Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2009, 23:32   #409
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
sob. 13.X.2007, centrum handlowe, Brooklyn, zaplecze 12 : 10

Śrutówka nie była celną bronią i nie musiała być. W wąskim korytarzu mały nosfer nie miał gdzie uciekać. Śrut trafił go w głowę, tułów dziurawiąc przy okazji brzuch. Nowoczesne czasy pozwalały znacznie rozszerzyć asortyment środków do niszczenia wampirów.
Martwy stwór „spalił” ciało stając się kupą nieumarłych poczerniałych kości o bojowych zamiarach, ale i na ten problem Yue miała rozwiązanie w postaci flary wpakowanej w gębę nieumarlaka. Ogień i światło zrobiły swoje. Problem jednak w tym, że szef mógłby się okazać o wiele trudniejszy do upolowania.
Tym jednak na razie zajmowała się Amy.
Chude rączki policjantki wniknęły w ciało bossa wampirów, wywołując grymas jego zdziwienia. Amy dotąd miała rzadko okazję do przenikania przez żywy organizm. W zasadzie był to pierwszy raz i...raczej ostatni, jeśli panna Walter miałaby decydować. Czuła tą obmierzłą śliskość na skórze. Ohydne uczucie, które nie towarzyszyło przenikaniu przez obiekty nieożywione. Jeszcze gorszym odczucie, było chwycenie w dłonie serca wampira i ściśnięcie...Wymagało to siły i koncentracji i przezwyciężenia wstrętu. Zupełnie jakby ściskała wielką pulsującą dżdżownicę. Ale jej działania przynosiły efekty. Amy udało się u bossa nosferatu wywołać zatrzymanie pracy serca. Najpierw zaskoczenie, potem nerwowa walka organizmu o życie spowodowały iż wampir zamarł, dając Amy czas na ubicie.
Dzielna policjantka zapomniała tylko o jednym...Nosferatu trzeba zabić dwa razy.
Szponiaste łapy wbiły się w ramiona Amy i pociągnęły ją w górę. Twarz bosa wampirów szybko gniła. Skóra odchodziła płatami, odsłaniając rozkładające się tkanki. Oczy wypłynęły a w oczodołach zaświeciły się czerwone światełka. Szef może i umarł, ale...strix którego więził w swym ciele, nie.
Trzymana na wyciągniętych ramionach Amy nie mogła dosięgnąć ciała wampira, szpony wbijały się jej głęboko w skórę, niczym małe sztylety. Dłonie Amy pokrywała krew i fragmenty tkanki bossa wampirów, ale strzyga nie przejmowała się tym. Była bowiem martwa i pozbawiona metabolizmu. Była też potężniejsza niż typowy potworek powstały ze sługusów nosferatu.
Czerwone światełka zaświeciły mocniej, gdy wychrypiał ziejąc w kierunku Amy trupim odorem.- Powinienem podziękować ci za uwolnienie, ale głód krwi jest mocny. I dlatego cię spożyję...robaczku.
Nie zauważył, albo co bardziej prawdopodobne zlekceważył obecność Yue. Strzyga była równie arogancka, co osoba z której powstała.

sob. 13.X.2007, baza U.S. Army w Appalachach 13: 10


O’Doom nie dał księdzu zbyt długiego czasu do namysłu. Ostra kanonada z dwulufowych potworów szybko zmusiła księdza do rzucenia się w kierunku najbliższej osłony.

