Nie podobało jej się to. Nie podobał jej się lilend, nie podobała jej się ta kobieta. I nie podobała się jej decyzja. Leczyć
Phaere. Po co? Jest drowką. Jeśli jest silna, przeżyje. Jeśli zginie, widać była za słaba. Czyż to nie jest jej filozofia? Czyż nie tak postępują drowy?
Lolth musi być dumna z
Phaere zdanej na łaskę powierzchniowców.
Nie podobały jej się słowa
Anzelma...Czyżby ten kapłan zamierzał puścić ją przodem? Zrobić z niej królika doświadczalnego?
Oczy
Liliel zwęziły się w wąskie szparki bijące nienawiścią, choć głos wręcz ociekał słodyczą, gdy mówiła.
- Oczywiście zrobiłbyś wszystko, by nie stała mi się krzywda, prawda? Wiesz jak okropny jest gniew zranionej kobiety.
Decyzja o powrocie do obozu została podjęta bez pytania
Liliel o zdanie, co bynajmniej nie poprawiło humoru „tei'nerskiej tancerce”. Szła obok
Anzelma tak by kapłan zawsze był pomiędzy nią a
Latienem i
Fosth'ką.
Szła spokojnie, aż ich drogę przecięło kolejne pobojowisko pełne kości tei'ner, zwierzęcych i nieludzkich.
Wypolerowane przez czas i żywioły, nagie czaszki martwych od wieku istot zdawały się ze stoickim spokojem przyglądać wędrowcom. A
Liliel...
Liliel zaczęła tańczyć i wirować pomiędzy szczątkami, mając zamknięte oczy i krzycząc przeraźliwe głośno. –
To było tutaj, to było tutaj w szarej mgle. Potężne lilendy i dzielny lud tei’ner spotkali się w zażartym boju, w krwawym boju z demonami z Othłani. Pazury przeciw mieczom, łuki przeciw kłom, szpony przeciw włóczniom, magia przeciw magii. Ginęły demony, ginęły i lilendy...krew mieszała się, krew poiła ziemię, krew zatruwała życie. Oszukane demony i oszukany lud tei’ner. Ginęli dla potęgi thana. Ślepy miecz ludu tei’ner...myśleli, że walczą z thanem. A tak naprawdę pomagali jego planom. Spętane demony...zmuszone do służby, wykorzystane. Niewolnicy thana przeznaczeni na ofiarę. I Liliel tu była...tak...i Liliel tu tańczyła, taniec śmierci. A w każdej z dłoni trzymała miecz, a każdy jej ruch znaczyły szlaki posoki demonów. A potem nadleciały succuby, dużo succubów. Zatruły myśli, spętały serca, lilendy i tei’ner rzucili się na siebie nawzajem...zabijali i Liliel zabijała. Oszukana Liliel...a potem spętane myśli, spętane ciało...i ból, dużo bólu...hańba i udręka...i samotność...tak... długa samotność. Liliel zatrzymała się, otworzyła oczy i spoglądając na pobojowisko rzekła cicho.-
Liliel nie pamięta już tańca mieczy. Jej oręż jest strzaskany.
Demon wbrew oczekiwaniom
Anzelma bynajmniej nie schował się nigdzie, cały czas warując przy drowach. Beczułkowaty korpus, paskudna gęba, olbrzymie łapy zakończone pazurami i małe skrzydła...jakby parodia skrzydeł lilendów.
Na widok
Latiena ryknął z wściekłością w głosie, lecz
Liliel podbiegła do niego i objęła kark bestii swymi ramionami szepcząc. –
Już dobrze...dobrze. Ciiii...Liliel się wszystkim zajmie.
Odwróciła się do nowo przybyłych i rzekła.-
Xerrtixellsen jest mój. Kiedyś był thana, ale teraz należy do mnie i zrobi wszystko o mu powiem. Prawda pieszczoszku?
Demon łypiąc złowrogo na
Latiena i potwierdził słowa dziewczyny cichym piskiem. A
Liliel dodała.-
Byliśmy zamknięci bardzo długo, dopóki nas Anzelm nie wyswobodził. Tylko my dwoje...i Adam. Ale Adam zmarł. I został mi tylko Xerrtixellsen.
Spojrzała na drowy i na
Fosth'kę, po czym dodała.-
Biedna Phaere, przeceniła swe siły. Stanęła do boju, którego nie mogła wygrać. Ale chyba już zmądrzała, prawda?