Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2009, 20:40   #24
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
- Hot doga? - rzuciłem w stronę Franka, kiedy poczułem znany mi ścisk w żołądku. Na śniadanie nie ruszyłem zbyt wiele, nie było czasu. Tak, więc po raz pierwszy w Ameryce miałem okazje spróbować tych osławionych na skale światową smakołyków.

-Jasna sprawa - odrzekł szybko - Tylko ze wszystkimi dodatkami stary!

-Po ostatniej nocy na twarzy też przybyło Ci parę dodatków - uśmiechnąłem się w swoim stylu i podszedłem do budki z wyciągniętym portfelem.

-Tak to już jest w życiu, raz sam kogoś tłuczesz innym razem to ciebie tłuką, taka kolej rzeczy. Wy za to urządziliście sobie totalną popijawę, kaca nie masz?

Chwyciłem dwa przygotowane hot dogi i skierowałem kroki w stronę ławki - Kaca? Moja wątroba aktualnie jest jak sitko, z mojego moczu idzie robić piwo. Chociaż, łeb mnie tak boli po ostatnich wydarzeniach, ze chyba znowu muszę się napić. A właśnie, a propo, chcesz browarka do popicia? - wskazałem ruchem dłoni z hot dogiem na sklep spożywczy obok, druga ręka złapałem za kluczki od fury i stwierdziłem - Tu dopóki przejdziesz po prostej lini możesz pic ile wlezie

- Nie dzięki, ktoś z nas musi być trzeźwy - wziął hot-doga i ugryzł spory kawałek - Smakuje jak gówno, lepiej sobie odpuść.

***

-Wreszcie jakaś akcja stary! Tylko tym razem – zgrabnym ruchem zgarnął kluczki do Chevroleta z otwartej dłoni Siergieja - ja prowadzę.

Podrzuciłem klucze i złapałem za komórkę przeglądając w niej mapie Liberty City. - East Holland 336 jest zaledwie parę przecznic stąd, wciśnij gaz.

- Gaz do dechy i niech gra muzyka - włączył radio i wyszczerzył zęby do Siergieja - Jest jednak nadzieja, że nie umrzemy dzisiaj z nudów!

- Dziś umrze ktoś inny... - dokończyłem ledwo słyszalnym szeptem chwytając za broń leżącą na tylnim siedzeniu. - Co to za gówno nam wcisnęli he? Tymi gnatami strzelają dzieci na podwórkach.

- Nie są takie złe, zresztą co za różnica? Jak wszystko pójdzie w porządku to do nikogo nie będziemy musieli strzelać.

-Nie będziemy strzelać? Przebierzemy sie za kobitki i wykradniemy identyfikatory? - uśmiechnąłem się krzywo przypominając sobie niektóre z amerykańskich filmów.

- Jak trzeba będzie to czemu nie? - roześmiał się głośno - A na poważniej, nie musimy przecież od razu robić masakry by zdobyć identyfikatory, nie?

-Nie, jednak wierz mi, z doświadczenia wiem, że zabawa w przywiązywanie linami czy ogłuszanie nie przynosi długotrwałych skutków, a na końcu obraca się przeciwko Tobie. Johnny mówił jasno, ze mają nie zjawić się jutro w robocie, jak masz inny pomysł to dawaj.

-Gówno mnie obchodzi, co mówił Johnny - odrzekł poważniej - Jak chce zabijać to niech sam łapie za gnata. Jeśli nie będzie potrzeby to nie sprzątnę tych ludzi, ok? Nawet, jeśli przez cały dzień będę ich musiał kurwa wozić związanych na tylnym siedzeniu.

-Dobra, zatrzymaj sie, to już tutaj - wskazałem paluchem na kolejny z bliźniaczych bloków i wcisnąłem ciemne okulary na nos.

Wdrapywałem się kręconymi schodami na 4 piętro. Stanąłem sam dokładnie przed adresem, który mi podano, żadnych wymagań, pełna swoboda. Myślę, że zaczynam lubić tutejsze zlecenia. Zapukałem w zielone drzwi, hasały dochodzące ze środka były nieznośne, co chwile coś uderzało w ziemie, coś metalowego, drewnianego, cała orkiestra dźwięków. Oczekując na gospodarza zastanawiam się nad kwestia - klasycznie czy może spróbuje czegoś nowego…



W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem, a odór alkoholu wysypał się po klatce schodowej już zdecydowałem. Mężczyzna był kompletnie zalany, potrzymał się przez chwile na drzwiach wbijając wzrok w moje buty.

-Zapraszam – wybełkotał powstrzymując wymioty.

