Wątek: Serce Nocy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2009, 09:25   #303
wojto16
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Tarvren przyciągnął do siebie magiczną latarnię. Książka nie była na tyle wciągająca żeby psuć sobie oczy przesadnym wysiłkiem. „Kain – Zbrodnia i Zdrada” okazała się rzetelnie napisaną powieścią przygodową opowiadającą o przygodach seryjnego mordercy Kaina, mającego zostać wybrańcem ratującym świat przed kultem wyznawców boga zła, Morloka. Z wyjątkiem głównego bohatera cała fabuła leciała od schematu do schematu. Napisana dość prostym językiem, nie narzucającym wertowania słowników, stanowiła lekkie i przyjemne czytadło. Ot, w sam raz do wychodka.

W trakcie swojej ponad 40-letniej kariery karczmarza nie cierpiał zbyt często na nadmiar wolnego czasu o tak późnej porze. Stan ten uległ zmianie po zakupieniu tej karczmy. Położenie w centralnym punkcie miasta zdawało się być najkorzystniejszym z możliwym, zapewniającym stały dopływ klientów. Poprzedni właściciel, Raves Doramis, nie targował się długo akceptując bardzo korzystną dla Tarvrena ofertę 300 Leanów. Z biegiem lat karczmarz doszedł do wniosku, iż stary Raves już od dawna pragnął skrycie sprzedać gospodę, a negocjacje były na pokaz. Drzewiej jako zwyczaj przyjął natłok klientów po zmroku. Zaś tutaj w nocy mało kto przychodził. Do dziś wypominał sobie, że zawczasu nie rozeznał się w okolicy. Był nowy w tym mieście, co zostało bezlitośnie wykorzystane.

Pierwsze noce były spokojne, choć dziwiła niewielka frekwencja przecząca jego wieloletnim doświadczeniom. Ni z tego, ni z owego podczas podawania kufla pewnemu stałemu bywalcowi, usłyszał mrożący krew w żyłach skrzek. Kufel roztrzaskał się o kant lady, a zawartość wylądowała na surducie klienta. Ten, będąc już lekko podchmielony, zaczął bełkotać bez sensu o marnej obsłudze, a swoje zdanie podsumował wymierzonym prosto w szczękę ciosem. Tamtej nocy Tarvren stracił dwa zęby i klienta. Wypytując usłyszał opowieść o kobiecie-widmie atakującym miejscowych Nie wziął tego na poważnie. Kilka tygodni później idąc do sklepu ujrzał biegnącą przez środek ulicy smugę krwi. Obok pewien mężczyzna krzyczał na obojętnego Bezimiennego. Z potoku mowy, uchodzącej powszechnie za nie do przyjęcia w dostojnym towarzystwie, wyłapał tylko coś o grzaniu się przy pałacowym ognisku i bezczynności wobec mordów. Czując jak żołądek podjeżdża mu do gardła, ruszył dalej i wybrał okrężną drogę powrotną. Z tego co zasłyszał podczas codziennej pracy ofiarą był jego dawny klient i tego typu zabójstwa miały już wielokrotnie miejsce. Wszystkie przypisano nadnaturalnym i niepojętym siłom w uosobieniu upiora kobiety. Nawet Bezimienni nie wiedzieli co na to poradzić albo po prostu nie chcieli ryzykować. Karczmarz początkowo planował szybki wyjazd, ale ostatecznie powziął decyzję o pozostaniu. Nie mógł pozwolić sobie na porzucenie tak dochodowego interesu. Czego nie zarabiał (zgodnie z dawniej obowiązującymi zasadami) nocą, to odrobił sobie za dnia. Mimo nocy mroźnych nie od wiatru, lecz od nadnaturalnej istoty, której skrzek rozbrzmiewał co parę dni, wszystko póki co szło dobrze.

*

Pogrążony we wspomnieniach nie zauważył wkroczenia do izby nowego gościa noszącego odzienie ciemne jak mrok i twarzą osłoniętą kapturem. Wędrowiec. Tacy rzadko składali wizytę w jego karczmie i w tym mieście. Nie narzekał na nich. Każdy z nich zawsze znał jakieś ciekawe opowieści, którymi raczył się podzielić z innymi. Nadzieja na jakąś ciekawszą rozrywkę rozwiała się jak dym wraz ze zbliżeniem się zakapturzonego do szynkwasu. Nie był on elfem, a człowiekiem. Tych nie spotykał zbyt często, acz słyszał o nich wystarczająco coby opinię sobie wyrobić. Niezbyt pochlebną.

Człowiek usiadł przed nim i przemówił szeptem:
- Witaj, mości karczmarzu. Nie masz może jakichś bandaży albo czegoś podobnego?
Obnażył ramię pokazując niedbale założony kawałek szmaty prawdopodobnie pochodzący z jego własnego ubrania. Amatorski opatrunek już niemal całkiem przesiąknął krwią.
- Może i mam – odpowiedział karczmarz dość lekceważąco. Przez moment wydawało się, że na tym tylko poprzestanie, ale wreszcie zebrał się w sobie, wstał i poszedł na zaplecze. Powróciwszy rzucił kawałek bandaża na ladę i znów wzrokiem wrócił do książki. Nie lubił widoku krwi, wolał nie patrzeć na to jak nieznajomy sycząc z bólu ściąga opatrunek i zakłada w zastępstwie świeży bandaż.
- Dzięki. Kobieta dziwką bywa, że tak pozwolę sobie skomentować swój obecny stan – powiedział człowiek dość wesołym i nieszczerym tonem - Nie widziałeś tu jakichś podejrzanych person, ludzi dla przykładu? Pomijając mnie.

