Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2009, 14:00   #75
Khemi
 
Khemi's Avatar
 
Reputacja: 1 Khemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znany
Hull, 3/10/2009, 19:30
Sobotni wieczór był bardzo chłodny. Niektórym doskwierał kujący chłód wiatru, innym zaś przeszkadzała tylko jego siła, rozwiewająca włosy, rzucająca zimne powiewy w oczy lub rozrywająca poły płaszcza, czy kurtki. Jakkolwiek pogoda była kapryśna i absolutnie nieprzewidywalna to nie powstrzymałaby wszystkich tych, którzy planowali spędzić tę noc na zabawie w klubach. Takich miejsc, do których rzesze młodych i starszych mogłoby pójść była niezliczona ilość. Wystarczyłoby poświęcić kilkanaście minut na spacer główną ulicą Hull a naliczyć by się ich dało co najmniej tuzin. Jeśli jakiś z klubów, pubów, barów, czy restauracyjek lub barów szybkiej obsługi nie znajdował się na głównej ulicy to połyskliwe oznaczenia i szyldy wskazałyby drogę do innych, pomniejszych klubów oddalonych od Beverly Road o nie więcej jak pięćdziesiąt metrów, pomniejszych barów, mieszczących małe, choć hałaśliwe grupki imprezowiczów.
Ten wieczór był jednym z tych wyjątkowych. To dziś późnym popołudniem Tygrysy pokonały Wigan dwa do jednego. Od ponad roku to Wigan był mistrzem, więc wygrana piłkarzy z Hull dała tym większy powód do zabawy mieszkańcom tego przemysłowego miasta. Hull, mimo, że miało wiele miejsc, w których można by się rozerwać, to nie dawało już jednak uciechy starszym mieszkańcom. Wygrana w meczu dawała wszelkie powody do zabawy. Tłumy już zalegały w większości knajp i niejeden mieszkaniec już przesadziwszy z alkoholem – leżał, siedział, czy opierał się o coś, zapewne nie będąc już świadomym ani tego, dlaczego jest właśnie tutaj a nie gdzie indziej, ani tego, co robi.

Porter Street
Adam
Adam wracał właśnie z meczu. No może nie bezpośrednio. Mecz skończył się ponad dwie godziny temu a do domu ze stadionu miał tylko dwadzieścia minut drogi na pieszo. Nawet w tłoku ludzi, wychodzących ze stadionu zajęłoby mu to niecałe czterdzieści minut. Sam nie wiedział, dlaczego akurat wszedł do klubu ze snookerem i zamówił piwo. Nawet nie miał z kim grać a obecni bywalcy baru zajęci byli oglądaniem na ogromnym ekranie monitora meczu transmitowanego na żywo z Manchester. Ten mecz go absolutnie nie interesował i podziwiał wytrzymałość tych, którzy po wyjściu z jednego meczu – od razu zaczynali oglądać następny.
Miał wiele drobnych w kieszeni i nie musiał się obawiać o to, że tych „dwudziestek” u zabraknie. Raz po raz rozpoczynał nową grę i grał sam ze sobą, ćwicząc rozmaite opcje uderzeń. Właściwie to Adam nigdy nie grał z innymi. Nie miał wielu znajomych i mimo, że spędził w Hull już kilka lat, to jedynymi znajomymi byli nauczyciele innych przedmiotów, jakich spotykał w pokoju nauczycielskim.
Teraz dochodził już prawie do swojego domu a mrok dookoła przypominał mu o zbliżającej się wielkimi krokami zimie. Właściwie to mógłby powiedzieć, że zima już nadeszła, gdyż pogoda jesienna, jaka obecnie panowała – zapewne będzie taką samą pogodą w grudniu, czy styczniu. Zima w Hull była właściwie tylko nazwą a śnieg, jeśli spadał tam raz w roku, to nie trzymał się długo. Może tylko wiatr wiał ostrzej i chłodniejsze powietrze wypełniało płuca. Pomyślawszy o tym historyk ciaśniej opatulił się płaszczem, stawiając kołnierz i zaciskając pasek.
Ostatnie dwa lata były zgoła nudne ale i spokojne – zależy jak na to spojrzeć. Dwa lata temu – pomyślał mężczyzna – Dziwna jesień. Wiele się wydarzyło a wydarzenia tamte mieniły układy sił w Kingston. Układy – uśmiechnął się sam do siebie. Praktycznie układy nie istniały. Sam nigdy nie doszedł do sedna wydarzeń ale wiedział, że dwa lata temu wszelkie siły, rządzące Rodziną wampirzą jak i najstarsi spośród Garou – po prostu zapadli się pod ziemię bądź uciekli.
Pogłoski chodziły także pomiędzy miejscowymi kabałami Magów. Nikt tego nie potwierdził, a Adam miał zbyt niewiele znajomości, by drążyć prawdę, jednakże mówiono, iż jeden z przywódców Kabały Virtualnych adeptów a także dwóch bardzo doświadczonych Mówców marzeń po prostu wyparowało. Nie było świadków a Ci, którzy byli blisko związani ze wspomnianymi osobami nigdy do niczego się nie przyznali. Adam był dobrym aktorem a przenikanie do rozmów pomiędzy różnymi „rasami”, jak ich określał, szło mu aż nazbyt gładko. Nie raz przesiadywał w miejscach, gdzie przesiadywać nie powinien i usłyszał coś, czego słyszeć nie powinien. Miał wrodzoną zdolność zlewania się z otoczeniem i choć nie dosłowną, to ludzie po prostu nie zwracali na niego większej uwagi.
[ukryj=rasgan]
Opisz swoją akcję i ewentualnie to, co zamierzasz robić w ciągu nocy. Z dodatkowych informacji:
1.W ostatnim czasie, dowiedziałeś się, że niedaleko Ciebie – naprzeciwko szpitala, na ulicy Anlaby Road mieszka mag Euthanatos i spotyka się z młodą kobietą – Magiem, która poniekąd powiązana była z jednym z zaginionych magów.
2.Jakieś 2 miesiące temu spotkałeś w warsztacie samochodowym młodego, nieprzebudzonego maga. On nie wie o tym, kim jesteś ale znacie się z imion. On ma na imię Sean. Masz jego numer telefonu i wiesz, gdzie mieszka i pracuje – w warsztacie samochodowym na ulicy Ryde street. Kupiłeś starego Forda i nieraz musiałeś go u Seana naprawiać. Ty wiesz, że on jest nieprzebudzony, gdzie mieszka, gdzie chadza do klubów itp. – obserwowałeś go jakiś czas... – on wie, że jesteś historykiem – na tym kończy się wasza znajomość. On nie wie o tym, o czym ty wiesz.

