Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-09-2009, 20:33   #401
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
sob. 13.X.2007, centrum handlowe, Brooklyn


To trzeba było przyznać hokusowi, że w ilości oglądniętych horrorów klasy B przebił zarówno Amy jak i jej współlokatorki. Forma mgły? I to czarnej? Był w centrum handlowym czy zaplutej Transylwanii czy jak to tam zwali ten wampirzy cyrk w nisko budżetowych filmach.
Jednak bardziej intrygującym było dlaczego czaruś przyjąwszy tak eteryczną i lotna formę nie umknął jakimś wentylatorem czy czymś takim i po co to zaciemnienie? Czyżby światełko i bycie efektem spalania podrzędnego cygara prawie z Kuby nie chciały radośnie współistnieć?
Więc czekał na radośnie zębiastych kolegów.
- No możemy pogwarzyć, choć u mnie w te klocki kiepściutko. Wiesz wpaść z kopa, rozsmarować na ścianie, pobrać próbkę, a potem w zaciszu gabinetu przy kawie i ciastku sprawdzić jaki procent fiołeczki był z grubsza ludzki to ja. Ale pertraktacje z terrorystami? Wiesz za każdym razem z emocji kończę strzelając w zakładników. Nie nadają mi się skupić! Co my to… a tak, tak rozmawiamy. Cywilizowanie. Hmm… No to co, nie licząc tego grubaska w holu, jadłeś na obiad? Albo nie. Tamto było niegrzeczne. To może coś innego? Opowiedz mi proszę o swoim tragicznym i buntowniczym dzieciństwie które sprowadziło cię na jakże zacną drogę obecnej kariery.–
Trajkotała jednocześnie cofając się z lekka korytarzem. Jedną, z jak się właśnie okazywało, zalet w poprzedniej pracy były nudne wykłady z budowy i walorów najróżniejszych, tak ukochanych przez wszelkiej maści szaleńców z zapędami terrorystycznymi, budynkami użyteczności publicznej. A więc galeria handlowa. W skrócie głównie szkło i gips karton stanowiący większość butków. Poza korytarzami technicznymi, klatkami schodowymi i powierzchniami magazynowymi. Ot tutaj betonek nie stanowił jedynie walorów antywłamaniowych ale i nośne. Ot przewrotność grawitacji nie pozwalała postawić hektarów dachu urozmaiconych tu i tam kilkutonowymi zespołami wentylacyjnymi na jakże poręcznych płytach składających się z papieru, gipsu i znowu papieru. Niegodziwość. Umykając jednak dygresji: Cokolwiek miało przyjść musiało wejść drzwiami. Drzwiami mającymi walory przeciwpożarowe, antywłamaniowe i dziwną manię otwierania się zawsze od środka niezależnie od ambicji kręcącego kluczem od zewnątrz. Oczywiście zamki takie są dość solidne, niezawodne i odporne czynniki zewnętrzne. Co innego wewnętrzne. Cały czas obserwując zamglonego wycofała się do pierwszych bocznych drzwi. Plecami. Korzystając z zasłony swego ciała namacała zamek poza zasięgiem obłoczków wzrokowych swego rozmówcy. Palce łapczywie wbiły się w materię. Wystarczyło wiedzieć co nieco o zamkach by wypchnięcie pojedynczej sprężynki sprowadzało jedyne dostępne próby otwarcia drzwi do konieczności mocno brutalnego i ordynarnego wywalenia ich łącznie z ramą. Strażak ze sprzętem da rady. Po kilku minutach. Cyk i po manewrze nie pozostawało śladu. Pozostawało mieć nadzieję iż ufny w swą pozycje czarossacz uzna te manewry za nieudane próby wydostania się, a nie odcięcia pomieszczenia od czynników zewnętrznych. W końcu w aktorka po konfrontacji z złem wcielonym powinna w panice salwować się ucieczką a każde napotkane drzwi, nawet te którymi weszła powinny okazać się zamknięte, tak by ostateczne rozwiązanie jawiło się w postaci ostatnich drzwi. Tych zaraz za strefą cienia. Oczywiście Amy miała nadzieję, że te nie dość, że są otwarte to jeszcze prowadzą do sklepu z bronią z której w odpowiedniej chwili przybędzie, na razie nie zdradzająca się hałasem, kawaleria.
Wampir okazał się cierpliwy i ufny we własną moc. Przesuwając się w postaci czarnej mgiełki i unikając co silniejszych źródeł światła, zbliżył się po suficie do Amy. I bynajmniej nie po to by ją zaatakować. Coś mu się zebrało na zwierzenia, bo rzekł.- Pogadajmy raczej o tym, jak mnie namierzyliście. Przybywam do metropolii, nakazuję mej sforze nie rozrabiać. A tu nagle pojawia się ten łowca i ty? Nie wydaje ci się to dziwne?-
Amanda aż znieruchomiała w połowie sprawdzania obydwu pistoletów.
- A ha. A ha. Żarcik? Strach pomyśleć jak wyglądało by "rozrabianie". -
Stwierdziła z przekąsem. Cóż przynajmniej potwór miał skrzywione poczucie humoru. Dałby się lubić.
- Jak już cię rozsmarują masz moją zgodę na straszenie mnie po nocach. Będzie miodnie. Ale wracając do tematu. Nawet gdybyśmy nie mieli innych metod to na te twe "chowania" nie ma mocnych.-
Westchnęła przymierzając oba pistolety w dość niekonwencjonalny sposób. Cóż daleko jej było do fizycznych zdolności gdzieś tam hasającego łowcy więc lewą rękę ułożyła bokiem i oparła na niej broń trzymaną w prawej. Dzięki temu antydemoniczna broń w lewicy miała oparcie do tyłu na rączce drugiej, zaś święcona prawica podstawkę z łapki pierwszej. Z celnością do tyłu ale i tak stabilnie. W końcu w razie cuś miała strzelać do mgły, nie?
- No więc ordynarna i bez polotu kradzież z użyciem nadnaturalnych mocy na oczach kamer i ochrony. Czyli zgłoszenie na policję jak nic. - kontynuowała - Poza tym widziałeś się, z całym szacuneczkiem, w lustrze? Ciuch jak z kiepskiego horroru i szeptanie z dziećmi w Macu... Wybacz ale pedofilów też nam zgłaszają, a cudaki nie wyglądają na twe rodzone... Tak z ciekawości: Te twoje hokusy to zabawa demoniczna, spektralna, czy pospolite nekromancje? - Detektyw postanowiła zabłysnąć wiedzą z źródeł fachowych: Buffy, Noc żywych trupów... I Kacper, przyjazny duszek. - Poza tym daj spokój. To spore miasto i jest was tu nie mało. A niektóre miejsca przyciągają was gorzej niż ćmy. -
Specjalnie skusiła się o mały meander i sianie wątpliwości. W końcu to całkiem porządne kilka sekund życia więcej, no i może dwie się wreszcie o freakach czegoś konkretnego.
- Mówisz o tych „urodzonych” wampirach? To w większości strachajły zadowalające świńską juchą i bawiące w koegzystencję z ludźmi. Bardzo rozsądnie z ich strony. Bo nawet opite ludzką krwią to cieniasy. Natomiast ja jestem istotą wyższą. Kiedyś byłem śmiertelnikiem takim ja ty...teraz jestem prawie bogiem.- boss nosferatu okazał się kolejnym stereotypowym megalomanem. Niemniej po chwili mgiełka zaczęła głośno się zastanawiać. – Chodzi mi o to, czemu tak szybko namierzyła mnie trzynastka? Zwykłe kule nic mi nie robią. Zwykłych policjantów zabiłbym od razu. Ale pojawiasz się ty i ten...pożal się boże, łowca od siedmiu boleści. Ktoś musiał dać cynk, że przybywam do miasta, ze swą sforą. Ale to niemożliwe. Nikomu się nie zwierzałem ze swych planów. Czemu więc? A może i ty słyszałaś melodię? Może i ciebie ktoś kusi?-
Ponownie z małej detektyw mogło się dobyć jedynie westchnienie.
- Oj nie o wampirach. Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie więc i ja ukaram cię niedopowiedzeniem. -
Przewrotnie przewróciła oczami.
- A co do kuszenia... Oj kusi mnie kusi. Przebywanie z tobą sam na sam budzi we mnie nieoczekiwane instynkty i naprawdę hamuję się jak mogę by nie zrobić czegoś baaardzo nieodpowiedzialnego. To czym intrygującym postanowisz mnie jeszcze zaciekawić.-
- Policjantka z zacięciem do nauki. To coś nowego. Interesuje cię nieśmiertelność, moja droga?-głos z czarnej mgiełki wyrażał uznanie. Po czym rzekl mentorskim tonem.- Wiesz co to strzyga? To zwłoki które leżały w nie poświęconej ziemi. Taki trup jest narażony na opętanie przez strix. Rodzaj demona, jest ich wiele rodzajów w krainie mroku. Staje się wtedy wysysającym krew nieumarłym, strzygą. To takiego wampira boją się ludzie. Ale strix można połączyć za pomocą specjalnego rytuału z żywą istotą. Tak więc moja magia to trochę demonologia, trochę nekromancja.-
Zaklaskała by z aprobatą, jednak zajęte łapki zredukowały efekt do metalicznego stukania broni o broń.
- Powiedziałeś coś ciekawego więc musi być nagroda. Na ciebie i twoją radosną czeredkę wystawione są całkiem intratne liściki. Łowca twierdzi, że ściga cię od dłuższego czasu i dopiero teraz udało mu się cię dopędzić. Na rzeczy tajne będziesz musiał jeszcze popracować. -
Mrugnęła do mgły oczkiem w chyba dobrym kierunku.
-No więc dawanie się opętać to wszystko w temacie nieśmiertelności? Marna alternatywa oddawać swoje ciało jakiejś rogatej paskudzie by w nim hasała. Może są jeszcze jakieś inne metody na długowieczność? Bardziej świadomą. -
Niestety wyglądało na to, że i ten czaruś funkcjonuje w innych dziedzinach niż kręgi mrocznych myśli panny Walter. No ale pozostawało mieć nadzieję.
- Listy gończe to stara śpiewka od czasu masakry w Pointdexter, cztery lata temu. Sfora była głodna.- rzekł czarny obłoczek ironicznym głosem.- I dopóki jest się żywym, strix nie kontroluje ciała. A jak się który nosferatu da zabić, cóż...Nie potrzebujesz ciała po swej śmierci.
Czarny obłoczek zawirował i ponownie odezwał się głosem szalonego bossa wampirów.- Ciekawi mnie, że tak szybko mnie ów łowca znalazł. Dotąd zwodziłem jego i jemu podobnych bez problemu. Ktoś musiał mu donieść, ktoś musiał donieść tobie. Kto to był? -
Oj rozmówca zaczynał się denerwować. Było to o tyle niestosowne, że to on był tutaj drapieżnikiem.
- Wszyscy paplacie tylko o piosence i piosence. Ktoś was wzywa, a potem wystawia. Jakim cudem uczone łby jak wy nie potraficie tego pojąć? -
Przybrała zrezygnowaną postawę mając cichą nadzieję, że nagłość wieści ostudzi krwiożerczą mgiełkę.
- Przez ostatni tydzień mamy z wami urwanie głowy. Nie dość, że ilość. Wewnętrzny nihilizm. Wzajemna agresja. To jeszcze pretensje, że was zauważamy. Czy tak ciężko zrozumieć, że wasza sztuka choć intrygująca została za światem z tyłu? Zaczynasz mnie nudzić. Zmień ton i nastawienie bo nie usłyszysz o swoich poprzednikach. -
Zagroziła tonem głosu. Musiała wzbudzić w nim ciekawość. Przytemperować stanowczością. I liczyć po cichu na odsiecz, by nie rwać się z motyką na słońce.
- Piosence? Opowiedz o innych, opowiedz o piosence dziewczynko.- słodkim aż do przesady głosem prosił nosferatu. Widać że ta sprawa zaintrygowała. I skupił na niej swą uwagę. Jednak Amy widziała, że musi się z nim jeszcze trochę podroczyć.
- O nie, nie, nie, mój drogi. To ty masz mnie zaintrygować. Na razie wbrew oczekiwaniom okazujesz się być egzemplarzem przeciętnym. -
Przekrzywiła głowę pozwalając włosom uwolnić spod ich całunu rząd dekorujących ucho kolczyków, na co te zabrzęczały z wdzięcznością. Kciuki obu dłoni z teatralną powolnością przestawiły tryb ognia z pojedynczego na półautomat.
- Zamieniam się w słuch. Inaczej nie dowiesz się ode mnie już niczego. -
Stwierdziła z całą dostępną sobie stanowczością.
- Przeciętnym ?!- chmura czarni aż zakipiała z wściekłości.- O mnie! Uczniu samego Absaloma, który nauki pobierał u samego Tepesa...mówisz żem przeciętny! Bezczelny bachorze nie masz pojęcia z kim się mierzysz! Masz szczęście, że jeszcze żyjesz!
To był błąd, nigdy nie wolno urażać miłości własnej megalomamana. Tymczasem wściekłość chmurki sięgała zenitu.- Masz szczęście że poświęcam ci uwagę, zamiast zabić jak resztę bydła!
Oczywiście, że była wszechstronnie wyszkolonym oficerem policji. Również w psychologii. Ale dzisiaj miała wolne.
- Ty zacofany ewolucyjnie relkcie zatechłych zabobonów. -
Nosfer mógł obserwować, o ile jego gazowa forma percepowała coś wzrokowo, jak w czasie jednego mrugnięcia powabne oczeta młodej detektyw utraciły swój blask na rzecz wszechobecnej ciemnosci.
- Przez ciebie muszę przyznać, że jestem F R E A K I E M! Cholerni "magiwie"! Ilu trzeba was zatłuc w ciągu tygodnia by mieć wolny weekend?! -
Była wściekła, każdy atom jej ciała drżał w zbierającej furii. Przenikliwe spojrzenie analizowało mgłę na wszelkich dostrzegalnych pannie Walter płaszczyznach. Otworzyła ogień w stronę koncentracji jestestwa magicznego wampira. Kula za kulą. Antydemoniczna na zmianę z srebrną kolerzanką. Zamierzała wymazać to plugawe monstrum, które zmusiło ją do sięgania tak daleko w głab siebie ku wstydliwej i odrzuconej prawdzie o jej wadach genetycznych stawiającym ja w ślepej gałęzi ewolucji zmutowanych cudaków.
 
