Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-09-2009, 22:13   #201
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zobaczyć się z królem...
Keith nie sądził, by było to akurat największe jego marzenie. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że jest to konieczność, a jego "chcę" czy "nie chcę" nie ma najmniejszego znaczenia.

Ruszył za hrabią, ograniczony nieco przez niewygodną zbroję, do której, jak na razie, nie zdołał się przyzwyczaić.
Wędrówka nie trwała zbyt długo.

"Znowu ta..." - pomyślał Keith.

Nie sądził, by spotkanie z Miriam miało mu przynieść szczęście. Raczej wprost przeciwnie.
'Jego' hrabia i dostojnik towarzyszący Miriam wymienili parę słów, a potem hrabia odszedł. Nie wyglądał na zbyt zachwyconego tym faktem. Pewnie, jak to często bywa, wolałby osobiście dostarczyć swoją 'zdobycz' przed oblicze króla. Zawsze to okazja do wykazania się...

- Keith Duncan - przedstawił się Keith. Doszedł do wniosku, że lepiej będzie, gdy nie będzie postacią anonimową.

- Wiem - odparł dostojnik. - Hrabia Anderil mi powiedział. Cathos Earthes - skinął głową. - Marszałek.

"Marszałek... Ważna figura..."

Ruszyli dalej, w nieco większej grupie.
Normalnie Keith z zaciekawieniem rozglądałby się dokoła. Raczej nie zdarzało mu się bywać w zamkach. W królewskim zamku - tym bardziej. Na razie jednak wolał patrzeć pod nogi, by nie wyłożyć się jak długi w przyciężkiej zbroi.

W reszcie dotarli.
Przynajmniej tak sądził Keith, gdy zobaczył zatrzymującego ich człowieka. Z jego słów wynikało, że są oczekiwani, i to z niecierpliwością.
Co mogło wróżyć zarówno dobrze, jak i źle.

Dębowe drzwi otworzyły się bez najmniejszego piśnięcia.

Idąc za przykładem marszałka Keith przyklęknął na jedno kolano. gest, któremu towarzyszył chrzęst protestującej zbroi.

"Trzeba by się tego pozbyć" - pomyślał Keith. Z drugiej strony... Noszenie zbroi dawało pewne przywileje...

Wstał na gest nakazujący podniesienie się.

- Wasza Królewska Mość... - powiedział. - Jeśli będę mógł coś zrobić dla dobra tego świata...

Skłonił się. Niezbyt głęboko, bo w zbroi i tak nie byłoby to możliwe.

"Ale najchętniej wróciłbym do swoich czasów..." - pomyślał.

- Nasze zadanie związane jest z państwem Waszej Królewskiej Mości, czy też Wasza Królewska Mość zna sposób, byśmy mogli wrócić do naszego świata i przygotować się na inwazję?

Zdecydowanie bardziej odpowiadałoby mu to drugie, ale nie od niego to zależało.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-09-2009, 12:03   #202
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Widzac kto mial im towarzyszyc w drodze do krola, Miriam na chwile przystanela. No tak, przeciez nie moglo byc dosc nieprzyjemnosci jak na jeden dzien. Nie, niby dlaczego? Niech go pieklo pochlonie. Gbur, ktory nie potrafil sie zachowac, przez ktorego musiala poddac sie zabiegowi leczniczemu w wykonaniu tego zalosnego maga. Keith... Co za pospolite imie. Miriam nie miala zamiaru odpowiadac mu swoim imieniem czy nawet nazwiskiem. Niech sie sianem wypcha.
Podazala za mezczyznami gniewna i wrogo nastawiona do wszystkiego poza kotem. Sliczny mruczek przypadl jej bowiem do serca, a to zaslugiwalo na nagrode w postaci drapania pod broda. Przemawiala do niego cichutko, tulac go do siebie i cieszac sie jego cieplem. Bylo niemozliwe zeby ten zwierzak mial tyle lat. Wszyscy tu powariowali do reszty.
Nim sie obejzala dotarli do sali tronowej. Spodobal sie jej wyglad tego pomieszczenia. Czerwien dywanu miala taki przyjemny, znajomy odcien. Na krola nie miala zamiaru zwracac uwagi. Kolejny szalony osobnik z tym, ze posiadajacy wladze. Jednak uklekla z tym, ze nie czekajac na jakiekolwiek pozwolenie natychmiast wstala. Glowe miala uniesiona wysoko, buntowniczo. Niech sobie przypadkiem nie mysla ze jest slaba i da soba pomiatac. Zdecydowanie zas nie powinni myslec, ze moze odczuwac strach. O, co to to nie!
Po przemowieniu krola glos zabral Keith "Blaszana Puszka" Duncan. Dziewczyna jedynie sila woli powstrzymala sie od pogardliwego parskniecia. Piesek plaszczacy sie przed swoim panem. Glupiec. Ona nie miala zamiaru oddawac sie pod rozkazy czy robic cokolwiek dla tego ich swiata. Przynajmniej dopoki nie odzyska swojego plecaka i znajdujacych sie w nim rzeczy. Gdy to juz nastapi wtedy moze cos dla nich zrobic.. To cos niekoniecznie bedzie sie im jednak podobalo. Tymczasem pasowalo zabrac glos.

- Twoje zadanie glupcze.

Zwrocila sie do Keitha ignorujac Jego Wysokosc Na Podwyzszeniu, Krola Szalencow, Jak Mu Tam By Nie Bylo.

- Ja nie mam zamiaru mieszac sie w nie swoje wojny. Podaj mi panie...


Zwrocila sie do krola.

- Chociaz jeden powod dla ktorego mialabym robic cokolwiek dla tego swiata. Nastepnie zas wskaz droge do kowala, byle dobrego. Skoro bowiem nie mam szansy odzyskac swej wlasnosci pasuje abym zamowila sobie cos nowego. Na koszt krolestwa najlepiej.


Po czym rozejzala sie wokolo. Wspaniale...

- Krzesla poszly na opal czy na utrzymanie armii?
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 30-09-2009, 17:39   #203
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Las miał się powoli ku końcowi, a na horyzoncie widać było widać było już pierwsze domy. Raina uśmiechnęła się lekko, szczęśliwa i zmęczona. Zbliżała się już powoli do granic swoich możliwości. Pomimo swojego pochodzenia jej wytrzymałość też miała swoje granice. Czasami żałowała, że zostawiła swojego ukochanego konia w domu. Z nim wszystko byłoby łatwiejsze… A przynajmniej tak się jej wydawało. Nie znała tego świata poza lasem i bądź co bądź chciała go poznać, a podróżując konno zapewne poszłoby jej szybciej, a o ileż byłoby wygodniej…
Ale cóż mogła zrobić. Raz podjętej decyzji nie miała zamiaru zmieniać, to nie leżało w jej charakterze. Jej rodzina znała ją jako okropnego uparciucha, który jak coś postanowił nigdy się z tego nie wycofywał.
Droga ciągnęła się i ciągnęła, a nogi bolały ją coraz mocniej. Wizja karczmy i ciepłego posiłku osładzała jej jednak wszelkie niedogodności. Szła więc dalej, rozmyślając o tym, co ją spotka, gdy nagle minęła pierwsze zabudowania. Oznaczało to, że jest już w wiosce! Uszczęśliwiona Raia zaczęła rozglądać się dookoła, poszukując tawerny.
Wszystkie te chałupy wyglądały dla niej tak samo, jak miała rozpoznać, które z nich to gospoda? Marszcząc nos, jak zwykle gdy starała się sobie coś przypomnieć, rozejrzała się dookoła. Grzebiąc w swojej pamięci, starała się powrócić myślami do rozmowy z wędrowcem, który udzielił jej pewnej rady, jeśli chodziło o poszukiwanie karczmy. Tylko, co to takiego było…
Nagle sobie przypomniała, że mężczyzna wspominał coś o jedynym budynku, w którym za dnia pali się drewno. Oznaczało to, że musiała znaleźć miejsce z kominem, z którego dobywał się dym.
Gdy dostrzegła swój cel, niemalże pobiegła w jego kierunku. Nie zważała na nic i nikogo. Nawet na dziwnego człowieka, który trącił ją ramieniem. Zdumiona, obróciła się za siebie. Dostrzegła osobnika w szarym płaszczu z kapturem. Poruszał się on dość szybko, więc nie na wiele jej się to zdało. Raina wzruszyła ramionami wzdychając ciężko. Nagle… zaczęła świecić! Jakby tego było mało, na fioletowo!
Zanim się zorientowała zobaczyła jakąś latarnię, zanim zdążyła choćby zmarszczyć brwi straciła przytomność.

Młody Leśny Duch przestał rozróżniać jawę od snu. Co było wymysłem jej wyobraźni, a co działo się naprawdę? Te ruiny miasta… wyglądały tak rzeczywiście… Ludzie byli tak wyraźni, że wręcz namacalni, czuła ciepło bijące od salonu i słyszała ciche mruczenie rudego kota, wylegującego się na fotelu… A potem znowu ruiny, ale tym razem… środku miasta rosło drzewo! Było to o tyle dziwne, że kobieta znała upodobania drzew – miejsca, w których nie było życia, które pozostawały martwe… nie należały do ich ulubionych miejsc.
”Dziwne” pomyślała.

Nagle jej oczom ukazała się postać w czarnym płaszczu. Kostucha. Pod wpływem jej spojrzenia Rainę przeszły dreszcze. Czyżby nadszedł jej czas? Widząc oślepiające, białe światło była już przekonana, że umarła…

Jednak pomyliła się. Nagle wszystkie zmysły powróciły do niej ze zdwojoną siłą. Okolica śmierdziała odchodami i potem. To na pewno nie było miejsce po śmierci. To wyglądało jak… miasto! Żywe i pełne ludzi na dodatek.
Rozglądając się dookoła dostrzegła targ, oraz masę flag z nieznanym jej symbolem. Na dodatek za nią znajdowała się grupka ludzi… dość dziwnych, należałoby dodać. Wydawali się być oni zdumieni jej pojawieniem nie mniej niż ona sama.
Stali oni przed budynkiem, który wyglądał jak katedra, jednak był wyjątkowo dobrze strzeżony.
Aż za dobrze…
 

Ostatnio edytowane przez Callisto : 30-09-2009 o 22:56.
Callisto jest offline  
Stary 03-10-2009, 20:15   #204
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Kiedy odchodził, widział triumfującego rycerza w czerwieni i leżącego w niebieskich barwach.