[/ukryj]

Anlaby Road, Mieszkanie Aleistera
Sarah Addington, Aleister Crowley

Aleister nie był już młodzikiem ale z pewnością nie zabrakło mu wigoru. Mimo, że przez te ostatnie dwa lata czuł, że to nie on kontroluje sytuację, to jednak biernie się temu poddał. No może nie tak do końca biernie. Żadna kobieta nie chce mężczyzny, który tylko podąża za nią. Aleister taki nie był, angażował się, kupował kwiaty, zapraszał swoją „dziewczynę” na kolacje, razem chodzili się bawić i razem przyjmowali gości. Czasem też zawoził ją, czy przywoził z pracy. Nie był tak zupełnie bierny, jednak zawsze czuł, że to ona to wszystko kontroluje i, że to nie on – tylko ona chciała wszystkiego, co się działo. To nie było w naturze takiego człowieka, jakim on był. W naturze jednak jego pozostała tajemniczość i mimo, że oboje współpracowali jako magowie, kochali się jak kochankowie i planowali życie, jak dobrze ułożona para – to Aleister zachował wiele ze swoich sekretów i potrafił jednym znaczącym gestem zakończyć wszystko, co prowadziło do wyjawienia jego tajemnic.
Teraz to nie miało większego znaczenia, ale on wykorzystywał często chwile samotności, by o tym pomyśleć. Teraz nie był tak do końca samotny. Właściwie to był sam w łóżku w tej chwili, i mimo tak oczywistego faktu, jakim Aleister nigdy by nie zaprzeczył – to obudziła się w nim ta często skrywana część – romantyczna. Jednak nie był sam. Nadal czuł jej zapach na poduszce obok, na prześcieradle i wszędzie dookoła. Mag leżał całkowicie odprężony i zadowolony. Te spotkania z niewinnych z każdym dniem w ciągu ostatnich dwóch lat przeradzały się w pewnego rodzaju związek. Właściwie nikt niczego nie powiedział i nikt niczego nie planował. Zaczęło się od strachu, smutku i zwątpienia a doszło do tego, że on trzymał część rzeczy w jej domu a ona miała już sporą garderobę u niego. Jednakże nigdy nie zdecydowali się na wspólne mieszkanie. Stać ich było na to. Ona zarabiała niezłe pieniądze na uniwersytecie, a on… no cóż – miał swoje źródła, co było oczywiście jedną z jego tajemnic.
Sarah delektowała się każdą kroplą, jaka dotykała jej ciało. Czasem myślała nad tym, w jakim czasie kropla dociera z prysznica i styka się z ciałem, innym razem rozważała siłę, z jaką każda z kropel uderza w ciało i jaką drogę przebywa potem, by w końcu odpłynąć w brodziku prysznica. Tym razem było inaczej, jak za każdym razem, gdy jest u Aleistera. Teraz delektowała się gorącą wodą, obmywającą jej spocone i nieco zmęczone ciało. Aleister był nie tylko najbliższą jej osobą po zaginięciu Spencera, teraz był jej kochankiem. Nie był najmłodszym facetem i nie był modelem ale na swój sposób był przystojny, elegancki i mimo swej szorstkości – dla Sary był delikatny. Spędzili ze sobą niezapomniane chwile – razem wyjeżdżali na wycieczki, planowali nawet przyszłość. Smutkiem jednak napełniało Sarę to, iż każde z nich planowało inaczej. Jeśli chodziło jednak o namiętność – to pasowali sobie idealnie.
Był czas, gdy dwa lata temu Aleister jej pomógł i chronił, gdy szukali razem Spencera. Nic jednak nie zdołali osiągnąć a ślad po prostu się urwał. Sarah nigdy ni zapomniała o Spencerze Comptonie, jednakże jakże młoda kobieta o jej zamiłowaniach i apetytach miała pozostać sama i obojętna? Z początku kokietowała i zwyczajnie bawiła się z Aleisterem – teraz jednak przeradzało się to w związek i choć czasem to przerażało Sarę – to niejednokrotnie zastanawiała się nad tym, żeby jednak dać się ponieść. Bała się zaangażować – nie chciała nikogo tracić – jeśli nikogo mieć nie będzie – nie będzie mogła tego stracić. Czasami sobie tak powtarzała...
[ukryj=Efcia]
W ciągu ostatnich 2 lat starałaś się odnaleźć Spencera, jednakże wszelkie znane Ci sposoby magiczne zawiodły, a problem skomplikowała jeszcze sytuacja w mieście. Burzliwe wydarzenia tamtych dni to Zaginięcie nie tylko Spencera ale także potężnego maga Verbeny oraz maga Zakonu hermetycznego. Aleister przekazał Ci różne pogłoski, jakoby wrzało także w szeregach Garou, którzy w nieładzie pochowali się poza obszarami Hull. Ta jednak wiadomość nie była jasna i nie wiadomo było na pewno. Pewnym było to, że w mieście po części pojawił się chaos (na ulicach) – młode wampiry robiły co chciały, jakby straciły władze ale ich liczba nie rosła – po prostu anarchiści robili, co chcieli. Mimo tego było spokojnie, jakby po burzy – huragan, wywołany tamtymi wydarzeniami spustoszył ulice Hull a potem nastała Cisza. (Huragan to przenośnia – Fizycznie miastu nic nie dolega).
[/ukryj]
[ukryj="uzziah"]
W ciągu ostatnich 2 lat próbowałeś pomóc Sarze odszukać Spencera, jednakże nic to nie dało. Dowiedziałeś się tylko, że nie tylko magowie zniknęli (potężny Verbena i jeden z silnych z Zakonu Hermesa) - ponoć zniknęli także przywódcy Garou a w Rodzinie wampirów pachniało anarchią...
[/ukryj]