carn jest offline  
Stary 22-09-2009, 00:01   #402
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
sob. 13.X.2007, mieszkanie Dawkinsa 06:30


Chris zakładał właśnie koszulę gdy usłyszał skwierczenie tłuszczu na patelni, a chwilę później przez kratkę wentylacyjną, wychodzącą do kuchni poczuł zapach smażonej potrawy. Jajecznica? Młody ksiądz dopiął ostatni guzik i wyszedł zaglądając do kuchni. Na blacie, ku jego zaskoczeniu, leżał niewielki stos skorupek, sądząc po rozmiarze, wyczerpujący zapas 8 jajek jakie kupił wczoraj. "Jak niby z ojcem Conerliusem mamy to zjeść?"- zastanawiał się przez chwile Dawkins, choć musiał przyznać, że nawet taka porcja nie powinna być problemem dla starszego księdza.
Zanim jednak przekonał się ile tak naprawdę zdoła zjeść, przeszli do wspólnego odmówienia Jutrzni. Chris dawno nie odmawiał brewiarza w jakimkolwiek towarzystwie. Raz czy dwa zdarzyło mu się to w wcześniejszej parafii, a tak to jedynie w seminarium gdzie o szóstej półprzytomni klerycy zbierali się w kaplicy by sennym tonem odmówić pierwszą modlitwę brewiarza. A teraz modlił się wraz z O'Doomem... Nie to, że była to jakaś rewelacja niemieszcząca się w głowie, w końcu ta forma modlitwy dla każdego księdza była czymś naturalnym... lecz i tak słowa kolejnych psalmów, tak zresztą dobrze znanych Chrisowi, niemal wyrytych jego pamięci, brzmiały... niecodziennie gdy wypowiadał je tubalny głos starszego kapłana.
Gdy tylko to skończyli O'Doom przyniósł patelnię i nałożył jajecznicę na dwa talerze. Chris przeżegnał się przed posiłkiem i niepewnie przyjrzał się swojej porcji. W końcu spróbował...
- Niestety nie znalazłem żadnych tłustych larw, więc nie poczujesz smaku żołnierskiego żarcia. Przynajmniej na razie.- rzekł Cornelius, powodując lekkie zakrztuszenie się podopiecznego. Klepnął parę razy w plecy Dawkinsa i kontynuował.- Nie ma się czym szokować chłopie. Wszak nic wchodzi do człowieka nie czyni go nieczystym. Jedynie to co wychodzi, nieczystym uczynić może. Tam mówi Pan. A Wietnamczycy to praktyczny naród, jedzą wszystko co nadaje się do jedzenia. Zresztą te ich cukrowane larwy jedwabnika, były całkiem całkiem...lepsza niż ten czekoladopodobny wyrób w wojskowych racjach.
Detektyw popił sokiem i uśmiechnął się, choć pewno nie byłby tak pewny siebie gdyby O'Doom rzeczywiście "urozmaicił" w ten sposób posiłek.
-Niby tak ojcze, ale jakoś wcale mnie to nie przekonuje do tych... przysmaków.
Potem nastało szybkie pakowanie: spodnie, koszula i bielizna na zmianę, kosmetyczka, brewiarz i podstawie naczynia liturgiczne, a także albę i stułę. Z butami był pewien problem, gdyż jedynymi, jakie nadawały sie w góry, były stare zimowe buty, które kupił jeszcze w seminarium. Ostatni rok nie był dla nich łaskawy i szwy zaczęły się rozchodzić... nie mówiąc już, że podeszwa przeciekała. miał kupić w najbliższym czasie kolejne, ale niestety nie zdążył. no nic może jeszcze to wytrzymają. Czy coś jeszcze? spojrzał na niewielki dziennik, który pożyczył od brata Zaharego. Nie zdołał go jeszcze przejrzeć, a teraz mogła się nadarzyć ku temu okazja. Wprawdzie czytanie po łacinie przy jednoczesnym rozszyfrowywaniu obcojęzycznych naleciałości nie wydawało się najprzyjemniejsze, ksiądz zaryzykował i włożył do bocznej kieszeni torby. Wyciągnął jeszcze zgodę pani Von Stauff na przeprowadzenie badań
-Możemy jeszcze podskoczyć na posterunek? Muszę tam podrzucić te papiery- a gdy już zatknął drzwi od mieszkania i schodził po schodach, wyciągnął komórkę, by powiadomić księdza Paula, że nie będzie go w najbliższy weekend. Całe szczęście nie miał większych zobowiązań wobec parafii św. Alberta, choć starał się jej pomagać na ile tylko mógł (Co zawsze było miła odskocznią od szkoleń do bycia policjantem)

sob. 13.X.2007, gdzieś w Appalachach 10:06

Sen szybko zmorzył Chrisa, nim jeszcze wyjechali na autostradę. Nie mogły tego powstrzymać ani agresywne przyspieszania DeLorean-a, ani muzyka o nachalnej melodii. Po prostu, potrzebował jeszcze tych kilka godzin snu, by jako tako funkcjonować. Niemniej w końcu się obudził, gdy starszy ksiądz pruł po krętej drodze. Dawkins przetarł oczy iz bezgłośnym jękiem spróbował zająć bardziej wygodną pozycję w skórzanym fotelu
- Już myślałem że całą podróż prześpisz. A szkoda, bo przegapiłeś ładne widoki.
-A gdzie właściwe jedziemy?-
spytał się detektyw skupiając wzrok na zegarku... przespał dobre dwie godziny.