Jakiegoś starego gruchota, Dawkins wynurzył się zza niego i rozejrzał się. Kapłan szarżował w jego kierunku jak rozszalały dzik, nie marnując amunicji na niepotrzebne strzały. Cóż... trzeba było wziąć pod uwagę, że ojciec Cornelius to weteran wojenny z Wietnamu. Dawkinsa czekała ciężka przeprawa, zwłaszcza, że broń palna. Była mu obca. Na razie jednak musiał powstrzymać pędzącą furię... Wymierzył nacisnął spust i zaczął strzelać. Ale O’Doom skoczył w bok unikając kul z farbą. Jak na starszego pana z brzuszkiem, miał niezły refleks.
Przetoczywszy się, starszy ksiądz posłał kolejne kulki w kierunku Dawkinsa, zmuszając młodego księdza do ukrycia się. A potem ruszył w kierunku swej ofiary...Dawkinsowi nie pozostało nic innego jak zwiać spod feralnego samochodu. Chris uciekał w kierunku kolejnej kryjówki czując na sobie oddech starego księdza (na szczęście nie dosłownie), kule z farba świstały mu nad głową, a tylko jedna trafiła go. A trafienie w pośladek świadczyło od tym że stary O’Doom nie starał się go trafić (pomijając trafienie w ów pośladek). Chris szczupakiem skoczył za worki z piaskiem, podczas gdy ojciec Cornelius przyczaił się przy wraku samochodu, pojedynczymi strzałami przyszpilając Dawkinsa do ziemi. Starszy pan z brzuszkiem...mimo tej aparycji, ojciec Cornelius był ludzką machiną bojową. Nic dziwnego że polował na demony za pomocą pistoletów. Obecny trening całkowicie pogrzebał resztki wizji księdza O’Dooma w roli zwykłego egzorcysty. Nie...prędzej papież pojedzie na pielgrzymkę do Rosji. Co gorsza O’Doom ruszał do ponownego natarcia na sanktuarium Dawkinsa, zmuszając młodego księdza do odparcia szturmu bądź ucieczki. Chris wybierał to drugie...rozpoczęła się mordercza zabawa w kotka i myszkę. Przy czym O’Doom był starym doświadczonym kocurem, a Dawkins biedną struchlałą myszką, którą stare kocisko bawiło się przed zjedzeniem. Chris musiał ciągle uciekać przed ostrzałem, wszelka próba kontrataku kończyła się bolesnym oberwaniem w tułów i marnowaniem amunicji.
Ucieczka pod ostrzałem od kryjówki do kryjówki...co gorsza stary ksiądz miał niespożyte pokłady energii i sporo doświadczenia. Chris nie miał okazji, by zastawić pułapkę. Cały czas uciekał z duszą na ramieniu, z szybko bijącym sercem i coraz bardziej charczącym oddechem. Oraz z O’Doomem na karku.Trudy wędrówki odbijały się teraz na kondycji Chrisa, trudy które nie były widoczne na starym przecież O’Doom. Czy ten człowiek nigdy się nie męczy?
Na szczęście, w przeciwieństwie do sił starego weterana, amunicja w jego paintbolowych wymiataczach miała swoje granice.
- Kurka flaczek...i poza zabawie.- skwitował ojciec Cornelius kiedy z jego armat nie wyleciały kulki. Dla Chrisa nadszedł czas odwetu.
Po wszystkim O’Doom zdjął hełm i wybuchł śmiechem.- Nieźle, nieźle...no cóż, gratuluję. Następnym razem spróbujemy pograć na serio. A teraz oddajemy sprzęt i wracamy do obozu. Lubisz łowić ryby? Ja nie...ale samo obijanie się nad brzegiem rzeki dobrze nam zrobi.
Ojciec Cornelius zarządził powrót od razu...Mimo, że Christopher Dawkins był dość, zmęczony. Ledwo stał na nogach.
O’Doom spojrzał na niego dodając.- Należy sprawdzić wytrzymałość swojego organizmu i stale ją zwiększać. Różne stwory łażą po świecie. I mało który daje fory...A propos potworów, jak ci idzie śledztwo w trzynastce. To ciekawy temat dla mnie. Chociaż ty możesz znać ciekawsze tematy, które cię nurtują.

sob. 13.X.2007, przedmieścia NY, dom Esme 19 : 00


Był już czas kolacji i drugi raz kolei Człowiek Pająk w domu Esme. Richard i Morti siedzieli blisko siebie ekscytujac się tym co się dzieje na ekranie. Wydawali się Esme tacy podobni. A może po prostu Richard bywał dziecinny? Nie...to nie to. Jej kochany mąż po prostu uwielbiał spędzać chwile ze swym synem. Był dobrym mężem, ale w roli ojca sprawdzał się jeszcze lepiej.
Dzwonek do drzwi, Esme rzekła.- Ja otworzę.
Nie chciała przeszkadzać swoim dwóm skarbom. No i wolała odpocząć od człowieka pająka.
Film może i niezły, ale nie wtedy gdy się go ogląda dwa razy pod rząd.
Na dole na Esme czekała kobieta. Starsza pani w okularach, z lekkim uśmieszkiem na twarzy.

