unosił się nad egzotycznymi lasami Bru z namaszczeniem niemalże złożył swoje nowe szaty, by umieścić je w jednej z pustych skrzyń na pokładzie. Specjalnie zamówił wyszyte na nim godło swojego domu i nie miał zamiaru zostawiać jedynej rzeczy, jaka teraz znów mu o nim przypominała. Na koniec założył jedynie swoją wysłużoną bojową uprzęż.

Kiedy ekspedycja została wysadzona w lesie napawał się wszystkim dookoła. Chłonął dźwięki i zapachy dochodzące ze wszystkich stron. To było na prawdę dzikie miejsce pełne na pewno najróżniejszych sekretów i niebezpieczeństw. Podobało mu się tutaj. Czuł się niemal jak w domu, chociaż zdecydowanie różnica była w środowisku. Tutaj zbyt głęboki wdech, czy łyk wody ze złego miejsca raczej nie zabijał od toksycznych substancji. Na Ungaoroks nie było tak różowo.

I nagle zaczęło się. Dwa olbrzymie stworzenia, które wyczuwał już od pewnego czasu stanęły im na drodze. Były wielkie, były na prawdę wielkie. "Zupełnie jak w domu" - pomyślał z uśmieszkiem i rzucił się do walki. Przebierając potężnymi ramionami na przemian starał się zadać potężny cios i utrzymać na grzbiecie. Dreszczyk emocji związanych z polowaniem na takiego giganta przywoływał wiele szczęśliwych wspomnień z domu. Całymi dziesiątkami chodzili atakować stada nawet kilku podobnych rozmiarami, a nawet większych bestii. Walczyli ramię w ramię i nie zostawiali nikogo w obliczu niebezpieczeństwa. Teraz musiał co prawda walczyć sam, ale przecież wybrał się tutaj z towarzyszami, ze swoim nowym Angerak ...

Bestia łamiąc sobie kark padła wreszcie martwa, a zaraz potem pokazali się ONI. Wielka chmara tworzeń brzydszych nawet niż to, co widzieli na pustyni wylała się na zwłoki pokonanego stwora, by najnormalniej w świecie go zjeść. Nie poćwiartować i zabrać, nie przyrządzić. Po prostu z całą swoją brutalnością wbijali w niego paszcze i odrywali kawałki mięsa. Dla Bru był to widok o tyle dziwny, co na swój sposób przerażający. Oni nie mieli szacunku dla pokonanego przeciwnika, nie traktowali go jak wielkiej zdobyczy. Był po prostu leżącym po środku lasu korytem, do którego właśnie dopuszczono stado wygłodniałych Askorbitów.
- Na dzikie dusze vorksów! - Wyszeptał - Nie chciałbym walczyć z taką chmarą.