Tarvren obrócił oczami, westchnął przeciągle i samym spojrzeniem dał do zrozumienia, że lepiej aby nieznajomy jak najszybciej stąd wyszedł i zostawił go w spokoju.
- Nie, tutaj tacy nie przychodzą – wysilił się wreszcie na lakoniczną odpowiedź.
- Na pewno? Nie było tu dwóch mężczyzn w towarzystwie wróżki i kota – tutaj mężczyzna zamilkł jakby pojąwszy brzmienie swoich słów, ale Tarvren nie zmarnował okazji.
- Ah tak! Byli! Przyprowadzili ze sobą fioletowego kanarka i różowego słonia!
Wędrowiec momentalnie spoważniał, w jego oczach pojawił się błysk gniewu i czegoś jeszcze. Przypomniało mu to oczy widma, ta sama mieszanina bezmyślnej wściekłości i szaleństwa .
- Dobra. Koniec pieprzenia. Na ulicy zostałem zaatakowany przez coś czego istnienie dało radę włożyć między bajki i wcale nie mam dziś humoru. Jeśli widziałeś tu kogoś takiego powiedz mi – w trakcie przemowy jego ostry ton zelżał stając się całkowicie beznamiętnym. Tym samym tropem podążyły oczy.
- Już powiedziałem. Nie było ich. Więcej razy powtarzać nie będę – warknął nie dając się zastraszyć byle łachmycie. Za dużo tu takich paradowało ażeby nie przygotować zaklęcia obronnego na każdą okazję. Jeden podejrzany ruch i agresor lądował na dachu pewnego kilkupiętrowego domu przeżywając katusze zesłane wraz z lodowatym wiatrem.
Rozmówca pokiwał głową nie okazując już żadnych emocji (dla Tarvrena było to lekko rozczarowujące) , spojrzał po wszystkich obecnych.
- Są w tym mieście jeszcze jacyś ludzie?
- Z tego, co mi wiadomo? Jeden...
- Gdzie go mogę spotkać?
- Stoi przed ladą i rozmawia ze mną.
W odpowiedzi ujrzał parodię uśmiechu, co dawało dość przerażający, ale raczej niezamierzony efekt.
- Wiesz co, kogoś mi przypominasz z charakteru. Pewną osobę, którą chciałem zabić.
- Bardzo mi miło – odwarknął w sposób ironiczny.
- Wiadomo ci coś o upiorach latających po ulicach miasta i atakujących przypadkowych lu... przechodniów?
Teraz już wiedział przez co został zaatakowany nieznajomy i wcale go to nie dziwiło. To coś upodobało sobie atakowanie nietutejszych, nie zapoznanych z prawami nocy. Fakt, że przetrwał świadczył o ogromnym szczęściu lub sprycie. Tarvren w przypadku ludzi stawiał na to pierwsze.
- Wiadomo. To widmo.
- Tego trudno się nie domyślić. Chodziło mi raczej o istotę tego widma, dlaczego tu grasuje i odkąd zaczęło atakować.
- Widmo jest starsze niż to miasto, dlatego też odpowiedź na pytanie pierwsze jest oczywista. Nikt nie wie.
- Świetnie. Sposób na jego odpędzenie też nie jest pewnie znany.
- Znany, ale działa tylko na chwilę. Potem widmo wraca i zaczyna ponownie.
- Lepsze to niż nic. Można wiedzieć jaki?
- Magiczny.
- Znaczy się?
- Znaczy się rzucasz czar i masz chwilę wytchnienia.
Wędrowiec znów pokiwał głową i po chwili milczenia wstał.
- Czyli nic dla mnie. Dzięki za bandaż.
Tym lapidarnym stwierdzeniem pożegnał Tarvrena i jego karczmę. Po wyjściu człowieka karczmarz poczuł wlewającą się do serca ulgę. Przez moment w jego oczach zobaczył coś niepokojącego, przerażającego nawet. Żywił nadzieję, że do kolejnego spotkania między nimi już nie dojdzie. Nigdy więcej.

*

Rozmowa z karczmarzem pozostawiła niesmak. Kolejny śmieć nie znający swojego miejsca w świecie. To miasto stało się mu obmierzłe, nie ze względu na wygląd. Ze względu na mieszkańców uważających siebie za bogów. Czytając powieść „Kain – Zbrodnia i Zdrada” nauczył się tego, że każdy pragnie być kimś znaczniejszym i potężniejszym od innych. Zabawa w boga zawsze ma ten sam finał identyczny jak koniec historii Morloka, głównego antagonisty w powieści. Pewnego dnia czy to w obliczu śmierci, czy choroby zdadzą sobie sprawę, iż są tylko zwykłymi przyziemnymi istotami. Pyłkami wobec prawdziwych bogów. Niezdolnymi pojąć najprostszej mądrości.
Im wyżej się wzniesiesz, tym boleśniejszy będzie upadek.

Nie będzie udawał boga. Po prostu odegra znaczącą rolę w dziejach tego świata. Aby osiągnąć zamierzony cel musi to zrobić i zakończyć całe przedstawienie z udziałem tępych marionetek. W takim przypadku Mistrzowie Marionetek muszą umrzeć. Tylko tak wreszcie odnajdzie upragniony odpoczynek od wszelkich intryg i blag. Możliwe, że jego towarzysze (jeśli jeszcze żyli) wrócili do pałacu wykonawszy swą misję. Nikła nadzieja, ale zawsze warto było sprawdzić.
 
wojto16 jest offline