Karczmarz, mimo iż urażony wypowiedziami nidaryjczyka dotyczącymi wiary, zachowywał pogodną i przyjazną twarz. W końcu na takich klientów nie trafiało się codziennie. Lekką ręką wydać pięć septimii na garniec gorzałki, to było coś. Zaproponował ten trunek, nie licząc na to, że podróżni go kupią. A tutaj proszę. Trzy garnce na stole. Piętnaście septimii w kieszeni. Ni mniej ni więcej, tygodniowy dochód w jeden wieczór. A może skuszą się na jeszcze?
- Służę jegomościom - ukłonił się w pas i pognał po kolejną miskę gulaszu.
- Hej, Truillo!- po drodze krzyknął na trubadura siedzącego w kącie. - Podejdźże tutaj, do ławy jaśnie panów. I zagraj no coś skocznego. Takiego na rozweselenie...
Zniknął w kuchni, a w kierunku ławy zajmowanej przez byłych bandytów podszedł trubadur. Był to człowiek trzydziestokilkuletni, o nienagannym wyglądzie i w doskonale skrojonym, zgodnie z najnowszą modą ubraniu. Długi ciemnozielony kubrak miał rozcięte szerokie rękawy. Głowę zdobił grajkowi beret z przyciętym, ubarwionym na biało piórkiem. Żółte ciżmy miały zawinięte ku górze noski. Gdy nieboskłon ugwieżdżony
Nad głową zawisa
Dumasz nad losem
Jaki bogowie nadali
Ciemną nocą pod drzewami... Karczmarz powrócił z parującą miską, wonnego gulaszu. Postawił ją na stole, życząc smacznego.
- Co do tego pytania o córki barona Pirry. To do klasztoru trafiła ta młodsza, Isola. Mówią, że niespełna rozumu od czasu gdy ukochanego jej, rycerza Ferdinando Aloresa, zagryjczycy ubili. No bo i po co się na wzgórza Sargosy pchał. Mógł na ojcowiźnie siedzieć to by żył i z Isolą dzieci płodził. A tak pewnie jego kości w błocie gniją. Taki los mu Morth zgotował... |