Nie wiele obchodził go cały pojedynek. Tak naprawdę nie obchodził go wogóle poza faktem, że jest, choć zdecydowanie można było wykorzystać fakt zwycięstwa czerwonego zawodnika.

Interesowało go to, iż poczuł delikatny wypływ magii od zwycięzcy na chwilę przed jego zwycięstwem, a także reakcja tłumu. Jedni wiwatowali na cześć wygranego, inni wrzeszczeli o skandalu jaki miał miejsce.

Teraz jednak zadanie było inne. Należało przekonać o niewinności porucznika wesołej gromadki, która ich prowadziła przez brudne miasto.

Początkowo weszli na targ umieszczony na kwadratowym placu, gdzie mieszkańcy rozstawieni byli ze swoimi straganami. Tam również ludność schodziła się, by zakupić potrzebne im rzeczy lub totalnie niepotrzebne, acz ładne. Taki był handel.

-Odsunąć się!-wrzasnął jeden z gwardzistów, zaś tłum pospiesznie rozsunął się, tworząc korytarz do przejścia. W tym właśnie miejscu zorientował się, że jest to szansa dana przez los na wprowadzenie w życie swojego planu.

Kroczył dumnie pośród tłumu, zachowując się jak osoba ważna na tyle, by miasto zaprzęgło kilku gwardzistów do eskortowania trzech osób.

Przedstawienie nie trwało długo, gdyż chwilę później opuścili targ, stając przed bardzo długim i dosyć wysokim budynkiem. Jego długość przekraczała kilkaset metrów, natomiast wysokość była nieco większa niż dwa piętra, lecz mimo tego, mizernie prezentował się na tle murów obronnych otaczających miasto.

Zapora z czerwonej cegły była dużo wyższa niż budynek wyglądający jak świątynia. Ponadto były w nie wbudowane solidne wrota na tyle szerokie, że formacja konnicy zawierająca cztery kolumny, mogłaby się w niej pomieścić.
Stało tam dwóch halabardników pełniących wartę.

To dało Magowi do myślenia. Tak wysokie formacje obronne wznoszone są tylko w potrzebie, a to znaczy, iż miasto nie jest w najlepszej sytuacji.

-Koszary-stwierdził krótko jeden z eskortujących, wskazując na budynek przypominający sakralny.

Nagle Feliks błyskawicznie wyjął miecz zza pasa, zaczynając krzyczeć:

-Niiigdy wwwwwaam niee oddaaam tej kaaaasy!-wywrzeszczał, zaś Dantlan szybko zidentyfikował to jako zagrożenie dla jego planu.

Mag spojrzał na Elfkę, lecz gdy miecz zagościł w jego dłoni, Lis odezwał się cichym, lecz idealnie słyszalnym głosem:

-Odsuńcie się! Ma halucynacje!-uprzedził wszystkich szybko, odsuwając się poza zasięg ręki pijaka. Ofiara nie zdążyła nawet do końca odwrócić głowy.

Ten nie odstąpił od swoich zamiarów i, nim ktokolwiek zdążył zareagować, rozpłatał gardło jednemu z gwardzistów. Gwałtownie ruszył na kolejnego, lecz nie zdążył zadać ciosu, ponieważ przebiły go dwie halabardy.

-Niee… kaasa… słoonik…-wymamrotał jeszcze, natomiast na podłożu leżały już dwa trupy, nie jeden, taplający się we własnej krwi.

-Napad na funkcjonariusza z bronią w ręku-powiedział halabardnik patrząc na Dantlana.

-Cenne ostrzeżenie, ale bardzo nie w porę-odezwał się, zaś Mag wzruszył ramionami, idąc za nimi do środka pomieszczenia.

Wnętrze było całkiem ciemne, natomiast pochód podążał wzdłuż długiego korytarza, mijając zbrojnych, wychodzących właśnie z budynku, a opancerzenie każdego było takie same.

Nie mniej jednak Dantlan zwrócił większą uwagę na co innego. Na rozmieszczenie drzwi.
Dwa skrzydła, na całej długości, znajdowały się po lewej stronie, zaś trzy po prawej.

Kiedy doszli do końca, stanęli przed wejściem wzmocnionym żelazem, za którymi krył się kolejny korytarz, ty razem węższy, będący prostopadłym względem poprzedniego, gdzie na ścianie naprzeciwko nich, znajdowało się więcej drzwi niż poprzednio, natomiast przy każdych stało dwóch strażników.

Jeden z gwardzistów otworzył drzwi, wpuszczając ich do środka, mówiąc, iż porucznik zaraz przyjdzie.

Mag wszedł do środka, po czym rozejrzał się z uwagą. Znalazł się w małym pomieszczeniu z oknem, przez które można było dostrzec mury, lecz jednocześnie wpuszczało ono światło słoneczne, czyniąc pokój w miarę widnym.

Nagle do środka weszły trzy osoby. Dwóch żołnierzy zajmujących miejsca przy drzwiach oraz porucznik, również posiadający taką samą zbroję, krótko ostrzyżony blondyn z kilkudniowym zarostem.

Usiadł za biurkiem, natychmiast chwytając pióro do ręki.

-Przesłuchanie numer dwa-trzy. Osoba przesłuchująca: starszy porucznik Hadrig Ellergan. Osoby przesłuchiwane…-dyktował sobie, po czym spojrzał na grupę.

Pierwsze swoje imię podała Vanya, więc Dantlan uczynił to również, nie podając nazwiska. Valrod uczynił to samo, choć on był mocno niepewny.

-Dziękuję. Powód przesłuchiwania: Zakłócanie porządku w czasie królewskiego turnieju rycerskiego, oraz napaść na funkcjonariusza z bronią w ręku ze skutkiem śmiertelnym. Podejrzenie niepoczytalności osoby atakującej-mówił do siebie.

-Na razie koniec papierkowej części. Teraz zechciejcie mi powiedzieć, co robiliście na terenie turnieju i jak się tam znaleźliście. Byłbym rad również usłyszeć czemu straciliśmy dzisiaj jednego z naszych ludzi-mówił starszy porucznik.

-Przez przypadek-odezwała się Elfka.

-Tak-wtrącił się szybko.

-Mówiłem, żeby nie pił tego gówna, co je znalazł przy drodze, ale jak zwykle mnie nie słuchał-powiedział, oglądając pomieszczenie.
Podłoga zrobiona była z ociosanych kamieni dopasowanych do siebie tak, że tworzyły ozdoby.

-Kto "nie pił tego gówna"?-powiedział porucznik opierając głowę na pięści.

Mag skrzywił się w wyrazie irytacji.

-Wiele określeń może do niego pasować, ale użyję "znajomy pijak"-powiedział, dalej uważnie się przypatrując.

Vanya uśmiechnęła się kątem ust, wpatrując się w krajobraz za oknem.

-Był trochę narwany-odezwała się, natomiast Mag spojrzał lekko w sufit, stwierdzając, iż sufit zbudowany jest tak samo jak podłoga, tyle, że wsparty jest na sześciu belkach.

Samo pomieszczenie stworzone było na modłę więzienną, dającą wrażenie znajdowania się w celi. Brak roślin, brak obrazów.

-A teraz jest już martwy-dokończył Valrod.

-Zadźgany przez wartowników stojących przed tym budynkiem.

-Rozumiem.-stwierdził porucznik znów chwytając za pióro i coś notując. Po mniej więcej minucie znów się wyprostował i zapytał:

-W takim razie co robiliście na terenie turnieju w strefie dla służby, nie będąc służbą? I czemu tłumaczyliście się gwardzistom "nieludzkim, trudnym językiem"?-zapytał, zaś Mag wytężył oczy, starając się przeczytać co tamten napisał.

-Co masz na myśli mówiąc trudny i nieludzki, człowieku?-spytała Vanya mrużąc oczy.

Litery jakie stawiał żołnierz były niewyraźne, a charakter pisma paskudny, więc Mag musiał poświęcić chwilę na wpatrywanie się i próbę zidentyfikowania liter, lecz kiedy to zrobił, poszło szybko:

"Szeregowy z pułku 32 został zamordowany przez osobę niepoczytalną i pijaną. Wyżej wymienieni przesłuchiwani nie mają z tym aktem nic wspólnego"

Dantlan uśmiechnął się lekko, słuchając rozmowy. Stwierdził, że to może nawet być lepsze niż jego plan, gdy nagle dowiedział się, że Sarrin nagle, niespodziewanie zniknęło dwa stulecia wcześniej patrząc od daty, w której teraz się znaleźli.

Takie rozwiązanie niosło jednak pewne ryzyko, które szybko się urzeczywistniło. Nie mieli na to dowodów, których Mag szybko zaczął szukać w umyśle.

W tym czasie dowiedział się również o tym, iż pojawił się portal, z którego wyszły Demony, które zniszczyły ich świat. Stolica padła, a to miasto jakoś się utrzymało.

Najgorsze było jednak to, iż Vanya nie potrafiła udowodnić tego, iż jest niewinna, natomiast jego osoba mogła pomóc tylko jeśli chodzi o wiedzę historyczną. Być może by się udało.

Już miał zabrać głos, gdy kobieta podała list od swojego przyjaciela opatrzony datą, zaś dowódca dał jedną, cenną uwagę. Demony nie znają się na historii.

-Rozumiem, że jesteśmy wolni-powiedział cicho, przyglądając się porucznikowi.

-Ona tak, ale wy... jeszcze nie. Powiedz mi Dantlanie. Wolisz wersję krótką, czy dłuższą?-odezwał się, sięgając pod biurko, natomiast Mag skrzywił się z irytacji.

-Moim zdaniem logicznym jest, że skoro jesteśmy razem i nie rozstawaliśmy się ani na chwilę, to skoro ona jest niewinna, my również-syknął.

-Moim zdaniem logicznym jest to co powiedziałem parę chwil temu. Zresztą, co ci szkodzi wziąć na chwilę ten przedmiot?-wyciągnął coś w rodzaju kryształu z którego emanowała lekka aura magii, zbyt mała, by zrobić mu krzywdę.

Przedmiot był owalny, zupełnie czarny i wielkości pięści.
Chwilę później człowiek wyciągnął rękę podając to Magowi.

