Z kuchni Mamadou może i dochodziły miłe aromaty, ale tego ranka Angie wolała omijać zestawy śniadaniowe szerokim łukiem. Zaraz po tym, jak zwlokła się z kanapy ruszyła przed dom zapalić – ruszyła to dobre określenie, podłoga wokół kanapy zaminowana została potłuczonym szkłem, puszkami po piwie, kartonami i ciuchami. Zatrzasnęła siatkowe drzwi wejściowe i sięgnęła za ucho, gdzie zatknęła znalezionego podczas przemarszu przez pobojowisko dużego pokoju fajka.
- Midget Indian? Kto pali taki szit… - powiedziała do siebie przypalając znalezisko.
Indiańskie Karły nie smakowały wcale tak źle po wczorajszej nocy, a chmura taniego dymu w porównaniu ze smażonymi w kuchni jajkami wydawała się zabutelkowanym powietrzem z Yellowstone. Zresztą, wszystko tu było dziwne i takie… po taniości. Co by nie mówić o Johnnym, Angie przez wzgląd na dawne czasy ufała mu i nie mogła uwierzyć w to, że świadomie pakuje ich w śmierdzącą sprawę; warto byłoby raczej się zastanowić, co właściwie, jeżeli już, Johnny robi świadomie… Już w Warszawie Angie czuła, że weszła na miękki grunt i nie wiedziała, co z tym fantem zrobić. Wersja
bierz kasę i w nogi i tak odpadała. Nie było ani kasy, ani autostrady, która prowadziłaby w odpowiednie miejsce,
więc weź się w garść, zmyj ten cholerny rozmazany tusz z oczu i miej je szeroko otwarte. W tym samym momencie drzwi z siatki odskoczyły od framugi i pojawił się w nich Johnny; wyjął peta z jej ręki i odrzucił na trawnik – myślał pewnie, że mina którą przy tym zrobił godna byłaby któregoś filmowego słodkiego drania – położył rękę na jej biodrze i odwrócił się w stronę drzwi mówiąc głośno do ludzi w korytarzu:
- Myślisz, że wziąłem wczoraj Cheviego tylko po to żeby się przewietrzyć?
Mina, z którą obrócił twarz z powrotem ku Angie mówiła, że jednak naprawdę był
sweet & lowdown. Podeszli do samochodu, za nimi reszta skacowanych, objedzonych, wkurwionych, aspirujących – niepotrzebne skreślić – gangsterów, Johnny otworzył bagażnik i przedstawił swój plan. Prawdopodobnie zerżnął go z jakiegoś filmu klasy B w nocnym kinie; nieważne. Jak na pierwszy dzień, to i tak nieźle. Wątpiła, żeby ktokolwiek z nich mógł wpaść na coś lepszego.
Wszystko to razem trochę dawało jej się we znaki; temperatura, wczorajsza wóda,
hits from the bong, fajki z tekturowym filtrem, jazda cadillakiem z Ruskiem przyzwyczajonym do ręcznej skrzyni biegów raz po raz jakby szarpiącym sprzęgło… Przed wejściem do galerii zniknęła jeszcze w kiblu; obejrzała blade spojówki i dziąsła w lustrze, przepłukała usta zimną wodą i chyba mogła działać dalej. Acha, jeszcze tylko zdjęcie z ręki w lustrze… Jazda.
W całej galerii nie było NIC ciekawego. Sterta starych papierów, zwleczone ze Starego Świata świecidełka, banda nabzdyczonych strażników i udające zachwyt pancie. Nawet całe to jajo…
Who cares? Prawdopodobnie deska klozetowa J.Lo jest wybijana większą liczbą kamieni. Wiele hałasu o nic, zresztą, ktoś kto pożądał tego staroświeckiego cacka też pewnie nie przeinwestował, wynajmując Johnnego. Nagle, stojąc przed gablotą z jajem, Angie uderzyła ta sprawa: ani razu nie gadali jeszcze o pieniądzach. Całe to przewożenie, pieprzenie, imprezowanie, odświeżanie znajomości i ani jednego słowa o forsie - cóż,
czeka nas rekonesans, a później warunki.
Gapiła się jeszcze chwilę tępo w swoje odbicie w szybie gabloty i wtedy do akcji wkroczyła Sue. Dziewczyna zupełnie nie pękała, urządzając swoje przedstawienie, chociaż Angie widziała, że sama byłaby bardziej brawurowa w tej roli. Może Johnny miał rację, jej show zakończyłby się najpewniej szybkim wykopaniem na bruk, za to dzięki Sue mieli z Krainem trochę czasu, by ogarnąć sytuację. Już wcześniej, idąc z innymi zwiedzającymi nie zwracała uwagi na eksponaty, a głównie na sale, kierunki i obstawę. Widziała parę filmów i wzięła ze sobą ołówek i notatnik – udając studentkę sztuki podchodziła do eksponatów szkicując coś. Architektura wnętrz – drzwi, kamery, pomieszczenia – zupełnie niewinne... Gdy przedstawienie zostało zakończone, miała na czysto gotowe coś w rodzaju planu, domniemane rozmieszczenia sal, kawiarnia i księgarnia
Much Ado…, kible. W rogach kamery, kierunek zwiedzania strzałkami, wejście, wyjście, bramki. Sala z jajem w środku, z kwadratem. Przestrzeń która została i boczne wejście do budynku? Prawdopodobnie tylko dla personelu.
Zdolniacha.
Kiedy wyszła z galerii, nie było nikogo. Nikogo. Bufon Krain wystrzelił jak zły i tyle go widziała, Sue gdzieś zniknęła, faceci to samo. Johnny nie powiedział, co dalej… Nie ma to jak dobra komunikacja. Poczuła, że zjadłaby sajgonki.