- Świetnie, mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś, kiedy ja robiłam z siebie idiotkę. Zmiana wyglądu była na pewno niezbędna – warknęła trzaskając drzwiami od strony pasażera.
Milczała cała drogę. Wściekła na Johnego, na siebie, na Garego, który wpakował ją w to gówno.
Wszystko było nie tak.
Weszła do mieszkania Mamadou szybkim krokiem nie zwracając uwagi na ludzi, którzy się tam znajdowali. Była wkurzona, bardzo. Musiał w końcu pozbyć się tej taniej kiecki, w której przeparadowała pół dnia. Rozglądała się przez chwilę po pokoju wyraźnie czegoś szukając. Po chwili podeszła do stolika zgarnęła kluczyki od Chevroleta, odwróciła się na pięcie i wyszła bez słowa.
Wróciła po kilku minutach ubrana w swoje ciuchy.
-Wszyscy już są jak rozumiem. Siergiej, Frank jak sprawa mundurów? – powiedział Johnny, gdy tylko pojawiła się w drzwiach.
- Oddaję – rzuciła w niego pomiętą sukienką, po czym usiadła na podłodze przy jednym z foteli.
-Mamy wszystko, co potrzeba Johnny… A to – wskazał na ranę mężczyzny siedzącego na kanapie
- mały wypadek przy pracy prawda Frank?
Dopiero teraz zauważył prowizoryczny opatrunek na ręce mężczyzny.
„Świetnie pozabijajmy się nawzajem na samym początku. Co ja tu do cholery jeszcze robię?!” -No to jesteśmy prawie gotowi a czas goni. Prawie, bo będziemy potrzebowali jeszcze paru drobiazgów. Spoko zgarniemy je po drodze, więc radzę zabrać wszystko, co chcecie i wyjeżdżamy.
Wychodząc z domu zgarnęła tylko szelki, jeden z pistoletów leżących wciąż w salonie murzyna i krótką, skórzana kurtkę.
- Jak udała się pogawędka z kolegą? – uśmiechnęła się zaczepnie do Marka mijając go w korytarzu.
– Po przywitaniu, jakie Ci zafundował myślałam, że będzie gorzej. ***
-Johnny, Sue zostaje przy samochodach i to nie podlega dyskusji. Potrzebujemy kogoś, kto będzie wypatrywać glin i kto zapewni szybki odwrót w razie potrzeby. -Ale ja… Zapomnij Krain, nie będziesz… -Zaufaj mi skarbie, wiem, co robię.
Nie zgadzała się z tym, nie chciała się jednak kłócić. Poza tym w jego głosie było coś przekonywującego. Spojrzała wyczekująco na Johnnego. W końcu to on był tu szefem i teoretycznie do niego powinno należeć ostatnie słowo. Miała nadzieję, że przynajmniej tym razem jej nie zawiedzie.
- No dobra, faktycznie może lepiej żeby ktoś ogarniał to wszystko z zewnątrz. Ja i Angie wejdziemy z resztą do budynku, ale pójdziemy na dach schodami w części dla pracowników. Tam musi być bezpośredni dostęp do systemu wentylacyjnego.
Nadzieje szybko okazały się złudne. Johnny bez mrugnięcia okiem zmienił swój plan. Po raz kolejny jego notowania w oczach Sue spadły. Za wszelka cenę starał się ją do siebie zrazić.
„Gdzie Ty masz jaja chłopie…?” - Świetnie kurwa! Zadowolony?! – warknęła do Marka. Miała ochotę mu przywalić.