-Poruczniku, jeszcze żyję dlatego, że nie dotykam czegoś, czego nie znam-powiedział, przekrzywiając lekko głowę.

Człowiek roześmiał się lekko.

-Mości Dantlanie, gdybym chciał cię zabić, tam stoi dwójka gwardzistów gotowych do przepołowienia twojego... ciała na pół.

-To jest tylko czujka magiczna. Zmienia kolor w zależności od magii tego kto ją trzyma. Ten, który nas interesuje to pomarańczowy. Wskazuje on na iluzje i zapewniłby wam prywatną konsultację z naszym czarodziejem-wyjaśnił.

-Wykazuję jedynie, iż nie wolno dotykać nieznajomych przedmiotów-wzruszył ramionami z lekko drwiącym wyrazem twarzy, po czym zastanowił się przez chwilę, a następnie wziął kryształ do ręki.

Kiedy wziął kryształ do ręki, ten zmienił momentalnie kolor na wściele żółty, praktycznie świecący.

-Żółty. Znaczy normalna magia, ok. Teraz daj kryształ swojemu przyjacielowi.

Valrod wyglądał niepewnie i patrzył się na ciebie z niemym pytaniem "czy to dobry pomysł?"

Mag wiedział, że jak tylko Smok dotknie tego przedmiotu, wykaże iluzję.

-On nie może tego dotknąć. Jego organizm źle reaguje na jakąkolwiek magię, chociażby wykrywającą-powiedział obojętnie, wpatrując się ze znudzeniem w kryształ, zaczynając spokojnie, a jednocześnie monotonnym tonem, opisywać przyczynę, jakby robił to już miliony razy.

-Rozumiem.-powiedział z udawanym zrozumieniem porucznik wpatrując się z niepewnością w Valroda. Następnie odebrał od ciebie kryształ i schował go pod biurko. Zobaczyłeś jeszcze jak zmienia kolor na czarny...

-Więc będę musiał zastosować w stosunku do niego wersję dłuższą. Straże. Proszę wyprowadzić pannę Vanyę i pana Dantlana, następnie puścić wolno-to powiedziawszy Mag parsknął pogardliwie.

-Chcesz zobaczyć, panie poruczniku, jak reaguje na magię?-warknął zirytowany, po czym podszedł do Valroda i chwycił go za nadgarstek.

-Drobna iskierka, a jakie zmiany skórne i ból-syknął, odwracając się do Smoka, po czym popatrzył mu w oczy, po czym wymownie spojrzał na dłoń, jakby nakazywał mu dokonanie przemian dłoni. Liczył na to, że zrozumie on przesłanie, zaczynając we właściwym czasie kulić się nad własną dłonią, która ulegnie przemianom.

Valrod, nie do końca wiedząc co zamierzasz wytrzeszczył oczy i spojrzał z lekkim przerażeniem na swoją dłoń, dotąd w skórzanej rękawicy.
W następnej chwili rękawica już była w strzępach, a za jej przykładem szła powoli reszta ubrania, kiedy Smok przybierał powoli, niewprawnie, swoją prawdziwą postać.

-NIE!-krzyknął porucznik, zerwawszy się nagle. W dłoni trzymał już pewien przedmiot, który rzucił w Valroda. Nie dostrzegł co to było, bowiem natychmiast zniknęło i Smok przestał się przemieniać. Wrócił do swojej ludzkiej postaci i padł na podłogę nieprzytomny.

-Smok- powiedział porucznik wzdychając ciężko.

-Nie prościej było po prostu powiedzieć czym jest, zamiast owijać w bawełnę?-zapytał, zaś Dantlan uśmiechnął się drwiąco.

-Mówiłem-powiedział cicho, po czym ukłonił się delikatnie.

-Do widzenia, poruczniku-dodał, uśmiechając się, zaś gwardziści wyprowadzili ich z pomieszczenia, a następnie z budynku, zostawiając grupę przed nim.

Dzień był słoneczny i nie zanosiło się na deszcz. Musiał pozbierać jak najwięcej informacji o świecie. Tak przecież będzie wyglądała przyszłość, przynajmniej jeśli niczego nie zrobią, wracając do swojego czasu.
Swoją drogą nie wiadomo czy wogóle wrócą do swojego czasu...

Nagle przed nimi eksplodowało oślepiające światło, formując się w kształt niewysokiej kobiety o długich, kręconych włosach i niebieskich oczach. Ów młoda osóbka ubrana była w suknię, natomiast przy jej pasie znajdował się miecz.

Najdziwniejsze było to, że jej żywot kończył się na przemianie w... berberys!

Pierwszy raz widział kogoś takiego i jak najbardziej nie znał tej rasy.

-Proponuję opuścić to miejsce-powiedział cicho, a mimo to był świetnie słyszalny, nie tylko do osób które znał, ale również do nowo przybyłej.

Widział jak żołnierze patrzyli na pojawiającą się osobę. Obserwowali, lecz niczego nie robili. Należało usunąć się nim cokolwiek się zmieni, a kiedy wszyscy wyszli poza teren koszar, Mag zatrzymał się.

-W dobie inwazji demonów dobrze by było wiedzieć kto zjawia się od tak-celowo przejął tok myślenia gwardzistów. Nie była to hipokryzja, lecz wyrachowanie.

Raina uniosła brwi. Cała ta sytuacja zarazem ją bawiła jak i niezmiernie dziwiła. Po jaką cholerę wylądowała w tym miejscu, przed tymi dziwnymi ludźmi. I czemu ten pyszałek zachowywał się jakby mógł jej rozkazywać?

-Czy to twój sposób na pytanie kobiety o pochodzenie?-odpowiedziała, starając się powstrzymać złośliwy uśmieszek, który chciał wpełznąć jej na twarz.

-Możesz tak założyć-odparł, wyczekując z chłodnym wyrazem twarzy.

Kobieta nie przywykła do bycia traktowaną w ten sposób. Jak on właściwie mógł się do niej w ten sposób odzywać? Mężczyźni zawsze byli przeświadczeni o swojej sile i mądrości, a ten to był chyba szczególny przypadek....

-Raina z kraju Leśnych Duchów. Skoro już bawimy się w zadawanie pytań to chyba teraz moja kolej-powiedziała, zaś Mag właśnie na taką odpowiedź czekał. Leśny Duch. Oto i rasa, której przemiany do tej pory nie widział.

-Chyba jednak nie-syknął lekko.

-Słuchaj, nie wiem kim myślisz, że jesteś, ale nie ty jeden chcesz się czegoś dowiedzieć. Jeśli uważasz, że mnie przestraszysz to jesteś w błędzie. Więc albo pozwól mi zadać moje pytanie, albo ja zaprzestanę zaspokajać twoją ciekawość. Nie jestem jakąś głupią wiejską dziewoją i nie dam się mężczyźnie-odparła, zaś ta wypowiedź niezmiernie rozbawiła Lisa.

-Jesteś wprost demoniczna. Po prawdzie jedyne co mogę opatrzyć takim tytułem to twoja hipokryzja. Wiesz gdzie jesteś?-zapytał sucho.

-Nie mam pojęcia. Wierzę jednak, że zostałam tu wysłana z jakiegoś powodu.

-To jest nas więcej-skrzywił się, rozglądając się po otoczeniu.

-Warto jednak zapytać czy wiesz przez kogo?

-Nie, nie, nie. Psujesz całą zabawę. Nie tak to powinno być. Teraz ja zapytam: Kim wy jesteście?-pierwsze trzy wyrazy uznał za odpowiedź.

-Zapewne kimś bliższym niż wszyscy mieszkańcy razem wzięci-uśmiechnął się paskudnie.

-Dokładniej proszę. Ja się przedstawiłam, to i ty jak dobrze wychowany mężczyzna powinieneś-młoda kobieta odrzuciła swoje długie loki na plecy, jakby jej zawadzały.

-Może i powinienem, ale czy to zrobię...-urwał nagle, wzruszając ramionami.

-Wygląda na to, że jesteśmy uwięzieni w mieście obleganym przez demony... A może i nie?-uśmiechnął się przebiegle, po czym rozejrzał się ponownie.
Wpadł nagle na pewien pomysł. Widział targ, na którym było między innymi jedzenie. Skoro na zewnątrz panują demony, a miasto jest oblężone, skądś ludzie muszą brać jedzenie. Być może istnieje tunel pod miastem?

-Warto by było zapoznać się z miejscem zatrzymania-powiedział na poły do siebie.

-Prawdopodobnie ty również przybyłaś z przeszłości. Jesteś w stanie to potwierdzić wydarzeniami politycznymi lub charakterystycznym określnikiem czasu?-zapytał.

-Hmm...za moich czasów u Leśnych Duchów panowała królowa Elorien. Zaraz, zaraz, z przeszłości? O czym ty mówisz?-zapytała, zaś Dantlan uśmiechnął się paskudnie.

-Skoro pochodzimy z przeszłości, względem tych czasów, to logicznym jest, że teraz jest przyszłość-uśmiechnął się drwiąco, po czym dodał:

-Zostaliśmy przeniesieni w czasie, a to, co widzimy, dopiero się wydarzy. Nie wiadomo jak jest to odległe-lekko rozminął się z prawdą, jeżeli chodzi o odległość czasową.

-Jakim cudem znalazłam się w przyszłości? Po jaką cholerę tu jesteśmy? Czyż zmienianie czegokolwiek nie będzie niebezpieczne dla przeszłości?-zapytała.

-O ile odpowiedź na dwa pierwsze pytania sam bym chciał znać, o tyle odpowiedź na ostatnie jest oczywista. Związki przyczynowo skutkowe przebiegają tylko w jednym kierunku. Upadek gospodarki nie jest przyczyną wojny, która wydarzyła się wcześniej.
Zmieniając przeszłość można zmienić przyszłość, ale nigdy zmieniając przyszłość nie można zmienić przeszłości. Swoją drogą przenosząc się do przyszłości nie można jej zmienić, ponieważ jedynie wpływając na dane elementy w przeszłości można zmienić przysłość, gdyż samo pojawienie się w przyszłości niczego nie daje
-odparł, przynajmniej na to pytanie dając do pewnego stopnia wyczerpującą odpowiedź.

