Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-07-2008, 08:10   #71
 
uzziah's Avatar
 
Reputacja: 1 uzziah nie jest za bardzo znanyuzziah nie jest za bardzo znany
On również popijał alkohol ze szklanki, jednak robił to powoli. Nie chciał za dużo wypić, wiedział, że dziś będzie prowadził. To dziwne uczucie, siedzieć o tej porze w pokoju hotelowym z nieznaną kobietą. Która najwyraźniej w jakiś nietypowy sposób intrygowała Aleistera. Mógł mieć tylko nadzieje że taka sytuacja nie obróci się przeciwko niemu.

- Rozumiem twoje zaniepokojenie. Dziś spróbujemy się czegoś dowiedzieć. Ja nie chce Cię ograniczać. –

W tym momencie Aleister spojrzał na Sarę i delikatnie się uśmiechnął.

- Poza tym nie jesteś osobą, która dałaby się ograniczać. Czy narzucić własne zdanie. Powinniśmy tylko zastanowić się jak podejść do tematu. Jeśli w grę wchodzi czyjaś śmierć, to kończą się żarty. Mówiłem, że spotkałem Spencera w nietypowych okolicznościach, ale chyba nie wspominałem o zwłokach… hmmmm nieważne. Nie będę Cię straszyć. Myślę, że Spencer wplątał się w jakąś nieciekawą sytuację. Martwi się o Ciebie, ale pewnie sam też potrzebuje pomocy.-

Wstał z łóżka i podszedł do okna, kontynuując.

- Myślę, że powinniśmy wymeldować się z samego rana i zacząć działać. –

Czekał na reakcję Sary. Starał się nie wpatrywać w nią uporczywie, mimo to co jakiś czas spoglądał w jej stronę.
 
__________________
Bohater jest człowiekiem, który kłóciłby się z Bogami i budził diabły w sporze o swą wizję...

Ostatnio edytowane przez uzziah : 29-07-2008 o 12:42.
uzziah jest offline  
Stary 29-07-2008, 22:22   #72
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
-Jak to wyprowadzić??- Sarah stała nadal oparta o barek, kołysząc delikatnie biodrami. -Wyobraź sobie, że w tym mieście jest skończona liczba hoteli!! - Oparła głowę o rękę. Świat lekko wirował. Picie na pusty żołądek może nie było najlepszym pomysłem.
-Przepraszam.- Spojrzała po dłuższej chwili na mężczyznę. - Jak ty to sobie wyobrażasz?? Wyprowadzimy się?? I co?? Dowiedzenie się co się stało ze Spencerem jest dla mnie bardzo ważne. Ale muszę też zrobić kilka rzeczy, które wymagają stałego dostępu do sieci zarówno elektrycznej jaki i internetu. Bo to dla mnie być albo nie być w moim fachu. - Sarah nadal opierała głowę o rękę. - Poza tym nie mam nawet pomysłu od czego zacząć poszukiwania.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 01-08-2008, 22:47   #73
 
uzziah's Avatar
 
Reputacja: 1 uzziah nie jest za bardzo znanyuzziah nie jest za bardzo znany
Aleister był nieco zaskoczony tak impulsywna reakcja Sary. Najwyraźniej jeszcze nie wystarczająco poznał zakamarki kobiecego umysłu. Tym bardziej ze Sara była zdaje się pod wpływem alkoholu, czego właściwie nie dało się nie zauważyć.

– Myślę, że problem dostępu do Internetu rozwiążemy kupując telefon obsługujący technologie HSDPA i odpowiedni abonament. Co do prądu… hmmm jestem pewien, że coś da się zrobić. Już moja w tym głowa. –

W tym czasie podszedł do stolika i odłożył niedopitą jeszcze szklankę z alkoholem.

– Ja już podziękuję, jeżeli o mnie chodzi… to chyba dość wypiłem –

Uśmiechnął się delikatnie.

