Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2009, 10:16   #29
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Hove Beach godzina 16:17

Każdy z grupy miał do załatwienia dość absorbujące sprawy, więc trochę to trwało zanim wszyscy z nich znaleźli się u Mamadou. Wszyscy, oprócz znudzonej i zapomnianej przez reszty grupy Sue na która natknął się Johnny chcąc odstawić Cadilaka na Hove Beach. Widać Mark i Angie przepadli gdzieś bez śladu zostawiając ją za sobą. Johnny sprawiał wrażenie, że cieszył się z odstawionej przez nią komedii w galerii, jednak na wszystkie zadania przez nią pytania odpowiadał wymijająco. To dodatkowo złościło i tak rozdrażnioną już dziewczynę.
On był jednak nieobecny duchem. Kolejną zagadką było to, że jego wygląd nagle znacząco się poprawił. Tym razem był jednak ubrany zupełnie inaczej. Biała elegancka koszula i czarne dżinsy sprawiały, że mógł wyglądać na króla dyskotek. W dodatku wyglądało na to, że zgolił swój lekki zarost. Młody, przyzwoicie zbudowany mógł podobać się niektórym dziewczynom lubujących się w złych chłopcach. Nie każdy jednak przepadał za cwaniakami z ogoloną głową nieważne ile posiadają w sobie uroku. Przygryzał wargę jedną ręką prowadząc Cadilaca drugą paląc papierosa, bez którego widocznie nie mógł się obejść.
Kiedy dotarli tam widok był dość nietypowy. Frank siedział na kanapie z prowizorycznym zakrwawionym opatrunkiem, najprawdopodobniej będącym dziełem Mamadou. Wyglądało na to, że Mark miał spotkanie z butelką wódki. W najlepszej kondycji zdawał się być Siergiej, który przywitał ich dość zagadkowym uśmiechem.



-Widzę, że ominęło nas after party.

Mamadou wstał z fotela i chwycił go za rękaw wyprowadzając stanowczo do kuchni. Najwyraźniej nie miał zamiaru żartować. Krzyki z kuchni docierały do reszty nie pozostawiając u reszty cienia wątpliwości, że ich gospodarz nie cieszy się zbytnio z ich pobytu tutaj.

-Johnny… Co ty do cholery wyprawiasz człowieku he? Możesz mi powiedzieć, czemu jakiś biała paskudzi mi kanapę na czerwono? Obiecałeś, że nie będzie problemów bracie. Tylko bez problemów powiedziałem, a ty tak mi się odpłacasz?

-Mamadou zamknij się kurwa na sekundę ok.? Wyniesiemy się stąd niedługo daj nam maks 2 dni i nie będziesz musiał mnie więcej oglądać, stoi?

-Jebać to człowieku, macie się wynieść do jutra.

Angie weszła do mieszkania jako ostatnia z grupy, trochę zeszła jej wizyta w rodzinnych stronach. Akurat usłyszała końcówki z głośnej wymiany zdań. Wchodząc przez drzwi prawie wpadła na wychodzącego z kuchni Mamadou.

-Sory kurczaczku nie jesteś w typie Mamadou.

Już chciała odpowiedzieć co myśli o zdaniu Senegalczyka, kiedy zobaczyła zanim głowę Johnnego dającego jej znak żeby odpuściła. Diler najwyraźniej nie miał nastroju, wchodząc do salonu nie trudno było zgadnąć dlaczego. Gęstą atmosferę od razu wyczuwało się w powietrzu. W dodatku wszędzie walały się torebki z marihuaną. Diler zignorował obecność innych i zajął się ich zbieraniem.

-Wszyscy już są jak rozumiem. Siergiej, Frank jak sprawa mundurów?

-Mamy wszystko, co potrzeba Johnny… A to – wskazał na ranę mężczyzny siedzącego na kanapie - mały wypadek przy pracy prawda Frank?

Mężczyzna spojrzał gniewnie na Rosjanina, nie zaprzeczył jednak jego słowom. Widocznie, między tymi dwoma stało się coś, o czym nie mieli zamiaru mówić reszcie.

-Hmm ok, Mark, Angie? Słyszałem, że Sue dała wam trochę czasu…

-Ta.. dobra robota, Sue. Johnny, szczerze? Nie mamy szans. Pewnie cię to zainteresuje, mam nawet coś w rodzaju mapy... To jest nie do obejścia.

-Pokaż to… Hmm no niezła robota mała.

Przyglądał się mapie przez chwilkę, po czym przekazał jej Sue, która wyrwała mu ją z rąk dużo silniej niż była taka potrzeba. Najwyraźniej wciąż miała mu za złe robienie z jej idiotki. Po chwili cała grupa wiedziała już jak wygląda uproszczony rozkład budynku.

