Łopoczące serce, nerwowy urwany oddech, pot oblepiający dłonie... Kryjówka nie dawał za grosz poczucia bezpieczeństwa. Wiedziała, że nie może długo tutaj zostać. I, co gorsza, zaczynała już oswajać się z myślą, że jednak się nie obudzi. Cokolwiek miało tutaj miejsce, ona tkwi tym naprawdę. Ale co robić? Jak odnaleźć się w tym szaleństwie? Odpowiedzi na to pytanie nadal nie znajdywała.
Ewa dostrzegła wreszcie ruch po przeciwnej stronie ulicy. Z klatki schodowej wyłoniły się, niczym duchy, dwie posępne postacie. Nieznajomy, który groził, że porozwala im łby plus jego nadbagaż w postaci nieprzytomnego mężczyzny. Dziewczyna czekała jeszcze chwilę w ukryciu, aż do tamtej dwójki dołączy Władysław. Ale starszy pan się nie pojawił. Co mogło mu się przydarzyć? Czyżby nieprzyjemny typ z gazrurką spełnił swoją groźbę i jednak rozwalił mu czaszkę?
Na chwiejnych nogach wyszła zza sterty płyt żelbetowych nieporadnie stawiając kolejne kroki. Czuła się jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Przystanęła na moment i podniosła z ziemi deskę, z której jednego końca wystawały ostre zardzewiałe gwoździe.
- Gdzie jest Włądysław? Zrobiłeś mu krzywdę? - zatrzymała się w odległości kilku kroków od nieznajomych i nieznacznie uniosła prowizoryczną broń. Zupełnie nie wiedziała czego może się po tych dwóch spodziewać. Jeden robił co prawda wrażenie nieobecnego i ogólnie wycieńczonego, ale to mogły być tylko pozory. Ewka nauczyła się nie ufać swoim oczom i zawsze mieć się na baczności. Oblizała wysuszone wargi i powtórzyła pytanie raz jeszcze.
- Co ty mu zrobiłeś? - chciała krzyknąć, lecz z jej gardła wydobył się jedynie chrobotliwy szept.