Po krótkiej próbie odzyskania równowagi skierował z trudem utrzymując się na nogach do dalszego pomieszczenia. Zaskoczył mnie, wszedłem prędko, zamknąłem drzwi, chwyciłem za poduszkę leżącą obok w jego sypialni, przyłożyłem do spluwy i ruszyłem jego tropem. Gdy wyłoniłem się zza rogu i wymierzyłem w jego twarz przez poduszkę, dokoła ujrzałem zapierający dech w piersiach widok. Podłoga otulona była rozsypanymi sztućcami, garnkami oraz masą innych przyrządów kuchennych. Struga rozszczepionych promieni słonecznych padała na płaczącego człowieka z wycelowanym nożem we własną pierś. Dłonie trzęsły mu się jak galareta, jakby w każdej chwili był gotowy do ciosu, zaciskał je oburącz na klindze ostrza kuchennego w akcie desperacji.
-Ta.. kurwa – załkał
Stałem przez chwile z uśmiechem wyczekując tej wspaniałej chwili. Przekręcił głowę i spojrzał mi prosto w oczy, wyglądał słodko, oddychał z trudem przełykając ślinę, a własne łzy spływały mu do ust. Po paru sekundach otworzył szczękę, jak wszyscy, jakby za każdym razem był to rytuał wypuszczenia duszy. Teraz już byłem pewien, że nie żartuje, ja zaś czekałem oparty o framugę i obserwowałem, jak zimna stal wbija się głęboko ku sercu. Wtedy na krótką chwile poczułem z nim więź sympatii, ogromna różnica przestała nas dzielić, on i ja byliśmy zabójcami z wyboru, tyle, że kolejna wielka różnica zaczęła nas rozdzielać. Otóż on był martwy, a ja żywy. Przypatrywałem się jeszcze parę minut jak krew z wolna zabarwia czarno-biały świat dookoła…

Wróciłem do jego sypialni, odłożyłem poduszkę, na łóżku leżało roztrzaskana ramka z jego zdjęcie z żona i córką. Widać, jednak rodzina wcale nie przynosi szczęścia, zabrałem z garderoby jego strój roboczy i identyfikator. Zbiegłem po schodach i wsiadłem do fury

- Jeden z głowy – rzekłem i zaśmiałem się donośnie

***

Dom prezentował się okazale, kolejny z tych jednorodzinnych amerykańskich twin housów. Zapukałem dwukrotnie do drzwi, spluwę trzymałem w kieszeni, skierowaną przed siebie. Moje ciało drgało w podnieceniu, pot lał się z czoła, a każda cząstka mnie radowała się z osobna. Śmierć wisiała w powietrzu. Duży facet otworzył przyglądając mi się bacznie, byłem pewien, że tą dłonią z tyłu trzymał gnata.

-Czego?-

Bez słowa wprosiłem się do środka robiąc krok w przód i bez pytania zatrzasnąłem drzwi. Moja ofiara stała właśnie sparaliżowana w zdziwieniu zadając sobie setki pytań kim on jest, czego chce, po co miałby tak wejść. Cudowny krajobraz malował się na jego twarzy, bezkres oceanu w oczach, zmarszczki wygięte w nienaturalny sposób skojarzyły mi się z kanionami. W domu było cicho, prawdopodobnie był pusty albo ktoś spał. Niczym rewolwerowiec na dzikim zachodzie wyjąłem pistolet i oddałem dwa szybkie strzały w szczękę i krtań. Wolałem ładować dwukrotnie, to gówno z bazaru chińskiej roboty zawsze zawodziło.

Ciało upadło na podłogę wydając znajomy dźwięk. W tej chwili spod przyciemnionych okularów dojrzałem mała buźkę chłopca wyłaniającego się z pomieszczenia na końcu korytarzu. Podszedłem krok bliżej celując w jego bezuczuciowe oczy. Wiedziałem, co czuje, sam kiedyś doświadczyłem podobnej sytuacji, kto wie czy nie byłem młodszy. Ten chłopiec ma aż 8 lat.

***

Rosja. Kilkadziesiąt lat wcześniej.

-Aleksandrov – podpowiedział piegowaty chłopiec na ucho do postawnego młodzieńca. Ten odwrócił wzrok od dzieciaka z i uśmiechnął się od ucha do ucha w stronę siedzącego faceta. Miał może z szesnaście lat.



-Aleksandrov- powtórzył przypatrując się pijącemu mężczyźnie – Tick…tack… – wypowiedział nastolatek udając angielski akcent – Czas minął

Spieprzaj gówniarzu! – warknął gruby facet siedzący w pustym domu z ostatnim kawałkiem drewna używanym, jako stolik do trzymania flaszki. Chwycił za butelkę i wypluwając ślinę po pomieszczeniu cisnął szkłem o ścianę rozbijając ją.

Rzeczywiście, mój „dom” nie wyglądał najlepiej, bardziej pasuje do niego nazwa cztery ściany. Ojciec wracał codziennie spity rzucił czasem kawałek starej kromki, czasem nie… - pomyślałem

Chłopak wraz z ferajna wcale nie wyglądali na niezadowolonych z powodu straty paru rubli. Lider podszedł bliżej, wyjął dwie kości. Ruchem dłoni zrzucił leżące na stole śmieci. Dorosły mężczyzna trząsł się w drgawkach. Następnie rzucił je na stół, spojrzał na oczka, potem na piegowatego chłopaka za sobą.

-Sześć. Ser szwajcarski – wyrecytował w odpowiedzi na spojrzenie.

