Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2009, 01:56   #208
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Keith, Miriam

Ledwo Miriam skończyła zwracać uwagę na brak krzeseł, poczuliście w powietrzu ruch magii. Ktoś właśnie rzucał czar…

Tym kimś okazał się sam Tarmir, zwany Odkupicielem. Dało się to poznać, po wywróconych źrenicach oczu i wściekle żółtym, świecącym zabarwieniu gałek.
Po chwili skończył. Miriam poleciała do tyłu uderzona niewidzialną falą energii w twarz. Zaniepokojony kociak wyskoczył z jej ramion i usiadł na podłodze obok.

Wylądowała na lewym boku uderzając ramieniem o podłogę. Jednak, mimo całej siły ciosu, czuła się jedynie oszołomiona. Co zresztą minęło po chwili.
- No tak… więc pewnie na wojsko – powiedziała siadając i rozcierając ramię.

- Niemądrze jest obrażać króla w jego własnej sali tronowej. – powiedział stojący wciąż obok króla marszałek. – To było ostrzeżenie, panno Miriam. Po ostrzeżeniu zwykle następuje egzekucja. Od ciebie tylko zależy czy faktycznie się odbędzie.
- Nienawidzę zabijać ludzi. – odezwał się wreszcie sam Tarmir wciąż siedząc. – W dobie zagłady jest to wręcz kretynizmem. Równie dobrze moglibyśmy się poddać tym wszystkim legionom stacjonującym niedaleko za fortecą. Lecz człowiek jest istotą zagadkową. Potrafi udowodnić, że nawet w takich czasach może się okazać wrzodem na dupie. A takich nam tu nie potrzeba, jeśli mamy przetrwać. Zwłaszcza gdy są to wiedźmy Barutha.

- Mogę spełnić twoją prośbę, Keithu Duncanie – kontynuował zwracając się do najemnika. – Właściwie to świetnie się składa, bowiem zadanie które mam dla ciebie, twojej uroczej towarzyszki, oraz pozostałej szóstki nowo przybyłych do miasta.

To mówiąc, wskazał na miejsce nad drzwiami do sali. Znajdował się tam obraz zupełnie nie pasujący do bogatego wystroju sali tronowej.
Był nader prosty, lecz wciąż oprawiony w bogatą, złotą ramę. Przedstawiał coś, co wyglądało na szarą, metalową kulę świecącą na fioletowo. Wokół niej zaś stała ósemka… ludzi. Właściwie to mogli być zarówno ludzie, jak i elfy, krasnoludy, czy inne humanoidy. Rysunek był tak prosty, że nie dało się nawet określić płci przedstawionych.

- Mamy pewną przepowiednię. – odezwał się znów Tarmir. – Która mówi o waszym przybyciu. Całej ósemki naraz. Za pomocą kuli, którą posiada jeden z was, uda wam się położyć kres całemu szaleństwu. Nie, wróć. Nie doprowadzicie do niego. Jeśli wam się uda, obecny świat będzie żył tak jak żyć powinien – ze swoimi własnymi problemami i troskami. Dodatkowo wrócicie, skąd przybyliście. Kiedy przybyliście.

- Czy to was zadowala? Czy może wolicie stąd wyjść i żyć w świecie bez przyszłości? Nie odpowiadajcie. Jeszcze nie. Na razie jesteście moimi gośćmi. Panie marszałku?
Cathos wystąpił przed króla.
- Proszę wskazać naszym gościom miejsce, gdzie mogą odpocząć.

Salutując, marszałek odwrócił się i wyszedł, dając wam znak żebyście szli za nim. Wyszliście z sali na korytarz… i o dziwo nie doszliście tym razem do jego końca.

Człowiek skręcił bowiem w prawo, ku ścianie z portretami i otworzył ukryte między nimi drzwi.
Zaprosił was do środka – prowadziły do mniejszego korytarzyka z kilkoma parami drzwi po obu stronach.
- Ty tutaj. – powiedział marszałek zwracając się do Miriam i jednocześnie otwierając przed nią jedne z drzwi.
- Ty zaś tutaj. – zwrócił się do Keitha otwierając przed nim inne drzwi.