Gdy cała grupa z Roriana znalazła się w jednym miejscu pojawiła się jedna z tych istot. Nie wydawał się w żaden sposób różnić od reszty, raczej został wyznaczony do przemawiania w imieniu ogółu. Dwójka szlachetnie urodzonych nadal stała i w milczeniu przyglądała się porażającej scenie posiłku, jaką zafundowali im przedziwni obcy. W tym samym czasie reprezentująca ich istota zaczęła swoje przemówienie. Syczenie, czy jakkolwiek nazwać ten dźwięk wydobywający się z jej gardła było nieznośne, dziwne i czasem nawet trudne do rozszyfrowania. Z wygłoszonej mowy dawało się jednak wywnioskować, że dziwne istoty dotarły nie tylko do księcia. Bru zżerała ciekawość.
- Mówisz, że wrócili? Kto wrócił? Kim są Somtsa Sht'i? - Miał nadzieję, że wymówił wszystko jak należy. Ewidentnie nie chciał sprowokować stworów do ataku.
Askorbita słysząc znaną nazwę, uniósł się na potężnych kończynach i dziko zatrzepotał skrzydłami.
- Ssssomtsa Sh'ti... sssą mrokiem.. zssstworzszzzyli nasss... dalii csssialo... pancssserzsszz i pieśśśśńn... i odessszssli.. dalii czsssas byśssssmy pokazaliii, żsssześsssmy godni kroczsssszssyć wśśśród niich...
- To dlaczego widziałem ich ledwie parę godzin temu, jak bratają się z jednym z tych, których nazywacie pożywieniem? - Starał się mówić łagodnie. Nie wiedział czy nie są przypadkiem fanatykami.
Potężny, insektoidalny rozmówca na chwilę zamarł, jakby wsłuchując się w słyszalne tylko dla siebie dźwięki. Reszta askorbitów również odstąpiła od truchła i uniosła głowy w stronę wstrząsanych wiatrem koron drzew. Po chwili przebudzili się z dziwnego transu...
- Decadossssi to tylko iichhhh nasssrzszssędzsssia... terazsss kroczsszza nasszzssą drogąą... ssszssostanną pożsssarci jak cssała ressszta.. tyyylkoo myy ssssłyszsssymy pieeśśśńn... tylkooo myy będzsssiemyy sssrządzsssiććć sss nimii...
- To jakie znaczenie ma w ogóle Tk'arthin? - Zdawało się, że stwór sam w sobie nie jest zbyt inteligentny. Może był też gadatliwy?
- Tk'arthin... - jedno z odnóży Askorbity wystrzeliło w stronę torby Alexandra, wskazując zarysy skrzyni - tsso ssssstaraa Pieśśśńńń... z czsssassssów Sssomta Sh'ti... oossssnakaa władzssssy nad roojeem... śśśróódłooo mocsssy i wiedzsssy tan'zhoom... ten kssso jąą dzierżssssy śśspiewaa pieśśśńńń mroookuu...
- To kto teraz rządzi rojem? Kto w takim razie ma teraz władzę?
Askorbita ponownie zamilkł i pozostał tak przez parę minut, przebierając tylko powoli odnóżami.
- Sssomta Sssht'i... rosssbrzsssmiałaaa nowaa... ssstaraaa... potężsszna pieśśśńń... pieeeśśśńń woojnyy... zssmieniamyy śśśsiięę... na wzzsssór ojcsssów Sssssomta Ssssht'i...
- Po co wam w takim razie Tk'arthin? Macie przecież nową pieśń... - Zastanawiał się nad dokładnym znaczeniem słowa "pieśń" u tych stworzeń. - Po co wam stara, jeśli jest już coś nowego?
- Noowaa pieśśśńnn brzsszmii jessszzczssze cichooo... zaa małłoo krwiii... za małłoo csssieniaaa... błądzsssii... i zsswodzii...
Voroks przez chwilę zastanawiał się nad słowami dziwnego stwora. Myślał nad wszystkimi opcjami. Ważył uważnie w głowie coraz to nowe rozwiązania, po czym wreszcie poprosił Alexandra, by podał mu dziwaczny "widelec". Zdaje się, że wiedział już co jest grane. Jeśli chcieli tego tak bardzo, to mieli wystarczające siły by już dawno odebrać swój obiekt kultu, ale nie odważyli się nawet zrobić kroku w jego stronę. Teraz spoczywał pewnie w dłoni voroksa.
- A co gdybym chciał dzierżyć pieśń? Widzisz dokładnie, co trzymam. - Zapytał niepewnie ważąc przedmiot w dłoni i sprawdzając chwyt, aby na pewno nie dać go sobie wyrwać.
Askorbita nawet nie spojrzał na wyjęty artefakt, spoglądając dalej gdzieś przed siebie, tylko z grubsza kierunku grupy.
- Niiee ma w wwasss pieeśśsnniii... nie ma nicssss. Możećsssie śśsspiewaććć... możecsssie żyćśss tu bezssspieczsssnie... maćsssie Tk'arthin... gdyyy pieśśśsńńń Sssomta Sht'ii rozsssbudzsssi śsssię... zsssginiecsssieee... nie pomooższssse naweeet Tk'arthinn... czsssemuu pszssybyliśsscie? Czsssujemy Decadosssa... aleee... nie maaa w nimmm pieśśsnni... nie ma Sssomta Sht'i... czszsssemu?
- Powiedzmy, że przybyliśmy pomóc. Chcemy,żeby skończyła się stara wojna, która zaczęła się od Tk'arthin. - Nie wiedział wiele ponad szczątkowe informacje, które płynęły z przekazu na bransolecie. Musiał spróbować. - Ile mamy czasu, nim nowa pieśń się rozbudzi? Może powrót starej ukoi wasz niepokój i tak my, jak i wy ruszymy w swoje strony?
- Decadossssii zsssginąą possszaarcii... miękkoskórsssszzyy... obdaaarciii sss mięsssaa i dusszzz... nie powssstszsssymacsssie jussszz nicsss... sssoosstawcssie Tk'arthinn.... odejdzssssie... myyyy damyyy... Arbat'a... krew... zsssiemiii... Sssomta Sht'i... chcsssą walczsszsyyć... walczsssie i gińnncisssie, dającssss csssieńń i kreeew...
- Zanim to się stanie powiesz mi jeszcze czym jest Arbat'a. - Tym razem był stanowczy. Rozumiał już, że jak długo mają artefakt są względnie bezpieczni. - Potem możemy dobić targu.
Askorbita dziko zastrzygł skrzydłami, wbijając obie szable z impetem w grunt. Jego ochlapani krwią pobratymcy na ten sygnał odstąpili od uczty, otaczając cała grupę ciasnym kręgiem.
- Chcsssecsssie walczsszycss.... niessssśsss kreeew i ćsssieńń... tylko Arbat'a zsssraniąa Sssomta Sht'i... tylkoo kreew zsssiemiii da im walkęee, byy śssspiewaćsss.
- Nie chcę walczyć. Odstąp, bo przyszedłem tutaj by dać wam tego, co chcecie. - To powiedziawszy dał sygnał przez komunikator, że potrzebują szybkiej ewakuacji. - Nie zobaczysz mnie, ani moich towarzyszy więcej jeśli się zgodzisz. Żaden z nas nie chce, żeby Tk'arthin w walce coś się stało. - Spojrzał na przeciwnika jak wojownik na wojownika. - Masz moje słowo. Słowo nie człowieka, ale wojownika. Słowo o wiele podobniejszego do was, niż ludzie.
- Wasssszzsse ssssłowaaa ssssą pusssstee niczsszym wiatrr bessss pieśśśniii. Niee zssginiecsssie tutaaaj... nie my pićsss będzsssiemy wasszzssą kreew...
W tym momencie pobliskie zarośla rozstąpiły się, przepuszczając grupę parunastu Askorbitów, niosących dwa dziwnie wyglądające, krystaliczne miecze o krwawo-zielonej barwie. Ich klingi wydawały się nierównomierne, jakby uformowane pierwotnie z żywicopodobnej substancji. We wnętrzu krystalicznej struktury dostrzegliście połyskujące drobinki minerałów. Sam materiał przypominał kryształ, którym pokryty był przyniesiony przez wam artefakt. Zapał ekspedycji wywołany widokiem broni ostudziły dziwnie zbudowane rękojeści, dopasowane zapewne do budowy odnóży Askorbitów.
- Too Arbat'a... kreeew zsssiemiii... brońń na Ssssomta Sht'i....
- Jak wolicie.
Brugburh złapał jeden z mieczy oburącz. Nie był wstanie przy ich dziwnej konstrukcji trzymać tego jakkolwiek inaczej. Jednocześnie oddając kosmicie artefakt. Drugi miecz trafił w jego ręce chwilę później. Askorbita przepuścił ofiarowany mu artefakt przez odnóża, pozwalając upaść mu na ziemię. Po chwili jego pobratymcy zebrali się wokół niego, rozpoczynając w transie istną orgię szelestów, klekotań i pisków. Od tego momentu grupa była kompletnie ignorowana przez stworzenia. Najwyraźniej Askorbici nie byli już zainteresowani grupą. Widząc to Bru zdecydowanie odetchnął z ulgą. Napięcie zdawało się opadać i było to chyba najlepszy moment na odwrót. Voroks warknął tylko do towarzyszy:
- Spadamy stąd, szybko!
Nikt nie miał nawet zamiaru się sprzeczać, więc całą grupa ruszyła czym prędzej w kierunku lądowiska, gdzie wcześniej wysiadali z pokładu frachtowca.
 