Niedługo później dojechali do skromnej drewnianej chatki, w urokliwym otoczeniu. Chris odetchnął z pewną ulgą, nabierając rześkiego powietrza, lecz jak się okazało nie dane mu było spędzić tu dużo czasu. Zostawili tylko rzeczy i wraz z prowiantem, które z wyglądu mogło mieć najmniej 20 lat ruszyli w las. Może ta wyprawa z Corneliusem nie będzie wcale taka zła? Wycieczka w góry, zdawała się być rzeczywiście dobrą odskocznią od pracy... Nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że racje żywnościowe to nie jedyny punkt O'Dooma, który ma przeobrazić tą wycieczkę w bardziej survivalową wyprawę...
-To ojca chatka?- dopytał się Dawkins gdy weszli w głąb lasu, próbując pozbyć się dotychczasowych niepokojów.
(...)
-Często tutaj przyjeżdżasz?
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!

Ostatnio edytowane przez enneid : 22-09-2009 o 10:01.
enneid jest offline  
Stary 22-09-2009, 23:37   #403
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
sob. 13.X.2007, centrum handlowe, Brooklyn, zaplecze 12 : 00


Gdy z obu stron emanuje gniew, otwarty lub utajony sytuacja zawsze kończy się konfrontacją. Tym razem konfrontacja rozpoczęła się ostrą kanonadą. Kula za kulą wylatywały z pistoletu Amy trafiając w obłoczek ciemności. Trudno było powiedzieć, czy kule cokolwiek stworowi robiły. Obłoczki ciemnej mgły nie krwawią. Ten jednak wirował szybko, przemieszczał się unikając źródeł światła. Aż w końcu Amy przestała strzelać. Amunicja w magazynkach się skończyła. A wtedy ciemność zstąpiła z sufitu, tworząc z ciemnej mgły. Ów słup przemówił.- Z bronią palną jest taki problem, że prędzej czy później...- z mgiełki wyłoniła się twarz rozwścieczonego bossa nosferatu.-

...kończy się w niej amunicja. I co wtedy zrobisz bezczelna przekąsko?
Po chwili wyłonił się on cały i nie było na nim widać efektu ostrzału.
Lecz Amy nie zdążyła odpowiedzieć, bo właśnie w ich kierunku biegł pomniejszy nosfer z uzi, a za nim Yue, z wielką dubeltówką. Co robiłoby dość komiczne wrażenie, gdyby nie żądza mordu w oczach Chinki. Parę chwil wcześniej, mały nosfer (z wyglądu 15 letni dzieciak) zaczaił się na nią pod sufitem i zeskoczył, by ją wyssać. Jednak przeliczył swe siły. Oberwał kolbą w szczękę i gdyby nie nadzwyczajny refleks oberwałby śrutem w brzuch. Teraz zwiewał przed goniącą go Yue, która starała się zmniejszyć dystans, aby sprawdzić, czy duża ilość śrutu jest równie skuteczna co kołek w serce.
Mei wyruszyła polować na inne włóczące się po centrum wampiry. Była doświadczoną policjantką i członkinią jednego z najpotężniejszego z magicznych klanów Chinatown. Pomniejsze wampiry nie stanowiły dla niej zagrożenia. Zaś sklepikarz i ochrona sklepowa byli pod opieką Dantego. Łowca może był i wyczerpany, ale pewnie znał niejeden trick.
Tak więc, szef wampirów i jego mały pomagier znaleźli się w ciasnym korytarzu pomiędzy wściekłą Amy, a równie wściekłą Yue. Zapowiadała się ostra konfrontacja.

sob. 13.X.2007, gdzieś w Appalachach 12: 06


-To ojca chatka?- dopytał się Dawkins gdy weszli w głąb lasu, próbując pozbyć się dotychczasowych niepokojów.
- Mojego znajomego pułkownika...z czasów mej pracy jako kapelana. Pozwala mi z niej korzystać.- rzekł kapłan.
-Często tutaj przyjeżdżasz?- na to pytanie O’Doom rzekł wesoło.- To zależy od okresu. Zwykle jak skończy się okres ochronny na pstrągi. Wtedy wpadam co drugi weekend. Łowienie jest dobrym relaksem. Choć trzeba być w tym dobrym. Ja nie jestem.
Młody ksiądz ruszył za eks-kapelanem leśnym szlakiem. Widać było, że O’Doom znał okolicę, bowiem ani razu się nie rozglądał idąc szybko i pewnie. A widoki były ładne, choć było chłodno, zwłaszcza w wyższych partiach gór. Gdzie już spadł pierwszy śnieg.

Droga była jednak ciężka, szlak irlandzkiego księdza, był dla wytrawnych traperów. Nie dla niedzielnych spacerowiczów. A więc to było szlifowanie formy według O’Dooma. Nie...jak się miało okazać, po przerwie na posiłek z wojskowych racji. Były one pożywne, ale niespecjalnie smaczne. Wkrótce O’Doom i Dawkins ruszyli dalej by mało używanym traktem dotrzeć do ogrodzenia i tabliczki.

O’Doom jednak nie przejął się tym faktem i przez dziurę w ogrodzeniu wlazł na teren należący do armii Stanów Zjednoczonych. Spojrzał na swego podopiecznego i ponaglił go słowami.- No ruszże się. Nigdy nie przełaziłeś przez ogrodzenia?
Po sforsowaniu ogrodzenia (i ewidentnym złamaniu prawa), naczelny egzorcysta Nowego Yorku i młody ksiądz skierowali się do stróżówki.
Siedzący tam rekrut zdębiał na ich widok. Zaś O’Doom rzekł podając dowód osobisty żołnierzowi.- Powinniście lepiej pilnować terenu i dbać o siatkę. Wlazłem tu bez problemu, nie potrzebowałem nawet narzędzi. Ojciec Cornelius O'Doom jestem, miał tu na mnie czekać sprzęt i zezwolenia od pułkownika Munroe.
-I sprzęt jest gotów. Poligon jest do waszej dyspozycji. – rzekł rekrut i dodał.- Chodźcie za mną.
W niedużym magazynie były dwie torby, jedna przeznaczona dla Chrisa, druga dla O’Dooma. Każdy z nich wziął swoją torbę i udał się do oddzielnej chaty, by się w niego zaopatrzyć.
Chris ze swojej wyjął sprzęt do paintballa. Dwa rodzaje karabinków do wyboru.

To było do przewidzenia. Tak z początku sądził Chris. Bo jak wyszedł ubrany i uzbrojony na zewnątrz. To przekonał się że O’Doom...

...nie dbał o równe szanse. Ojciec Cornelius był uzbrojony w dwa dwulufowe monstra, przy których broń Christophera wydawała się zabawką na wodę.
- Gotowy? Czas na trening survivalowy .- ryknął O’Doom zza maski.

sob. 13.X.2007, przedmieścia NY, dom Rooka, ogród 12 : 10


Na wspomnienie o dzieciach, Rook się tylko uśmiechnął. Sam żadnych nie miał, ale też niedawno wszedł w związek małżeński. Esme nie miała pojęcia jakiż to wypadek spowodował, że Charles musiał korzystać z laski przy chodzeniu. Ale była pewna, że go to wkurzało. Rook był gliną w każdym calu, prawdziwym psem gończym o nadludzkim niemal zmyśle detektywistycznym. Tylko naprawdę ciężki wypadek mógł zmusić Blackrooka do przeniesienia się na posadkę za biurkiem. A gdy Esme zaczęła pytać o ludzi w 13-sce. Przerzucił tylko grillowane mięso na drugi bok i zaczął mówić. –Wyciągania teczek bym nie mógł zrobić. Większość z nich jest utajniona. Co do ludzi. Moim zastępcą jest Daria Logan. Kompetentna dziewczyna i przede wszystkim obeznana z tym całym papierkowym bajzlem lepiej ode mnie. To ona praktycznie tam rządzi jak, ja tylko stawiam podpisy. Do tego mamy Elwirę Bjorgulf, która jest psychologiem i opiekunem wydziału. Bezkonfliktowa dziewczyna, z nią raczej zatargu mieć nie będziesz. I jest jeszcze doktor Laura Pavlicek, szefowa kostnicy. Dość...ekscentryczna osóbka, ale zna się na swej robocie. Z nią i z Logan będziesz miała do czynienia najwięcej. Co do reszty, wydział jest w trakcie reorganizacji. Wczoraj dostałem pismo, że część policjantów zostanie przeniesiona do wydziału w Miami, w trybie pilnym. Ale ci biurokraci z centrali, nie mają pojęcia, że coś się kroi w Nowym Yorku. I na wszystko mają tylko jedną odpowiedź. Przycięcie budżetu. Może jak Hillary zostanie prezydentem...może wtedy nie będą takimi sknerami. A zresztą, po co się oszukiwać? Nie ma znaczenia kto będzie prezydentem. I tak budżetu nie zwiększą.
Rook spojrzał na kawałek grillowanego mięsa i upewniwszy się że się równo dopala, sięgnął po piwo. Łyknąwszy nieco, rzekł.- Co do twej partnerki, to ma na imię Amanda Walter. Przedtem pracowała w ESU.-
- Bombiarze.- wtrąciła Esme, przypominając sobie ksywkę ESU. Policjantów z 13 zaś nazywano łowcami czarownic.
- Właśnie.- potwierdził Rook.- Została przeniesiona z oddziału zajmującego się rozbrajaniem bomb. I traktuje pracę w trzynastce jako degradację. Ale ma potencjał do bycia dobrym detektywem. Brak jej tylko zaangażowania i zapału.
Rook przestał przez chwilę mówić...zamyślił się. Wreszcie udzielił kilku porad.- Sprawy trzynastki mają swoją specyfikę. Warto więc korzystać z pomocy specjalistów. Jednych zna Bjorgulf , innych Pavlicek. Poza tym jest też paru znawców w samej trzynastce. A że sprawy często dotyczą historii, w mniejszym lub większym stopniu, to pomoc bywa przydatna. No i...jeśli coś co na ciebie biegnie, a nie wygląda na człowieka. Nie wahaj się wpakować w to całego magazynku.
Zanim jednak Esme zdążyła się więcejdopytać, pojawiła się żona Rooka, Sara Winthorp-Rook. Ponoć szycha w Bank of America

