Nieznajomy ciągle Ewkę ponaglał więc automatycznie przyspieszyła kroku. Uszli spory kawałek drogi nim odważyli się zatrzymać. Przystanęli za ścianą kolejnego budynku, bliźniaczo podobnego do tego, w którym został Władysław. Dziewczynka przykucnęła i oplotła kolana rękami obserwując miłośnika gazrurek. Ułożył on delikatnie ciało nieprzytomnego na asfalcie a później sprawdził jego puls.
- Trzeba go postawić na nogi – gość był rzeczowy i raczej stanowczy.
- Zostawiliśmy go tam. Władysława... – Ewa uderzyła nagle w jakiś płaczliwy, prawie histeryczny ton. - Zostawiliśmy go na śmierć. Jesteśmy potworami...
Zignorował dziewczynę. A właściwie udawał, że ignoruje... Nie miał cierpliwości ani do dzieci, ani do kobiet. A poza tym... niby co miał powiedzieć...
- Czy my śnimy? Już nie jestem pewna.
- Tardemach... - powiedział nagle zamyślony.
- Co?
- Tardemah... Ksiądz wpatrywał w ekran telewizora, na którym pojawiało się to jedno słowo. Zobacz sama – podniósł z ziemi kamyk i zaczął jej rozpisywać to wszystko na asfalcie. Litery był słabo widoczne, ale ta prowizorka w zupełności wystarczyła. - Anagram... Wystarczy poprzestawiać litery. A DREAM. Sen...
Właściwie nie wiedział czemu mu to słowo przyszło do głowy... miał je w każdym razie w głowie jak scenę z dawno zapomnianego już snu.
- Ale zostają jeszcze T i H. Co one oznaczają?
- Nie mam pojęcia – przyznał bez ogródek. - To i tak tylko teoria. Mogę się doszczętnie mylić.
- Ale dlaczego po angielsku? Jesteśmy Polakami, mieszkamy w Polsce... Dlaczego on miałby ci coś przekazywać w obcym języku i to jeszcze za pomocą szyfru. To nie logiczne.
- A czy to wszystko wokół – wykonał zamaszysty ruch ręką – jest choć odrobinę logiczne?
- Załóżmy, że masz rację. Załóżmy, że to sen. Co w związku z tym? Może wejdziemy na dach jakiegoś wieżowca i skoczymy w dół, w w nadziei, że nim zderzymy się z ziemią zdołamy się obudzić?
- Chyba nie będę ryzykował. A co jeśli jednak się mylę? Mamy chyba zbyt wiele do stracenia.
- Owszem. Choć nie mogę pozbyć się wrażenia, że to jednak jest sen. I ta wizja krzyża... Nie rozumiem. Ja nawet nie jestem religijna.
- Krzyża? Mnie także nawiedziła podobna wizja. Krzyż i wiszący na nim człowiek.
- Nie widziałam żadnego człowieka. Tylko krzyż. Taki żywcem wyrwany ze współczesnych kościołów.
- Dość istotna rozbieżność. A modlitwę? Słyszałaś też modlitwę?
- Jaką niby modlitwę?
- Po łacinie. Poczekaj, to sobie przypomnę... Domine Iesu, dimitte nobis debita nostra, salva nos ab igne inferiori...
Ewa patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Nie rozumiała nic z tej paplaniny. Mężczyzna pospieszył z wyjaśnieniami.
- Nie znam łaciny, ale początek jest prosty... Panie Jezu. Potem coś czego nie rozumiem, ale dalej jest w miarę jasny: zachowaj nas od ognia piekielnego... i na koniec coś o miłosierdziu.
- Religijny bełkot... Wierzysz w ogóle boga?
- Nie.
- Ja też nie. Raczej nie. Nigdy się nad tym poważnie nie zastanawiałam.
- Wiesz co – dodała po chwili milczenia. - Jeśli to nie sen, a przynajmniej nie taki zwyczajny... Jeśli nie jesteś tylko wytworem mojego umysłu ale człowiekiem z krwi i kości... Przyjdź do mnie. Mieszkam na squacie na Pradze – podała mu dokładny adres. - Pytaj o Ewę. Jeśli się pojawisz... To będzie oznaczać, że wdepnęliśmy razem w niezłą kabałę. Aha, nie mówiłeś jak ci na imię.
- Konrad. Ewa, tak?
Skinęła głową. Żadne z nich nie pokusiło o wyciągnięcie na powitanie dłoni. Żadne też nawet nie zdążyło się zastanowić nad sensem tej sytuacji i rozmowy, bo ksiądz zaczął coś szeptać. Zbyt jednak cicho by było to zrozumiałe. Leżący i wymizerowany patrzył przez zamknięte powieki w niebo i słabo poruszał wargami...
- On coś mówi...
Zbliżyli się do księdza, jednak szept był nadal zbyt cichy. Ewka nachyliła ucho nad ustami księdza...
Ostatnio edytowane przez liliel : 04-10-2009 o 19:56.
|