Ostatnio edytowane przez QuartZ : 22-09-2009 o 13:56.
QuartZ jest offline  
Stary 22-09-2009, 17:44   #177
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Akt trzeci

Po dwóch godzinach forsownego marszu przez dżunglę, ekspedycja powróciła bezpiecznie na pokład Roriana. Nie było jednak czasu na długie wyjaśnienia i dogłębną analizę otrzymanej broni. Czujniki wykazywały bowiem zwiększającą się aktywność energetyczną na orbicie i w wyższych partiach atmosfery. Najwyraźniej bitwa z resztkami uciekinierów przeniosła się teraz w kosmos. Po kliku chwilach obliczeń, Andiomene nakreśliła najbezpieczniejszy kurs wyjścia z atmosfery i ponownie zagłębiliście się w grubych chmurach tego tropikalnego świata. W tym czasie, gdzieś daleko pod wami Askorbici przygotowywali się do ostatecznej wojny z ludzkością.

Po wyjściu z atmosfery Rorian wpadł w prawdziwe pobojowisko. Był to najmniej oblegany sektor wokół planety, a mimo to, wszystkie czujniki zalane zostały echem wyładowań i wybuchów. Drogę do gwiazd zasłaniało gęste pole szczątków, rozpościerające się w miejscu, gdzie poprzednio widzieliście stację kosmiczną. Obok pola unosiły się dwa tajemnicze, olbrzymie obiekty, dające tylko nikłe odczyty na sensorach. Zdawały się lekko pulsować, jakby stworzone były z żyjącej tkanki.


W tym momencie uruchomiły się też obręcze, przekazując wam frustrująco nieaktualną wiadomość:

Wojownicy Światła!

Gratuluję i mam nadzieję, że udało
wam się raz na zawsze przywrócić pokój
mej ojczystej planecie.