Jednak poza pracą okazywała się miłą i pogodną kobietą. I całkiem niezłą kucharką i cukiernikiem.
- Może komuś szarlotki?- spytała z uśmiechem, stawiając ciasto na drewnianym stoliku, stojącym w bezpiecznej odległości od grilla. Po czym rzekła.- Miło że wpadłaś Esme, Charles tak rzadko sprowadza znajomych, pomijając oczywiście tego irlandzkiego księdza, jak mu było? O’Doom.
- To twoja wina Saro. Ojciec Cornelius zasmakował w twoich wypiekach.- zażartował Rook, po czym rzekł.- Ojciec O’Doom to katolicki ksiądz i ciekawostka sama w sobie. Ciężko spotkać osobnika, który byłby i egzorcystą i byłym kapelanem wojskowym.
-I to jak gadatliwym osobnikiem...sypie opowiastkami jak z rękawa.-
wtrąciła Sara z uśmiechem. – Nie to co Charlie. On niewiele mówi o pracy.
- Bo co to jest do mówienia. Podpisanie papierków, rozmowy z szefem policji, rozmowy z burmistrzem.
- westchnął Rook.- Wierz mi Esme, czasami awans to przekleństwo.

sob. 13.X.2007, komitet wyborczy Hillary Clinton 12:30


- Wiesz, tak się zastanawiałam… - zaczęła Vivianne szeptem, gdy usiedli w jednym z przednich rzędów. – Wiem już po co ty tutaj przyszedłeś. Sądzę, że niebieskie oczka tej twojej Emily są wystarczająco dobrym powodem, by udawać porządnego obywatela. Nie rozumiem tylko, po jakiego grzyba mnie w to wciągnąłeś? Mam ci za przyzwoitkę robić, czy jak?
- Emily jest...ojciec Emily jest politykiem, doradcą któregoś z senatorów. Sama Emily dorastała w atmosferze patriotyzmu i politycznego zaangażowania. Wiesz...Nie pytaj co kraj może zrobić dla ciebie, tylko co ty możesz zrobić dla kraju.I te sprawy.-
zaczął cicho tłumaczyć brat, gdy Hillary Clinton zaczęła przemawiać.- Uważa że obywatele powinni się angażować w politykę na każdym szczeblu. Nie chciałem wyjść na...-westchnął szukając odpowiednich słów.-...kogoś, kto pójście na wybory prezydenckie uważa za szczyt patriotyzmu.
Westchnął i dodał.- Więc przypadkowo wspomniałem Emily, że przekonam kilku chętnych do głosowania na Hillary Clinton i sprowadzę ich na spotkanie. Jednak w pracy się nie udało. Wszyscy mieli wymówki. Jedni byli republikanami, inni chcieli głosować na Obamę, inni mieli zaplanowane wyjazdy... Ty byłaś moją ostatnią nadzieją. Ostatnią szansą, bym mógł się wyjść z tej sytuacji z twarzą.
Uśmiechnął się i rzekł.- Chciałbym z Emily na takim etapie, żebym potrzebował przyzwoitki. Na razie jednak na to za wcześnie. Słuchaj...wysłuchasz przemówienia, a potem możesz się dyskretnie ulotnić z przyjęcia. Chociaż, kto wie... To jedna z okazji by zrobić sobie fotkę z Hillary Clinton, porozmawiać z wpływowymi ludźmi.
Cóż...Vi pozostało wysłuchać przemówienia, w którym Clinton przedstawiała swój program i wymieniała w czym różni się on od programu Baracka Obamy. Rzecz ciekawa dla polityka i dziennikarza. Nie dla detektyw NYPD.
Clinton mówiła przez pół godziny, a potem zaczęło się przyjęcie. Braciszek oczywiście ruszył do Emily zostawiając Vi samą. Nie mogła go o to winić. W końcu naprawdę dużo robił by zdobyć serce córki doradcy senatora. Przystawki na przyjęciu wyglądały dość apetycznie, i całkiem drogo.

A w sumie zbliżała się pora obiadu. I gdy przekąszała jedną z nich, usłyszała glos.
- Nie widziałem cię tu wcześniej. Jesteś nową wolontariuszką, dziennikarką ...może?- odwróciła się w kierunku głosu i przez dłuższą chwilę przyglądała mężczyźnie, który do niej zagadał.

Nie dlatego, że był dość przystojny i elegancko ubrany... Była pewna, że go gdzieś wcześniej widziała. I wtedy ją olśniło. Fotka na biurku porucznik Logan, zdjęcie doczepione do akt policyjnej sprawy, zauważone przypadkiem. Jego zdjęcie.
- Ubrudziłem się czymś ?- spytał mężczyzna patrząc po garniturze. Zdumiony nieco tym milczeniem i spoglądaniem na niego.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-02-2010 o 13:19.
abishai jest offline  
Stary 27-09-2009, 18:43   #404
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
sob. 13.X.2007, centrum handlowe, Brooklyn, zaplecze 12 : 00


No i doczekała się! Odsiecz! Oczywiście pewnym drobnym problemem był materializujący się właśnie przed nią szef zębatej ordy. A nawet jego brak spowodował by jedynie potwierdzenie na widnokręgu smugi wampirzego obiektu poruszającego się ruchem panicznie przyspieszającym, całkowicie przez przypadek, trajektorią kolizyjna do stacjonarnej pozycji młodej detektyw. Dodając do tego szumienie w uszach koktajlu z gniewu i koncentracji, obu zogniskowanych na zespalającym się właśnie ubernosferze można było chyba wybaczyć brak atencji i zrozumienia dla drobinek ołowiu wypluwanych gdzieś daleko, bo poza bezpośrednią, kończącą się aktualnie całe pół metra od Amy, percepcją. Powinna uciekać. Cisnąć to wszystko w czorty i ulegając pokusie odstąpienia teatru działań zawieruszonej gdzieś Logan i jej kawalerii taktycznie przegrupować się na tyłach. Odległych tyłach. Jednak nie było to tak proste i niekoniecznie meritum sprawy była sama logistyka. Ot ostatnie słowa drapieżcy dzwoniły nieznośnie gdzieś w głowie drażniąc cienką strunę której zerwanie zamieniało ofiarę w mordercę. Bezmyślny szał i radość z rzezi.

I co wtedy zrobisz bezczelna przekąsko?

- Zjem cię. –

Wymamrotały bezwiednie usta gdy oba pistolety wyślizgiwały się z zastygłych na ułamek chwili palców. Tylko ułamek. Granatowe szponki ruszyły nagle z nadmierną inercją w stronę paskuda. Potęga adrenaliny? Pomocna choć daleka od sedna.
Zabić by żyć.
Zabić szybko.
Zabić.
Potęga genów. Gdy dwa atomy żegnają się ze sobą energia rozwodu rozsadza okolice nanowybuchem pikochwili. Karmi okolicę. Reszta to prozaiczna reakcja łańcuchowa rozlewająca się po całym ciele. Fizyka kwantowa w najczystszej postaci. Opór nie istnieje. Monocegiełki ludzkiego ciała bez przeszkód prześlizgują się między leniwie statycznymi cząstkami powietrza. Nic nie jest przeszkodą dla napędzanej nuklearnym gniewem fali. Czaszka to sito dalekie od twardej skorupy. Żebra to śmiech nie stanowiący ochrony. Trzeba tylko miejsca by zawrócić. o tu. Płyn mózgowy miedzy oponami. Surowiczy w worku osierdziowym. Płyny są dobre. Nadają się na świadka cudu natury. Gdy jeden atom odnawia swe przymierze z drugim. A potem z kolejnym. Kolejnym. Niczym puzzle epicka budowla powraca do swego dawnego kształtu. Obłędnie skomplikowane sanktuarium ludzkiego ciała choć całkiem rozbite podnosi się z gruzów by niszczyć. Tworząca się materia nie czeka na koniec rekombinacji. Zacisnąć się. Zacisnąć się jak najprędzej. Zdusić serce. Rozorać mózg. Niech nic co mogło by pozwolić wampirowi na kolejną regenerację nie przetrwa kaźni. NIC!
 
carn jest offline  
Stary 27-09-2009, 20:25   #405
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Spędziwszy z Rookami naprawdę udane popołudnie, Esme opuściła ich posiadłość kwadrans po trzeciej. Obiecała wszak odebrać syna – Mortimera, którego trening na korcie tenisowym planowo kończył się o godzinie czwartej. Po wymianie uścisków i zapewnieniu, że następnym razem na pewno wpadnie z rodzinką, kobieta wsiadła do czerwonego Forda Mustanga z 1999r. Kochała to auto, mimo iż rdza wychodziła już gdzieniegdzie, mimo że silnik wył zbyt głośno, mimo że za często wymagało dolewania oleju, a także że wersja Cabriolet była zupełnie niepraktyczna na nowojorską zimę. Tego rodzaju miłością „mimo” darzyła także swoją pracę.

