Gdy wyruszyli, Hasvid nie starał się wysforować na przód grupy ani pozostawać gdzieś z tyłu. Uznał, że poruszanie się w środku grupy zapewnia największe bezpieczeństwo. Gdyby doszło do ostrzału to w tym miejscu byłaby najmniejsza szansa na oberwanie elfią strzałą.
Jednak ani strzał ani tym bardziej elfów nie napotkali. Właściwie to poza chłopami nie napotkali nikogo. Hasvid przyglądał się zagrodom i polom uprawnym, które mijali. Przypomniały mu się czasy gdy był mały. Też urodził się i wychował w małej wiosce, tyle że rybackiej, położonej na wybrzeżu Czarnomorza. Gdy miał koło dziesięciu lat, rodzice wysłali go do szkoły przyklasztornej, z której uciekł po krótkim czasie. Jakże dawno to było. Ile się zmieniło w jego życiu. Był rozbójnikiem, ale jego bandę wycieli niemalże w pień stróże prawa i porządku. Był włamywaczem, wraz z innymi młodzieńcami obrabiał domy bogatych kupców. Do czasu aż jego szajka nie została wyłapana przez straż. Jeździł z karawanami po Zachodnim Szlaku, ale to zajęcie skończyło się w chwili, gdy ochraniana przez niego i jego kompanów karawana została napadnięta i wycięta przez elfy. Za każdym razem wychodził cało z opresji. Jego towarzysze nie mieli nigdy tyle szczęścia... Ciekawe jak będzie tym razem - zastanawiał się, kołysząc się w kulbace. Pogoda i nuda powodowały, że niemal zasypiał.
- Coś ciekawego na szlaku? Poza bandą wieśniaków? - z przyjemnego letargu wyrwało go pytanie maga, skierowane do zwiadowczyni. Zoi siedziała na koniu w cieniu rozłożystej jabłonki i jadła jabłko.
- Nic a nic - odparła Theodorowi i zrelacjonowała swoje niezbyt ciekawe spostrzeżenia. Potem ruszyli dalej, przez sielski krajobraz, w stronę niewysokich wzgórz widniejących w oddali.
Sielankę przerwały odgłosy kłótni i krzyki oraz śmiech, dobiegające zza wzgórza. Nikogo nie było widać. Zoi i niektórzy z towarzyszy wysforowali się do przodu aby zobaczyć kto zacz. Hasvid natomiast zatrzymał konia. Zsiadł i z pleców ściągnął kuszę. Z kołczanu przy pasie wyciągnął bełt i założył go na cięciwę.
- Jedźcie. Jedźcie - uśmiechnął się i powiedział niezbyt głośno. - A ja tu sobie poczekam na rozwój wypadków, a jakby coś to krzyczcie. Wtedy przyjdę z pomocą.
-To niezbyt mądre z Waszej strony, że tak otwarcie jedziecie na spotkanie. Któż wie co się tam dzieje - dodał całkiem cicho, tak że usłyszeli go tylko ci , którzy stali obok. |