Przebyliście długą drogę.
Drogę Dobra i Odkupienia.
Wszystko to, bym ja, grzesznik,
mógł odejść w pokoju duszy.
Przed wami już tylko jedno zadanie.
Polećcie do Klasztoru Ciszy na de Moley.
Odnajdziecie tam młodą Katrinę,
porwaną córkę Gregoriusa
Hawkwooda. Swego czasu potrzebna
była do sterowania wydarzeniami na
cesarskim dworze. Obecnie dorasta w
niewiedzy, pozbawiona swego dziedzictwa.
Przywróćcie ją rodzinie. Gdy tylko dotrzecie na
orbitę planety de Moley, obręcze otworzą się i
będziecie wolni. Odczytacie z nich też
miejsce, gdzie czekać na was będzie nagroda.

Bywajcie!

Nagrywaj/Przerwij

W tym momencie w osłony Roriana uderzył zmasowany ogień dwóch korwet, które wyrwały się z atmosfery za wami. Andiomene zwiększyła ciąg silników do granic możliwości i wpadła w pole szczątków. Pasma laserów i rakiety pognały za wami, detonując na porozrzucanych wszędzie odłamkach. Wybuchy rzucały całym statkiem, utrudniając i tak już niebezpieczny manewr przelotu przez pole. Co chwila dochodziło do mniejszych kolizji, gdy szczątki uderzały w przeciążone tarcze ochronne. Gdyby tego było mało, oba statki zdawały się ciągle zbliżać, strzelając coraz precyzyjniej. Nagle przed wami na czujnikach pojawiły się "kosmiczne śmieci" znane wam już z orbity Malignatiusa. Nowoczesny niszczyciel Gregoriusa Hawkwooda błyskawicznie obrócił się wokół własnej osi i wystrzelił. Ogromna kula jaśniejącej energii mignęła nad wami i eksplodowała tuż przed korwetami. Te, pozbawione silników manewrowych uderzyły w pobliskie śmieci, tracąc pęd i zostając daleko za wami.


Na panelu komunikacyjnym zamigała żółta lampka. Po zaakceptowaniu rozmowy, na wyświetlaczu ponownie pojawiła się żołnierska facjata dowodzącego statkiem szlachcica. Jego twarz zdobiła teraz szeroka, świeża rana, idąca przez czoło, aż do naderwanego ucha. Najwyraźniej, dużo przeszedł nim was ponownie odszukał. Sam niszczyciel również wyglądał jakby po drodze stoczył niejedną bitwę.

- Jesteście mi potrzebni, lecz to nie czas i miejsce na rozmowy. Ruszamy w stronę Wrót... Tylko bez żadnych sztuczek, chce was żywych...

Po tym zakończył połączenie. Niszczyciel odwrócił się w stronę bramy i ruszył przyspieszając do maksymalnej prędkości, przy której mogliście utrzymać tempo. Gdzieś daleko za wami skrzydło ciężkich niszczycieli Decadosów uporało się z resztą uciekinierów i ruszyło za wami. Miały całe trzy dni dzielące was od bramy, by was dogonić.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 22-09-2009 o 21:26.
Tadeus jest offline  
Stary 24-09-2009, 11:30   #178
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Opowieść uczestników balu była jak koszmar z najgorszych snów. Na myśl o robalowatych sojusznikach Decadoskiego księcia jeżyły jej się wszystkie włoski na całym ciele, więc decyzja jak najszybszego załatwienia sprawy z Askorbitami została podjęta w zasadzie automatycznie.
Na szczęście same pertraktacje przebiegły nadzwyczaj sprawnie, a w zamian za jeden widelec dostali w prezencie dwa noże. Z punktu widzenia ekonomii wymiana była całkiem opłacalna.
No i Andi nie musiała osobiście zajmować się tą sprawa, co w połączeniu z możliwością pozostania na statku, z daleka od wszelkich insektów i nadmiernie rozpasanego naturalnego życia tej planety, było cudownym rozwiązaniem.
Kiedy "pokojowi dyplomaci" powrócili na statek, pilotka natychmiast wystartowała w przestworza. Dawno nic jej tak nie cieszyło jak perspektywa opuszczenia tego miejsca. Miała nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiała tu wracać!

Kosmos na Severusem powitał ich śmietniskiem odłamków. Najwyraźniej i tutaj Decadosi zdążyli już zlikwidować większość swych antagonistów.