Kiedy siadła za kierownica, zamiast uruchomić silnik i popłynąć wolnym prądem miejskich korków, spojrzała we wsteczne lusterko, gdzie odbijały się jej oczy. Powinna była zadać więcej pytań... Powinna lepiej poznać teren, gdzie miała wejść. A jednak wewnętrznie czuła jakiś opór. Może po prostu nie chciała sie nastawiać? A może tez wiedziała, że żaden opis nie odda rzeczywistości i tak czy siak przyjdzie jej przejść stresująca inicjacje w nowym wydziale. Czy było warto?

Mąż Richard niejednokrotnie sugerował jej, że w tym wieku powinna już odsunąć sie od czynnej służby i zająć raczej biurokracją. Nikt by zresztą nie miał do niej o to pretensji, była wszak matką i żoną, a to zobowiązywało. Tymczasem Esme cały czas puszczała te słowa mimo uszu, choć za każdym razem, gdy stawała oko w oko z jakimś nabuzowanym heroiną gangsterem przepraszała swojego syna w myślach, jeśli tym razem nie powiedzie jej sie i zginie.

A teraz znów zamiast dążyć do stabilizacji, zgłosiła sie do wydziału Rooka. Wydziału, który różnił sie ponoć od wszystkich innych, gdzie zagrożenie często wykraczało poza granice postrzegania zwykłego człowieka. Dlaczego to zrobiła?

Murzynka wpatrywała sie z uporem w widoczny w lustrze fragment własnego oblicza. Znała odpowiedź. Trochę zbyt gwałtownie przekręciła kluczyk stacyjki i wolno puszczając pedał sprzęgła włączyła sie do ulicznego ruchu.

Tak, znała odpowiedź. Po prostu była w tym dobra. Miała talent do babrania sie z przestępczym syfem, jakkolwiek by sie tego nie brzydziła. To nawet nie była kwestia praktyki zawodowej, ale od początku, od kiedy tylko zaczęła myśleć poważnie, co będzie robić w przyszłości, zdawała sobie sprawę, że nie jest w stanie być kelnerką czy stać za lada sklepu. Potrzebowała adrenaliny, potrzebowała korzystać z pełni szarych komórek i nawet doklepywać sobie nowe, by podołać wyzwaniom i potrzebowała nagrody. Nie w postaci premii czy własnego biurka, lecz świadomości, że komuś pomogła oraz że znów wzięła udział w akcji sprzątania świata z popaprańców, jacy czasem na nim wyrastali.

- I popaprańców z tamtego świata też sie to dotyczy. – rzekła głośno do siebie, ładując do odtwarzacza CD Boba Marley’a.

Get up, stand up: stand up for your rights!
Get up, stand up: don't give up the fight!
Get up, stand up: stand up for your rights!
Get up, stand up: don't give up the fight!
Preacherman, don't tell me,
Heaven is under the earth.
I know you don't know
What life is really worth.
It's not all that glitters is gold;
'Alf the story has never been told:
So now you see the light, eh!
Stand up for your rights. Come on!

***

You can fool some people sometimes,
But you can't fool all the people all the time.
So now we see the light. What you gonna do?
We gonna stand up for our rights! Yeah, yeah, yeah!
So you better:
Get up, stand up!



- Mamo... wyjesz. – rzekł młody chłopak z naganą w głosie - I to wyjesz przy otwartym oknie samochodu.

Esme spuściła z nosa okulary i wolno zlustrowała stojącego obok Forda jedenastolatka. Wydęła wargi niczym prychająca kotka.

- Phi, nie znasz sie białasie. – doskonale wiedziała gdzie zahaczyć Mortimera, żeby go sprowokować – Żaden z ciebie zioom.

Przez chwilę wydawało się, ze chłopak nic jej nie odpowie, bo w milczeniu wsiadł do kabrioletu i zamknął za sobą drzwi. Rzucił na tylne siedzenie plecak oraz rakietę, po czym spojrzał wyzywająco na matkę.

Mój kolor jest czarny, czarny jak ta skała!
Twoja uwaga nic-tu-nie-dała.
Bo widzisz mateczko, to już nie te czasy,
Że zadziałają na mnie jakieś białasy
Powiedz i słowo
Wydukaj je już
Magiczne słowo
Serce me skruuusz
– wyrapował, prawie sie przy tym nie zacinając.

Esme uwielbiała, gdy Morti tworzył tego rodzaju improwizacje, naprawdę wierzyła, że jej syn ma talent do muzyki.

- No... no dobra. Powiem to...
- Powiedz!
– naciskał podekscytowany chłopak. Nic wszak nie sprawia takiej przyjemności, jak usłyszenie przeprosin z ust rodzica.
- Twoja matka jest białą dziwką. Esme posłała synowi swój promienny uśmiech.
- Eeeeej! Powiem tacie, ze uczysz mnie przeklinać.
- Nie, nie mów. Oci... zwariowałeś?!
- Powiem, przesadziłaś!
- Ej no, bo będę musiała oddać film na dvd, który pożyczyłam od Rooka, zanim obejrzy go pewien zbulwersowany nastolatek.
- To ten twój komendant, u którego byłaś?
- No.
- A co on może mieć fajnego?
Morti dalej udawał wielce obrażonego.
- A nie wiem...
- Sama widzisz. Nie przekupisz mnie.
- No tak, mój syn jest zbyt dorosły, by oglądać jakieś fantastyczne szmiry...
- Hę?
- Człowiek-pająk to już przeżytek, nie jest ani trendy, ani cool...
- Spider-man?!
– i w tym momencie Esme już wiedziała, że złamała swoje dziecko. Zresztą wiedziała to od początku.
- Najnowszy.
- Jaaaaahooooou!!! Gaz do dechy mamo! Musimy jak najszybciej dotrzeć do naszego odtwarzacza.
- Aj-aj sir!


I tym sposobem, chcąc czy nie, państwo Barthes musieli spędzić wieczór pod znakiem człowieka-pająka. Nie byłoby w tym może tez nic strasznego, gdyby nie dokładność ich potomka, któremu nie wystarczało jednokrotne obejrzenie filmu. Trzy razy to było minimum.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 29-09-2009, 23:22   #406
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Ten telefon lekko go zaskoczył, nie tym że w ogóle został wykonany. Lubił Angelicę i przynajmniej ten jeden raz, słowa zostańmy przyjaciółmi, nie były tylko pustym frazesem. Naprawdę chciał żeby tak było i był zadowolony, że tak się stał. Był przekonany, że ona też tak myślała. Ot po prostu lubili się, mieli podobne zainteresowania i poczucie humoru. Nie wyszło im w głębszym związku ... cóż zdarza się, po prostu mimo wszystko dziewczyna oczekiwała czegoś w życiu, czego Chris nie mógł jej zapewnić. Nie mógł zaoferować jej pewnej monotonii i spokoju, który w pewnym momencie był potrzebny większości ludzi. Martwiła się o niego ... zbyt bardzo, on nie mógł zmienić tego kim jesteś. W końcu jednak przerwał ten pokot myśli i odezwał się ciepłym głosem

-Gratuluję ... naprawdę, szczerze powiedziawszy lekko mnie tym zaskoczyłaś, ale ciesze się twoim szczęściem. Chętnie zresztą poznam twojego narzeczonego -


-Poznałeś go, pamiętasz jak urządzałam przyjęcie trzy miesiące temu?- rzekła Angelica.- Rozmawiałeś z nim wtedy, o tutejszych barach.- Po tych słowach przez głowę De Luci przeszedł przebłysk. Przypomniał sobie młodego mężczyznę o nieco...rozwichrzonej fryzurze.


A więc to było on?

-Faktycznie ... wydawał się porządnym gościem, aczkolwiek była to dość krótka okazja do rozmowy. -
odpowiedział, po czym dodał zmieniając lekko temat - Pewnie przy takich nowinach, jakiekolwiek pytanie o prace wyda się bardzo trywialne ... ale co tam u ciebie, poza tym, ze niedługo opuszczasz stan wolności - to ostatnie zdanie było wypowiedziane żartobliwym tonem, ale wiedział na co może sobie wobec nie pozwolić. Poza tym przez całą tą nową pracę dawno nie miał okazji z nią porozmawiać.

- Na razie nic...praca praca...sam rozumiesz. Przeglądanie dokumentów. Przygotowywanie oskarżeń.- głos w telefonie przybrał nieco kpiarski ton.- Nic ekscytującego, panie "rozróba w porcie".-

No tak, można było się domyśleć, że pani prokurator o tym usłyszy. Aczkolwiek nie spodziewał się, że wszyscy będą robić z tego, aż tak wielką szopkę. Ot kolejny dzień w pracy.

-Czy ktokolwiek o tym nie słyszał? Poza tym to nie była moja wina, ja tylko znalazłem się tam przypadkiem ... -


- Tak, tak...nie przyszło ci przypadkiem przez głowę. Że właśnie takie spektakularne akcje powodują, że jeszcze nie awansowałeś?-


-Ja tylko staram się jak najlepiej wykonywać swoja robotę. Wiesz sprawić, żeby to miasto było choć trochę bezpieczniejsze, a że często przestępcy nie chcą oddawać się w ręce sprawiedliwości ... cóż to nie moja wina, a w akcji w porcie Bonano stracił kilu swoich ludzi, jak dla mnie to dodatkowa wisienka na torcie, bo raczej ich szybko nie odzyska. Mam nadzieje, ze choć trochę go to zdenerwuje -
po tych słowach detektyw roześmiał się głośniej
-Poza tym, Sierżant De Luca jakoś nie ma tego samego brzmienia, co detektyw nie uważasz?- Dziewczyna być może miała racje. Gdzieś tam w głębi duszy wiedział, że pod pewnymi względami stał się za bardzo "Brudnym Harrym", był skuteczny, ale wielu osobom, nie podobało się wykonanie, innym nie podobała się ta skuteczność, jeszcze inni go nie lubili albo zazdrościli. W każdym razie w ten sposób można było sobie zrobić wrogów. Ale niech go cholera weźmie, jeżeli dla jakiegoś awansu miałby się zmienić. Był policjantem, żeby "Służyć i Chronić" i miał zamiar to robić bez względu na koszty ... szczególnie jeżeli chodziło o ten drugi człon.