Na oko typ wścibskiej sąsiadki co to jednego dnia przynosi placek cytrynowy, drugiego dnia obgaduje sąsiadów podczas Bingo. Nieocenione wsparcie policji, ale utrapienie dla sąsiadów. Takie wiedzą wszystko o tym co się dzieje w okolicy, a co gorsza przekazują to każdej osobie, skłonnej ich wysłuchać.
- Przepraszam, że przeszkadzam o tak późnej porze, ale do mojego garażu wdarło się groźne zwierzę. A pani jest z policji.- zaczęła przemowę. Spoglądała na reakcję Esme dodając.- Bardzo duże zwierzę, chyba niedźwiedź, Dwa metry, owłosione. Wskazała palcem na zaparkowany wóz i szereg rys na nim.

-To właśnie jego robota...- rzekła z przekonaniem w głosie.- Porysował wóz tego dzieciaka Haroldsonów, zanim wdarł się do mego garażu.
Esme spojrzała na rysy, długie i głębokie. Do licha ! To mógłby być niedźwiedź. Tylko skąd się wziął niedźwiedź w centrum Nowego Yorku?!

sob. 13.X.2007, Rock Den 20:10


Na Rock Den położony blisko budynków nowojorskiego uniwerka zawsze można było liczyć.
Nie grały tu co prawda sławne zespoły, ale zawsze grały dobre. Dzisiaj występował „Kings of Leon „

Zespół rockowy założony przez trzech braci i ich kuzyna z Tennessee w USA. Grali składankę różnych stylów: od southern rocka, przez garage rock i hard rock do starego dobrego bluesa. Towarzystwo, składające się głównie z mniej lub bardziej podpitych studentów nie potrafiło do końca docenić talentu grupy. Ale przynajmniej zachowywali się w spokoju.
Vitorio i Chris próbowali rozmawiać, co przy głośnej muzyce nie wychodziło za dobrze. Tematy oscylowały głównie wokół, sportu muzyk i gwiazd filmowych. Przy tym hałasie ciężko bowiem było rozmawiać o poważniejszych temat. Do Rock Den przychodzono by posłuchać dobrej muzy. A nie by pogadać. Bystre oko Chrisa przebijając się przez półmrok klubu i oparu dymu papierosowego, zauważały trzech typowych karków w jeansowych kurtkach pokrytych naszywkami, napastujących młodą dziewuszkę, ubraną w podobnym stylu i z ostrym makijażem na twarzy. Z powodu hałasu Chris nie słyszał rozmowy jaka się toczyła. Odruchowo sprawdził broń...cóż...sprawdziłby, gdyby ją miał. Ale był po służbie i jedyne co miał to odznakę. Zaczęła się szarpanina pomiędzy jednym z 18-letnich mięśniaków, a dziewczyna. Chris wkroczył do akcji, słysząc za sobą głos Vitorio.- Chris daj spokój, nie pakuj się w kłopoty.
Nie posłuchał. W takich chwilach odzywała się nieco dziecinna cecha, chęć bycia bohaterem, rycerzem ratującym damy w potrzebie i dzieci w zagrożeniu.
Podszedł więc do trzech mięśniaków. Widać, że chłopy chodzą na siłownię. Byli mocno zbudowani, a jeden z nich wyższy od Chrisa o głowę. Nie wyglądali na studentów, raczej na członków jakiegoś gangu...Ale Chris nie rozpoznawała naszywek. Goście z poza miasta ?
- O co chodzi chłopcy? Nie widzicie, że dziewczyna nie jest zainteresowana żadnym z was.- rzekł Chris przyjaznym z pozoru głosem. Trzy karki zmierzyły de Lucę wzrokiem, wreszcie najwyższy, nie koniecznie najstarszy, z nich rzekł.- Spadówa dziadku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-10-2009 o 19:53.
abishai jest offline