W polu odłamków wykryła też dziwne obiekty - prawdopodobnie obce pojazdy kosmiczne. Przerażające było to, że były one jakby żywymi istotami. Wielkie gigantyczne robale!
Wtedy pojawiła kolejna informacja na bransoletach. Jej treść dowodziła jednego: Ich "zleceniodawca" nie był w stanie odbierać tego co realnie działo się wokół. Nie miała pojęcia na jakich zasadach następowała rejestracja wykonania kolejnych zadań, ale z pewnością nie odbywało się to na zasadzie permanentnego podsłuchu. To samo w sobie było całkiem dobrą i dość istotną informacją, a perspektywa niedługiego uwolnienia się z niewoli napawała optymizmem.
Te myśli zaledwie przebiegły przez jej głowę, gdy Rorianem wstrząsnęło potężne uderzenie. Dwie decadoskie Korwety najwyraźniej podążające ich śladem rozpoczęły atak. Odruchowo skierowała się w pole szczątków. Zręcznie lawirując starała się uniknąć zarówno trafienia ze strony atakujących pojazdów jak i zderzenia z dryfującymi swobodnie kawałkami pogruchotanych gwiezdnych okrętów. Nagle na wprost niej zmaterializował się spotkany już kiedyś cesarski niszczyciel. Dawno żaden widok tak jej nie ucieszył, zwłaszcza gdy poczęstował ogniem ścigających ją przeciwników, którzy przynajmniej na jakiś czas zostali wyeliminowani z gry. Wprawdzie suchy ton dowódcy niszczyciela nie zapowiadał raczej przyjacielskich stosunków, ale w tym miejscu i w tych okolicznościach był jedyną szansa na pomoc przy ucieczce dla Roriana i jego załogi.

Lecąca z cieniu niszczyciela w kierunku wrót Andiomene, doszła do wniosku, że należy porozmawiać z dowodzącym nim człowiekiem. Otwarła łącze komunikacyjne i przesłała komunikat na pokład Niszczyciela. Swoja drogą ciekawa miał nazwę. Z tego co pamiętała Erynie były bóstwami zemsty w jakiejś mitycznej religii, na Świętej Terze.
- Chciałabym porozmawiać z dowódcą waszego statku - powiedziała
Połączenie odebrał młody oficer o twarzy poznaczonej rzędem świeżych sińców.
- Już przekazuje - Stwierdził krótko, wpisując odpowiednią komendę do interfejsu.
Po paru sekundach na wyświetlaczu pojawił się kapitan niszczyciela, Gregorius Hawkwood. Widząc Andiomene po drugiej stronie, zmarszczył gniewnie czoło i uaktywnił mikrofon.
- Na nic zdadzą się wasze próby ratowania skóry. Gdy już skończymy was przesłuchiwać traficie w ręce miejscowych władz. Odpokutujecie za wasze winy.
- Winy?
- Andiomene zrobiła zdziwioną minę - Jakoś nie przypominam sobie bym w jakikolwiek sposób zawiniła wobec cesarza i jego władzy.
- Oszczędźcie sobie i mi waszych gierek
- na chwilę wyłączył dźwięk, przekazując podkomendnym niesłyszalny dla was ciąg poleceń - wiem, że pracujecie dla tych, którzy porwali moją córkę i zmuszali mnie do zdrady Tronu!
- Masz na myśli tego człowieka, który zafundował nam to
- Andiomene podniosła do góry rękę, pokazując tkwiąca na niej obrączkę - Mała motywacja do bezwzględnego słuchania rozkazów. Zapewniam pana, że gdybym mogła usmażyłabym tego palanta na wolnym ogniu.
Hawkwood zmrużył oczy, spoglądając na obręcz pełnym wątpliwości wzrokiem.
- Cóż to za nonsens! Udało nam się odzyskać część nagrania z Malignatiusa - zapłacił wam i wysłał na misję, byście w dalszym ciągu mogli dopuszczać się swoich zbrodni!
Kobieta uśmiechnęła się:
- A prześledził pan dokładnie co zrobiliśmy?
- Widzieliśmy skutki waszych czynów. Waszą trasę znaczą pozostałości bitew, a teraz znajdujemy was tutaj! W samym środku tego plugawego piekła!
- No rzeczywiście, gdyby ktoś opowiadał mi moją historię, nigdy bym w nią nie uwierzyła
- Popatrzyła uważnie na mężczyznę - Czy wie Pan dokładnie co stało się na Severusie?

Mężczyzna nabrał powietrza, starając się uspokoić drżenie widocznych na wyświetlaczu dłoni.
- Niedawno przybyliśmy... Cokolwiek by się tu nie działo, jestem pewien, że Wy jesteście w to zamieszani. Wpierw manipulowanie dworem Cesarza, a teraz jawna zdrada i sprowadzenie tego plugastwa! Powiedzcie mi przynajmniej co z Katriną? Czy jeszcze żyje, czy wasi tchórzliwi mocodawcy kazali ją zabić?!
W jego oczach zaczęły zbierać się łzy bezsilności i gniewu.
- Jeśli jestem takim potworem jak twierdzisz panie ile warte jest moje słowo? - Popatrzyła mu poważnie prosto w oczy.
Hawkwood na chwilę się zawahał, sondując rozmówczynię zrezygnowanym wzrokiem.
- Nic więcej mi nie zostało... poza nadzieją... i wami. Na Wszechstwórce! Dajcie mi chociaż tyle! Pozwólcie mi pochować moją córkę i wreszcie zaznać spokoju duszy! Ja to muszę wiedzieć! - W bezsilnym gniewie, walnął pięściami w konsolę.
Andiomene popatrzyła na cień tak pewnego siebie jeszcze przed chwilą człowieka i powiedziała:
- Osądziłeś nas i nie chcesz słuchać słów prawdy, a ja nie mam pojęcia jak mogę dowieść swojej niewinności. Być może okoliczności świadczą przeciwko mnie, ale jeśli wysłuchasz całej historii dojdziesz do wniosku, ze jest zbyt absurdalna, by była wymyślonym kłamstwem. Jeśli zgodzisz się posłuchać wszystkiego, ja w zamian powiem ci co wiem o Twojej córce.