-Ach tak, ser szwajcarski, mój ulubiony - złapał za dwie spluwy przypięte do pasa i wycelował w pierś mojego ojca. Padał strzał za strzałem, a podgniłe krzesło powoli zaczęło się przewracać. Gdy skończył, cielsko upadło kilka metrów przed mną. Spojrzałem na ojca, spojrzałem na uśmiechającego się przywódcę i wreszcie spojrzałem na resztę śmiejących się wilków. Po raz pierwszy ogarnęło mnie to uczucie, brak strachu, brak wszystkiego… brak… nawet… niczego.

Chłopak podszedł prędko do mnie wysunął prawice i rzekł - Goran Baikov –

-Siergiej – ledwo, co zdołałem to wyjąkać, a złapał mnie za nadgarstek i podciągnął do góry.

-Przywitajcie nowego towarzysza Siergieja – wywrzeszczał dziko oddając parę strzałów w sufit.

***

-Odłóż tą cholerną broń!

Otrząsnąłem się z myśli. Frank stał między moja muszką a dzieciakiem, na początku trochę się zdziwiłem, ale szybko dotarł do mnie fakt o… małym profesjonalizmie moich współpracowników. Uśmiechnąłem się szeroko i ukazując trójki zrobiłem lekki ruch ręką w lewo wskazując Frankowi drogę.

-Milcz i rusz się – zdenerwował mnie, bezczelny skurwiel, jak może się wtrącać do nie swoich spraw- Zrób krok w lewo, liczę do pięciu...- Miałem wielka ochotę wpakować mu jedną z tych kulek w pysk, ale popsuć sobie wakacje w Ameryce w taki sposób?

-Jak wolisz, Raz...dwa...trzy...- odwarknał

-Cztery – dodałem, ma jaja, szkoda, że wykręcone w zła stronę. Dreszczyk emocji sprawiał, że wracały do mnie moje chwile ekstazy.

-PIĘĆ...

Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, jeszcze demonicznej, jednak szczerze wątpiłem, że ten facet w ogóle potrafi strzelać. Chwyt był niepewny, łapsko trzęsło mu się jakby naćpał się w trzy dupy. Moralność ha! Zaśmiałem się w duchu i przechyliłem rękę nieco w prawo mierząc w dziecko. Był na lini strzału, nie było gwarancji, ze trafie, najmniejszej. Jednak jestem tu po to, żeby zabić bachora. Wcisnąłem spust a kula przeszła przez rękę Franka i uderzyła prosto w cel, roztrzaskując jego łeb na kawałki. Zrobiłem to dla jego dobra, kurewskiego dobra tego malucha. Nie dam mu szansy by stał się potworem…

Nagle coś ugryzło mnie w ramie, przynajmniej tak to odczułem w pierwszej chwili. Instynktownie rzuciłem w prawo szukając osłony i chowając się za komódką. Czyli jednak ta cipa miała jaja, warknąłem z złości i podniosłem z trudem rękę oddając strzał na pamięć. Obejrzałem ranę, nic poważnego, gdyby umiał strzelać prawdopodobnie byłbym martwy, kula tylko mnie musnęła kradnąc po drodze parę mięśni.

Wycelowałem w lampy i przywitałem cień w korytarzu ostrożnie wyłaniając się zza komódki, było pusto, uwagę jednak zwróciły krwawe ślady butów, prawdopodobnie krwi chłopca. Wszedłem do kuchni, trop kończył się za przewróconym blatem. Szybciej niż zdarzyłem się zorientować coś rzuciło się na mnie, jednak zapach potwierdził moje wątpliwości, wcisnąłem mu lufę w brzuch. Nacisnąłem spust, nacisnąłem po raz drugi…nic...to jest ta chińska robota…

Wtedy spadłem na ziemie a ból w ramieniu sprawił, że wypuściłem gnata z rąk. Kolejna ofiara Made In China pomyślałem otwierając oczy i wpatrując się na siedzącego na mnie Franka, którego pieść zmierzała ku mojej szczęce. Był zdecydowanie silniejszy, moich mięśni nie ćwiczyłem od wieków, ale potwór we mnie jeszcze podrzemywał. Gdy podniosłem ręce do bloku dzwonek w drzwiach sprawił, że atak poprzestał.

-Gliny – warknąłem i zrzuciłem z siebie zdezorientowanego mężczyznę łapiąc za gnata. Walnąłem nim o ziemie, zastosowałem kilka sztuczek i wymierzyłem w drzwi, o dziwo, Frank również.

Ktoś złapał za klamkę i brama w żółwim tempie zaczęła się otwierać. Oddałem pierwszy strzał, Frank podążył moim śladem. Podziurawiliśmy drewniane drzwiczki, a gdy uchyliły się nieco mocniej ukazała się postać zakrwawionej kobiety wspartej z trudem na drzwiach i zsuwającej się powoli na nogach.

Tak..to był zdecydowanie ser szwajcarski.

-To na zgodę? Co Frank?
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 19-09-2009 o 21:27.
Libertine jest offline