– Powinniśmy raczej zastanowić się co dalej? Tym czasem ja pójdę do swojego pokoju. Mimo wszystko to jeszcze wczesna pora. Tobie Saro również proponuje trochę odpocząć. Może tym razem będziesz miała spokojniejszy sen. Spotkamy się na śniadaniu. –

Aleister stał niedaleko Sary. Zastanawiał się czy znów nie spowoduje jakiejś nieprzewidzianej reakcji u niej.

– Oczywiście jeśli masz jakiś inny pomysł, ja jestem otwarty na propozycję –
 
__________________
Bohater jest człowiekiem, który kłóciłby się z Bogami i budził diabły w sporze o swą wizję...
uzziah jest offline  
Stary 04-08-2008, 21:50   #74
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Sarah uśmiechnęła się do Aleistera, oblizując jednocześnie wargi.
~Pomysłów to ja mam całe mnóstwo ~ odpowiedziała sobie w myślach na jego ostatnie pytanie. ~Ale może jeszcze nie teraz. Chociaż…, może…? ~
Ciągle uśmiechając się, zlustrowała swojego towarzysza od góry do dołu.

Odpędziła od siebie te myśli. Westchnęła ciężko. Powieki zaczęły jej się kleić.

Tak, wiem, można kupić zasilacze samochodowe do laptopów – odparła z rezygnacją w głosie. – Jutro, to znaczy dzisiaj za kilka godzin, gdy się już wyśpimy…
~ Mam nadzieję bez dalszych koszmarów ~ zamyśliła się na chwilkę, analizując sen.
…tak, gdy się już wyśpimy i zjemy śniadanie, możemy się wyprowadzić i…
~I co?? ~

Sarah ponownie zamilkła. Zaczęła ponownie analizować zdarzenia z ostatnich 24 godzin. Szło jej to jednak bardzo opornie. Wczesna godzina i wypity alkohol nie sprzyjał temu procesowi.

Miłego odpoczynku – dodała po kilku chwilach milczenia prawie bezwiednie.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 22-09-2009 o 20:23.
Efcia jest offline  
Stary 05-10-2009, 14:00   #75
 
Khemi's Avatar
 
Reputacja: 1 Khemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znany
Hull, 3/10/2009, 19:30
Sobotni wieczór był bardzo chłodny. Niektórym doskwierał kujący chłód wiatru, innym zaś przeszkadzała tylko jego siła, rozwiewająca włosy, rzucająca zimne powiewy w oczy lub rozrywająca poły płaszcza, czy kurtki. Jakkolwiek pogoda była kapryśna i absolutnie nieprzewidywalna to nie powstrzymałaby wszystkich tych, którzy planowali spędzić tę noc na zabawie w klubach. Takich miejsc, do których rzesze młodych i starszych mogłoby pójść była niezliczona ilość. Wystarczyłoby poświęcić kilkanaście minut na spacer główną ulicą Hull a naliczyć by się ich dało co najmniej tuzin. Jeśli jakiś z klubów, pubów, barów, czy restauracyjek lub barów szybkiej obsługi nie znajdował się na głównej ulicy to połyskliwe oznaczenia i szyldy wskazałyby drogę do innych, pomniejszych klubów oddalonych od Beverly Road o nie więcej jak pięćdziesiąt metrów, pomniejszych barów, mieszczących małe, choć hałaśliwe grupki imprezowiczów.
Ten wieczór był jednym z tych wyjątkowych. To dziś późnym popołudniem Tygrysy pokonały Wigan dwa do jednego. Od ponad roku to Wigan był mistrzem, więc wygrana piłkarzy z Hull dała tym większy powód do zabawy mieszkańcom tego przemysłowego miasta. Hull, mimo, że miało wiele miejsc, w których można by się rozerwać, to nie dawało już jednak uciechy starszym mieszkańcom. Wygrana w meczu dawała wszelkie powody do zabawy. Tłumy już zalegały w większości knajp i niejeden mieszkaniec już przesadziwszy z alkoholem – leżał, siedział, czy opierał się o coś, zapewne nie będąc już świadomym ani tego, dlaczego jest właśnie tutaj a nie gdzie indziej, ani tego, co robi.