Engineers Arms – Bridlington Avenue
Sean „Dreamer” Shyde

Sean nie planować spędzić nocy w barze, jakim był „Engineers Arms”. Nawet nie chciał tutaj przychodzić, ale ona nalegała. Wczoraj naprawiał jej samochód w warsztacie, w którym pracował no i tak jakoś wyszło. Ona dała mu numer telefonu a on, jak mały dzieciach zaczął wypisywać do niej te wszystkie smsy. Może to objaw samotności a może chęć udowodnienia samemu sobie, że ona nie jest jakąś tam fantazją ale prawdziwą kobietą z krwi i kości. Tak bardzo chciał, by tym razem było inaczej, niż ostatnio. Inaczej niż zawsze...
Siedział przy barze już dobrą godzinę a Katie, bo tak miała na imię poznana dziewczyna, nie pojawiła się jeszcze. Ten typ baru absolutnie nie odpowiadał Seanowi. Większość bywalców to starsi Anglicy i tylko od czasu do czasu pojawiały się pary młodych ludzi a nawet Ci byli tam tylko po to, bo akurat ich ojciec, matka, czy ciotka lub wuj akurat byli w klubie, co dawało okazję do powitań... i darmowego piwa na koszt rodziny. Dodatkowo tej nocy w klubie akurat odbywał się konkurs Karaoke. Nawet Sean musiał przyznać, że nie było w tym konkursie wiele fałszu. Starzy, bo starzy, ale jednak śpiewali całkiem dobrze, do rymu i do taktu.

