Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2009, 13:01   #23
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Zostawiajac Sue w kuchni ruszyl po swoja torbe. Nie myslal. Nie chcial myslec. Myslenie powodowalo bol, a on nacierpial sie juz za wszystkie czasy. Poprostu dzialal i czekal, az ktos rzuci pomyslem, dzieki ktoremu bedzie mogl zmienic trase swoich mysli na tory inne niz kobiety w jego zyciu.
Swoje rzeczy znalazl lezace tam gdzie zostaly rzucone. Pospiesznie wygrzebal siwezy podkoszulek i czarna, podrozna kosmetyczke. Kozystajac z chwili braku czujnosci u reszty wsliznal sie do lazieki.
Zdazyl wrocic do kuchni akurat by uslyszec zdanie wypowiedziane przez wymietego Johnego. No coz...


*****


Mark dosc sceptycznie przygladal sie najpierw zawartosci bagaznika, a nastepnie sposobie rozdysponowania tejze zawartosci pomiedzy czlonkow druzyny. Ani troche nie podobalo mu sie takie "uzycie" Sue, jednak i na to nie zareagowal. Dziewczyna byla dorosla i umiala sobie radzic w zyciu. Ostatnia rzecza, ktora mogla jej byc potrzebna to on w roli rycerza na bialym koniu.
Bez oporow przygladal sie wiec jak zmienia czarna koszulke na suknie balowa. Musial przyznac, ze w koszulce wygladala apetyczniej. Po co ktos wymyslil cos tak nieporecznego jak suknie balowe... Kimkolwiek byla ta osoba bez dwoch zdan nie byl nia mezczyzna.
Slowa ruska odwrocily na chwile jego uwage od tylnych siedzen i sprawily, ze zamiast skupiac spojzenie na zdecydowanie interesujacych rzeczach jakie byly tam widoczne zwrocil je na Johnego, ktory wygladal...

- Nieszczegolnie.

No coz, nie bylo to na pewno adekwatne do jego wygladu slowo, ale obawial sie, ze gdyby powiedzial to co mu przyszlo do glowy... Biedaczek moglby to zle przyjac.
Poganianie Sue, jak szlo sie domyslic, spotkalo sie z niezbyt radosna reakcja dziewczyny. Krain parsknal glosnym smiechem widzac srodkowy palec, a pozniej "gustowne", czerwone trampki wystajace spod szarej sukni. Zaraz jednak na jego twarz powrocil wyraz chlodnego spokoju. Johny mial plan. Kto wie, moze chlopak potrafi jednak cos wiecej poza robieniem z siebie kompletnego idioty.


*****



Nie. Jednak nadzieje okazaly sie prozne. Johny to jednak idiota. W dodatku z talentem do pakowania innych w klopoty. Mark raz za razem spogladal na Sue. Nic nie mowil ale dlonie mial mocno zacisniete w piesci, ktore z checia umiescilby w twarzy pewnego smarkacza. Co mu strzelilo do glowy?! Krain rozumial narazanie siebie. To bylo do przyjecia. Bylo wpisane w ryzyko zawodowe. Narazanie Sue bylo jednak czyms kompletnie... niepotrzebnym. Mial nadzieje, ze wszystko pojdzie zgodnie z planem i mala wyjdzie z tego obronna reka. Mial tez nadzieje, ze po wszystkim bedzie mu dane zobaczyc jak dziewczyna wymierza Johnemu kopniaka w jaja za to, ze musiala dla jego glupiego planu robic z siebie idiotke....


*****



Poruszal sie powoli za reszta. Nie za szybko, nie za wolno. Ot, turysta, ktory nie majac niczego lepszego do roboty w upalny dzien, postanowil odwiedzic muzeum. Trzymal sie z dala od Ange. Nie spogladal na nia, nie zauwazal jej istnienia. Przynajmniej tak mialo to wygladac dla osob postronnych. W rzeczywistosci bowiem Mark staral sie miec ja caly czas w zasiegu wzroku. Tak na wszelki wypadek gdyby cos glupiego wpadlo dziewczynie do glowy. Katem oka wychwytywal tez Sue. Wygladala na zmeczona. Mial ochote pierdolnac calym tym planem i nawet sila wyciagnac ja z tego miejsca zanim...