Porter Street
Adam
Adam wracał właśnie z meczu. No może nie bezpośrednio. Mecz skończył się ponad dwie godziny temu a do domu ze stadionu miał tylko dwadzieścia minut drogi na pieszo. Nawet w tłoku ludzi, wychodzących ze stadionu zajęłoby mu to niecałe czterdzieści minut. Sam nie wiedział, dlaczego akurat wszedł do klubu ze snookerem i zamówił piwo. Nawet nie miał z kim grać a obecni bywalcy baru zajęci byli oglądaniem na ogromnym ekranie monitora meczu transmitowanego na żywo z Manchester. Ten mecz go absolutnie nie interesował i podziwiał wytrzymałość tych, którzy po wyjściu z jednego meczu – od razu zaczynali oglądać następny.
Miał wiele drobnych w kieszeni i nie musiał się obawiać o to, że tych „dwudziestek” u zabraknie. Raz po raz rozpoczynał nową grę i grał sam ze sobą, ćwicząc rozmaite opcje uderzeń. Właściwie to Adam nigdy nie grał z innymi. Nie miał wielu znajomych i mimo, że spędził w Hull już kilka lat, to jedynymi znajomymi byli nauczyciele innych przedmiotów, jakich spotykał w pokoju nauczycielskim.
Teraz dochodził już prawie do swojego domu a mrok dookoła przypominał mu o zbliżającej się wielkimi krokami zimie. Właściwie to mógłby powiedzieć, że zima już nadeszła, gdyż pogoda jesienna, jaka obecnie panowała – zapewne będzie taką samą pogodą w grudniu, czy styczniu. Zima w Hull była właściwie tylko nazwą a śnieg, jeśli spadał tam raz w roku, to nie trzymał się długo. Może tylko wiatr wiał ostrzej i chłodniejsze powietrze wypełniało płuca. Pomyślawszy o tym historyk ciaśniej opatulił się płaszczem, stawiając kołnierz i zaciskając pasek.
Ostatnie dwa lata były zgoła nudne ale i spokojne – zależy jak na to spojrzeć. Dwa lata temu – pomyślał mężczyzna – Dziwna jesień. Wiele się wydarzyło a wydarzenia tamte mieniły układy sił w Kingston. Układy – uśmiechnął się sam do siebie. Praktycznie układy nie istniały. Sam nigdy nie doszedł do sedna wydarzeń ale wiedział, że dwa lata temu wszelkie siły, rządzące Rodziną wampirzą jak i najstarsi spośród Garou – po prostu zapadli się pod ziemię bądź uciekli.
Pogłoski chodziły także pomiędzy miejscowymi kabałami Magów. Nikt tego nie potwierdził, a Adam miał zbyt niewiele znajomości, by drążyć prawdę, jednakże mówiono, iż jeden z przywódców Kabały Virtualnych adeptów a także dwóch bardzo doświadczonych Mówców marzeń po prostu wyparowało. Nie było świadków a Ci, którzy byli blisko związani ze wspomnianymi osobami nigdy do niczego się nie przyznali. Adam był dobrym aktorem a przenikanie do rozmów pomiędzy różnymi „rasami”, jak ich określał, szło mu aż nazbyt gładko. Nie raz przesiadywał w miejscach, gdzie przesiadywać nie powinien i usłyszał coś, czego słyszeć nie powinien. Miał wrodzoną zdolność zlewania się z otoczeniem i choć nie dosłowną, to ludzie po prostu nie zwracali na niego większej uwagi.
Anlaby Road, Mieszkanie Aleistera
Sarah Addington, Aleister Crowley