Sean poczuł coś po kolejnych kilkunastu minutach. Nie był to bynajmniej ani zapach ani dotyk oczekiwanej dziewczyny. Poczuł coś nieprzyjemnego – coś, co najprawdopodobniej musiało się wydarzyć na tyłach – w ogródku dla palaczy przy tylnym wyjściu baru. Nie zamierzał czekać na to, by przekonać się co to było dokładnie. Jego zmysły zawodziły go wielokrotnie w fizycznym świecie ale takie sygnały, jakie teraz docierały do jego mózgu zawsze oznaczały coś nieprzyjemnego. To był zapach krwi – świeżo przelanej i zapewne jeszcze ciepłej. Ten, kto ją przelał z pewnością zrobił to po cichu i w ukryciu, gdyż żadnego poruszenia w barze nie dało się odczuć.
Dreamer szybkim ruchem chwycił kufel i dopił małego Fostersa, zostawiając na dnie jedynie pianę. Skrzywił się mimowolnie – reszta piwa, jakiekolwiek by ono nie było – zawsze dziwnie smakowało, jakby zbyt długie oczekiwanie zmieniło jego smak. Wstał i zarzucił luźną kurtkę a zrobił to tak zwinnie, że nawet nie musnął cisnących się do baru ludzi. Jedynym dźwiękiem byłoby uderzenie ciężkich podeszew butów o drewniany parkiet. Byłoby – gdyby nie ogłuszające lecz niezrozumiałe słowa piosenki, jaką starał się zaśpiewać jeden ze starszych klientów. Chłopak uśmiechnął się tylko do siebie lekko i zwinnie przecisnął się pomiędzy kilkoma parami otyłych ludzi, toczących rozmowę prze wejściu.
Gdy wyszedł z baru – owionął go zimny powiew wiatru. Chłód zakłuł w uszy i nos a świeże powietrze nieco zakręciło chłopakowi w głowie. Było już ciemno. Jesień przyniosła dłuższe noce, szybciej nadciągający zmierzch i strach, jakim przesączone zawsze było ciężkie powietrze nocy. Sean nie miał planu, gdzie by mógł iść, ale sobotnia noc dopiero się zaczynała a księżyc w nowiu dodawał nie tylko blasku tej nocy ale i w jakiś sposób pobudzał chłopaka. Sean skierował się w stronę miast i po prostu szedł przed siebie.

[ukryj=behemot]
Na mapie widzisz dokładne miejsce Twojego zamieszkania. To poddasze jednego z szeregowych domów. Zaraz obok, na rogu jest warsztat samochodowy, w którym dorabiasz sobie, wykonując niewielkie naprawy, wymiany kół, opon itp. Twoje kolejne posunięcia absolutnie nie są ograniczone, jednakże pytaj, gdybyś chciał jakichś konkretów. Możesz też pisać wiadomości ukryte (jak ta).
[/ukryj]

Ella street
Szon Borowski

Szon miał już dość tego dnia i całego tygodnia. Musiał dziś pracować całe popołudnie a i tak się nie przelewało. To była kolejna dorywcza praca, załatwiona przez agencję – jako pracownik fabryczny w sortowni kwiatów. Praca stojąca, zwykle po dwanaście godzin w weekendy. Po niego jednak zadzwoniono około południa i zdołał przepracować tylko nieco ponad pięć godzin. Za to dużych pieniędzy nie będzie ale zawsze to jakiś pieniądz. Szon nie miał stałej pracy, nawet się nad tym do tej pory nie zastanawiał. Z dzieciakami na głowie nie mógł pracować dzień w dzień, więc zwyczajnie pracował wtedy, gdy go potrzeba przydusiła. Tak było i teraz. Była sobota a do kolejnej wypłaty w piątek zostało mu tylko 52 funty.
Jacyś ludzie w pracy powiedzieli mu o jakimś stowarzyszeniu, co to pomaga takim, jak on. Szon miał jednak problem – dopiero co skończył osiemnaście lat i nie miał żadnych konkretnych papierów. Wszystko do tej pory po prostu się udawało ale to było na małą skalę. Teraz dzieciaki rosły i zwiększyły się ich potrzeby. Trzeba jakoś wyżyć a Szon stracił mnóstwo pieniędzy na poszukiwania. Dwa lata chyba prześladował go jakiś pech. Był zagubiony i sam musiał zadbać o siebie. Gdy już miał skontaktować się z innymi, ze swego rodzaju – coś zatrzęsło całym miastem i najstarsi Garou po prostu zniknęli w sobie tylko znany sposób. Szon został bez kontaktów i z niewielką tylko nadzieją.
Deidre – pomyślał. Młoda kobieta, która mu wtedy pomogła miała własne problemy. Dwa lata temu, gdy się poznali – ona i jej rodzina pomogli mu, gdy został ciężko ranny i myślał, że jej bracia wprowadzą go w tutejsze społeczeństwo. Miał nadzieję, że pomogą mu odnaleźć rodzinę, a jeśli nie rodzinę, to chociaż jakoś się zaaklimatyzować. Wtedy jednak nad Deidre ciążyły problemy, o których Szon nie wiedział i dopiero później doszedł list z wyjaśnieniami. Deidre była w ciąży i nie chcąc zostać tutaj – wyjechała do ciotki w Manchester. Tak było łatwiej dla niej a i ciotka chętnie wzięła ją w opiekę. Oczywiście jej rodzeństwo – Garou – pojechali z nią. Byli ponoć przekonani, że „krewniaczka” urodzi młodego Garou. Szon nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, że można to przewidzieć, jednak tamci byli tego tak bardzo pewni, że porzucili wszystko, co mieli tutaj i wyjechali. Od tamtej pory nie było już żadnych wieści.
Był wieczór i Szon chciał odpocząć. Chciał – ale to jeszcze nie było możliwe o tej porze. Dzieciaki musiały coś zjeść, umyć się no i każde z nich chciało oglądać telewizję – na dodatek – każde chciało oglądać inny program. Jak to dobrze – pomyślał Szon – że już nie stać mnie na satelitę – pięć kanałów do wyboru dla dzieciaków to istna bitwa o przetrwanie – głównie pilota – a co było by, gdyby miał tych kanałów pięćdziesiąt? Nawet nie starał się sobie tego wyobrazić. Teraz szwędał się po kuchni przygotowując na szybko kanapki dla dzieciaków. Po jakichś trzydziestu minutach mógł już wygodnie usiąść na kanapie i odpocząć, gdy maluchy zajadały kolację.
Może jutro mógłbym się wybrać do tego stowarzyszenia – pomyślał chłopak. Nie – jutro niedziela – nie mam szans się tam dostać, chociaż nigdy nic nie wiadomo. Coś wymyślę, nie będzie źle, powtarzał sobie Szon. Był bardzo zmęczony a oczy mu się zamykały.
[ukryj=Cedryk]
Właściwie to powinieneś zasnąć, jeśli jednak chcesz, to nadal możesz wykonywać akcję. Pamiętaj jednak, że jesteś śpiący po całym dniu pracy. Opisałem wszystko pokrótce Więc część tego, co robiłeś w ostatnich dwóch latach zależy od Ciebie. Możesz to opisać w poscie lub napisać wiadomość do mnie. Co do tego stowarzyszenia, o którym zasłyszałeś w pracy to znajduje się ono gdzieś na ulicy St. Stephens street, niedaleko centrum handlowego i przy wiadukcie. Nie znasz dokładnego adresu. Ponoć jest to jakieś Stowarzyszenie polsko-rosyjskie.
[/ukryj]