Oba pomieszczenia za drzwiami urządzone były podobnie. Bogato i bardzo ładnie. Pod przeciwległą ścianą stało duże i wygodne łoże. Pod sufitem wisiał zapalony żyrandol, który stanowił jedyne źródło światła.

Obok łóżka stała komoda i szafa, obie ciemnobrązowe, dawały nadzieję na jakiś strój w który można by się przebrać.
Pod inną ścianą była też misa z wodą, lusterko i różnorakie mydełka, olejki, oraz inne przybory do higieny osobistej.

Dało się słyszeć miauczenie, kiedy rudy kot wchodził do pokoju Miriam, zaś marszałek bez słowa was opuścił.

Dantlan

Oderwałeś się od tak zwanej drużyny na poszukiwanie kaplicy. Skierowałeś swe kroki w kierunku wskazanym przez staruszkę.
Przeciskanie się przez tłum ludzi handlujących przeróżnymi towarami okazało się nie lada wyzwaniem, zwłaszcza dla osłabionego fizycznie maga.

W pewnym momencie zagroziło ci nawet przewrócenie się, kiedy zostałeś trącony ramieniem przez jakiegoś rosłego mężczyznę.

Udało ci się jednak stamtąd wydostać. Zaczerpnąłeś aż z ulgą powietrza, po czym ruszyłeś dalej, wzdłuż swego rodzaju uliczki gdzie nie było już takiego tłumu.

Budynki po obu stronach były niezwykle zróżnicowane – jedne wysokie, inne niskie, jedne z trójkątnym dachem, inne z płaskim, jedne brązowe, inne czerwone, zielone i jeszcze różniej zabarwione.

Jedyne co mogłeś stwierdzić, że było tutaj cechą wspólną, to fakt iż były budynkami, miały drzwi i okna.

Zapatrzony tak w różnorodność architektury, znów zostałeś trącony w ramię, tak że aż się zatoczyłeś.
Tym razem znów był to całkiem rosły mężczyzna, którego mięśnie wręcz się z ciebie śmiały. Był łysy, lecz z przyzwoitym wąsem.
- Uważaj, gdzie leziesz! – rzucił za tobą rycząc ze śmiechu.

Chciałeś coś powiedzieć… jednak dzięki temu, że tamten cię prawie że odwrócił zauważyłeś szyld z napisem „Kaplica”. Uśmiechnąłeś się chytro. Właściwie, powinieneś podziękować tamtemu człowiekowi…

Bez słowa otrzepałeś swoją szatę i wszedłeś do środka.
Budynek był faktycznie mały, najwyżej trzy razy większy niż sala przesłuchań z której dopiero co wyszedłeś.

Od drzwi, do niewielkiego ołtarzyka pod przeciwległą ścianą, prowadził żółty dywan. Po obu jego stronach stało kilka krótkich ławek, na których łącznie zmieściłoby się nie więcej niż tuzin osób.

Na jasnych, białych ścianach wisiało kilka paproci, które nadawały wnętrzu miłą atmosferę. Całe pomieszczenie było oświetlone dwoma oknami po obu stronach drzwi.

Pod przeciwległą ścianą stał nieduży, marmurowy ołtarzyk. Na nim stał, również marmurowy, posążek nieznanej ci bogini. Biała jego barwa tak zlewała się z kolorem ściany za nim, że mogłeś jedynie stwierdzić, że postać ma rozwarte ręce w geście zaproszenia.

Po chwili, jaką zajęło ci rozejrzenie się po kaplicy i dojście do prostego wniosku, że w środku nie było nikogo, drzwi się otworzyły.

Do środka weszła dwójka ludzi ubranych w zbroje – jeden był kolejnym z tych „zakutych” w niezwykle ciężkie zbroje z wszechobecnym symbolem płonącej korony na piersi. Drugi zaś… miał lżejszą, skórzaną zbroję i elegancki rapier u pasa.
W ręce zaś trzymał znajomą ci już czujkę magiczną, która teraz świeciła się na czerwono.

