Silnik odpalił. Ant uśmiechnął się szeroko, po czym syknął z bólu. Już jego ciężki but miał spaść z przyjemnym oporem na pedał, gdy usłyszał strzał.
Bang bang.
Obrócił się i wyjrzał zza krat. Scorpion pojawił się z nikąd i stał obok szychy. Trzymał uniesioną spluwę, chyba Deagla, z którego unosił się dym. U jego stóp leżał martwy plemieniec, którego mózg rozpryskał się na metr, w tym i na świetnie sprasowany garnitur Wolfa. O ironio...
Z tyłu stała ta zajebista laska, która towarzyszyła Meksowi. Jeansy kierowcy wybrzuszyły z przodu. Wyobraził sobie ją nago, związaną, bezsilną i uległą pod ciężarem jego ciała. Poruchałbym trochę po takiej akcji, ale raczej nie mam szans u takiej cizi. Pewnie obejmuje jakieś ważne stanowisko i trzymała się z prostackim hegemończykiem tylko po to, żeby mieć silnego i spoconego mężczyznę jako mięso armatnie.
Dwóch garniturów podbiegło do ciała plemieńca i szybko odciągnęli truchło. Komu w drogę, temu... Wolf obrócił się, nagle ich wzrok spotkał się.
Nawet zza krat Ant poczuł się jakby ktoś wystrzelił mu zatrutą lotkę wprost w brzuch.
- Ty, chłopcze.. byłeś tutaj, przed nami. Czy Ci, którzy tutaj leżą to wszyscy? Czy ktoś jeszcze przeżył? Kto nimi dowodził?
Kurwa...spierdalaj fiucie. Nie widzisz, że się tu wykrwawiam? I czemu do chuja wafla zwracasz się do mnie "chłopcze" kutasie? Ja pierdolę!
- Wydaje mi się sir- krzyknął kierowca - że załatwiliście wszystkich, chociaż nie widziałem żebyście dorwali dowódcę. Ich szefem był taki kurwik ze ślepiami pomalowanymi na czarno. Przed waszym przybyciem założył miedzianą maskę w celu odprawienia nademną jakiegoś idiotycznego rytuału. Osobiście, byłbym trochę zawiedzony gdyby przeżył. Ale wierzę w to, że doborowym wspaniałym rycerzom Schulz'a nie umknął nawet jeden, marny szczylek. Cóż to by było za niedopatrzenie! |