-Ja nie mam niestety artystycznego drygu, ale zająłem się innymi sprawami. Oto panie i panowie przenośny laser, bez którego nie mamy szans wyciągnąć jajka. Gablota jest otoczona wzmacnianym szkłem, całe szczęście że stary znajomy był w mieście.

-Wow mogę użyć coś takiego po skoku?

Pytanie Rosjanina było tak nie na miejscu, że Mark po prostu wzruszył rękoma i mówił dalej.

-Dodatkowo całą podłogę pokrywają czujniki ruchu, zapewne włączone w nocy. Nie wiem, ale podejrzewam, że sama gablota może być także zabezpieczona alarmem. Więc tak, Angie zgadzam się że będzie ciężko to wszystko obejść.

-Szyb… Musimy użyć szybu, tylko, że takie miejsca są cholernie ciasne i potrzeba kogoś na tyle małego żeby się tam wcisnąć….

Przerwał przenosząc wzrok na swoją dawną dziewczynę. Po chwili, Angie poczuła też na sobie spojrzenia innych członków grupy.

-Ech… Po prostu zajebiście.. – wymruczała pod nosem.

-No to jesteśmy prawie gotowi a czas goni. Prawie, bo będziemy potrzebowali jeszcze paru drobiazgów. Spoko zgarniemy je po drodze, więc radzę zabrać wszystko, co chcecie i wyjeżdżamy.

Po drodze do galerii zatrzymali się tylko raz w sklepie z narzędziami. Johnny bez żalu rozstał się z ostatnimi pieniędzmi kupując potrzebne artykuły. Dojechali pod galerię w momencie, kiedy dzień chylił się już ku końcowi. Wysiedli z samochodów i czekali na tym samym parkingu gdzie ostatnio. Wolny czas Johnny musiał wykorzystał żeby wprowadzić w szczegóły swojego planu.

-Frank i Siergiej podejdziecie pod boczne wejście, te dla pracowników. Pokażcie plakietki do kamery, trzymajcie głowy nisko a wszystko będzie w porządku Jak gdyby nigdy nic podbijecie karty pracy i wejdziecie w głąb galerii. Waszym głównym celem jest pomieszczenie monitorujące powinno tam być jakiś dwóch strażników. Wyłączcie kamery i upewnijcie się, że nie pozostaną żadne ślady, które mogą nas zidentyfikować. Powinno być jeszcze trzech-czterech strażników, nie licząc tych, którzy jak rozumiem nie pojawią się dziś w pracy. Prawdopodobnie nimi także trzeba będzie się zająć, najlepiej jednak jak wpuścicie najpierw nas. Sue i Mark pomogą wam. Postarajcie się być jak najciszej, ci goście niczego się nie spodziewają, ale przyparci do muru mogą sprawić kłopoty.

-Johnny, Sue zostaje przy samochodach i to nie podlega dyskusji. Potrzebujemy kogoś, kto będzie wypatrywać glin i kto zapewni szybki odwrót w razie potrzeby.

-Ale ja…

-Zaufaj mi skarbie, wiem, co robię.

Dziewczyna zapewne nie chciała być traktowana jak mała dziewczynka, ale coś w głosie Marka kazało jej się nie spierać. Widać Johnny także wyczuł, że spieranie się z nim w tej kwestii nie doprowadzi go daleko. Wyglądało na to, że mężczyzna po prostu troszczył się o nią. Niezręczną chwilę przerwał oczywiście Johnny.

-No dobra, faktycznie może lepiej żeby ktoś ogarniał to wszystko z zewnątrz. Ja i Angie wejdziemy z resztą do budynku, ale pójdziemy na dach schodami w części dla pracowników. Tam musi być bezpośredni dostęp do systemu wentylacyjnego.

-Okay Johnny a co z czujnikami i alarmem w gablocie z jajem?

-Czyżbyś we mnie zwątpił Frank?

Wyjął z kieszeni niewielkie urządzenie przypominające kształtem nowoczesny kalkulator. Pobawił się nim trochę w dłoniach i rzucił go Angie, która nie miała żadnych problemów żeby przechwycić go w locie.



-Po prostu przykładasz to urządzenia odpowiadającego za czujniki ruchu, powinno być gdzieś na ścianie, pewnie przy podłodze. Naciskasz ten klawisz i czekasz aż złapie połączenie potem ten i czekasz aż zdekoduje cały szyfr. Wpisujesz szyfr i wyłączasz czujniki. Wydaje się skomplikowane, ale nie powinno być takie trudne. Potem przyczepiasz to do gabloty i naciskasz ostatni. Powinien zagłuszyć każdy sygnał alarmowy w promieniu kilku metrów. Zanim spytacie… Nie, nie wziąłem tego ze sklepu z narzędziami. W torbie mam też kilka innych bardziej pospolitych drobiazgów, których użyjemy z Angie na dachu.

