Karanic podróżując przed drużyną od czasu do czasu pojawiał się w ich polu widzenia tak by wiedzieli iż nic złego się nie dzieje. Zdarzało się jednak też iż znikał na jakiś czas tylko po to by niespodziewanie pojawić się za którymś z pagórków przegradzających ich drogę.
Jak się domyślał ogniska które napotkał były śladem po grupach najemnych jak na razie nie stanowiących dla nic zagrożenia, a wioski które mijali były dowodem na to iż tutaj jeszcze elfy się nie pojawiły.
- Zapewne niedługo i tutaj elfy zrobią porządek - zauważył w myślach nie spotykając przez dłuższy czas żadnego lotnego patrolu - no chyba, że miały ich odstraszyć niezorganizowane grupy miejskich zawadiaków traktujących wyprawę jako kolejną okazję do zabawy.
Wioski przestawiały obraz nędzy i rozpaczy i nic nie wskazywało na to iż mogły stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla ich wyprawy.
Kiedy zbliżali się do kolejnej wioski Karanic ponownie zniknął z pola widzenia drużyny pojawiając się dopiero kiedy drużyna zbliżała się do czekającej na nich tropicielki. - Coś ciekawego na szlaku? Poza bandą wieśniaków? - Zapytał mag
-- Nic a, nic. - Odpowiedziała tropicielka
Jak na razie wszystko odbywało się zgodnie z planem i nie zakłócało ich wyprawy. - Cholerna diablica! Żmija dziabnęła mnie w ucho!
Na to odpowiedział drugi głos. - To oderwij jej oba!
Wtem cała drużyna usłyszała salwę gromkiego śmiechu.
Karanic widząc, że tropicielka i mag ruszyli w kierunku głosów, sam objechał dookoła mniemane osoby które znajdowały się ze wzgórzem tak aby wyjechać z innej strony niż towarzysze i tak aby nie pokazywać się na razie komuś kto za tym wzgórzem się znajduje.
__________________ Dziewięć kroków przed siebie obrót i strzał nie najlepszy moment na błąd matematyczny. |