- To prawda, to prawda...a jak tak z twoim życiem uczuciowym ? Będziesz miał z kim przyjść na ślub?-

-Być może, być może ... mam teraz pewne perspektywy - detektyw był zadowolony, że Angela nie drążyła dłużej tego tematu. Poza tym wyglądało na to, że teraz będą mogli porozmawiać o czymś przyjemniejszym.

- Perspektywy co? Ta perspektywa ma jakieś imię?-

-Rosie- odpowiedział po czym dodał - Moja kuzynka mnie z nią poznała, jak na razie spotkałem ją tylko raz, ale mam jej numer. Aczkolwiek w pracy tez mam mile koleżanki -

- Uważaj...jak chwycisz za dużo srok za ogony Chris. Zostaniesz tylko z piórami w dłoniach.- zaśmiała się Angelica.

-Hej, no wiesz akurat takie polowania są podobno sportem narodowym ... nie mogę się przecież wyróżniać za bardzo -


- No...wyróżnisz się jako stary kawaler.- zaśmiała się dziewczyna.- I ród de Luca wymrze na tobie.

-Nie zapominaj, że mam braci ... jeden już jest żołnierzem, a za mundurem panny sznurem - odpowiedział tym samym lekkim tonem detektyw.

- Nie boisz się, że go wyślą do Iraku, albo Afganistanu?-

-Jasne wolałbym, żeby tam nie trafił, ale wiesz to on w końcu wybrał taka karierę, zgodził się, z tym że może dojść do takiej ewentualności. Poza tym wyrastaliśmy w atmosferze armii i chyba się trochę do tego przyzwyczailiśmy. Poza tym wierzę, że poradzi sobie, gdziekolwiek się znajdzie -
To był trochę bardziej poważny temat. Z pewnością nie można było tego w pełni wyrazić przez telefon. Żołnierz to żołnierz, jeżeli dostaje rozkaz, to musi go wykonać. Po prostu nie ma sensu martwić się na zapas.

- Ja się cieszę że moi bracia jednak w wojsku nie służą. Dzieciom zaś nie dam. Nie wiem jak twoja matka to wytrzymuje. Ale wybory są w nowym roku, więc może coś się zmieni -


-Moja matka mimo wszystko też jest żołnierzem, a pamiętaj, że dzieci nie zawsze da się kontrolować, w innym wypadku, nie byłbym w Nowym Yorku -

- Swoim założę obrożę ...takie jak skazanym za lekkie przestępstwa ...zobaczysz-.


-Tak jasne ... chyba już się zacznę o nie bać, ale spokojnie zawsze będzie "wujek" De Luca, żeby nakierować je na porządna ścieżkę -
Ostatnie chwile rozmowy, były oczywiście wypowiadane pół - żartem, pół - serio. Pozwalały jednak ochłonąć po ciężkim dniu.

- Na pewno nie na porządną, podrywaczu.- odparła Angelica i spytała.- I jak ci się pracuje u łowców czarownic?-

-Praca jak każda inna, ale ludzie są bardzo kompetentni. Ostatecznie moglem trafić dużo gorzej -


- Nie twierdzę że gorzej...możesz trafić gdzie indziej. Wiesz że trzynastkę zamierzają przeorganizować?-


-Nie wiedziałem, o tym -
To krótki zdanie Chris wypowiedział po chwili przerwy. Naprawdę nie miał głowy do spraw administracyjnych, ale wiadomości o reorganizacji były dużą nowością.

- Ponoć część personelu nowojorskiej trzynastki ma być wysłana do Miami. Od czasu Katriny wzrosła tam przestępczość. Choć dziwi mnie że właśnie wydział 13 w Miami ma zostać bardziej wzmocniony.-


-No tak, widać tam na górze wiedzą coś czego my nie wiemy, może huragany mają jakiś wpływ na wariatów? Zresztą to nie moja działka, ja mam ich tylko łapać, aczkolwiek mam nadzieje, że w Nowym Yorku, zdążyłem polubić to miasto-
Naprawdę zdążył je polubić, całe dzieciństwo spędził na podróżach i tak naprawdę tylko NY, był miejscem, w którym mógł zakotwiczyć na dłuższy czas.

- Możesz wkrótce zmienić miejsce pobytu...Ponoć to sprawa priorytetowa. Co prawda Rook już złożył zażalenie swym przełożonym. Ale ponoć nic nie uzyskał.-


-No cóż, zobaczymy - Powiedział ponuro detektyw. Nie zamierzał się tym co prawda martwić na zapas, ale z pewnością nie były to wesołe wiadomości. Szczególnie, że bał się, iż zadanie wzmocnienia Miami spadnie właśnie na nowych ... w tym jego.

- Wybacz że ci psuję weekend takimi wieściami. Myślałam że wiedziałeś.-


-Nic nie szkodzi, skoro nie mogę z tym nic zrobić, to nie będę się tym przejmował-


-To dobrze. Powodzenia w pracy. Wpadnij na kawę na tygodniu to pogwarzymy dłużej. A ja już wychodzę na spotkania z Jimem. Do usłyszenia Chris.-

-Do usłyszenia i mam nadzieję do rychłego zobaczenia- odpowiedział jej policjant i rozłączył się. Chwilę patrzył się w ekran telewizora. W końcu jednak usiadł na kanapie. Nie było sensu siedzieć tutaj i zastanawiać się nad tą całą sytuacją czy użalać się nad sobą. Podniósł telefon i wybrał jeden numer.

-Halo Vitorio ... jesteś zajęty? Nie, to świetnie! Słuchaj mam ochotę na małe spotkanie, nic wielkiego, chcę pogadać, bo ostatnio nie mieliśmy okazji. Nie, o niczym wielkim. Chcę się trochę rozerwać po ciężkim tygodniu ... pasuje? No to świetnie. Co powiesz na ten nasz stary klub? No tak, dobra to do zobaczyska za godzinkę. Trzymaj się stary - Kiedy tylko się rozłączył szybko się przebrał. Na bluzę wojskową, zarzucił jeszcze skórzaną kamizelkę ... bez żadnych naszywek. Wieczorami robiło się chłodnawo. Zamknął mieszkanie i ruszył na najbliższy przystanek.

Chwilę zajęło mu dojechanie do "Rock Den". Był to całkiem przyjemny klub, w którym jak wskazywała nazwa grano Rocka ... różne jego odmiany i pokrewne mu gatunki. Razem z Pozo przychodzili tutaj jeszcze za swoich studenckich czasów. Od tego czasu nie wiele się tutaj zmieniło, ale to przecież była magia tego miejsca. Poza tym w klubie zdarzały się naprawdę niezłe koncerty. Przed drzwiami czekał na niego już jego były współlokator.

-Cześć Chris - powiedział kolega wyciągając do detektyw rękę -Ja dziś nie na długo. Ostatnio mam sporo pracy i rautów ... wiesz jak to jest w tym czasie -

-Cześć - odpowiedział mu detektyw -Ja ostatnio też trochę imprezowałem, więc nie mam zamiaru szaleć. Jedno, góra dwa piwka. Głównie to chcę pogadać -