Hawkwood uniósł oczy znad dłoni i spojrzał na pilotkę, doszukując się na próżno fałszu na jej twarzy. W końcu westchnął ciężko, dochodząc zapewne do wniosku, iż nie ma nic więcej do stracenia.
- Mów więc. Opowiedz mi o was i o losach mej córki...
Andiomene rozpoczęła swą opowieść od okoliczności w jakich znaleźli się z Amxem na Malignatiusie, o tym, ze szukając pracy dotarła na dziwne spotkanie i jak obudzili się potem z dodatkowymi ozdobami na nadgarstkach. O pierwszej misji na więzienną planetę, o wyprawie po gwiezdne klucze i niezwykłym golemie, o pobycie na planecie Al Malików i wreszcie o misji na Severusie i wydarzeniach na balu u Decadoskiego księcia i spotkaniu z Askorbitami. Nie powiedziała jednak słowa o celu kolejnej misji.
Hawkwood wysłuchał tego wszystkiego w ciszy, marszcząc tylko czoło przy bardziej nieprawdopodobnych momentach. W końcu uniósł głowę, spoglądając prosto w kamerę.
- To naprawdę... niesamowite. Nie wiem już w co mam wierzyć... - Przetarł oczy dłonią. Wydawał się bardzo zmęczony.
- Powiedzcie w takim razie, gdzie nakazano wam udać się w następnej kolejności? Obiecaliście też, że dowiem się czegoś o mojej córce...
- Zanim ujawniliście się przed nami tym razem dostaliśmy kolejna wiadomość, mam ja zapisana za bransolecie
- Dziewczyna włączyła przekaz, przez chwilę jakby się zawahała a potem ustawiła ją tak, by mężczyzna mógł ją sobie sam odczytać.
Szlachcic uniósł brwi, starając się dojrzeć treść wiadomości. Przeczytał ją raz i jeszcze raz... i ponownie. Jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości, a wargi zaczęły drżeć. Ledwo powstrzymał się przed płaczem. Na jego ustach zagościł jednak lekko nerwowy, szeroki uśmiech. Śmiały się też zaszklone oczy. W końcu bardzo powoli wycedził słowa:
- Jeśli to prawda... to znaczy... ona żyje... i jest tak niedaleko... - Na jego twarzy, na miejscu gniewu i zmęczenia, malowała się teraz nadzieja i radość.
- Nie przekonamy się dopóki tam nie dotrzemy. To nasz kolejny cel
- powiedziała pilotka uśmiechając się delikatnie.
Hawkwood spojrzał na znajdujące się przy kamerze ekrany. Widać było, że rozpiera go chęć jak najszybszego dotarcia na de Moley. Kto wie? Może nawet zastanawiał się, czy nie zostawić Roriana w tyle i nie pognać ku wrotom? Po chwili się jednak opanował i spojrzał z szacunkiem na Andiomene.
- Pani Kapitan, najtrudniejsze jeszcze chyba przed nami. Gdy my przebijaliśmy się przez wora, stacjonowało tam całe skrzydło decadoskich korwet. Możliwe, że rozdzieliły się by przechwycić uciekinierów z innych planet układu ale nie mamy żadnej pewności. Czujniki wykryły również cztery ciężkie niszczyciele idące naszym śladem. Te jednak nie dogonią nad, dopóki nie zwolnimy, a zwolnimy, jeśli będziemy musieli walczyć. Radzę przygotować się na ciężką przeprawę...
- A co z systemami maskującymi? Może uda się ich nabrać? Mamy przecież kod rodzinny Decadosów?
- Nie sądzę, by w obecnej sytuacji wypuścili kogokolwiek bez dokładnej kontroli. W końcu z tego, co się dowiedzieliśmy, rozpoczęła się właśnie wojna. Zapewne, przygotowani są na różne sztuczki uciekinierów. Poza tym, sensory wskazują, że nadal znajdujemy się w zasięgu czujników ścigających nas niszczycieli. Zapewne wysłali już wiadomość o nas do Wrót. Mają tu dość dobry system sond przekaźnikowych. My moglibyśmy użyć naszego maskowania ale wtedy nie bylibyśmy w stanie uzyskać zadowalającej prędkości i zostalibyśmy w tyle. Przydałoby się to, by spowolnić pościg ale wtedy nie będziemy w stanie pomóc w walce z jednostkami stacjonującymi przy Wrotach.
- No cóż
- Andiomene pokiwała głową z rezygnacją - Wygląda na to, że bitwa nas nie ominie, ale proponuję po prostu jak najszybszą próbę przebicia się do przejścia. Na pokonanie wszystkich nie mamy wielkich szans. Zwłaszcza jeśli dogonią nas korwety.
- Obawiam się, że w obecnej sytuacji jest to najbardziej optymalne wyjście. Decadosi nie są głupi i zapewne rozmieszczą jednostki tak, by ostrzał mógł nastąpić pod różnymi kątami. Będziemy jednak lecieć przodem i postaramy się ściągnąć na nas większość ognia. Niestety paliwo do działa, którego zastosowanie mieliście przyjemność podziwiać, jest na wyczerpaniu. Może uda się strzelić raz i unieruchomić jeden albo dwa okręty. Wszystko inne pozostaje w rękach Wszechstwórcy... Jeśli macie na miejscu inżyniera to postarajcie się przekierować większość energii do tarcz i napędu. Strzelaniem my się zajmiemy. Możemy wam jeszcze jakoś pomóc?
- Nie, teraz tylko potrzeba nam trochę szczęście
- Andiomene uśmiechnęła się lekko - Powodzenia i do spotkania po drugiej stronie.
- Powodzenia. Erynia, bez odbioru.