Raina zamrugała oczami. Zwykłe wytłumaczenie "nie, nie ma to wpływu" zupełnie by jej wystarczyło.

-Dziękuję za ten jakże uroczy wykład. Skoro moja ciekawość została zaspokojona, to może masz jeszcze jakieś pytania?

Mag uśmiechnął się drwiąco.

-Ależ nie ma za co-odparł lekko cynicznie.

-Czy masz arystokratyczne pochodzenie lub czy ktokolwiek z bliskiej rodziny jest lub był kimś ważnym?-zapytał.

-Tak, jestem arystokratką, choć nie mam pojęcia na co ci się przyda ta informacja-odpowiedziała nieco poirytowana kobieta.

-Przyda się, jeśli będziesz potrafiła to udowodnić.

-Mam wystarczająco dużo dowodów przy sobie i na sobie.

-Bardzo dobrze-uśmiechnął się przebiegle.

-Bardzo dobrze-powtórzył, ledwie słyszalnym szeptem. Jego głos był bardzo cichy.

Rozejrzał się po mieście, po czym skrzywił się. Wątpił, by w tym miejscu była jakakolwiek biblioteka, więc postanowił udać się w inne miejsce. Kiedyś kapłani byli wykształconymi ludźmi, ale teraz... trzeba to było sprawdzić, jednakże nie wiedział gdzie może być siedziba.

Nie zamierzał chodzić po mieście i szukać, więc postanowił zapytać. Zatrzymał starszą kobietę.

-Gdzie znajduje się świątynia?-zapytał z zainteresowaniem, zaś ta wyglądała na szczerze zdziwioną, zaś Mag wcale się jej nie dziwił.

-Za tobą, młodzieńcze. Ale nam ją zabrali... i zrobili z niej te koszary. Teraz została nam tylko nieduża kaplica. Jak pójdziesz w tamtym kierunku, powinieneś ją znaleźć-wskazała na budynki za targowiskiem, te z których spora część nadawała się do remontu.

-Dziękuję. Przyjemnego dnia życzę-odezwał się, po czym odszedł we wskazanym kierunku. Do kaplicy.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 03-10-2009, 21:30   #205
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Żołnierz zadziwił się lekko słysząc komendę, najwidoczniej sądził, iż usłyszy coś innego. Na szczęście o nic już więcej nie pytał, tylko posłusznie odmaszerował. Lenard nigdy nie piastował wysokich stanowisk w żadnej armii, należał co prawda do oddziału najemników Seamus'a, jednak tam liczyło się tylko stanowisko ich szefa. Sam Spoon nie miał okazji wydawać jakichkolwiek rozkazów, jego zadaniem było tylko je wykonywać, skąd miał więc wiedzieć jakie polecenie powinien wydać żołnierzowi?

Czuł coraz większy stres, wciąż zastanawiał się kiedy wreszcie ktoś odkryje, że nie jest tym za kogo go uważają? Wyrwać się z tego piekielnego miejsca, rzucić to wszystko w cholerę, tylko to mu teraz zaprzątało głowę. Z każdą chwilą coraz bardziej żałował, że zgodził się na podróż do Sarrin, gdyby wtedy nie uległ namową Marcus'a. Zmierz się ze swoją przeszłością i zostaw ją za sobą - tak prawił i w końcu przekonał Lenard'a. Co im z tego przyszło? Marcus najpewniej zginął wraz z pozostałymi mieszkańcami miasta, Spoon dowiedział się co prawda co się stało z Sally, lecz zaraz potem zatęsknił za dawną niewiedzą. Gdyby tylko nie wyruszyli do Sarrin...

Kolejne myśli i złe przeczucia sprawiły, iż przygnębienie opanowało go niemal w pełni. Zapewne właśnie dlatego, poważnie roztargniony Spoon prawie przegapił swoich dawnych towarzyszy, którzy szli w towarzystwie kilku wojskowych.

*Valrod, Vanya i Dantlan! Więc nie tylko ja tu trafiłem!*

Dobrze było wiedzieć, że nie siedzi w tym bagnie sam. Powoli ruszył za nimi, miał nadzieję, że wiedzą coś więcej o tym co się wydarzyło, Stavin był przecież magiem, być może miał domyślał się dlaczego tutaj trafili. Wszelkie pytania musiał jednak odłożyć na później, kiedy znajdą się wreszcie sami.

Na dworze wcale nie było lepiej, wszędzie tylko flagi z herbem płonącej korony na błękitnym tle. Niedaleko znajdował się wypełniony straganami z różnorakimi towarami plac handlowy, ludzi było tam od groma, tak że ciężko było by się tam komukolwiek przecisnąć. Istny raj dla małych złodziejaszków. Dalej rozpościerał się już widok na domy mieszkalne i zbudowane z czerwonej cegły masywne mury obronne.

Kilka kroków od Lenarda stali jego towarzysze, rozejrzał się wokoło i uznał, iż czas im się pokazać. Już miał zaczepić Dantlana, kiedy nagle tuż przed nimi pojawiło się mocne, oślepiające światło. Początkowo miało ono kształt owalny by wreszcie przybrać postać niewysokiej elfki. Kobieta była co najmniej tak zaskoczona jak Spoon i reszta zgromadzonych.

- Co tu się do cholery dzieje? - spytał patrząc na elfkę.

Widocznie nie tylko Lenard i jego towarzysze zostali przeniesieni wbrew własnej woli, mógł się tylko domyślać ile jeszcze osób pojawiło się w tym mieście w ten sposób. Dantlan postanowił porozmawiać z dziewczyną, ta jednak nie wiele wiedziała o tym jak się tutaj znalazła, zresztą nie wiedziała praktycznie nic.

Zdaniem Stavina nie trafili tutaj przypadkiem, zostali przeniesieni w czasie do miasta z ich wizji. Do miasta obleganego przez demony dodajmy. Czego więc mieli dokonać? Tylko jedna myśl przychodziła Spoon'owi do głowy, mieli uratować to miasto lub zginąć wraz z jego mieszkańcami. Innego wyjścia nie było.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 04-10-2009, 19:48   #206
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
"Co się wydarzyło? Wygląda na to, że zostałem przetransporotowany w przyszłość. Ale jak to możliwe? Przecież nie istnieje magia tak potężna, aby móc to sprawić. A może...?" - Myślał elf bacznie rozglądając się po tawernie. Chwilę później dostrzegł zmierzającą w jego stronę kelnerkę. Spojrzał na nią przelotnie i czekał, aż podejdzie do stolika.

-Witamy pod Złamaną Szablą, coś podać?

W tym momencie zapadła krótka chwila ciszy, gdy Vaelen świdrował kelnerkę wzrokiem. Dwie pozostałe patrzyły w kierunku elfa z obawą, ale ta, która podeszła nie drgnęła nawet o cal.

- Tak, co macie?

- Dzisiaj kucharz upiekł kilka kurczaków. Polecam z kartoflami... - dodała po chwili. - Jest też oczywiście piwo, ale jasne. Ciemne nam się wczoraj skończyło.

- W takim razie z chęcią skosztuję tego, co przygotował kucharz. A i piwem nie pogardzę.Jeszcze jedno, szukam Starego Fartcha...

Kobieta bez słowa odwróciła się i zagwizdała na palcach nietypowo.
Po chwili zza drzwi za ladą wypadł mężczyzna. Był niski, łysy i nader okrągły.

- Fartch! - krzyknęła kelnerka. - Ktoś do ciebie.

Mężczyzna bez słowa podszedł do stolika, przy którym siedział elf, a kelnerka odeszła, aby zrealizować zamówienie.

- Ehe?

- Witaj. Szukam miejsca na nocleg. Oficer Narteson polecił mi tą tawernę.

- Aha... - powiedział wycierając ręce w fartuch. - To będzie dwadzieścia srebrniaków... zdaje się... tak, dwadzieścia.

Elf patrzył na Fartcha i kalkulował koszty pobytu w tym mieście, dopóki nie wymyśli, jak się z niego wydostać. Zwłaszcza, że podobno dookoła czychała armia demonów.

- Powiedzmy, że chciałbym wynająć pokój z wyżywieniem na tydzień... Zapłacę 1,5 sztuki złota, co wy na to, Fartch?

- Ee... znaczy sto pięćdziesiąt srebrniaków... niech pomyślę... - Karczmarz faktycznie wyglądał, jakby starał się przemyśleć ofertę, jednak wyglądało to nieco komicznie. - Dobra, zgoda. Ale płacisz z góry.

Elf zakończył ta dyskusję sięgając w fałdy swojego płaszcza i wyciągając jedną złotą monetę i drugą, nieco mniejszą. Położył je na stole, przy którym siedział.

- No dobra... - powiedział szukając czegoś w kieszeni. Po chwili wyciągnął brązowy klucz. - Schodkami na górę i na lewo.

Chwilę później wróciła kelnerka niosąc obiad - talerz ze sztućcami, kartoflami i sporym udkiem kurczaka w jednej ręce i pieniący się kufel jasnego piwa w drugiej. Zjedzenie tego obiadu zajęło trochę czasu, w któym elf planował swoje działania. Doszedł do wniosku, że pójdzie obejrzeć pokój, a następnie uda się na miasto w poszukiwaniu jakichś wskazówek. Całkiem możliwe, że spotka kogoś z tych, którzy opuścili Sarrin przed nim...

Elf dość szybko pokonał schodki na górę, po czym stanął przed drzwiami swojego pokoju. Zamek nie opierał się zbytnio i już po kilku sekundach, elf mógł obejrzeć jasny pokój z zasłanym łóżkiem i potężną szafą. Pokój był dość porządny, wobec czego zadowolony elf postanowił wyruszyć na miasto. Zastanawiał się jeszcze, czy nie zabezpieczyć jakoś pokoju przed niechcianymi gośćmi, ale chwilowo odrzucił tę możliwość, ponieważ nic w środku nie zostawił. Zamknął pokój na klucz i ruszył bez wachania na dół, aby wyjść na miasto i dokończyć poszukiwania.
 