Zbiory z kolekcji Borysa Bodynowa


I tyle by bylo z jego rycerskich planow. Pochwycil jej spojzenie zanim rozpoczela przedstawienie. Byla spieta. Widac bylo, ze zle sie czuje w roli jaka jej narzucono. Rzucil wrogie spojzenie Ange. To ona powinna byc na miejscu malej Sue. Byl pewny, ze mialaby z tego niezly ubaw w przeciwienstwie do jego dziewczynki. Zaraz jednak powstrzymal swoje zapedy. Co tak wlasciwie obchodza go te dwie dziewczyny i to co sie z nimi dzieje? Mial robote do wykonania i tylko to powinno sie dla niego liczyc, a nie te dwie przypadkowe paniusie. Nawet jezeli tak naprawde liczyla sie tylko jedna z nich, a druga tylko go irytowala.
Wbrew jego obawom, Sue poradzila sobie znakomicie natychmiast sciagajac na siebie spojzenie wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Mark z niesmakiem skrzywil usta widzac jak straznicy jeden po drugim przenosza wzrok na dziewczyne. Nie mial jednak zamiaru ich za to upominac.
Rozejzal sie wolno wokolo. Skupil cala uwage na otoczeniu olewajac trzymany w dloni aparat cyfrowy. Niech slodka Ange bawi sie w fotografa, on mial inne plany.
Liczyl uwaznie, powoli. Zapamietywal ustawienie, zasieg i schemat obrotu. Nie bylo trudno. Cztery kamery, kazda w swoim rogu. Mniej wiecej obejmujace cale pomieszczenie. Mozna by sie uprzec ale lepiej wylaczyc. Szyb wentylacyjny na lewo od drzwi obok jednej z nich. Dalej. Przykleknal manipulujac przy sznurowkach. Tak jak myslal. Czujniki ruchu tuz przy podlodze. Po wlaczeniu beda tworzyc ciasna siatke. Oprocz tego szklane gabloty. Grubosc tafli ocenil na okolo jeden centymetr. Szklo bez watpienia wzmacniane. Cholera... Bez lasera moga sobie ten caly skok wsadzic w dupe. Wstal. Sue wlasnie znikala za drzwiami wraz ze swoja obstawa. Cholera... Niech on go dorwie... Czul wscieklosc pulsujaca w koniuszkach palcow. Chcial cos zlapac i tluc .. Tluc i przygladac sie krwi skapujacej na ziemie.

- Dobrze sie pan czuje?


Uslyszal uprzejme ale i podejzliwe pytanie straznika.

- Taak.. Tak, nic mi nie jest. To ten upal...

Opanuj sie idioto! Kurwa co sie z toba dzieje Krain. Czujac na sobie spojzenia innych ruszyl powoli do wyjscia w slad za Sue. Upewnil sie, ze malej nic nie jest. Ange go nie obchodzila. Nie wiedzial nawet czy wyszla za nim czy tez nadal stoi przy gablocie. Wlasciwie to nie byl nawet pewny co robila w trakcie zamieszania wywolanego gra Sue. Nie mial teraz czasu sie nad tym zastanawiac. Wyszedl na zewnatrz ale nie podszedl do dziewczyny. Nie ruszyl tez w strone czekajacych aut. Odszedl kilka krokow ulica po czym skrecil w zacieniona uliczke. Przystanal, wyjal komorke. Przez chwile spogladal na jej maly wyswietlacz. Jezeli zrobi teraz to co chcial zrobic...
Sygnal... Drugi... Trzeci...

- Kurwa masz tupet zeby do mnie dzwonic...

Skrzywil sie slyszac wsciekly glos.

- Posluchaj..

- Nie, to ty posluchaj. Jestes skonczony. Skonczony! Slyszysz skurwysynu?!

- Rob, posluchaj do cholery!

- Nie... Co ona ci zrobila Mark?! Kurwa, wiedziales ze nie ma doswiadczenia.. Wiedziales, ze nie skonczyla szkolenia.. Ja pierdole. Musiales ja brac??


Milczal. Nie musil.. Wiedzial, ze nie musial i wiedzial, ze zawsze bedzie o tym pamietal.

- Prosila...

- A ty, kurwa, zawsze robisz wszystko o co cie kobiety prosza! Jestes...