Magazyn przy James Recliff Avenue
Duncan Baldric

Duncan siedział w fotelu, który do najnowszych i najdoskonalszych bynajmniej nie należał. Czytał właśnie Pratchetta „A Collegiate Casting-Out of Devilish Devices”. Czytał ją już drugi raz a mimo tego uśmiechał się pod nosem. Lubił czytać a szczególnie książki tego autora. Dochodziła już dziewiąta, gdy Duncan dotarł do końca jednego rozdziału a żołądek głębokimi, tubalnymi głosami przypominał mu, że nadal czeka na posiłek. Nie tylko on. Czarny kot skoczył na poręcz fotela i swoim piskliwym miałczeniem domagał się tego samego. No tak – nie tylko o siebie musiał dbać.
Mężczyzna wstał i poszedł do wydzielonej części magazynu, która w głębokiej teorii miała być kuchnią. W praktyce spełniała tę funkcję, aczkolwiek postronny obserwator nie wiedziałby, gdzie jest kuchnia nawet, gdyby tam stał. Pośród nieładu starych mebli można było zobaczyć kuchenkę gazową i pralkę a bojler, ogrzewający wodę wyglądał bardziej, jak wielka konserwa, niż jak zabezpieczony piec. Duncan przemył szybko ręce i sięgnął do lodówki. Dobrze, że kupił jedzenie dzisiaj, bo pewnie nie miałby co jeść, gdyż w tych warunkach jedzenie długo nie wytrzymywało. Sięgnął po suchą karmę i nasypał, nie żałując, z górką jedzenie do miski. Następnie sięgną też duży bochen chleba, masło i ser. To właściwie jedyne, co jeszcze nie spleśniało. Zebrał wszystko i położył na tacę, którą od razu zabrał ze sobą wracając do części magazynu, którą nazywał pokojem. Ten pokój faktycznie mógł nosić taką nazwę. Były tam wszelkie luksusy, jakie Mag mógł chcieć i potrzebować. Zapewne mógłby chcieć więcej, ale to już wykraczałoby poza jego finansowe możliwości.
Z przyzwyczajenia włączył radio na Viking FM, muzyka taka sama, jak zawsze – troszkę tanecznej, troszkę dyskotekowej. Ściszył nieco i nucąc od czasu do czasu zabrał się za przygotowywanie kanapek jedna za drugą, od razu je jedząc. Co jakiś czas spoglądał na tablice, rozłożone w różnych miejscach na podłodze. Już od długiego czasu, gdy wykupił ten magazyn – starał się rozwikłać ich zagadkę. Gdy pierwszy raz się tu wprowadził – agent nieruchomości nawet nie wszedł do środka, by go oprowadzić. Ludzie bali się tego miejsca, a legenda mówiąca o tym miejscu odstraszała nawet niejednego maga. Duncan mieszkał tutaj ponad rok. Gdy pierwszy raz wszedł do tego pokoju – sam o mało co się nie cofnął. Niektórzy bali się tego miejsca z powodu legend, inni słyszeli głosy i widywali dziwne światła – Duncan natomiast, wchodząc po raz pierwszy do tego pokoju – zastał leżące na ziemi bezgłowe ciało mężczyzny, pozostałości po jakiejś potwornej walce i wiele plam krwi różnych osób i istot. Potrafił to sprawdzić, mógłby pewnie dokładnie określić wszystko, co chciałby wiedzieć na podstawie samej tej krwi. Wolał jednak nie zagłębiać się w historię, jaka rozegrała się tam przed jego przybyciem tym bardziej, że była ona nieznacząca w porównaniu z okrutnymi wspomnieniami, jakie nawiedzały go we snach.
Gdy przeszukał cały obszar – znalazł tylko tych kilkanaście tablic. Siedem z nich było wielkości kartki papieru A4 i tak samo cienkich. Mimo, że były kamienne, to jakimś cudem przetrwały tu długi czas nie doznając żadnego uszczerbku. Każda z tablic miała wyryty jakiś znak. Duncan nie miał problemu z jedną z nich, na której wycięty, czy wyryty został symbol życia. Sama forma ryciny była paskudna, niemalże, jakby ją wyryto na szybko jakimś kawałkiem skały. Był też inny symbol, jaki rozpoznawał Mag – to symbol Garou, jednak nie potrafił określić czyj, jak się tam znalazł i co oznaczał. Inne symbole były dziwne, różnych wielkości i kształtów. Jedne ładnie ułożone – inne głęboko wcięte, jakby stworzone gigantyczną siłą. Było też wiele mniejszych znaków na tabliczkach równo ociosanych w formie rombów. Każdy był gruby na dwa centymetry i wielkości trzy na pięć centymetrów. Tych symboli Duncan nie potrafił zrozumieć i nawet z pomocą nie doszedł do żadnego rozwiązania.
Po roku studiowania tego miejsca, jak i tablic Duncan znalazł miejsce, gdzie leży zagadka, nadal nie potrafiąc jej rozwiązać. Na tyłach magazynu znajdowało się pomieszczenie, które zapewne było jedną z wielu izb jakiejś bardzo starej chaty. W izbie tej na posadzce z ciętego kamienia znajdowały się trzy wgłębienia odpowiadające dużym tablicom. Duncan starał się układać tablice w różnej kombinacji, co jednak nie przyniosło skutków. Wszelkie fizyczne próby dostania się pod posadzkę spełzły także na niczym.
[ukryj=Ratkin]
Duncan właściwie nie miał planów na ten wieczór tak więc zrobi co uzna za stosowne. W niedzielę, jeśli chce to może udzielić kilka sesji terapeutycznych (masażu) – w jakimś pobliskim zakładzie – czego nie sprecyzowałeś dokładnie.
[/ukryj]