Aleister nie był już młodzikiem ale z pewnością nie zabrakło mu wigoru. Mimo, że przez te ostatnie dwa lata czuł, że to nie on kontroluje sytuację, to jednak biernie się temu poddał. No może nie tak do końca biernie. Żadna kobieta nie chce mężczyzny, który tylko podąża za nią. Aleister taki nie był, angażował się, kupował kwiaty, zapraszał swoją „dziewczynę” na kolacje, razem chodzili się bawić i razem przyjmowali gości. Czasem też zawoził ją, czy przywoził z pracy. Nie był tak zupełnie bierny, jednak zawsze czuł, że to ona to wszystko kontroluje i, że to nie on – tylko ona chciała wszystkiego, co się działo. To nie było w naturze takiego człowieka, jakim on był. W naturze jednak jego pozostała tajemniczość i mimo, że oboje współpracowali jako magowie, kochali się jak kochankowie i planowali życie, jak dobrze ułożona para – to Aleister zachował wiele ze swoich sekretów i potrafił jednym znaczącym gestem zakończyć wszystko, co prowadziło do wyjawienia jego tajemnic.
Teraz to nie miało większego znaczenia, ale on wykorzystywał często chwile samotności, by o tym pomyśleć. Teraz nie był tak do końca samotny. Właściwie to był sam w łóżku w tej chwili, i mimo tak oczywistego faktu, jakim Aleister nigdy by nie zaprzeczył – to obudziła się w nim ta często skrywana część – romantyczna. Jednak nie był sam. Nadal czuł jej zapach na poduszce obok, na prześcieradle i wszędzie dookoła. Mag leżał całkowicie odprężony i zadowolony. Te spotkania z niewinnych z każdym dniem w ciągu ostatnich dwóch lat przeradzały się w pewnego rodzaju związek. Właściwie nikt niczego nie powiedział i nikt niczego nie planował. Zaczęło się od strachu, smutku i zwątpienia a doszło do tego, że on trzymał część rzeczy w jej domu a ona miała już sporą garderobę u niego. Jednakże nigdy nie zdecydowali się na wspólne mieszkanie. Stać ich było na to. Ona zarabiała niezłe pieniądze na uniwersytecie, a on… no cóż – miał swoje źródła, co było oczywiście jedną z jego tajemnic.
Sarah delektowała się każdą kroplą, jaka dotykała jej ciało. Czasem myślała nad tym, w jakim czasie kropla dociera z prysznica i styka się z ciałem, innym razem rozważała siłę, z jaką każda z kropel uderza w ciało i jaką drogę przebywa potem, by w końcu odpłynąć w brodziku prysznica. Tym razem było inaczej, jak za każdym razem, gdy jest u Aleistera. Teraz delektowała się gorącą wodą, obmywającą jej spocone i nieco zmęczone ciało. Aleister był nie tylko najbliższą jej osobą po zaginięciu Spencera, teraz był jej kochankiem. Nie był najmłodszym facetem i nie był modelem ale na swój sposób był przystojny, elegancki i mimo swej szorstkości – dla Sary był delikatny. Spędzili ze sobą niezapomniane chwile – razem wyjeżdżali na wycieczki, planowali nawet przyszłość. Smutkiem jednak napełniało Sarę to, iż każde z nich planowało inaczej. Jeśli chodziło jednak o namiętność – to pasowali sobie idealnie.
Był czas, gdy dwa lata temu Aleister jej pomógł i chronił, gdy szukali razem Spencera. Nic jednak nie zdołali osiągnąć a ślad po prostu się urwał. Sarah nigdy ni zapomniała o Spencerze Comptonie, jednakże jakże młoda kobieta o jej zamiłowaniach i apetytach miała pozostać sama i obojętna? Z początku kokietowała i zwyczajnie bawiła się z Aleisterem – teraz jednak przeradzało się to w związek i choć czasem to przerażało Sarę – to niejednokrotnie zastanawiała się nad tym, żeby jednak dać się ponieść. Bała się zaangażować – nie chciała nikogo tracić – jeśli nikogo mieć nie będzie – nie będzie mogła tego stracić. Czasami sobie tak powtarzała...