-No to wchodzimy - po tych słowach oboje skierowali się do wejścia do klubu ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 30-09-2009, 20:58   #407
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Wycieczka naprawdę zapowiadała się przyjemnie. Wprawdzie do wychodzonych butów dostało się błoto przez jakieś szwy, a przez miękką podeszwę czuł niemal każdy, nawet najmniejszy kamień. Wzięte jedzenie, którego wieku czy daty ważności spożycia Chris nawet nie chciał znać, było niemal skamieniałe, a przy tym wydawały się być pozbawione smaku. Niemniej musiał przyznać, że rześkie, górskie powietrze, doskonale poprawiało samopoczucie, a cisza na tym górskim szlaku stała się niemal błogosławieństwem dla młodego księdza, tak zapracowanego przez ostatnie dni. Ale nie dane było mu tak spędzić całego dnia. Szlifowanie formy według ojca Corneluisa miała okazać się znacznie straszniejsza...
Ogrodzenie nie wyglądało zbyt okazale, gdy wyłoniło się zza zakrętu. Chris z początku myślał, że to jakaś niezbyt zadbana prywatna posesja, którą ot przycinał szlak turystyczny. Wymowna tabliczka jednak rozwiała te przypuszczenia, a obawy na temat "obozu przetrwania" na powrót wepchały się do jego umysłu
-Ekhm...- rzekł ksiądz zatrzymując się. Główny egzorcysta nie przejmował sie jednak tym w ogóle, przechodząc przez dziurę w siatce.
- No ruszże się. Nigdy nie przełaziłeś przez ogrodzenia?- ponaglił go po czym ruszył dalej
-Czy na pewno to jest...- Chris zastawiał się czy użyć tu słowa "legalne", czy od razu zapytać czy "bezpieczne". Zrezygnował jednak i jeszcze raz spróbował sformułować pytanie - Czy na pewno... możemy tutaj przechodzić?- ruszył jednak za swym towarzyszem zginając się w pół by by ominąć rozerwane pręty siatki. walczył jeszcze z przemożną chęcią zawrócenia i pospiesznego, jeśli nie panicznego oddalenia się w przeciwnym kierunku.
W końcu doszli do stróżówki, skąd skierowano ich do odbioru sprzętu, po czym udali się do osobnych chatek. Chris ostrożnie otworzył ciężką torbę w której, jak sie okazało, znajdywał się sprzęt do paintballa... Dawkins przyjrzał się ostrożnie karabinom. ""No tak..." Nie to, że nigdy nie chciał spróbować tego sportu. Była to ponoć wspaniała zabawa... Problem polegał jednak na tym, że perspektywa biegania z karabinem z O'Doom lub co gorsza walka z nim, jakoś całkowicie psuła wizję przyjemnej gry w paintballa, w której człowiek może wyładować cały swój stres. Ksiądz jeszcze westchnął i zaczął ubierać "zbroję".
W końcu wyszedł na zewnątrz nadal nie ubierając hełmu. O'Doom juz na niego czekał. Jakby się zastanowić, to dwie potężne dwulufowe armaty wyglądały raczej komicznie. Chrisowi jednak wcale nie było do śmiechu...
- Gotowy? Czas na trening survivalowy.
Dawkins ocknął się nagle i odwrócił swój wzrok w poszukiwaniu jakiejś osłony, po czym rzucił sie do najbliżej. Słyszał, że kulki farby nie są niebezpieczne, ale bywają bolesne. Te dwa działa na pewno potwierdzą to drugie, co do pierwszego nie był pewien, dopiero gdy przykucnął ubrał hełm i po szybkich oględzinach znalazł spust jego skromnej broni (wybrał karabin na chybił-trafił pomalowany w moro). Zapowiadało ciężkie popołudnie...
"Może się od razu poddać?" Chris jednak wiedział, że ojciec Cornelius na to nie pozwoli. Wpadł w jego sidła. Zresztą, musiał przyznać, że ta opcja jemu samemu nie przypadła do gustu. Jakaś część jego umysłu chciała bowiem w to wejść, podjąć wyzwanie O'Dooma choć zupełnie nie miał żadnego doświadczenia, a przeczucia podpowiadały, że źle na tym wyjdzie.
Cóż pozostawało unikać ognia starszego księdza (o ile to w ogóle możliwe), kryjąc się za każdą możliwą osłoną (o ile to coś pomoże), liczyć że prędzej czy później skończą się pociski (o ile do tego momentu dożyje), a gdy się nadarzy okazja spróbować samemu puścić serię do przecinaki (o ile w ogóle nadarzy się taka okazja)
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 01-10-2009, 08:41   #408
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
<<Wściekłość. Gniew. Już zapomniałaś, jakie to dobre paliwo, co siostrzenico?>>

Nie, nie zapomniała. Po prostu rzadko miała szansę sprawdzić to smutne prawo. Widocznie dzisiaj nastąpiło rozstrojenie jej znaku zodiaku z planetą przewodnią, albo to wina księżyca i zbliżającej się pełni. Albo coś nie tak jest ze studnią. Może wszystko na raz.

Kiedy Yue zauważyła na końcu korytarza tamtą drugą policjantkę, zatrzymała się. Wszystkie emocje opadły. Koncentracja, przyłożyła dubeltówkę do ramienia, wycelowała,


By saprophil

nacisnęła spust. Ćwiczenia na strzelnicy, choć uważała za bezproduktywne - nie lubiła broni palnej, co zabawne w ogóle nie lubiła broni - dały rezultaty. Młody demon efektownie dostał w głowę, potknął się i upadł.

<<Już? Mogę bić brawo?>>

Azjatka wyciągnęła zza paska pistolet flarowy i czekała. Jeden strzał, tylko jeden bo potem trzeba się będzie bawić w uniki i ładowanie. Demon zawył, w zmienionej formie wstał i obrócił się w stronę Yue. O tak, właśnie tak. Chodź tu skurczybyku.

Jakby usłyszał prośbę, już był przy dziewczynie, wystawił zęby i...
dostał oślepiającą flarą prosto w okolice nosa.

<<Mei wspominała, że jeden by jej się przydał żywy.>>

Yue straciła zainteresowanie kupką popiołu i wyostrzyła wzrok na tamtej drugiej i mgle. A potem zaszło coś... dziwnego. No nic. Zajęła się ładowaniem dubeltówki i pistoleciku, przywarła do ściany, rozejrzała się czy aby w pobliżu nie stoi gdzieś odkurzacz i czekała.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 01-10-2009, 23:32   #409
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
sob. 13.X.2007, centrum handlowe, Brooklyn, zaplecze 12 : 10

Śrutówka nie była celną bronią i nie musiała być. W wąskim korytarzu mały nosfer nie miał gdzie uciekać. Śrut trafił go w głowę, tułów dziurawiąc przy okazji brzuch. Nowoczesne czasy pozwalały znacznie rozszerzyć asortyment środków do niszczenia wampirów.
Martwy stwór „spalił” ciało stając się kupą nieumarłych poczerniałych kości o bojowych zamiarach, ale i na ten problem Yue miała rozwiązanie w postaci flary wpakowanej w gębę nieumarlaka. Ogień i światło zrobiły swoje. Problem jednak w tym, że szef mógłby się okazać o wiele trudniejszy do upolowania.
Tym jednak na razie zajmowała się Amy.
Chude rączki policjantki wniknęły w ciało bossa wampirów, wywołując grymas jego zdziwienia. Amy dotąd miała rzadko okazję do przenikania przez żywy organizm. W zasadzie był to pierwszy raz i...raczej ostatni, jeśli panna Walter miałaby decydować. Czuła tą obmierzłą śliskość na skórze. Ohydne uczucie, które nie towarzyszyło przenikaniu przez obiekty nieożywione. Jeszcze gorszym odczucie, było chwycenie w dłonie serca wampira i ściśnięcie...Wymagało to siły i koncentracji i przezwyciężenia wstrętu. Zupełnie jakby ściskała wielką pulsującą dżdżownicę. Ale jej działania przynosiły efekty. Amy udało się u bossa nosferatu wywołać zatrzymanie pracy serca. Najpierw zaskoczenie, potem nerwowa walka organizmu o życie spowodowały iż wampir zamarł, dając Amy czas na ubicie.
Dzielna policjantka zapomniała tylko o jednym...Nosferatu trzeba zabić dwa razy.
Szponiaste łapy wbiły się w ramiona Amy i pociągnęły ją w górę. Twarz bosa wampirów szybko gniła. Skóra odchodziła płatami, odsłaniając rozkładające się tkanki. Oczy wypłynęły a w oczodołach zaświeciły się czerwone światełka. Szef może i umarł, ale...strix którego więził w swym ciele, nie.
Trzymana na wyciągniętych ramionach Amy nie mogła dosięgnąć ciała wampira, szpony wbijały się jej głęboko w skórę, niczym małe sztylety. Dłonie Amy pokrywała krew i fragmenty tkanki bossa wampirów, ale strzyga nie przejmowała się tym. Była bowiem martwa i pozbawiona metabolizmu. Była też potężniejsza niż typowy potworek powstały ze sługusów nosferatu.
Czerwone światełka zaświeciły mocniej, gdy wychrypiał ziejąc w kierunku Amy trupim odorem.- Powinienem podziękować ci za uwolnienie, ale głód krwi jest mocny. I dlatego cię spożyję...robaczku.
Nie zauważył, albo co bardziej prawdopodobne zlekceważył obecność Yue. Strzyga była równie arogancka, co osoba z której powstała.

sob. 13.X.2007, baza U.S. Army w Appalachach 13: 10


O’Doom nie dał księdzu zbyt długiego czasu do namysłu. Ostra kanonada z dwulufowych potworów szybko zmusiła księdza do rzucenia się w kierunku najbliższej osłony.