- Wiem kim jestem Rob... Mialem w kurewsko duzo czasu zeby to sobie dokladnie przemyslec.. Czy moglbys wiec na chwile odlozyc swoje zale...


Zly wybor slow....

- Zale... Czlowieku masz szczescie, ze jestes w pierdlu bo...

- Juz nie jestem. Dzwonie z Liberty.


W sluchawce dal sie slyszec swist wciaganego powietrza.

- Jestes w Liberty? Tym Liberty?


Kurwa... To bedzie bolalo...

- Tak. Dokladnie w tym samym.

- Czekaj. Jezeli cos odemnie chcesz to czekaj z wlaczonym telefonem. I Mark..


- Ta..?

- Zabije cie...


Dzwiek przerwanego polaczenia byl dosc wymowny. Krain zablokowal klawiature i wlozyl komorke do kieszeni spodni. Przeczesal dlonia przydlugie wlosy. Prawde powiedziawszy mial nadzieje, ze dawny kumpel zapomnial o tamtej sprawie. Minely juz w koncu cztery lata odkad zabral Jenny na jedna z misji. Prosila go. Byla sliczna, slodka i miala talent. Fakt, nie skonczyla szkolenia ale uznal ze jej naturalne zdolnosci i odpowiednio dobrany sprzet... Kurwa, oklamywal sam siebie. Mial na nia ochote. Akcja miala byc krotka, latwa i przyjemna z jeszcze przyjemniejszymi wakacjami na Kiritimati. Nie bylo ani krotko, ani latwo, ani tez przyjemnie. Nie bylo tez wakacji. Zamiast nich musial patrzec jak wkladaja trumne z jej zwlokami do rodzinnego grobowca. Musial spogladac w oczy jej bliskich majac wciaz przed oczami to co z nia robili zeby zmusic go do mowienia. Musial zniesc oskarzenia Roberta Caso, jej trenera i jak sie pozniej okazalo, kochanka. Czy gdyby puscil pare.. Nie, wiedzial ze koniec bylby dokladnie taki sam z tym, ze on rowniez lezalby teraz w rodzinnym gorobwcu. Jego zycie bylo bagnem. Bagnem, ktore z kazda kolejna chwila wchlanialo go glebiej, a on niczym ostatni glupiec ciagnal za soba kazdego na kim mu zalezalo.
Wyszedl z uliczki, rozejzal sie. O ile zwyczaje Roba sie nie zmianily to bedzie tu zaraz mialo miejsce male przedstawienie. Lepiej by bylo gdyby nikt z grupy nie zareagowal zbyt.. pochopnie. Ruszyl w strone Sue. Po drodze wyciagnal krotkofalowke.

- Frank, Siergiej ...


Odczekal, az sie zglosza po czyzm ciagnal pospiesznie.

- Mam cos do zalatwienia. Nie czekajcie na mnie i przekazcie to temu idiocie Johnemu.

Po czym nie tlumaczac niczego wylaczyl zabawke i podal ja dziewczynie do ktorej wlasnie doszedl.

- Trzymaj. Niezla gra..

Rzucil muskajac lekko jej usta. Katem oka dostrzegl szybko zblizajacy sie samochod. Cos mu mowilo, ze zna faceta, ktory siedzial za kierownica. Pojazd zachamowal z piskiem tuz obok nich.
Mezczyzna, ktory z niego wysiadl byl... przystojny. Mark niechetnie, ale nawet sam przed soba musial przyznac, ze Rob mial w sobie cos co sprawialo, ze kobiety ciagnely do niego stadami, a faceci... No coz, takie propozycje tez podobno dostawal. Teraz jednak stanowil obraz chodzacej furii. Chodzacej i majacej calkiem niezly lewy sierpowy, sprostowal w chwile pozniej rozcierajac szczeke i opierajac o maske czarnego wozu.

- Rob..

- Mark..


Odpowiedzial usmiechajac sie okrutnie.

- Dawno cie nie widzialem stary.. Wsiadaj!

Krain nie zamierzal sie z nim spierac. Nim jednak zajal miejsce po stronie pasazera rzucil do Sue.

- Nie czekaj na mnie kochanie...

- Nie bedziesz miala na co...