Bez słowa wyjaśnienia dotknął cię klejnotem – czerwień została, lecz światło zniknęło.
- To ten. – odpowiedział ten w lżejszej zbroi. – Bierzemy go.

Wtem, nagle, zostałeś chwycony przez metalową pięść tego drugiego i po prostu wypchnięty na zewnątrz.

Straciłeś na chwilę równowagę, lecz nie przewróciłeś się.
- Idziemy. – warknął znów ten w skórzanej zbroi wychodząc z kaplicy. – I bez żadnych magicznych sztuczek. Król chce cię widzieć.

Vaelen

Zamknąłeś swój pokój i wyszedłeś z karczmy na ulicę.
Chciałeś się rozejrzeć, lecz nie bardzo wiedziałeś w którą stronę się udać.

Wreszcie, po kilku chwilach namyślania się, stwierdziłeś że uliczka na prawo – ta prowadząca ku targowisku – prezentuje się nieco lepiej, niż ta na lewo. Sam nie wiedziałeś czemu.

Doszedłeś do placu targowego, lecz znów nie wiedziałeś co robić dalej.
Wtem dostrzegłeś… Dantlana? Czarodziej wchodził właśnie w sąsiednią ulicę – stwierdziłeś, że dobrze by było spotkać się z kimś znajomym.

Poszedłeś za Lisem. Chciałeś go zawołać, lecz wobec zgiełku miasta byłeś prawie pewien, że cię nie usłyszy.

Kątem oka jeszcze dostrzegłeś, że na targowisku panuje jakieś poruszenie… lecz wolałeś trzymać się obecnemu kierunkowi.
Dantlan najwyraźniej czegoś szukał – rozglądał się na boki przyglądając się budynkom. Były… dziwne. Bardzo zróżnicowane – wysokie, niskie i bardzo… kolorowe.

W pewnym momencie czarodzieja ktoś trącił w ramię i jeszcze z niego zakpił. Tamten jednak zamiast zareagować, coś zauważył i wszedł do budynku którego szyld głosił „Kaplica”.

W tamtym momencie minęła cię trójka zbrojnych – jeden w lekkiej, skórzanej zbroi z rapierem u pasa i świecącym się na czerwono, znajomym już kamykiem w ręce i dwóch w bardzo ciężkich, ciemnych zbrojach. Mieli na piersiach wszechobecny znak płonącej korony na błękitnym tle.
Chwilę później ten w lżejszej zbroi warknął coś do jednego z żołnierzy. W efekcie dwóch z nich – jeden w „zakutej” zbroi i ten w lżejszej, weszli do kaplicy za Dantlanem, a trzeci wyciągnął skądś drugi świecący się na czerwono kryształ, który trzymał teraz w lewej ręce.

Patrzył na niego krótko, po czym spojrzał na… ciebie!
- Ty, stać! – krzyknął idąc w twoją stronę trzymając prawą dłoń na mieczu zawierzonym u pasa. Prawie w tym samym momencie z kaplicy prawie że wyleciał Dantlan ledwo trzymając się na nogach.
- Idziemy. – warknął ten w lekkiej zbroi wychodząc za czarodziejem. – I bez żadnych magicznych sztuczek. Król chce cię widzieć.

Vanya, Raina, Lenard

Zarządzeniem Vanyi ruszyliście przez targowisko całą czwórką.
Trzymanie się razem okazało się niemal niemożliwe w takim tłoku… do czasu.

Ktoś zauważył insygnia na naramienniku Lenarda i szepty typu „to kapitan”, „uwaga, wojsko” i tym podobne przebiegły przez tłum.

Momentalnie zrobiło się dla was miejsce, tak że mogliście swobodnie przejść między licznymi straganami. Nawet smród jakby zelżał, choć to mogło być wątpliwe.

Nie przeszliście jednak daleko, nim usłyszeliście stanowczo:
- Stać! – odwróciliście się w lewo. Rozkazującym okazał się mężczyzna w zbroi podobnej do tej w której był aktualnie Lenard. Tyle, że ten trzymał w ręce jeszcze świecący się na czerwono kryształ.