W tym momencie Andiomene zauważyła migającą lampkę diagnostyki reaktora. Odczyty pokazywały, że pobór energii sekcji ładunkowej Roriana wzrósł o 500%. Niedobór mocy od razu dał się we znaki silnikom, które zaczynały słabnąć. Na kilka chwil frachtowiec zwolnił i został w tyle. Pozostał wybór - albo odciągnąć energię z innych systemów, dezaktywując je, albo zablokować przesył prądu do niepowołanego punktu przyłączenia gdzieś w ładowni...

"Boże! Czułam, że jak nie wyrzucę tych szczątków coś takiego się stanie" pomyślała Andiomene natychmiast przekierowując moc do napędu z systemu ogrzewania i pobiegła do ładowni sprawdzić swoje przeczucia.

Na środku transportowego schowka, w którym spoczywały wcześniej resztki golema, leżała obecnie część ludzkiej istoty. Kawałek metalicznego korpusu z jedną ręką i nieokryta metalową skórą czaszką. Wszystko to oplecione było iskrzącą siecią przewodów, wyrwanych w niewiadomy sposób z pobliskich ścian. W samej strukturze ściany również widać było braki. Małe kwadratowe braki. Idealnie pasujące formą i rozmiarem do płytek, z których zbudowany był golem... Odradzająca się postać leżała bez ruchu, trzymając w zaciśniętej mocno pięści, znany im już, złoty amulet. Póki co nie dawała żadnych oznak życia.

Popatrzyła niepewnie na stojącego obok inżyniera, który najwyraźniej też się zorientował co jest grane i zjawił prawie jednocześnie z pilotką:
- Co robimy? Pozwolimy mu na to? - W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
- Nigdy nie zrobił nam nic złego, a może będzie w stanie pomóc? Zagrożenie ze strony tych Somtsa Sht'i jest realne, słyszałeś co opowiedzieli o ich mocy i umiejętnościach zabijania Elena, Alex i Bru....
- Rób co uważasz za stosowne Andi
- powiedział mężczyzna ze spokojem.
- Dobrze więc pozwólmy mu się odrodzić, ale może lepiej zostawmy go samego?
Bez dalszych słów inżynier wyszedł z ładowni, a pilotka podążyła za nim i zamknęli za sobą drzwi.
- Trzeba się cieplej ubrać - powiedziała jeszcze odchodząc do swojej kajuty - Przekierowałam dla niego moc z systemów grzewczych. Niedługo będzie tu zimno jak w lodówce.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 24-09-2009 o 11:53.
Eleanor jest offline  
Stary 28-09-2009, 00:22   #179
 