Aegon jest offline  
Stary 04-10-2009, 20:33   #207
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Vanya obserwowała wszystko ze swojego miejsca. Wiedziała, że Dantlan zawsze jest zirytowany uporem innych, ale tym razem… podzielała jego zdanie, co było… dziwne. Jednakże faktem było to, że żołnierz był zbyt uparty. To przecież było OCZYWISTE, że nie zadawałaby się z jakimiś przebierańcami…

No dobra. Valrod JEST przebierańcem, ale to zupełnie co innego.
Jednak po udanym (choć niefortunnym) teście w końcu uznano ich za niewinnych. Odprowadzono ich do wyjścia, było bardzo miło i w ogóle pełen dwór, ale w umyśle Vanyi pozostało przeświadczenie, że nie chce tam wracać. Nigdy więcej. Coś fałszywego było w tych ludziach… zresztą miała dość ludzi jak na jeden raz. Ale chyba musiała jeszcze trochę się z nimi pomęczyć.

Gdy wyszli przed budynek Vanya stanęła w plamie słońca i uniosła twarz do jego życiodajnych promieni. Czuła jej delikatne palce na swojej skórze i czuła moc płynącą prosto od tej gwiazdy.

Przez kilka sekund delektowała się tym dotknięciem mocy, ale po chwili usłyszała głos Dantlana, a zaraz potem jakiś inny, obcy. I najwyraźniej sprzeczający się z czarodziejem.

Vanya otworzyła oczy i spojrzała w tamtą stronę. Ciemnowłosa dziewczyna rozmawiała z ich czarodziejem. Elfka przysłuchiwała się jej przez chwilę, a na jej ustach błąkał się złośliwy uśmieszek. Nareszcie Dantlan znalazł kogoś równego sobie.

- Co tu się do cholery dzieje? – usłyszała za sobą znajomy głos. Elfka odwróciła się i uśmiechnęła się do nadchodzącego.

- Lenard, ty też tutaj – stwierdziła, po czym wzruszyła ramionami. – Wiem trochę więcej niż ty. Chyba wyrzuciło nas do przyszłości. Sarrin nie istnieje, wiesz? A zaraz po tym jak jakaś siła starła je z powierzchni ziemi wasz kraj został zaatakowany przez demony. Niestety nie wiem dokładnie co dzieje się z moją ojczyzną.

W końcu czarodziej odszedł i zaczepił starszą kobietę. Vanya podeszła do nieznajomej wciąż uśmiechając się złośliwie. Odrzuciła na bok swoje rude włosy.

- Masz gadane – stwierdziła wyciągając rękę. – Jestem Vanya.

- Uznaję to za komplement. - Młoda kobieta odwzajemniła uścisk. - Raina z Leśnych Duchów.

- Leśne duchy? Nigdy o nich nie słyszałam, choć większość życia spędziłam w lesie. Jak to się stało?

- Nie należymy do nazbyt towarzyskich istot. Zwykle żyjemy w swoim lesie, a nasza polityka zagraniczna jest mało rozbudowana. Mój naród to domatorzy, myślę, że tak to można określić.

- Dobrze... idziesz z nami?

- Cóż, wydaje mi się to jedynym logicznym wyjściem, a więc odpowiedź brzmi: tak. Tylko pan Ciekawski będzie musiał się trochę opanować.

Vanya zachichotała złośliwie i poklepała Rainę po ramieniu.

- Byle tak dalej – stwierdziła, wciąż się śmiejąc. – Dantlan taki jest. Można go znienawidzić albo polubić, albo czasem po prostu zignorować. Chodźmy więc… właśnie.. Gdzie ten przeklęty czarodziej znowu polazł?!

Elfka rozejrzała się dookoła, ale w tłumie nie wypatrzyła czarodzieja. ostatnio widziała go jak zaczepił staruszkę, a potem… już go nie było. Dziewczyna potrząsnęła głową i zaczęła przeciskać się przez ludzką ciżbę rozglądając się wokoło. Może znajdzie resztę swoich towarzyszy?
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 05-10-2009, 01:56   #208
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Keith, Miriam

Ledwo Miriam skończyła zwracać uwagę na brak krzeseł, poczuliście w powietrzu ruch magii. Ktoś właśnie rzucał czar…

Tym kimś okazał się sam Tarmir, zwany Odkupicielem. Dało się to poznać, po wywróconych źrenicach oczu i wściekle żółtym, świecącym zabarwieniu gałek.
Po chwili skończył. Miriam poleciała do tyłu uderzona niewidzialną falą energii w twarz. Zaniepokojony kociak wyskoczył z jej ramion i usiadł na podłodze obok.

Wylądowała na lewym boku uderzając ramieniem o podłogę. Jednak, mimo całej siły ciosu, czuła się jedynie oszołomiona. Co zresztą minęło po chwili.
- No tak… więc pewnie na wojsko – powiedziała siadając i rozcierając ramię.

- Niemądrze jest obrażać króla w jego własnej sali tronowej. – powiedział stojący wciąż obok króla marszałek. – To było ostrzeżenie, panno Miriam. Po ostrzeżeniu zwykle następuje egzekucja. Od ciebie tylko zależy czy faktycznie się odbędzie.
- Nienawidzę zabijać ludzi. – odezwał się wreszcie sam Tarmir wciąż siedząc. – W dobie zagłady jest to wręcz kretynizmem. Równie dobrze moglibyśmy się poddać tym wszystkim legionom stacjonującym niedaleko za fortecą. Lecz człowiek jest istotą zagadkową. Potrafi udowodnić, że nawet w takich czasach może się okazać wrzodem na dupie. A takich nam tu nie potrzeba, jeśli mamy przetrwać. Zwłaszcza gdy są to wiedźmy Barutha.

- Mogę spełnić twoją prośbę, Keithu Duncanie – kontynuował zwracając się do najemnika. – Właściwie to świetnie się składa, bowiem zadanie które mam dla ciebie, twojej uroczej towarzyszki, oraz pozostałej szóstki nowo przybyłych do miasta.

To mówiąc, wskazał na miejsce nad drzwiami do sali. Znajdował się tam obraz zupełnie nie pasujący do bogatego wystroju sali tronowej.
Był nader prosty, lecz wciąż oprawiony w bogatą, złotą ramę. Przedstawiał coś, co wyglądało na szarą, metalową kulę świecącą na fioletowo. Wokół niej zaś stała ósemka… ludzi. Właściwie to mogli być zarówno ludzie, jak i elfy, krasnoludy, czy inne humanoidy. Rysunek był tak prosty, że nie dało się nawet określić płci przedstawionych.

- Mamy pewną przepowiednię. – odezwał się znów Tarmir. – Która mówi o waszym przybyciu. Całej ósemki naraz. Za pomocą kuli, którą posiada jeden z was, uda wam się położyć kres całemu szaleństwu. Nie, wróć. Nie doprowadzicie do niego. Jeśli wam się uda, obecny świat będzie żył tak jak żyć powinien – ze swoimi własnymi problemami i troskami. Dodatkowo wrócicie, skąd przybyliście. Kiedy przybyliście.

- Czy to was zadowala? Czy może wolicie stąd wyjść i żyć w świecie bez przyszłości? Nie odpowiadajcie. Jeszcze nie. Na razie jesteście moimi gośćmi. Panie marszałku?
Cathos wystąpił przed króla.
- Proszę wskazać naszym gościom miejsce, gdzie mogą odpocząć.

Salutując, marszałek odwrócił się i wyszedł, dając wam znak żebyście szli za nim. Wyszliście z sali na korytarz… i o dziwo nie doszliście tym razem do jego końca.

Człowiek skręcił bowiem w prawo, ku ścianie z portretami i otworzył ukryte między nimi drzwi.
Zaprosił was do środka – prowadziły do mniejszego korytarzyka z kilkoma parami drzwi po obu stronach.
- Ty tutaj. – powiedział marszałek zwracając się do Miriam i jednocześnie otwierając przed nią jedne z drzwi.
- Ty zaś tutaj. – zwrócił się do Keitha otwierając przed nim inne drzwi.

Oba pomieszczenia za drzwiami urządzone były podobnie. Bogato i bardzo ładnie. Pod przeciwległą ścianą stało duże i wygodne łoże. Pod sufitem wisiał zapalony żyrandol, który stanowił jedyne źródło światła.

Obok łóżka stała komoda i szafa, obie ciemnobrązowe, dawały nadzieję na jakiś strój w który można by się przebrać.
Pod inną ścianą była też misa z wodą, lusterko i różnorakie mydełka, olejki, oraz inne przybory do higieny osobistej.

Dało się słyszeć miauczenie, kiedy rudy kot wchodził do pokoju Miriam, zaś marszałek bez słowa was opuścił.

Dantlan

Oderwałeś się od tak zwanej drużyny na poszukiwanie kaplicy. Skierowałeś swe kroki w kierunku wskazanym przez staruszkę.
Przeciskanie się przez tłum ludzi handlujących przeróżnymi towarami okazało się nie lada wyzwaniem, zwłaszcza dla osłabionego fizycznie maga.

W pewnym momencie zagroziło ci nawet przewrócenie się, kiedy zostałeś trącony ramieniem przez jakiegoś rosłego mężczyznę.

Udało ci się jednak stamtąd wydostać. Zaczerpnąłeś aż z ulgą powietrza, po czym ruszyłeś dalej, wzdłuż swego rodzaju uliczki gdzie nie było już takiego tłumu.

Budynki po obu stronach były niezwykle zróżnicowane – jedne wysokie, inne niskie, jedne z trójkątnym dachem, inne z płaskim, jedne brązowe, inne czerwone, zielone i jeszcze różniej zabarwione.

Jedyne co mogłeś stwierdzić, że było tutaj cechą wspólną, to fakt iż były budynkami, miały drzwi i okna.

Zapatrzony tak w różnorodność architektury, znów zostałeś trącony w ramię, tak że aż się zatoczyłeś.
Tym razem znów był to całkiem rosły mężczyzna, którego mięśnie wręcz się z ciebie śmiały. Był łysy, lecz z przyzwoitym wąsem.
- Uważaj, gdzie leziesz! – rzucił za tobą rycząc ze śmiechu.

Chciałeś coś powiedzieć… jednak dzięki temu, że tamten cię prawie że odwrócił zauważyłeś szyld z napisem „Kaplica”. Uśmiechnąłeś się chytro. Właściwie, powinieneś podziękować tamtemu człowiekowi…

Bez słowa otrzepałeś swoją szatę i wszedłeś do środka.
Budynek był faktycznie mały, najwyżej trzy razy większy niż sala przesłuchań z której dopiero co wyszedłeś.

Od drzwi, do niewielkiego ołtarzyka pod przeciwległą ścianą, prowadził żółty dywan. Po obu jego stronach stało kilka krótkich ławek, na których łącznie zmieściłoby się nie więcej niż tuzin osób.

Na jasnych, białych ścianach wisiało kilka paproci, które nadawały wnętrzu miłą atmosferę. Całe pomieszczenie było oświetlone dwoma oknami po obu stronach drzwi.

Pod przeciwległą ścianą stał nieduży, marmurowy ołtarzyk. Na nim stał, również marmurowy, posążek nieznanej ci bogini. Biała jego barwa tak zlewała się z kolorem ściany za nim, że mogłeś jedynie stwierdzić, że postać ma rozwarte ręce w geście zaproszenia.

Po chwili, jaką zajęło ci rozejrzenie się po kaplicy i dojście do prostego wniosku, że w środku nie było nikogo, drzwi się otworzyły.

Do środka weszła dwójka ludzi ubranych w zbroje – jeden był kolejnym z tych „zakutych” w niezwykle ciężkie zbroje z wszechobecnym symbolem płonącej korony na piersi. Drugi zaś… miał lżejszą, skórzaną zbroję i elegancki rapier u pasa.
W ręce zaś trzymał znajomą ci już czujkę magiczną, która teraz świeciła się na czerwono.

Bez słowa wyjaśnienia dotknął cię klejnotem – czerwień została, lecz światło zniknęło.
- To ten. – odpowiedział ten w lżejszej zbroi. – Bierzemy go.

Wtem, nagle, zostałeś chwycony przez metalową pięść tego drugiego i po prostu wypchnięty na zewnątrz.

Straciłeś na chwilę równowagę, lecz nie przewróciłeś się.
- Idziemy. – warknął znów ten w skórzanej zbroi wychodząc z kaplicy. – I bez żadnych magicznych sztuczek. Król chce cię widzieć.

Vaelen

Zamknąłeś swój pokój i wyszedłeś z karczmy na ulicę.
Chciałeś się rozejrzeć, lecz nie bardzo wiedziałeś w którą stronę się udać.

Wreszcie, po kilku chwilach namyślania się, stwierdziłeś że uliczka na prawo – ta prowadząca ku targowisku – prezentuje się nieco lepiej, niż ta na lewo. Sam nie wiedziałeś czemu.

Doszedłeś do placu targowego, lecz znów nie wiedziałeś co robić dalej.
Wtem dostrzegłeś… Dantlana? Czarodziej wchodził właśnie w sąsiednią ulicę – stwierdziłeś, że dobrze by było spotkać się z kimś znajomym.

Poszedłeś za Lisem. Chciałeś go zawołać, lecz wobec zgiełku miasta byłeś prawie pewien, że cię nie usłyszy.

Kątem oka jeszcze dostrzegłeś, że na targowisku panuje jakieś poruszenie… lecz wolałeś trzymać się obecnemu kierunkowi.
Dantlan najwyraźniej czegoś szukał – rozglądał się na boki przyglądając się budynkom. Były… dziwne. Bardzo zróżnicowane – wysokie, niskie i bardzo… kolorowe.

W pewnym momencie czarodzieja ktoś trącił w ramię i jeszcze z niego zakpił. Tamten jednak zamiast zareagować, coś zauważył i wszedł do budynku którego szyld głosił „Kaplica”.

W tamtym momencie minęła cię trójka zbrojnych – jeden w lekkiej, skórzanej zbroi z rapierem u pasa i świecącym się na czerwono, znajomym już kamykiem w ręce i dwóch w bardzo ciężkich, ciemnych zbrojach. Mieli na piersiach wszechobecny znak płonącej korony na błękitnym tle.
Chwilę później ten w lżejszej zbroi warknął coś do jednego z żołnierzy. W efekcie dwóch z nich – jeden w „zakutej” zbroi i ten w lżejszej, weszli do kaplicy za Dantlanem, a trzeci wyciągnął skądś drugi świecący się na czerwono kryształ, który trzymał teraz w lewej ręce.

Patrzył na niego krótko, po czym spojrzał na… ciebie!
- Ty, stać! – krzyknął idąc w twoją stronę trzymając prawą dłoń na mieczu zawierzonym u pasa. Prawie w tym samym momencie z kaplicy prawie że wyleciał Dantlan ledwo trzymając się na nogach.
- Idziemy. – warknął ten w lekkiej zbroi wychodząc za czarodziejem. – I bez żadnych magicznych sztuczek. Król chce cię widzieć.

Vanya, Raina, Lenard

Zarządzeniem Vanyi ruszyliście przez targowisko całą czwórką.
Trzymanie się razem okazało się niemal niemożliwe w takim tłoku… do czasu.

Ktoś zauważył insygnia na naramienniku Lenarda i szepty typu „to kapitan”, „uwaga, wojsko” i tym podobne przebiegły przez tłum.

Momentalnie zrobiło się dla was miejsce, tak że mogliście swobodnie przejść między licznymi straganami. Nawet smród jakby zelżał, choć to mogło być wątpliwe.

Nie przeszliście jednak daleko, nim usłyszeliście stanowczo:
- Stać! – odwróciliście się w lewo. Rozkazującym okazał się mężczyzna w zbroi podobnej do tej w której był aktualnie Lenard. Tyle, że ten trzymał w ręce jeszcze świecący się na czerwono kryształ.

Nim zdążyliście się zorientować w sytuacji, byliście otoczeni przez ciężkozbrojnych żołnierzy.

Ten z klejnotem w ręce podszedł do was i bezczelnie zaczął dotykać nim każdego z was. Jednak dopiero przy Valrodzie kamyk zechciał zmienić barwę na wściekle pomarańczową. Dodatkowo przestał się świecić.
- To on. – powiedział prawie tryumfalnie. – Bierzemy całą czwórkę…

Jego spojrzenie zatrzymało się na chwilę na Lenardzie.
- Kamień jest tylko kamieniem. – powiedział do Spoona, lecz ten milczał. Wywołało to wśród żołnierzy lekkie śmiechy i chichoty.
- Tak zwanego pana kapitana też. – dodał dowódca.

Jednak Valrod, będący najwyraźniej powodem całego zamieszania, nie miał zamiaru nigdzie iść.
- Wy chyba… - niestety nie zdążył nic więcej powiedzieć. Miał pecha, że jeden z żołnierzy stał tuż za nim. Jeszcze większego, że ten wojskowy miał w ręce miecz.

Cios rękojeścią w kark smoka wystarczył, by Valrod osunął się na ziemię nieprzytomny.
- Jak już mówiłem – kontynuował dowódca. – Idziemy. Wy dwoje, bierzcie go na ręce. Jeśli do dojścia do pałacu się nie ocknie, cały pluton będzie robił kółka wokół placu. Podziękować szeregowemu Hersowi.

Z pomrukami niezadowolenia żołnierze zaczęli wykonywać rozkazy, popychając was przed sobą.
Przeszliście przez targowisko, lecz zamiast iść prosto, skręciliście w lewo od pierwotnego kierunku.

Doszliście do czegoś, co można nazwać lepszą dzielnicą miasta – budynki tutaj były w lepszym stanie, bardziej jednolite i nawet ozdobione tu i tam.
Szliście między ulicami czas jakiś jeszcze, aż wreszcie doszliście do wrót za którymi był niewielki, acz bogato zdobiony ogród, oraz pałac królewski z flagą przedstawiającą płonącą koronę na błękitnym tle.

Weszliście do środka – pierw ogrodu, potem również pałacu, który był stosunkowo niewielki jak na siedzibę władcy. Na zewnątrz została większość żołnierzy, którzy was „eskortowali” – z wami wciąż szła tylko piątka teraz, z dowódcą włącznie. W pierwszym pomieszczeniu – które prowadziło w prawo, lewo lub schodami w górę, natknęliście się na mężczyznę w jasnej, ciężkiej zbroi z błękitnym płaszczem. Nietrudno było się domyślić jaki symbol na nim był.

Dowódca podszedł do niego i wymienili kilka zdań, których nie dosłyszeliście. W międzyczasie Valrod zaczął się budzić. Doszedł do siebie niezwykle szybko – już po chwili otrząsnął się i wyszarpał z uścisków trzymających go żołnierzy w geście mówiącym „sam umiem chodzić”.
W pewnym momencie mężczyzna w jasnej zbroi potrząsnął przecząco głową, zaś dowódca zasalutował i odszedł.
- Marszałek Cathos Earthes – przedstawił się. – Wybaczcie to zimne powitanie, lecz niektórzy z naszych kapitanów są uprzedzeni w kwestii magii… chodźcie za mną.

Ruszyliście przez korytarz znajdujący się po prawej stronie.
W nowym pomieszczeniu prawa ściana była w pełni wypełniona wysokimi oknami, zaś lewa portretami i innymi obrazami.
O dziwo marszałek poprowadził was ku tej ścianie… gdzie otworzył ukryte drzwi.
Zaprosił was do środka – prowadziły do mniejszego korytarzyka z kilkoma parami drzwi po obu stronach.

Marszałek poprzydzielał każdemu z was podobnie i bardzo bogato wystrojone sypialnie, po czym bez słowa was opuścił pozostawiając was samym sobie.
 
Gettor jest offline  
Stary 05-10-2009, 17:15   #209
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Byla wsciekla. Fakt, ze glownie na siebie sama wcale nie poprawial jej humoru. Wstajac starala sie robic dobra mine do kiepskiej gry, ale watpila by sie jej to udawalo w najmniejszym chociaz stopniu. Krol wiedzial kim byla. Zdziwilo ja to nieco i nieco ucieszylo. Jezeli bowiem wiedzial to musial rowniez znac inne, takie jak ona. Jezeli je znal to znaczylo, ze jej siostry przetrwaly, ze nie wybito ich do nogi. Miala nadzieje, ze siedziba znajduje sie tam gdzie zawsze. Miala ochote czym predzej tam czmychnac by odpoczac wsrod mrokow i ognia jaskin. Tarmir stwierdzil, ze nie potrzeba mu wrzodow na dupie zwlaszcza gdy sa nimi Wiedzmy. Cudownie.. Zatem moze niech najpierw wsadzi sobie ta swoja przepowiednie w swoj krolewski, owrzodzony tylek. Ona sie tu nie wpraszala.

