Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2009, 19:53   #16
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wtorek, 25 październik 2016. 9:45 czasu lokalnego.

**Widzieliście to?! To wyglądało jak jakiś makabryczny horror! Zagazowali tych biednych ludzi w samolocie?! Wyglądali jak kompletnie naćpani psychopaci! Na razie nie mamy żadnych konkretnych informacji, ale przekażemy je natychmiast po zdobyciu! Everett wciąż zakorkowane, a teraz wkrada się też panika, uważajcie! O wypadek nie trudno. Chwila muzyki na ochłonięcie i zaraz wracamy.**


Panika narastała każdą chwilą, z każdym przepchniętym człowiekiem, z każdym kobiecym krzykiem i każdym krokiem tych dziwacznie zachowujących się ludzi z samolotu. Chciałoby się powiedzieć, że szczęściem w nieszczęściu było to, że środek, który musiano im podać, lub który dostał się do ich organizmów, zablokował najwyraźniej ich stawy, bowiem poruszali się jak niepełnosprawni lub ciężko chorzy, powolnie krocząc ku ogarniętemu szaleństwem tłumowi. Dzięki temu reporter, gnany zawodową chęcią zdobycia najlepszych materiałów, zdołał dotrzeć prawie na samą płytę, gdzie leżało już kilka trupów. Jakiś człowiek właśnie wgryzał się w innego, wyrywając z mlaśnięciem kawał mięcha z jego szyi. Krew bryzgała na wszystkie strony i nie ominęła również White'a, który w tej chwili nieszczególnie się na tym skupiał. Dostrzegł sensację, dostrzegł swoją szansę i ruszył dalej. Przyłożył cyfrówkę do oka i pstryknął zdjęcie. W tej samej chwili, gdy krew jakiegoś nieszczęśnika ochlapała mu część obiektywu. To będzie oryginalne zdjęcie, na pewno. Chociaż gdyby nie niezrównoważony do końca detektyw, nikt by go nigdy nie zobaczył.

Thomson najpierw zaczął strzelać, a dopiero zastanawiać się, dlaczego to robi. Czy nie za to przypadkiem został sprowadzony do roboty za biurkiem? Mało było chyba w nim prawdziwego policjanta z powołania, bowiem po wystrzeleniu kilku pocisków, złapał reportera za fraki i pociągnął za sobą, oddalając się od tego wszystkiego. Nie wszystkim się to udało. Nieliczni policjanci raczej starali się tylko osłaniać uciekających, a i oni szybko zaczęli strzelać, po pierwszych nakazach zatrzymania się. I tak jak szybko zaczęli, tak szybko skończyli. Zapasowej amunicji zwykły mundurowy to nie nosił za wiele, jeśli w ogóle. W końcu uciekli za tłumem, pozostawiając tych, którym się nie udało, w tym kilka stratowanych i nieprzytomnych osób. Tylko jeden próbował być bohaterem, wskakując w ciżbę "zarażonych", by uwolnić jakąś małą dziewczynkę. Już stamtąd nie wyszedł, a innych chętnych nie było. Tłum ludzi zalał parking samochodów, niektórzy z nich pewnie pobili swoje sprinterskie rekordy wszech czasów. A tu czekało na nich kolejne piekło, tym razem komunikacyjne. Tam gdzie mogło się zmieścić dwa tysiące ludzi, nie mogło się zmieścić nawet stu samochodów. A tych było znacznie więcej.

