Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2009, 13:14   #19
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Czuł się jak idiota, jadąc za tym cholernym czerwonym Hummerem. Wiedział jakie są jego obowiązki i co powinien teraz zrobić, ale i tak wlókł swóją starą, policyjną dupę za samochodem jakiejś kobity, którą znał z widzenia, a i to było naciągane. Może gdyby nie ten zasrany reporter, siedzący tuż obok, to zrobiłby co innego, ale teraz było za późno. Po co go ratował, do cholery? Ten szajbus jak gdyby nigdy nic przeglądał sobie teraz zdjęcia!

Policyjne radio nie wygrywało teraz optymistycznej melodii. Thomson wierzył, że wezwano wojsko i oddziały specjalne, ale i tak dolą gliniarza Everett było mierzenie się ze wszystkimi przeciwnościami losu. Dobre sobie. Banda jakiś zarażonych biedaków wyłażących z samolotu przeciwnością losu. Śmiałby się do rozpuku, gdyby nie chmara innych czynników sprawiających, że raczej miał ochotę kląć. Wsłuchał się w komunikaty, zwłaszcza te rozpaczliwe, gdy jakaś jednostka dotarła już do celu.
** Tu piętnastka, widzę obiekty! Boże święty, dorwali jakiegoś dzieciaka! **
Paf, paf. Trzeszczące w głośnikach odgłosy wystrzałów słabych policyjnych rewolwerów, służących głównie do postrachu niż robienia krzywdy. A potem krzyk, którego nie mógł znieść. Wyłączył radio. Powinien im pomóc, ale cenił swoje bezwartościowe życie. Zupełnie bezsensownie.

Gdy wyjeżdżali z miasta, nie wytrzymał i wyjął telefon, wybierając jeden z tych nielicznych numerów, co do których wiedział, że nie robi tego bezcelowo. Chwilę to trwało, ale w końcu usłyszał znajomy głos. Przełączył na głośnomówiący, by rozmowa nie przeszkadzała w prowadzeniu wozu.
-David! Myślałem, że jesteś tam na tym cholernym lotnisku!
-Byłem. Zwinąłem się, gdy wyszły te ćpuny. Normalnie jakbym oglądał Świt Żywych Trupów czy inny szajs!
-Wszystkie jednostki tam kierują, przed chwilą pojawiło się FBI. Wszyscy dookoła świrują! Nawet interesantów wywalają z komisariatu!
-Wiesz coś jeszcze? Tam padły trupy, dużo trupów. Wezwali wojsko?
-Nie widzę innego wyjścia! Najciekawsze, że chyba uaktywniła się Umbrella, widziałem jednego gościa od nich. Mówię ci, śmierdzi strasznie! Wracasz tutaj?
-Nie, jadę za miasto. Bill, ja rozwaliłem jego z tych... Oby to był ostatni! Mam tego świadka od Altmana ze sobą, ale nie wracam tam!
-Dobra dobra, szefa i tak nie ma. Włącz sobie radio lub telewizję, wszędzie mówią o jakiś niespotykanej fali agresji i przemocy! Na moje to stało się coś zajebiście dużego!
-Bill, na twoim miejscu spakował bym manatki i trzymał się jak najdalej od tego burdelu. Trzymaj się.
-Bez odbioru stary, odezwę się jak czegoś się dowiem.

Thomson zamilkł, rozłączając rozmowę. Umbrella? Te cholerne korporacje zawsze śmierdziały. Ale wolał nie zastanawiać się, co to wszystko mogło oznaczać. Spojrzał na reportera.
-Daleko mieszkasz? Bo coś czuję, że możesz szybko do siebie nie wrócić. Dali mi ciebie, więc bądź łaskaw i nie zwiewaj. I nie daj się zabić w pogoni za pierdolonymi zdjęciami.

Pokręcił zrezygnowany głową. Dojechali już najwyraźniej do celu, nieco innego niż się spodziewał. Domek za miastem? No dobra, ale wyglądało to minimum głupio. Co miał powiedzieć tej kobiecie? Odpiął pas i wyszedł z wozu, czekając spokojnie aż się zbliży. Pokazał odznakę, na wszelki wypadek.
-David Thomson, nie wiem czy pani pamięta. Ciężki dzień.
Ostatnie stwierdzenie było idiotyczne, ale trudno, już padło. Zdecydowanie łatwiej było strzelać, niż gadać.
-Proszę wybaczyć to najście, ciężko mi nawet je uzasadnić.
Rozłożył bezradnie ręce.
-Powierzono mi świadka, pana White'a, za panią chyba pojechałem automatycznie, by bardziej oddalić się od tego... zdarzenia. Oficjalnie nie jestem mundurowym, a na komisariatach i tak mają już za wiele roboty.

Kobieta, która zupełnie nie takiej spodziwała się reakcji ze strony policjanta przez chwilę patrzyła na niego w oszołomieniu, szybko jednad doszła do siebie i powiedziała:
- Oczywiście nie ma ptoblemu. Zapraszam do siebie.
Potem dodała:
- Ma pan jakieś informacje na temat tego co właściwie sie wydarzyło? Próbowałam sie skontaktowac z szeryfem, ale nie odbiera telefonu.
Ruszyła w kierunku budynku, najwyraźniej oczekując, że mężczyźni udadzą się za nią.
-Dziękuję, ratuje mi pani głowę. Bo chyba po drodze ją straciłem.
Dogonił kobietę, kiwając na Alexandra. Miał nadzieję, że ten świr się ruszy.
-Nie wiem wiele, ponoć jest niezłe zamieszanie. Wszystkich kierują do lotniska. Mój znajomy ma dać mi znać, gdy będzie wiadomo coś więcej. Jeśli to nie problem, możemy skorzystać z łazienki? Zastrzeliłem jednego i on...
Liberty pokiwała głową:
- Oczywiście nie ma problemu - Wskazała na wychodzacego do nich z samochodu chłopaka - To mój siostrzeniec Nathan Fermick.
Nie było potrzeby na tłumaczenie skomplikowanych powiązań rodzinnych, więc nie wdawała się w szczegóły.
Otworzyła drzwi i zaprosiła wszystkich do środka:
- Toaleta jest tam - Wskazała mężczyśnie kierunek - Drugie drzwi na lewo.

Weszli do domu, który bardziej przypominał zabytkowy dworek, w którym ktoś sobie muzeum etnograficzne urządził. Ta kobieta chyba miała podobnego świra co White! Nie skomentował nic, kiwając jej głową. Hummera miała, to i telewizr się znajdzie. Najpierw jednak wszedł do łazienki, zdejmując kurtkę. Na szczęście odprysków było niewiele. Zanurzył twarz w zimnej wodzie. Przez chwilę nie myślał o tym, że to dopiero początek dnia. Łeb zabolał mocniej, przypominając o wczorajszej whiskey.
 
Widz jest offline