- Dodatkowo wrócicie, skąd przybyliście. Kiedy przybyliście. Czy to was zadowala? Czy może wolicie stąd wyjść i żyć w świecie bez przyszłości?

Zupelnie jakby ktorykolwiek ze swiatow mial przyszlosc i jakby ta przyszlosc cokolwiek ja obchodzila. Brakowalo jej jednak rzeczy, ktore utracila wiec zgodnie z zyczeniem krolewiatka nie rzucila zadnej kasliwej uwagi. Szkoda, bo jezyczek mial juz kilka na swoim koniuszku.


Byla wsciekla i miala ochote dac to komus odczuc. Niestety nikogo poza tym glupim wojakiem nie bylo w poblizu, a on.. No coz, nie miala ochoty na kolejne obrazenia z jego powodu. Cudownie...
Westchnela zrezygnowana ruszajac w glab pokoju. Drzwi zostawila otwarta. Jak bedzie chcial to wejdzie. Jak bedzie madry to pojdzie do siebie. Jego wybor. Ona miala juz dosc meskiego przebrania jak na ten dzien. Pospiesznie i ze zloscia wyszarpala ze spodni koszule i przelozywszy ja przez glowe rzucila w kat. W chwile pozniej dolaczyly do niej spodnie oraz buty. Nareszcie odetchnela z ulga. Ba! Udalo sie jej nawet usmiechnac. Rzecz calkiem nieslychana bo odkad tu przybyla miala wrazenie, ze twarz zamarla jej w grymasie wiecznej wsieklosci. Tesknila za domem, za swoim woreczkiem, za rozdzka, za rzeczami, ktore znala i rozumiala. Nie mogla nawet dac upustu tkwiacym w niej emocjom. Szczerze watpila by skonczylo sie magicznym policzkiem gdyby nagle ktorys z dworzan zginal w niezbyt przyjemnych okolicznosciach. Oto skutki pchania sie do dziwnych miasteczek, ktore spowija mrocznie kuszaca aura. Pomyslec, ze mogla je sobie zwyczajnie ominac.
Zrezygnowana podeszla do lozka i zamiast sie na nie rzucic opadla przed nim na tylek. Podciagnela kolana pod brode i otoczywszy je ramionami oparla na nich czolo. Dlugie, biale wlosy opadly w dol okrywajac ja niczym lsniacy plaszcz. Dla postronnego obserwatora mogla wygladac jak mloda, zagubiona i gleboko nieszczesliwa dziewczyna wyplakujaca w samotnosci swe zale.
Stan takowy przerwalo jej dopiero pukanie do drzwi. Dziwne, bo byla pewna, ze zostawila je otwarte. Widac ktos postanowil sie pobawic w dobre maniery. Ona takiego zamiaru nie miala. Nie podnoszac glowy burknela cos co rownie dobrze moglo byc serdecznym zaproszeniem jak i poslaniem w diabli.

- To ma oznaczać "Zapraszam", "właź" czy "wynocha"? - spytał spokojnie.

Slyszac glos Keitha lekko sie wzdrygnela.

- Jak wolisz...

Warknela nieprzyjaznie. Nie mogla sie zdecydowac czy bardziej go nienawidzi czy tylko ja irytuje. Moze jednak jeszcze cos...

- Jeżeli masz ochotę mnie zagryźć, to może poczekasz, aż wrócimy do naszego świata? - spytał. - A może tak ci się tu podoba, że pragniesz zostać w tym miejscu do końca życia? A swoją drogą, do twarzy ci w tym wdzianku... Nowa moda?

Poderwala glowe wbijajac w niego dwoje blekitnych, lekko zaczerwienionych oczu.

- Chcesz czegos czy masz ochote sobie pouzywac... ?

- Porozmawiać. I dowiedzieć się, czemu zachowujesz się jak idiotka.

Wzruszyla ramionami po czym ponownie ulozyla glowe na kolanach.

- Kwestia przyzwyczajenia i sposobu osadzenia. Chcesz rozmawiac... Prosze bardzo, tylko daruj sobie kazania.

- Po co mam prawić ci kazania. To i tak by nic nie dało. Skoro zjawiliśmy się tu w ósemkę, to przepowiednia - jeśli ma się spełnić - już zaczęła działać. Jej jest wszystko jedno, czy kopniesz w kalendarz w tej chwili, czy a tydzień. Nie jest powiedziane, że wszyscy dożyjemy jej spełnienia.
Król zdaje się zapomniał o tak oczywistym fakcie. A może nie chciał pamiętać.

- Ty pewnie bys wolal, zeby zapomnial i zamiast lekkiego policzka potraktowal mnie mieczem? Spokojna glowa, wszystko jeszcze przed nami.

Po chwili milczenia uniosla glowe i niechetnie spojrzala na przybysza.

- Moze bys tak wszedl i zamknal drzwi?

Skorzystał z zaproszenia. Wszedł i przysiadł na krześle, niedaleko Miriam. Nie za blisko jednak, by w razie czego nie znaleźć się od razu w zasięgu jej pazurków.

- E tam, miecz... Prymitywne - powiedział, jakby sam nie miał przy pasie wielkiego i ciężkiego kawałka żelastwa. - Lochy, tortury... Publiczna egzekucja...
- Jest do tego specjalne określenie... "Ku pokrzepieniu serc".

- Ooo tak, ku pokrzepieniu. Cos wiem o takich egzekucjach. Doprawdy potrafia pokrzepiac serca, tylko niekoniecznie tych, ktorzy akuratnie znajduja sie przy palu, lub klada glowe pod topr. Daruj sobie, zaliczylam w swoim zyciu wiekszosc z nich. Na nieszczescie, lub szczescie w moim przypadku bylo w nich za malo prymitymizmu i skutecznosci miecza. Wlasciwie to kto wie, tego jeszcze nikt nie probowal.

Zerwala sie zla na sama siebie i ruszyla w kierunku szafy.

- Zatem o czym, poza egzekucjami, masz chec porozmawiac.. Zaraz.. Poczekaj, niech zgadne. Zapewne o przepowiedni.

Mowila z jawnym, niczym nie tlumionym sarkazmem. Jednoczesnie zas przeczesywala szafe w poszukiwaniu czegos zdatnego do ubrania. Niemal stracila juz nadzieje, ze posrod licznych, ugrzecznionych strojow cos znajdzie, gdy niespodziewanie mignal jej fragment czegos co wygladalo na zdatne do noszenia.

Usmiechajac sie radosnie, niczym dziecko, ktore wlasnie dostalo unudzony cukierek, wyciagnela z szafy kremowa tunike o przedluzanym tyle. Nic sobie nie robiac z obecnosci Keitha sciagnela pospiesznie spodnia koszule i kalesony, ktore zostaly jej po wczesniejszej kreacji. Po namysle uznala, ze pasowalo by zdobyc jakas bielizne wiec ruszyla w strone komody. Cudem i na szczescie udalo sie jej wyszukac odpowiednie i nie nazbyt skromne skrawki materialu posiadajace cechy konieczne by stac sie damska bielizna. Z westchnieniem ulgi zalozyla miekka tkanine, a nastepnie zdobyta wczensiej tunike. Czujac sie znow kobieta ruszyla na poszukiwanie obuwia oraz czegos co mozna by narzucic na to co miala juz na sobie. Buty znalazla wysokie do kolan, sznurowane, miekkie i doskonale wygodne. Zrobione byc musialy z kosztownej skory mlodych zwierzat. Coz.. Moze te krzesla nie poszly jednak na wojsko skoro w szafach krolewiatko miala takie skarby. Na koniec z rozmachem wyciagnela czarna peleryne z kapturem. Nie byla wojownikiem wiec nawet nie miala zamiaru szukac czegokolwiek co chocby mgliscie przypominalo zbroje. Byla artystka i jezeli przyjdzie jej zginac w tej niewdziecznej przyszlosci, to zginie majac na sobie to co lubi, a nie to co zdaniem innych powinna.
"Taaa... Daj kobiecie szafę, a zapomni i całym swiecie."
Keith rozsiadł się wygodniej, postanawiając stracić trochę czasu na obserwowanie całkiem niezłego spektaklu, rozgrywającego się przed jego oczami.
Co prawda nie do końca wiedział, czemu Miriam czekała tak długo z przebraniem się, ale nie narzekał. Gdy wreszcie widowisko dobiegło końca powiedział:

- Przepowiednia przepowiednią. Bardziej mnie interesuje ocalenie życia i powrót do mojego świata. I mam nadzieję, że swoim głupim zachowaniem, fochami i fanaberiami nie będziesz mi w tym przeszkadzać. Nie spieszy mi się umierać dlatego, ze jakaś panienka ma muchy w nosie i nie potrafi się opanować.

Miriam miala wrazenie, ze otrzymala wlasnie kolejny policzek, tym razem wyjatkowo siarczysty.

- Fanaberiami? Fochami? Glupim zachowaniem?!

Wszelkie postanowienia, ktore zaczynaly wlasnie rodzic sie w jej glowie, runely pod naporem gniewu i zawodu jakiego doznala. Bylo to na tyle silne i niespodziewane, ze nie udalo sie jej w pelni zapanowac nad moca. Dosc slaba, ale jednak wyczuwalna fala strachu poplynela w kierunku mezczyzny wprawiajac go w stan lekkiego przerazenia poprzedzajacego atak paniki.

- Rowzniez i ja chce powrocic do swiata, ktory znam i rozumiem. Nie musisz mnie obrazac by zyskac moja ewentualna w tym pomoc. Przyznaje, ze nie zawsze panuje nad emocjami, jednak sa pewne granice w przypominaniu mi o tym.

Po czym wziawszy glebszy oddech dodala nieco spokojniej.

- Przepraszam.

Keith z trudem opanował całkiem u niego naturalne pragnienie zabicia tego, co wywołuje strach.
odsunął dłoń od rękojeści miecza i wstał.

- Jak widać, rozmowa z tobą nie ma sensu. Nieopanowana i bezmyślna. Twoje szczęście, że ja taki nie jestem.

Wyszedł z pokoju.

Przygladala sie jego wychodzacej sylwetce starajac powstrzymac na nowo zbierajace sie fale wscieklosci.

- Ignorant.. Glupiec.. Niby ja tu jestem bezmyslna... Mezczyzni..