Szpital zamarł w tej samej chwili, w której niedoszły kłusownik zastygł na posadzce w nieco groteskowej pozie. Dym z lufy rozwiewał się już, ale ludzie nie poruszali się jeszcze przez dłuższą chwilę, w milczeniu obserwując to wszystko. Jakieś dziecko rozpłakało się nagle i wespół z Timem przerwało ten impas, w którym dało się dosłownie wyczuć, że stało się coś złego. I to niekoniecznie musiało być powaleniem tego człowieka. Lekarka bowiem nie odzyskała kolorów, a jej dłonie zaczęły trząść się gwałtownie, gdy podeszła do trupa i przykucnęła, przyglądając się mu. Założyła rękawiczki, lekko dotykając bladej skóry.
Matki zakrywały dzieciom oczy, wyprowadzając je z sali. Zdecydowana większość osób miała skórę prawie tak samo bladą jak ten trup. Tylko dziadek ponownie podjął swój powolny marsz do wyjścia, tak jakby nic wielkiego się tu nie wydarzyło. Pojawili się inni lekarze, odprowadzając ugryzionego sanitariusza. MacGregora otoczyły przerażone lub wściekłe głosy, wiele z nich zadawało to samo pytanie. Co właściwie się tu wydarzyło?

Wreszcie ktoś zwrócił się bezpośrednio do samego Clinta. I była to ta sama kobieta, która badała trupa, a teraz stała przed nim, blada, ale wciąż atrakcyjna.
-Dziękuję za pomoc. Proszę mi zostawić swój telefon, zresztą - to mój. - podała mu wizytówkę - Obawiam się, że nie możemy teraz liczyć na szybką pomoc policji, a ten tutaj mógł być zarażony czymś poważnym. Najlepiej niech pan pojedzie do domu. Nie miał pan wyjścia.
Uśmiechnęła się do niego, ale słabo, bez przekonania. Ta kobieta wciąż była przerażona, ale nie przestawała działać. Sanitariusze już wywozili zwłoki, a ona zwróciła się do wszystkich zebranych.
-Przepraszamy państwa, ale osobnik ten mógł być zarażony czymś bardzo poważnym. Nie przenosi się to powietrzem, więc nie ma powodów do obaw, ale proszę o opuszczenie tego pomieszczenia, musimy wyczyścić to miejsce, a nie chcemy, by ktoś przypadkiem ucierpiał. Bardzo proszę, wszyscy zostaną dziś na pewno przyjęci.
Ludzie niechętnie zaczęli się zbierać. Jacyś inni lekarze pilnowali by nie zbliżyli się za bardzo do miejsca zdarzenia, kobieta najwyraźniej miała pewien posłuch i wiedziała na tyle dużo, by nikt nie dyskutował, chociaż nie wydawała się być nikim w rodzaju dyrektora. Sama Helena podeszła do staruszka, pomagając mu w przemieszczaniu się. Nie było za bardzo wyjścia, należało się zbierać. Ten dzień zaczynał być na prawdę zwariowany. W tym negatywnym sensie.

Droga przez miasto, nawet w kierunku innym od tego, w którym cały czas utrzymywały się potężne korki, zdecydowanie nie należała do przyjemności. Dodatkowy stres związany z wydarzeniami pchał do przodu trochę za szybko, niż powinien. Ale chociaż policyjne kontrole zniknęły w wielu miejscach, gdy gliniarze dostali nowe, zdecydowanie poważniejsze zadanie. Cokolwiek tu robili, nie miało najwyraźniej większego znaczenia od tego, co wydarzyło się na lotnisku. Wiedzieli już o tym niemal wszyscy - nadawało radio zwykłe, skrzeczało też CB-Radio, gdzie podekscytowani kierowcy zdawali sobie relacje. A co człowiek, to inna opinia, toteż toczyło się to od zwykłych ćpunów aż po straszliwe mutanty rodem z komiksu.

Liberty prowadziła coraz spokojniej, również oddech powoli wracał do normy, zwłaszcza, gdy wyjechała już na dojazdówkę do lotniska. Pozostało jednak drżenie rąk i bladość cery. I wcale nie chodziło tu o uszkodzenia Hummera, które same w sobie nie były za duże, ale swoje kosztować będą. Nathan był jeszcze bardziej rozdygotany i dopiero kilka minut później opanował się na tyle, by wyciągnąć komórkę i wybrać odpowiedni numer.
-Mamo? Widziałaś wiadomości?
-Tak, to prawda.
-Nic nam nie jest, tylko samochód trochę poobijany. Jedziemy do cioci, odezwę się potem.