Klub Pozition – Charlotte Street
Ludmiła Morchonowicz

Ludmiła dobrze się bawiła tego wieczoru. Wraz z Leną chciały iść na imprezę i trafiły idealnie. W klubie Position akurat była „Noc polska”, uwielbiana nie tylko, przez polską młodzież w Hull ale także przez watahy młodych anglików, kurdów i młodych chłopaków innych narodowości, którzy szli wprost „na podryw”. Klub był przestronny i zajmował całe dwa piętra sporego budynku na rogu Charlotte Street Mews. Mimo wczesnej godziny klub był już pełny. Wielu ludzi już nawet miało wystarczająco alkoholu na cały tydzień.
Parkiet był pełny ludzi a Ludmiła już na początku stwierdziła, że nie tylko ludzi. Były też inne osoby... tak odmienne, że Ludmiła nie potrafiła ich nazwać. Nie bała się ich, jednakże było w nich coś dziwnego, okropnego. – mimowolnie trzymała się od nich na dystans. Jedno z nich samą swoją obecnością wywoływało w kobiecie ponure myśli i przywoływało koszmary z dzieciństwa, drugie z nich było piękną, jednakże mroczną sylwetką kobiety. Obydwoje byli martwi - jednakże poruszali się, pili i tańczyli. Chciała przestać o nich myśleć. Poruszała się z wolna w takt muzyki, stojąc przy barze z siostrą i odciągając ją co jakiś czas od kłopotów. Właściwie to odciągała ją od młodych, podpitych anglików ale to w końcu to samo – wieczne kłopoty. Ludmiła spotkała w ciągu ostatniej godziny ponad tuzin znajomych Leny jednak nikogo, kogo ona znała. Widziała niejednego z przyjaciół siostry, jednak nie utrzymywała z nimi żadnych towarzyskich kontaktów. Czekała na Ethana ale ten się nie pojawiał.
[ukryj=Asenat]
Ethan miał się zjawić 15 minut temu w klubie, jednak nadal go nie ma. Jeśli będziesz chciała do niego dzwonić, to sygnał będzie zajęty. Twoja siostra jest już nieźle napita i chętnie daje się obłapiać podpitym chłopakom.
[/ukryj]




Klub Pozition – Charlotte Street
Rose Black, Adrien Mills

Klub był już przepełniony, mimo, że dopiero zapadła noc a właściwie mroczny, późny wieczór. O tej porze roku ciemno robiło się już po osiemnastej, co było błogosławieństwem dla wszelkich istot mroku. Głośna muzyka, okrzyki i gromki śmiech wypełniał oba poziomy klubu a tańczące pary nie mieściły się na parkiecie górnego piętra budynku. Adrien nie przyszedł tutaj jednak ani na tańce ani by pić, przynajmniej nie piwo. Niebawem musiał być w Odeum, gdzie jego zarazem siostra jak i pracodawczyni czekała na niego. Nie miał pojęcia, czy Arashi miała dziś występ, czy po prostu chciała gdzieś wyjść i potrzebowała jego ochrony. Teraz to nie miało znaczenia, bo zanim zrobi cokolwiek dla niej – miał zamiar sam zapolować i posilić się przed nadciągającą nocą. Wypatrzył już ofiarę – młodą brytyjkę, która najwyraźniej przyszła tutaj ze znajomymi polkami. Była całkiem zgrabną dziewczyną a wprawne oko Adriena od razu oceniło ją jako naiwną dziewuchę, która pójdzie bez słowa za pierwszym lepszym przystojniakiem. Adrien jednak miał inny problem – wiedział, że jego tożsamość, mimo, że ukryta nie pozwoli mu się tak po prostu, niepostrzeżenie zbliżyć do jego celu.
[ukryj=merill]
Oto Twoje polowanie – pamiętaj o swojej cesze, jaką jest Nieświęta aura. Ona kapłanem / zakonnicą nie jest ale i tak będziesz na nią oddziaływać.
Ps. Sytuacja w mieście: mimo, że zostałeś przedstawiony Księciowi to niewiele wiesz o „władzach” w tym mieście. Znasz Arashi i znasz swojego ojca – Marcusa. Pracując jako ochrona swojej siostry Arashi poznałeś już kilka wampirów z miasta ale nic konkretnego. Niewielu znasz choćby z imienia.

[/ukryj]

[media]http://www.youtube.com/watch?v=d9ROJp9zehU[/media]
Na parterze klubu więcej było wrzasków, śmiechu i przepychania się między podpitą młodzieżą. Tutaj słychać było więcej języków, niż Rose potrafiłaby zrozumieć. Instynktownie potrafiłaby określić, że ten czy tamten krzyczał po polsku, ktoś po rosyjsku, czy słowacku a nawet po angielsku – do barmana. Zrozumienie jednak było zupełnie czymś innym, chociaż w tym tłumie pewnie byłoby też bezcelowe. Rose lubiła ten klub nie za to, jakim był ale za ilość ludzi, przeróżnych ludzi. Były tam porywy namiętności, bójki, było picie do rana i były zaciszne miejsca. Był też dance macabra, który tak przypadł do serca kobiecie. Niejednokrotnie bar zatłoczony był różnej maści Gotami i tych, którzy starali się być na marginesie społeczeństwa – o ile już na nim nie byli. Wampirzyca lubiła ten klub za różnorodność a także, co ważne – za swobodę doboru pożywienia w każdym tego słowa znaczeniu.
Jakieś dziesięć minut temu zauważyła miejscowego, jednego z młodszych, toreadora, który nie zwracając uwagi na nią poszedł pewnym krokiem na pierwsze piętro. Wolała mu nie wchodzić w drogę. Nie dlatego, że się go bała, czy dlatego, że była tutaj nowa i niemalże czuła się jak gość – po prostu w klubie wystarczy miejsca dla nich obojga a ona wolała nie dzielić się z innym zwierzyną. Została więc na dole, nie mając planów na wieczór zamierzała albo dobrze się bawić... albo dobrze nasycić, przy czym jedno nie wykluczało drugiego.
[ukryj=MigdaelETher]
Jegomość, którego widziałaś to młody Toreador – ochroniarz i brat krwi jednej ze znanych Toreadorek w mieście – Arashi Yamady. Znasz ją dość dobrze – to ją pierwszą spotkałaś w mieście – dawała występ na wiolonczeli w Odeum. Ten Toreador ma na imię Adrien. Ich ojciec jest najstarszym Toreadorem w mieście a ma na imię Marcus i jest malarzem. Książę to BARDZO młody Tremere, który (słyszałaś z pogłosek) doszedł do władzy zaraz po tym, gdy po jakichś burzliwych wydarzeniach około dwa lata temu – starsi albo uciekli albo zginęli, łącznie z księciem.
[/ukryj]


Poddasze Odeum
Arashi Yamada.

Arashi miała tylko jedne plany na wieczór. Piętnaście po dwudziestej miał odbyć się koncert, na którym nie miało być wcale dużego tłumu. Nawet nie wyprzedano połowy biletów i młoda kobieta zastanawiała się, czy jest w ogóle sens wychodzenia na scenę. Z drugiej jednak strony mogła mieć pewność, że w wieczór jak ten – jeśli ktoś chodzi do takiego miejsca, jakim jest opera czy teatr – to taki widz będzie koneserem i z pewnością doceni występ. Ją to nie obchodziło kto przyjdzie, z kim i co pomyśli. Ona już słyszała muzykę i byłaby gotowa wyjść już na scenę, gdyby był na to czas.
Czekała też na Adriena. Miał przyjść niedługo, by upewnić się, że do Odeum nie wejdzie żadna z małych grupek podpitych kibiców. Mimo, że Arashi nie śledziła sportu to wiedziała co mogło się dziać w mieście. Tygrysy wygrały mecz a to oznaczało jedno – długą noc, długą bardzo upojną noc...
[ukryj=Mira]
Krótkie streszczenie sytuacji w mieście: książę to BARDZO młody Tremere. Przejął władzę w mieście poprzez kontakty z tutejszymi brujahami i Nosferatu. Tych pierwszych zapewne jakoś przekupił – tych drugich przekonał niejasnymi obietnicami. Twój ojciec jest obecnie najstarszym Toreadorem w mieście, po zaginięciu starszyzny miasta. Nie wiesz wiele o burzliwych wydarzeniach sprzed dwóch lat. Byłaś młodą wampirzycą a Twój ojciec nie dzielił się z Tobą wszystkimi wieściami., Wiesz tylko, że podczas serii walk zaginął / zginął książę i kilku starszych w tym starszy Tremere.
[/ukryj]