anrena's Avatar
 
Reputacja: 1 anrena nie jest za bardzo znany
Dramatyczny finał balu, ewakuacja z Severusa, pościg i szaleńcze próby przedarcia się przez kosmiczne pole bitewne - wszystko to wzbudzało w Elenie silne emocje, choć starannie ukrywała, co tak naprawdę i jak mocno czuje. A czuła, że znów traci swój rodzinny dom. Tym razem bezpowrotnie. Od wielu lat była co prawda banitą, jednak definicje zdrady i bohaterstwa zmieniały się u Decadosów równie szybko jak wiosenna, kapryśna pogoda. Teraz to Elena czuła, że się zmienia. Jakkolwiek wyklęta i bezdomna, Elena nigdy dotąd nie wstydziła się swojego nazwiska rodowego. Nosiła je raczej z dumą, mimo świadomości tego, jak okrutna i bezwzględna potrafi być jej rodzina, dla obcych i dla swoich. Teraz i to się zmieniło.
Obserwując z pokładu Roriana piekło, które jej krewni rozpętali, postanowiła nie tylko nigdy więcej nie przyznawać się do swego pochodzenia, ale również sama zapomnieć, zatrzeć w sobie bolesną pamięć, o tym, kim jest, kim była... Dotąd bezdomna stawała się nagle także bezimienna.
Przez chwilę w dżungli Elena poczuła przekleństwo swojego pochodzenia, gdy jeden z modliszkowatych dziwolągów wyczuł zarówno jej decadoską krew, jak i to, że różni się od reszty rodziny. Teraz jednak, gdy znajdowała się na pokładzie ściganego Roriana, bratając z wrogami własnego rodu, czuła już tylko zimny cień wcześniejszego smutku.

Gdy na wyświetlaczu pojawiła się twarz dowódcy niszczyciela, który właśnie przechwycił Roriana, Elena uśmiechnęła się dyskretnie do siebie. Gregorius Hawkwood. Trochę się postarzał, od czasu gdy widziała go ostatni raz, ale nadal jeszcze promieniał tym samym wrodzonym, lecz pozbawionym próżności, dostojeństwem, które przed laty zrobiło na Elenie niezapomniane wrażenie. Teraz tę niezwykle szlachetną twarz, oprócz świeżych ran, zdobiły głębokie bruzdy, po których, jak wiek drzewa po jego słojach, można było z łatwością odczytać lata ciągłych trosk i zmartwień. Niestrudzenie szukał swej córki, Katriny, nie mając żadnej pewności, że ta w ogóle jeszcze żyje. Słowa Andi rozpaliły w nim na nowo ledwo się już tlącą nadzieję.

Wyruszyli więc w poszukiwaniu Katriny, razem, dziwnie splątani ze sobą ironią losu, lecz z odmiennymi nadziejami. On z nadzieją, że odzyska utraconą córkę, oni z nadzieją, że po wykonaniu ostatniego już zadania odzyskają wreszcie utraconą wolność.
 

Ostatnio edytowane przez anrena : 28-09-2009 o 00:24.
anrena jest offline  
Stary 28-09-2009, 11:22   #180
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Amx prawie cały swój czas, odkąd opuścili niezbyt już gościnne miasto, spędził w swojej kajucie. Czasem tylko sprawdził co ważniejsze systemy, a poza tym to pracował i nad swoim pomocnikiem i nad sztuczną dłonią, która to sama w sobie była trudnym wyzwaniem dla jego umiejętności. Dinksowi włożył nową płytę główną, którą zaprogramował tak, jak było w oryginale. Droid dzięki temu odzyskał swoją funkcjonalność, która została całkiem zniszczona wraz ze starym statkiem. Dodatkowo wszczepił mu moduł medyczny, który pozwalał na pewne drobne zabiegi. Nie mieli etatowego lekarza, toteż mogło się to okazać niezwykle przydatne w przyszłości. Ot, na przykład, gdyby postanowili pozbyć się bransoletek w drastyczny sposób. Niestety w sprawie sztucznej dłoni nie osiągnął zbyt wielkich postępów, gdy pojawił się kolejny komunikat. I same prace okazały się na jak na razie niezbyt potrzebne.

Gdy odlatywali z robaczywej planety, Rot siedział już na mostku, skupiony i uważny. Nie mówił prawie nic od jakiegoś czasu, wydawał się nawet ignorować siedzącą tuż obok kobietę. Przysłuchiwał się rozmowie Andiomene, myśląc już bardziej o dotarciu na miejsce i pozbywaniu się obrączek. A działać zaczął, gdy tylko otrzymał informacje o tym, co ich czeka w najbliższej przyszłości. Po kolei wyłączał systemy, zaczynając od tych najmniej potrzebnych. Mieli tylko lecieć z pełną prędkością i wytrzymać ostrzał z dział wroga. Czterdzieści procent mocy, z możliwością zwiększenia, przerzucił na napęd. Dinksa wysłał do pomieszczeń z maszynerią, w razie czego może coś tam naprawić. Same tarcze spróbował zróżnicować, by mógł szybko przerzucić moc z przodu na tył i na odwrót. Zależnie od ustawienia statków wroga, ale najpierw uderzenie będzie najsilniejsze z przodu, a jak już ich miną - z tyłu. Odłączył podtrzymywanie życia wszędzie prócz mostka, podobnie z wieloma innymi systemami. Całkiem odłączył działa, i tak nic nimi nie zdziałają. Potem zapiął mocniej pasy.
-Będzie trzęsło. Nikt od teraz nie wychodzi z mostka.
Jego palce latały po klawiaturze komputera, ale w pewnej chwili pozostało tylko czekanie.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172