Dopowiedzial Rob. Trzasnely drzwi, rozlegl sie pisk opon. Jechali w milczeniu. Mark staral sie nie myslec o tym co go czeka na koncu tej drogi. Rob najwyrazniej w pelni skupil sie na prowadzeniu.


*****


- Posluchaj...

Krain mial juz dosc tej ciszy. Jezeli sie nie mylil to za chwile mieli wyjechac z miasta, a to bylo mu niezwykle nie na reke.

- Czego chcesz?

W pytaniu zabrzmiala tlumiona zlosc.

- Laser lub mala pile diamentowa do ciecia szkla.

Nie zamierzal owijac w bawelne. Rob byl inteligetnym skurwielem i znal go zbyt dlugo zeby nie poznac, ze kreci.

- Wiec bawisz sie teraz w zlodzieja? Wysiadaj!

Pisk opon. Samochod zatrzymal sie na poboczu, a Mark rozgladnal sie niespokojnie. Nie to zeby sie bal... Rob tyl w koncu... Szarpniecie niemal wyrwalo drzwi z zawiasow.

- Rob, posluchaj...

- Wylaz Krain..


Cholera. Caso zwracajacy sie do kogos po nazwisku.. Jednak wysiadl i stanal na nieco ugietych nogach. Nie musial dlugo czekac na pierwszy cios. Zbierajac sie z ziemi musial przyznac, ze Rob nie proznowal przez ostatnie dwa lata.

- Rob uspokoj sie ...

- Jestes nikim Krain... Jestes pieprzonym gownem, a twoje zycie nie jest warte wiecej niz zygi starego pijaka.

Mark czul uderzenia piesci celnie wymierzane w jego zoladek. Jedno.. Drugie... Trzecie... Poczul krew w ustach. Cos chruplo. Nie bronil sie. Zasluzyl na kazdy z tych ciosow. Jezeli nie za Jenny to za Liz. Jak nie za Liz to... Nawet nie wiedzial jak miala na imie. Piec... Szesc... Odepchnal go.

- Wystarczy...

- Zabije cie... Bron sie skurwysynu...


Rob ponownie ruszyl do ataku. Krain widzial zacisnieta piesc, ktora z wsciekla szybkoscia zmierza ku jego twarzy. Uchylil sie. Jeknal czujac jak ta sama piesc powraca wbijajac sie w jego szczeke. Nie wytrzymal. Chcial zeby to byla jego kara, jego pokuta. Zasluzyl sobie, ale mial jeszcze skok do wykonania. Zaszarzowal niczym ranny byk wbijajac sie glowa w brzuch przeciwnika. Padli na zakurzona ziemie niczym dwa szczeniaki walczace o prawo do najlepszej kosci.



*****


- Kurwa... Rob..

- Pieprz sie Mark.

Siedzieli na puszystym dywanie w salonie Caso. Miedzy nimi stala do polowy oprozniona butelka Johnniego.
Obok niej stalo wiadro z lodem, w ktorym plywaly mokre i zakrwawione reczniki.

- Cwiczyles.

- Cwiczylem.

- Dobrze ci teraz?

- A kurwa wygladam dobrze?

- Nie... Wygladasz jak pol dupy zza krzaka.

- Spojz lepiej na siebie przystojniaku. Teraz nawet ta mala cie nie zechce..

- Wracajac do niej...


*****


Bylo pozno gdy w koncu stanal przed drzwiami mieszkania murzynka bambo. Jakims cudem uniknal zapicia sie w cztery litery. W przeciwienstwie do swojego towarzysza, ktorego zostawil z chwila gdy zaczal wyspiewywac hymn narodowy czy cos, co brzmialo w tym stylu. Mial to co chcial. Caso postanowil zakopac topor wojenny. Dobrze bo facet mial niezle dojscia. Poza tym czul sie parszywie. Rob faktycznie cwiczyl i Mark przekraczajac prog bazy mial wrazenie, ze zamiana rolami z workiem treningowym kumpla moze mu nie wyjsc na zdrowie.

- Hej dziewczynki.. Tesknilicie?

Rzucil probujac sie usmiechnac chociaz doskonale wiedzial, ze usmiech w jego stanie predzej mozna by porownac do grymasu kogos, kto wlasnie mial mile sam na sam z przodem rozpedzonej ciezarowki...
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline