- Okazja... - przekonywał barman. - Prawdziwa okazja. Trochę pan dołoży i będzie ta druga... Odrobinkę...
Trwało to już kilka minut i Roger zaczął się powoli obawiać, że zniecierpliwiony Ron, który przed chwilą wyszedł z kapłanką z gospody, rzuci cały interes i na własną rękę zacznie wyduszać pieniądze z Dru.
Sięgnął do kieszeni, gdzie obok ukradkiem podniesionych kostek spoczywała ciut pustawa sakiewka Dru.
- A gdybyś kupił trzy - kusił stale barman - to wtedy cena byłaby jeszcze niższa...
Gdyby na stałe zamknął usta tego marudzącego gościa, całe miasto powinno mu być wdzięczne. Może by tak zatem...
Błysk w oku Rogera spowodował, że barman porzucił marzenia o sprzedaży kolejnej beczułki.
- Zatem ta... a z tamtą wszystko będzie tańsze o jakąś jedną trzecią...
- Prawdziwa okazja - powiedział ironicznie Roger.
- Prawda? - rozpromienił się barman, który najwyraźniej słowa 'ironia' nie miał w swoim słowniku. - To co? Ładujemy?
Koła leniwie stukały po bruku.
Dwie baryłki to w zasadzie było nawet trochę mało, jak na dość sporych rozmiarów wózek, zaoferowany Rogerowi przez barmana.
Za to obstawa była imponująca. Ron i jego trzej kompani skutecznie odstraszali wszystkich, którzy mogliby stanąć ich na drodze. Na widok wszystkich czterech, uzbrojonych niczym piraci i przypominających nieco chłopców zajmujących się niezbyt z prawem zgodnym procederem, najbardziej nawet stęskniony zarobku czy trunku ryzykant usuwał się z drogi, dając swobodny przejazd wózkowi.
Do miejsca pobytu było coraz bliżej, i coraz bardziej zbliżała się chwila, w której trzeba było rozwiązać problem - w jaki sposób wydobyć Dru z łap Rona.
Oczywiście kapłanka musiała wszystko popsuć.
Zamiast cieszyć się, że cało i zdrowo dotarła na miejsce, w dodatku bez najmniejszego wysiłku... Oczywiście musiała zacząć się wydzierać jak zarzynana kura i wzywać pomocy.
Nic dziwnego, że Ron nabrał wątpliwości. Najbardziej nawet zamroczony alkoholem umysł zorientowałby się, że coś jest nie tak.
A wystarczyłoby, żeby poczekała troszkę na efekt, jaki wywrze na Rona i jego kompanów druga beczułka... którą Roger miał zamiar ich częstować, aż do skutku, polegającego na spojeniu całej czwórki.
Taka ilość alkoholu musiałaby zwalić z nóg największego nawet opoja.
Ale nie. Oczywiście Dru musiała być mądrzejsza.
Cholerna baba... Mała główka, mały rozumek...
Chociaż sam z przyjemnością uciszyłby 'Mówcie mi Dru' Drusillę na wieki, to miał przykrą świadomość, że chwilowo przynajmniej nie jest to możliwe. Dru była im ponoć potrzebna.
Piąte koło u wozu. Baba z wozu... jak powiadali. Żywy kłopot i tyle.
Ale gdyby... Roger oparł się leniwie o wóz.
- Jak to mówiłeś? - spytał. - Sto sztuk złota?
Podrapał się po brodzie.
- Sto sztuk złota, jeśli zwiążesz ją starannie, by nie mogła się ruszyć. I zatkasz jej usteczka. - Uśmiechnął się złośliwie. - Plus baryłeczka jako wynagrodzenie za owe straty moralne, o których wspominałeś.
- Ta pannica - wskazał na szamoczącą się Dru - nie tylko ciebie obrobiła z kasy. Przepiła i przepuściła w kasynie więcej, niż możesz sobie wyobrazić. Jeśli ją zabijesz - rozłożył ręce - ani ty, ani my nie odzyskam swojej kasy. Poza tym będziemy musieli cię zabić. W charakterze zadośćuczynienia za straty moralne... A tak - mówił dalej - ty wyjdziesz na tym nie najgorzej, a my o nią zadbamy należycie...
- To co? Załatwiamy interes do końca? |