High Street
David Heintz
David był w mieście – to wiedział, jeszcze... jeśli cokolwiek było na pewno wiadomo. Mężczyzna zastanawiał się gdzie pójść najpierw i to raz skręcił w lewo, to w prawo, to znów zawrócił i na poprzedniej przecznicy skręcił w przeciwną stronę niż wcześniej. Czasem chciał się schować, chociaż wiedział, że nie ma takiego miejsca, dokąd mógłby pójść i ukryć się przed swoimi zmorami.
Wypuść mnie!
Nie – nie zamierzał, to jego prawo i ostatecznie – chcąc nie chcąc musiał odbierać życie. Musiał przeżyć a nieświadomie dawał przeżyć innym. Dawał im przeżyć w sobie tylko znany sposób ale mimo tego nie miał zamiaru dawać im pełnejk swobody.
Niech cię szlag trafi Heinz, zostaw mnie!
A niech ciebie szlag pokurczu, gdybym wiedział, że tak będziesz wrzeszczał to głodowałbym całą noc. Nie znosił tego ale też ostatnimi czasy nieczęsto to się zdarzało. Na szczęście już przechodziło a on wiedział o tym doskonale. Pewnie będzie musiał zaryzykować jeszcze raz – czuł pragnienie i mimo skutków, jakie to miało na niego był gotów podjąć ryzyko.
Te kamienice dookoła były ciekawe i zawsze chciał wejść i zobaczyć, jak są urządzone. – Nie, przecież nie chciał, przynajmniej to nie on. To znów ten mały pokurcz a nie on. Nie miał wątpliwości co do tego, czego on chciał ale nie zawsze wiedział czy to, że chciał nie było wynikiem tego, że nie on tego chciał tylko ktoś inny ale nie on.
Nawet nie zauważył, gdy dotarł do rozświetlonego dziesiątkami latarni placu.
Ej ty, koleś – co tam do siebie gadasz! – śmiały się jakieś dzieciaki. To dobry punkt orientacyjny. Tak – przynajmniej wiedział, jak dużo mu brakuje do pełnej świadomości i kontrolo. Gdy się śmiali – zły znak, znaczy się ktoś inny a nie on – nie on. Jak była cisza to i cisza była i dla niego i nie tylko. Może dla innych ale przynajmniej czuł się wtedy bardziej jak on – jak on sam.
Tak – tak już było lepiej – David westchnął, jak za dawnych czasów i rozejrzał się dookoła. Był w parku, głównym, starym parku usytuowanym w centrum miasta. Dziwnie się czuł i mimo, że te głosy nie były jego ani też głosami jego głosów – to czuł jak gdyby ktoś szeptał mu na wespół z wiejącym wiatrem. Tu niedawno ktoś zginął – zginął brat i zginął wróg. Ale tylko tyle David mógł poczuć.
[ukryj=Hawkeye]
Jesteś w parku centralnym. Na południe masz stare miasto i ratusz. Na Zachód – centrum miasta, na północ masz Odeum, Klub Position i nowsze dzielnice miasta. Skrótowo o sytuacji w mieście: Księciem jest bardzo młody toreador. Nie znasz go za dobrze a to z tego względu, że zanim porządnie zdążyłeś się przedstawić – książę miał Cię dość i po prostu wyszedł ze spotkania, niemym milczeniem akceptując cię w mieście. Jesteś tutaj jedynym malkavianinem. Poznałeś jak dotąd jednego wampira Toreadora imieniem Adrien, Przynajmniej ty go poznałeś, bo on przy pierwszym spotkaniu raczej Cię unikał. Poznałeś też wampirzycę z klanu Toreador – niejaką Rose. Ona nigdy Cię nie widziała – ty ją po prostu obserwowałeś i się tak jakby zakochiwałeś... lubiłeś obserwować, jak ona poluje... Wiesz gdzie mieszka i gdzie poluje – mieszka koło mariny i Pincess Quay a poluje z reguły w klubie Position.
[/ukryj]
 
__________________
Projektant wie, że osiągnął doskonałość nie wtedy, gdy nie ma już nic więcej do dodania, lecz wówczas, gdy nie ma już nic więcej do odjęcia...

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 10-10-2009 o 00:01.
Khemi jest offline