Jakiegoś starego gruchota, Dawkins wynurzył się zza niego i rozejrzał się. Kapłan szarżował w jego kierunku jak rozszalały dzik, nie marnując amunicji na niepotrzebne strzały. Cóż... trzeba było wziąć pod uwagę, że ojciec Cornelius to weteran wojenny z Wietnamu. Dawkinsa czekała ciężka przeprawa, zwłaszcza, że broń palna. Była mu obca. Na razie jednak musiał powstrzymać pędzącą furię... Wymierzył nacisnął spust i zaczął strzelać. Ale O’Doom skoczył w bok unikając kul z farbą. Jak na starszego pana z brzuszkiem, miał niezły refleks.
Przetoczywszy się, starszy ksiądz posłał kolejne kulki w kierunku Dawkinsa, zmuszając młodego księdza do ukrycia się. A potem ruszył w kierunku swej ofiary...Dawkinsowi nie pozostało nic innego jak zwiać spod feralnego samochodu. Chris uciekał w kierunku kolejnej kryjówki czując na sobie oddech starego księdza (na szczęście nie dosłownie), kule z farba świstały mu nad głową, a tylko jedna trafiła go. A trafienie w pośladek świadczyło od tym że stary O’Doom nie starał się go trafić (pomijając trafienie w ów pośladek). Chris szczupakiem skoczył za worki z piaskiem, podczas gdy ojciec Cornelius przyczaił się przy wraku samochodu, pojedynczymi strzałami przyszpilając Dawkinsa do ziemi. Starszy pan z brzuszkiem...mimo tej aparycji, ojciec Cornelius był ludzką machiną bojową. Nic dziwnego że polował na demony za pomocą pistoletów. Obecny trening całkowicie pogrzebał resztki wizji księdza O’Dooma w roli zwykłego egzorcysty. Nie...prędzej papież pojedzie na pielgrzymkę do Rosji. Co gorsza O’Doom ruszał do ponownego natarcia na sanktuarium Dawkinsa, zmuszając młodego księdza do odparcia szturmu bądź ucieczki. Chris wybierał to drugie...rozpoczęła się mordercza zabawa w kotka i myszkę. Przy czym O’Doom był starym doświadczonym kocurem, a Dawkins biedną struchlałą myszką, którą stare kocisko bawiło się przed zjedzeniem. Chris musiał ciągle uciekać przed ostrzałem, wszelka próba kontrataku kończyła się bolesnym oberwaniem w tułów i marnowaniem amunicji.
Ucieczka pod ostrzałem od kryjówki do kryjówki...co gorsza stary ksiądz miał niespożyte pokłady energii i sporo doświadczenia. Chris nie miał okazji, by zastawić pułapkę. Cały czas uciekał z duszą na ramieniu, z szybko bijącym sercem i coraz bardziej charczącym oddechem. Oraz z O’Doomem na karku.Trudy wędrówki odbijały się teraz na kondycji Chrisa, trudy które nie były widoczne na starym przecież O’Doom. Czy ten człowiek nigdy się nie męczy?
Na szczęście, w przeciwieństwie do sił starego weterana, amunicja w jego paintbolowych wymiataczach miała swoje granice.
- Kurka flaczek...i poza zabawie.- skwitował ojciec Cornelius kiedy z jego armat nie wyleciały kulki. Dla Chrisa nadszedł czas odwetu.
Po wszystkim O’Doom zdjął hełm i wybuchł śmiechem.- Nieźle, nieźle...no cóż, gratuluję. Następnym razem spróbujemy pograć na serio. A teraz oddajemy sprzęt i wracamy do obozu. Lubisz łowić ryby? Ja nie...ale samo obijanie się nad brzegiem rzeki dobrze nam zrobi.
Ojciec Cornelius zarządził powrót od razu...Mimo, że Christopher Dawkins był dość, zmęczony. Ledwo stał na nogach.
O’Doom spojrzał na niego dodając.- Należy sprawdzić wytrzymałość swojego organizmu i stale ją zwiększać. Różne stwory łażą po świecie. I mało który daje fory...A propos potworów, jak ci idzie śledztwo w trzynastce. To ciekawy temat dla mnie. Chociaż ty możesz znać ciekawsze tematy, które cię nurtują.

sob. 13.X.2007, przedmieścia NY, dom Esme 19 : 00


Był już czas kolacji i drugi raz kolei Człowiek Pająk w domu Esme. Richard i Morti siedzieli blisko siebie ekscytujac się tym co się dzieje na ekranie. Wydawali się Esme tacy podobni. A może po prostu Richard bywał dziecinny? Nie...to nie to. Jej kochany mąż po prostu uwielbiał spędzać chwile ze swym synem. Był dobrym mężem, ale w roli ojca sprawdzał się jeszcze lepiej.
Dzwonek do drzwi, Esme rzekła.- Ja otworzę.
Nie chciała przeszkadzać swoim dwóm skarbom. No i wolała odpocząć od człowieka pająka.
Film może i niezły, ale nie wtedy gdy się go ogląda dwa razy pod rząd.
Na dole na Esme czekała kobieta. Starsza pani w okularach, z lekkim uśmieszkiem na twarzy.

Na oko typ wścibskiej sąsiadki co to jednego dnia przynosi placek cytrynowy, drugiego dnia obgaduje sąsiadów podczas Bingo. Nieocenione wsparcie policji, ale utrapienie dla sąsiadów. Takie wiedzą wszystko o tym co się dzieje w okolicy, a co gorsza przekazują to każdej osobie, skłonnej ich wysłuchać.
- Przepraszam, że przeszkadzam o tak późnej porze, ale do mojego garażu wdarło się groźne zwierzę. A pani jest z policji.- zaczęła przemowę. Spoglądała na reakcję Esme dodając.- Bardzo duże zwierzę, chyba niedźwiedź, Dwa metry, owłosione. Wskazała palcem na zaparkowany wóz i szereg rys na nim.

-To właśnie jego robota...- rzekła z przekonaniem w głosie.- Porysował wóz tego dzieciaka Haroldsonów, zanim wdarł się do mego garażu.
Esme spojrzała na rysy, długie i głębokie. Do licha ! To mógłby być niedźwiedź. Tylko skąd się wziął niedźwiedź w centrum Nowego Yorku?!

sob. 13.X.2007, Rock Den 20:10


Na Rock Den położony blisko budynków nowojorskiego uniwerka zawsze można było liczyć.
Nie grały tu co prawda sławne zespoły, ale zawsze grały dobre. Dzisiaj występował „Kings of Leon „

Zespół rockowy założony przez trzech braci i ich kuzyna z Tennessee w USA. Grali składankę różnych stylów: od southern rocka, przez garage rock i hard rock do starego dobrego bluesa. Towarzystwo, składające się głównie z mniej lub bardziej podpitych studentów nie potrafiło do końca docenić talentu grupy. Ale przynajmniej zachowywali się w spokoju.
Vitorio i Chris próbowali rozmawiać, co przy głośnej muzyce nie wychodziło za dobrze. Tematy oscylowały głównie wokół, sportu muzyk i gwiazd filmowych. Przy tym hałasie ciężko bowiem było rozmawiać o poważniejszych temat. Do Rock Den przychodzono by posłuchać dobrej muzy. A nie by pogadać. Bystre oko Chrisa przebijając się przez półmrok klubu i oparu dymu papierosowego, zauważały trzech typowych karków w jeansowych kurtkach pokrytych naszywkami, napastujących młodą dziewuszkę, ubraną w podobnym stylu i z ostrym makijażem na twarzy. Z powodu hałasu Chris nie słyszał rozmowy jaka się toczyła. Odruchowo sprawdził broń...cóż...sprawdziłby, gdyby ją miał. Ale był po służbie i jedyne co miał to odznakę. Zaczęła się szarpanina pomiędzy jednym z 18-letnich mięśniaków, a dziewczyna. Chris wkroczył do akcji, słysząc za sobą głos Vitorio.- Chris daj spokój, nie pakuj się w kłopoty.
Nie posłuchał. W takich chwilach odzywała się nieco dziecinna cecha, chęć bycia bohaterem, rycerzem ratującym damy w potrzebie i dzieci w zagrożeniu.
Podszedł więc do trzech mięśniaków. Widać, że chłopy chodzą na siłownię. Byli mocno zbudowani, a jeden z nich wyższy od Chrisa o głowę. Nie wyglądali na studentów, raczej na członków jakiegoś gangu...Ale Chris nie rozpoznawała naszywek. Goście z poza miasta ?
- O co chodzi chłopcy? Nie widzicie, że dziewczyna nie jest zainteresowana żadnym z was.- rzekł Chris przyjaznym z pozoru głosem. Trzy karki zmierzyły de Lucę wzrokiem, wreszcie najwyższy, nie koniecznie najstarszy, z nich rzekł.- Spadówa dziadku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-10-2009 o 19:53.
abishai jest offline  
Stary 02-10-2009, 18:28   #410
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
sob. 13.X.2007, komitet wyborczy Hillary Clinton 12:30

Tuż po zakończeniu długiego i nudnego przemówieniaErick opuścił siostrę i udał się do pięknej właścicielki niebieskich oczu. Vi jakoś się temu nie dziwiła. W sumie nie miała nawet pretensji, bo teraz zaczynała się ta ciekawsza i, co tu kryć, smaczniejsza część przedstawienia.

Lawirowała między gawędzącymi ludźmi rozglądając się uważnie. Nie, żeby interesowało ją, jak też wyglądają fani Hilaty Clinton. Ot zwyczajnie, szukała tego przystojnego kelnera, od którego wzięła takiego pysznego drinka.

Przystojny kelner wsiąkł jak kamień w wodę. Całe szczęście, że innym też niczego nie brakowało. Popijając kolorowy napój zabrała się za przystawki. Co prawna, podobno na wystawnych przyjęciach nie wypada zbyt wiele jeść, ale wiec wyborczy to nie był wystawny bal. Poza tym i tak ktoś będzie musiał zjeść te pyszne serowe babeczki z grzybami, więc niby dlaczego nie miałaby to być Vi. Gdy kończyła kolejną babeczkę, usłyszała za sobą czyjś głos.

- - Nie widziałem cię tu wcześniej. Jesteś nową wolontariuszką, dziennikarką ...może?

Mężczyzna wydawał jej się znajomy. Skądś znała te orzechowe oczy, wyrazisty podbródek i falę ciemnych włosów. Zamarła w bezruchu mierząc nieznajomego od czubków eleganckich skórzanych półbutów aż po końcówki czarnych kosmyków. Musiała zrobić mało inteligentną minę, bo mężczyzna ze zwątpieniem zaczął badać stan swojej garderoby.

- Ubrudziłem się czymś ?
– Nie, nie… z twoim garniturem wszystko w porządku – odparła Vivianne nieco speszonym głosem. – I nie, nie jestem ani wolontariuszką, ani dziennikarką. Jestem psychologiem policyjnym. Vivianne, miło mi – rzuciła nieco pewniej wyciągając dłoń do uścisku. – A ty kim jesteś? Bo, słowo daję, jestem pewna, że skądś cię znam

Nie wierzyła, że to powiedziała. Zabrzmiało jak słaby tekst zdesperowanego podrywacza. A facet nie był aż tak onieśmielająco przystojny, żeby desperacko do niego zarywać. No może faktycznie niczego mu nie brakowało. Był całkiem niczego sobie, miał dobrze skrojony garnitur, ładne buty i zegarek wyglądający na drogi, a nade wszystko ten zniewalający zapach wody kolońskiej. Ale to jeszcze nie był powód, żeby rzucać TAKIMI tekstami. No cóż… tym razem ciekawość okazała się silniejsza.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172