Odłożył telefon i popatrzył na Montrose. Wzrok odzyskał już dawną przejrzystość, a chłopak usilnie się nad czymś zastanawiał.
-Ciekawe co się stało w tym samolocie. Może to atak terrorystyczny? Słyszałem, że produkują takie mutageny, gotowi uderzyć w Amerykę!
Zatrząsł się, przypominając sobie najwyraźniej wydarzenia z lotniska. Czerwony Hummer wyjechał na przedmieścia Everett.

Thomson i White nie rozmawiali. Detektyw szybko zwinął z dachu koguta, nie chcąc zwracać na siebie zbytniej uwagi. Reporter przeglądał na małym ekraniku aparatu zrobione przez siebie zdjęcia. Słychać było tylko warkot silnika i radio, nastawione na policyjną częstotliwość.
**Do wszystkich jednostek! Z polecenia komendanta okręgu Everett: porzucić dotychczasowe czynności. Radiowozy centralnego i południowego okręgu mają udać na lotnisko. Sytuacja krytyczna, dozwolone użycie broni. Pozostałe zgłosić się do swoich komisariatów. Powtarzam...**
Nie brzmiało to dobrze. Sam Thomson jednak nie łamał żadnych nakazów, jego samochód do radiowozów nie należał. Widział mijające ich wozy na sygnałach. Jechały też karetki, chociaż mniej licznie. A detektyw kurczowo trzymał się czerwonego punktu przed nim, jakby Hummer był ratunkiem na obecne wydarzenia. Powoli wyjeżdżali z miasta.

Oba wozy zatrzymały się na podjeździe domu Montrose - ładnego, piętrowego dworku, umieszczonego w małym lasku, tuż za miastem. W okolicy niewiele było innych budynków, a jeśli nie liczyć by ciężkich chmur, z których właśnie zaczynał padać niewielki deszczyk oraz coraz bardziej utrudniającej widoczność mgły, miejsce byłoby bardzo przyjemne. Można było tu przeczekać kłopoty, bowiem Thomson najwyraźniej nie miał innych planów. No, może jeszcze zaliczało się do nich pilnowanie Alexandra.

Clint jechał tą samą drogą, widząc przed sobą oba samochody, ale nie zawracając sobie nimi głowy. W tej bowiem kłębiły się chmary nieprzyjemnych myśli, poczynając od tej, że znowu zabił człowieka. Zapomniał już jakie to uczucie, chociaż to nie była wojna. Z Timem rozmawiał tylko chwilę, zresztą chłopak nie naciskał. Swoje rozumiał, w końcu nie był głupim szczeniakiem. A wszystko zaczęło się od zwykłej chęci pomocy. Ciekawe co sprowadził do szpitala, jeśli tak wystraszył lekarkę.
CB radio w końcu ściszył, nie mogąc znieść podekscytowania kierowców. Zresztą był już na wąskiej drodze, prowadzącej wprost do jego domu. Wtedy też dostrzegł dwa samochody zatrzymujące się pod domem Liberty Montrose, raczej sympatycznej, chociaż prawie mu nieznanej, najbliższej sąsiadki. Kobieta często wyjeżdżała do jakiś egzotycznych krajów, a nawet jeśli była, to widywali się rzadko. Teraz dojrzał, że jej Hummer był pobijany, a sama kobieta blada, gdy wysiadała z terenówki. Za nią stanął zwyczajny Ford, tyle, że z wyłączonym kogutem na dachu. I również miał kilka wgnieceń w karoserii, przy czym tu ciężko było zgadywać, czy pochodzą z dziś. Zatrzymał się, zaciekawiony, pozdrawiając kobietę skinieniem głowy.
 
Sekal jest offline