Nim zdążyliście się zorientować w sytuacji, byliście otoczeni przez ciężkozbrojnych żołnierzy.

Ten z klejnotem w ręce podszedł do was i bezczelnie zaczął dotykać nim każdego z was. Jednak dopiero przy Valrodzie kamyk zechciał zmienić barwę na wściekle pomarańczową. Dodatkowo przestał się świecić.
- To on. – powiedział prawie tryumfalnie. – Bierzemy całą czwórkę…

Jego spojrzenie zatrzymało się na chwilę na Lenardzie.
- Kamień jest tylko kamieniem. – powiedział do Spoona, lecz ten milczał. Wywołało to wśród żołnierzy lekkie śmiechy i chichoty.
- Tak zwanego pana kapitana też. – dodał dowódca.

Jednak Valrod, będący najwyraźniej powodem całego zamieszania, nie miał zamiaru nigdzie iść.
- Wy chyba… - niestety nie zdążył nic więcej powiedzieć. Miał pecha, że jeden z żołnierzy stał tuż za nim. Jeszcze większego, że ten wojskowy miał w ręce miecz.

Cios rękojeścią w kark smoka wystarczył, by Valrod osunął się na ziemię nieprzytomny.
- Jak już mówiłem – kontynuował dowódca. – Idziemy. Wy dwoje, bierzcie go na ręce. Jeśli do dojścia do pałacu się nie ocknie, cały pluton będzie robił kółka wokół placu. Podziękować szeregowemu Hersowi.

Z pomrukami niezadowolenia żołnierze zaczęli wykonywać rozkazy, popychając was przed sobą.
Przeszliście przez targowisko, lecz zamiast iść prosto, skręciliście w lewo od pierwotnego kierunku.

Doszliście do czegoś, co można nazwać lepszą dzielnicą miasta – budynki tutaj były w lepszym stanie, bardziej jednolite i nawet ozdobione tu i tam.
Szliście między ulicami czas jakiś jeszcze, aż wreszcie doszliście do wrót za którymi był niewielki, acz bogato zdobiony ogród, oraz pałac królewski z flagą przedstawiającą płonącą koronę na błękitnym tle.

Weszliście do środka – pierw ogrodu, potem również pałacu, który był stosunkowo niewielki jak na siedzibę władcy. Na zewnątrz została większość żołnierzy, którzy was „eskortowali” – z wami wciąż szła tylko piątka teraz, z dowódcą włącznie. W pierwszym pomieszczeniu – które prowadziło w prawo, lewo lub schodami w górę, natknęliście się na mężczyznę w jasnej, ciężkiej zbroi z błękitnym płaszczem. Nietrudno było się domyślić jaki symbol na nim był.

Dowódca podszedł do niego i wymienili kilka zdań, których nie dosłyszeliście. W międzyczasie Valrod zaczął się budzić. Doszedł do siebie niezwykle szybko – już po chwili otrząsnął się i wyszarpał z uścisków trzymających go żołnierzy w geście mówiącym „sam umiem chodzić”.
W pewnym momencie mężczyzna w jasnej zbroi potrząsnął przecząco głową, zaś dowódca zasalutował i odszedł.
- Marszałek Cathos Earthes – przedstawił się. – Wybaczcie to zimne powitanie, lecz niektórzy z naszych kapitanów są uprzedzeni w kwestii magii… chodźcie za mną.

Ruszyliście przez korytarz znajdujący się po prawej stronie.
W nowym pomieszczeniu prawa ściana była w pełni wypełniona wysokimi oknami, zaś lewa portretami i innymi obrazami.
O dziwo marszałek poprowadził was ku tej ścianie… gdzie otworzył ukryte drzwi.
Zaprosił was do środka – prowadziły do mniejszego korytarzyka z kilkoma parami drzwi po obu stronach.

Marszałek poprzydzielał każdemu z was podobnie i bardzo bogato wystrojone sypialnie, po czym bez słowa was opuścił pozostawiając was samym sobie.
 
Gettor jest offline