Westchnela i ruszyla w strone drzwi tylko po to by je z hukiem zatrzasnac.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 05-10-2009, 23:39   #210
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Dantlan

Czarodziej otrzepał się w geście nonszalancji i spojrzał na żołnierzy.
- Niepotrzebna brutalność, panie władzo. Skoro sam Miłościwie Nam Panujący chce mnie widzieć, nigdy nie odmówiłbym tego zaszczytu-powiedział, idąc przed siebie - powiedział z powagą, nie ujawniając się z drwiną, którą kipiał.

Bez dalszej zwłoki Dantlan ruszył z wojskowymi, idąc między nimi.
Nie przeszli dwudziestu jardów, kiedy dołączył do nich trzeci żołnierz z… Vaelenem.

Dantlan, Vaelen

- Ten się poddał bez oporu. – zameldował szeregowy, który „zaaresztował” Vaelena.

Dowódca skinął tylko głową, po czym dał znak by szli dalej.
Ominęliście targowisko mając je po lewej stronie i doszliście do czegoś, co można nazwać lepszą dzielnicą miasta – budynki tutaj były w lepszym stanie, bardziej jednolite i nawet ozdobione tu i tam.
Szliście między ulicami czas jakiś jeszcze, aż wreszcie doszliście do wrót za którymi był niewielki, acz bogato zdobiony ogród, oraz pałac królewski z flagą przedstawiającą płonącą koronę na błękitnym tle.

Weszliście do środka – pierw ogrodu, potem również pałacu, który był stosunkowo niewielki jak na siedzibę władcy.
Pierwsze pomieszczenie było całkiem przyjemnie urządzone – na ścianach były różne ozdoby, zaś podłogę wyścielał dywan. Z pokoju były trzy wyjścia, nie licząc tego którym weszliście. Jedno prowadziło w prawo, jedno w lewo, a trzecie było spiralnymi schodami prowadzącymi na piętro.

Bez słowa dowódca niewielkiego oddziału ruszył bez słowa na prawo, zaś wy za nim.
Trafiliście do długiego i całkiem obszernego korytarza, gdzie prawą ścianę stanowił rząd wysokich okien, zaś lewą pokrywały liczne portrety.

Przy jednym z nich stał, oparty o ścianę, człowiek w jasnej zbroi z błękitną peleryną na której widniał wszechobecny symbol płonącej korony.
Kiedy tylko was zauważył, zdawał się nacisnąć coś w swoim pancerzu, po czym podszedł.
- Marszałek Cathos Earthes. – przedstawił się z miejsca. – Możecie odejść, panie kapitanie.

Wszyscy trzej żołnierze, którzy dotąd was eskortowali, zasalutowali i oddalili się zostawiając was samych z panem marszałkiem.
- Za mną panowie, zapraszam. – powiedział uchylając… ukryte w ścianie drzwi.

Prowadziły one do drugiego, mniejszego korytarza gdzie po obu stronach było łącznie kilkanaście par drzwi.


Wszyscy

Marszałek zaprowadził Dantlana i Vaelena aż na drugi kraniec korytarza, gdzie również były drzwi, po czym zdjął prawą rękawicę… i gwizdnął na palcach.
- Wychodzić z pokoi! Król już na was czeka! – powiedział donośnym głosem. Efektem było powolne wychodzenie kolejnych członków „wyprawy” z pokoi: Miriam, Keith, Raina, Vanya, Lenard i Valrod.

Wszyscy zebrali się przy marszałku, który spojrzawszy na was, otworzył drzwi znajdujące się za nim.
Weszliście do środka.


Sala była bardzo elegancka, choć nie tak duża jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Ściany do połowy były koloru kremowego, zaś wyżej białe. Wisiały na nich liczne obrazy – pejzaże, portrety i tak zwane inne, które przedstawiały nie do końca wiadomo co. Pod sufitem wisiał bogaty, złoty żyrandol, który był jedynym źródłem światła w sali.

W dwóch ścianach, prostopadłych do tej z której wyszliście, były inne wejścia do pomieszczenia. Oba były większe od standardowych drzwi – szklane i kończące się półkolem.

W jednym z rogów pomieszczenia stał fortepian wykonany z ciemnego drewna, zaś przy nim było krzesło.
Pod obiema ścianami – tej z której wyszliście i tej naprzeciwko, stały dodatkowo zbroje jakby ozdobne, dzierżące halabardy. Było ich łącznie po dziesięć przy każdej ścianie.

A na środku stał on, zwrócony bokiem do was. Król Tarmir Odkupiciel.
Twarz jego, z kilkudniowym zarostem który przy jego rysach dodawał sporo osobistego uroku i wyglądu, jakiego można by oczekiwać po władcy, wyrażała zmęczenie i zatroskanie. Jednak można było z niej również wyczytać nutę nadziei.

Odziany był w zbroję, podobną do tej którą miał pan marszałek, tyle że królewska miała kolor złoty.
Odwrócił się w waszą stronę, kiedy byliście już wszyscy w środku – ustawieni jakby w rzędzie, żeby każdy mógł go widzieć.

Westchnął.
- Witajcie. – powiedział. – Wiedzcie, że rządziłem tym tak zwanym krajem przez siedemnaście lat. I nigdy nie miałem w sercu takiej nadziei na zakończenie całego tego szaleństwa. Demony… Inwazja… lecz nie zagłada. Jeszcze nie.

Wtedy poczuliście ukłucie magicznej energii. Oczy króla wywróciły się, a gałki przybrały kolor złoty, kiedy z kieszeni Dantlana wylatywała nieduża, metalowa kula.

Przedmiot zatrzymał się w powietrzu przed twarzą króla. Wyciągnął do niej rękę z której zaczęły ulatniać się wyładowania o barwie złotej, które mieszały się z fioletowymi, wylatującymi z kuli.

Zdawały się siebie zwalczać, lecz po paru chwilach ustały i kula wylądowała na dłoni władcy.
- Dzięki temu. – powiedział. – Wszystko się skończy. A raczej nigdy się nie zacznie.

- Czas. – kontynuował po chwili przerwy. – Jako mag muszę powiedzieć, że sądziłem iż nie ma na świecie takiej siły, która mogłaby go zakrzywić, cofnąć, lub przyspieszyć. A patrzcie na mnie, trzymam teraz tą siłę w ręce.

- Jednak nie jestem w stanie jej w odpowiedni sposób użyć. Nikt nie jest. – podszedł do Dantlana i oddał mu metalowy przedmiot. – Co nie znaczy, że jesteśmy kompletnie bezradni. Jest na świecie pewne miejsce, gdzie można skorzystać z tej siły we właściwy sposób… Jednak w dobie dzisiejszej sytuacji nie wiem o tym miejscu zbyt wiele. Tylko tyle, że jego wejściem jest jaskinia i że jest daleko na północ stąd.

- Sprawię, że się tam znajdziecie. – kontynuował powróciwszy na swoje miejsce. – Na to mam wystarczająco mocy. Mogę obiecać, że będziecie w zasięgu wzroku jaskini, lecz niewiele więcej. Potem będziecie zdani na samych siebie, by uratować nasz świat i powrócić do swych czasów, by kontynuować swoje sielskie życie jakby tego całego szaleństwa nigdy nie było.

- Czemu nie pójdzie z wami nikt inny? Aby świat mógł być w równowadze, do przeszłości mogą wrócić tylko te osoby, które z niej przybyły. Cokolwiek innego grozi zagięciem czasu i przestrzeni, wskutek czego powstałby inny, być może jeszcze gorszy świat.

- Skąd to wszystko wiem? Widziałem. – Tarmir uśmiechnął się chytrze i spojrzał na fortepian. Dopiero teraz dojrzeliście, że stoi na nim przedmiot biały, jak ściana za nim. Kryształowa kula.


- Wróżbiarstwo jest fascynującym odłamem magii. Między innymi dzięki niemu wiem, co muszę teraz zrobić.

Znowu poczuliście ukłucie magii, królowi znowu oczy na chwilę zmieniły barwę.
Lecz niezwykle mocnego chwytu za ramiona od tyłu się nie spodziewaliście.

Nim ktokolwiek zdołał się zorientować, zbroje stojące dotąd za wami, o których sądziliście że były tylko ozdobami, ożyły.
Na dodatek chwyciły każdego z was w ten sam sposób jedną ze swoich potężnych, metalowych rąk, zaś drugą założyły wam… naszyjniki?


- Dzięki temu ludzie w mieście będą wiedzieli, że jesteście moimi gośćmi. – wyjaśnił Tarmir, po czym dodał cichszym tonem. – Oraz… nie uciekniecie mi nigdzie.
- Ach tak? – spytał Valrod, bezskutecznie próbując ściągnąć swój naszyjnik. – Wiesz, co ja o tym wszystkim sądzę? Sądzę, że ktoś tutaj mi powiedział, że jestem smokiem. I nie mam zamiaru słuchać rozkazów jakiegoś maga.

Znów poczuliście w powietrzu magię, lecz tym razem w inny… dziwniejszy sposób. Dochodziła od Valroda i brzmiała jakby ktoś krzyczał, a ktoś inny z całych sił mu zatykał usta. Skutecznie.

Widzieliście, jak przez chwilę dłonie Valroda zamieniają się jakby w szpony, lecz szybko wróciły do swojej postaci. Wtedy dopiero dostrzegliście, że o ile wasze naszyjniki mają zielone klejnoty, o tyle smok miał taki z niebieskim.

Tarmir zaśmiał się tylko.
- Jestem zbyt blisko celu ocalenia ludzkości, byś mi się teraz sprzeciwiał. Do widzenia państwu, krąg teleportacyjny będzie gotów o poranku. Tymczasem proszę, bądźcie moimi gośćmi. Możecie nawet pójść na rynek – nikt nie odważy się żądać od was zapłaty widząc to, co macie na szyjach.

Po chwili wyszliście. Z marszałkiem włącznie – przydzielił on pokoje tym, którzy jeszcze ich nie mieli: Dantlanowi i Vaelenowi.

Po powrocie do sypialni dostrzegliście coś, czego wcześniej tam nie było. Na komodach u każdego stał dzban z winem, kryształowy kielich i ozdobny półmisek z różnymi, kolorowymi owocami.
 
Gettor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172