Taka technologia nie była czymś ogólnodostępnym tym bardziej dziwne było, że zwykły gangster z trzeciej ligi zdobył go od tak bez problemów. Widać nie tylko Mark miał ciekawych znajomych.

-No tak jeszcze walki-takie.

Podał po jednym każdemu z członków grupy, sprawdzając czy każde z nich działa.

Czekaliście aż ściemni się zupełnie w ustronnym miejscu mając na oku galerię. Wkrótce pojawili się zmiennicy strażników z dziennej zmiany a zaraz potem budynek opuściło kilku ich kolegów. Przyszedł czas na pierwszy etap planu.

---

Gdzieś w Broker

Jack modlił się w duchu o to żeby udało mu się zachować swoje nic nie warte życie. Ostatni raz, kolejny raz powtarzał sam sobie. Przysięgam, że ostatni raz zrobiłem coś niezgodnego z prawem Boże.
Minuty ciągnęły się w nieskończoność, najwidoczniej zbiry sprawdzały kolejne piętra bloku. Nie miał złudzeń, sprawdzą także dach. Rozejrzał się jeszcze raz. Nie było niczego, żadnych schodów, rynna była zbyt ryzykowna żeby się po niej opuścić z tej wysokości. Do sąsiedniego bloku nie ma szans doskoczyć.
Złapał się za głowę, co chwilę zerkając w stronę drzwi od dachu. Wydawało mu się pewnie, ale słyszał przybliżające się kroki. Jeżeli to rzeczywiście kroki to były jeszcze dość daleko, rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś broni. Jeśli uda mu się zaskoczyć i nie wejdzie ich więcej niż dwóch to miał szansę.
Lepsze to niż bezczynnie czekać na śmierć.
Nie było tu nic godnego uwagi poza przytwierdzonymi rurami, z których część już przerdzewiała. Sprawdzał jedną po drugiej, ale trzymały się twardo. W desperacji szarpał tą, która wydawała się w najgorszym stanie. Posiniał od wysiłku, ale poczuł jak metal ustępuje. Po chwili rura przełamała się pozostawiając sporej ilości kawałek w rękach Jacka. Nie można nazwać to było bronią, ale jak uderzy gościa od tyłu to może…

Nagle potężny kopniak otworzył drzwi, przez które władowało się trzech mięśniaków. Pierwszy z nich uśmiechnął się na jego widok wyjmując sprężynowy nóż z kieszeni.

-Spokojnie hombre chcemy tylko pogadać… Nic więcej…

Jack wiedział, że jeśli ktoś mówi właśnie takie zdanie to myśli zupełnie coś przeciwnego. Rura wyleciała mu z drżących rąk i podbiegł do gzymsu kończącego dach. Mężczyźni z krzykiem rzucili się w jego stronę, ale było już za późno. Blady ze strachu jechał w dół starą rynną, która już po kilku chwilach zaczęła odrywać się pod jego ciężarem. Mniej więcej w połowie rynna puściła a on zawisł w powietrzu kurczowo trzymając się kawałka rynny, który wydobywał z siebie protestujący dźwięk. Poczuł jak jego palce tracą przyczepność, zamknął oczy wyobrażając sobie, że leci jak ptak. Raz po raz modlił się w duchu o boską interwencję.
Nie poleciał jednak w górę, spadał w dół na spotkaniu swojego przeznaczenia To koniec, i nagle usłyszał własny krzyk nie tyle przerażenia, co bólu a po nim następny i jeszcze jeden. Kilkakrotnie uderzał w gałęzie drzewa, które spowalniały upadek kosztem kilku siniaków. Zwalił się w końcu na twardą ziemię wydając cichy odgłos bólu. Sądząc po bólu, złamał sobie kilka żeber.
W dodatku gdzieś w oddali usłyszał dźwięk syreny policyjnej.. Zabawne jak szybko zapominamy o przyrzeczeniach, które składaliśmy modląc się w potrzebie, Jack nie doznał nagłego nawrócenia, mimo że przed chwilą był uczestnikiem czegoś, co wielu mogłoby określić cudem w jego sytuacji. Mimo wszystko dostał od losu drugą szansę i tylko od niego zależało, co zamierza z nią zrobić.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 25-09-2009 o 10:35.
traveller jest offline