Engineers Arms – Bridlington Avenue
Sean „Dreamer” Shyde

Sean nie planować spędzić nocy w barze, jakim był „Engineers Arms”. Nawet nie chciał tutaj przychodzić, ale ona nalegała. Wczoraj naprawiał jej samochód w warsztacie, w którym pracował no i tak jakoś wyszło. Ona dała mu numer telefonu a on, jak mały dzieciach zaczął wypisywać do niej te wszystkie smsy. Może to objaw samotności a może chęć udowodnienia samemu sobie, że ona nie jest jakąś tam fantazją ale prawdziwą kobietą z krwi i kości. Tak bardzo chciał, by tym razem było inaczej, niż ostatnio. Inaczej niż zawsze...
Siedział przy barze już dobrą godzinę a Katie, bo tak miała na imię poznana dziewczyna, nie pojawiła się jeszcze. Ten typ baru absolutnie nie odpowiadał Seanowi. Większość bywalców to starsi Anglicy i tylko od czasu do czasu pojawiały się pary młodych ludzi a nawet Ci byli tam tylko po to, bo akurat ich ojciec, matka, czy ciotka lub wuj akurat byli w klubie, co dawało okazję do powitań... i darmowego piwa na koszt rodziny. Dodatkowo tej nocy w klubie akurat odbywał się konkurs Karaoke. Nawet Sean musiał przyznać, że nie było w tym konkursie wiele fałszu. Starzy, bo starzy, ale jednak śpiewali całkiem dobrze, do rymu i do taktu.

Sean poczuł coś po kolejnych kilkunastu minutach. Nie był to bynajmniej ani zapach ani dotyk oczekiwanej dziewczyny. Poczuł coś nieprzyjemnego – coś, co najprawdopodobniej musiało się wydarzyć na tyłach – w ogródku dla palaczy przy tylnym wyjściu baru. Nie zamierzał czekać na to, by przekonać się co to było dokładnie. Jego zmysły zawodziły go wielokrotnie w fizycznym świecie ale takie sygnały, jakie teraz docierały do jego mózgu zawsze oznaczały coś nieprzyjemnego. To był zapach krwi – świeżo przelanej i zapewne jeszcze ciepłej. Ten, kto ją przelał z pewnością zrobił to po cichu i w ukryciu, gdyż żadnego poruszenia w barze nie dało się odczuć.
Dreamer szybkim ruchem chwycił kufel i dopił małego Fostersa, zostawiając na dnie jedynie pianę. Skrzywił się mimowolnie – reszta piwa, jakiekolwiek by ono nie było – zawsze dziwnie smakowało, jakby zbyt długie oczekiwanie zmieniło jego smak. Wstał i zarzucił luźną kurtkę a zrobił to tak zwinnie, że nawet nie musnął cisnących się do baru ludzi. Jedynym dźwiękiem byłoby uderzenie ciężkich podeszew butów o drewniany parkiet. Byłoby – gdyby nie ogłuszające lecz niezrozumiałe słowa piosenki, jaką starał się zaśpiewać jeden ze starszych klientów. Chłopak uśmiechnął się tylko do siebie lekko i zwinnie przecisnął się pomiędzy kilkoma parami otyłych ludzi, toczących rozmowę prze wejściu.
Gdy wyszedł z baru – owionął go zimny powiew wiatru. Chłód zakłuł w uszy i nos a świeże powietrze nieco zakręciło chłopakowi w głowie. Było już ciemno. Jesień przyniosła dłuższe noce, szybciej nadciągający zmierzch i strach, jakim przesączone zawsze było ciężkie powietrze nocy. Sean nie miał planu, gdzie by mógł iść, ale sobotnia noc dopiero się zaczynała a księżyc w nowiu dodawał nie tylko blasku tej nocy ale i w jakiś sposób pobudzał chłopaka. Sean skierował się w stronę miast i po prostu szedł przed siebie.



Ella street
Szon Borowski

Szon miał już dość tego dnia i całego tygodnia. Musiał dziś pracować całe popołudnie a i tak się nie przelewało. To była kolejna dorywcza praca, załatwiona przez agencję – jako pracownik fabryczny w sortowni kwiatów. Praca stojąca, zwykle po dwanaście godzin w weekendy. Po niego jednak zadzwoniono około południa i zdołał przepracować tylko nieco ponad pięć godzin. Za to dużych pieniędzy nie będzie ale zawsze to jakiś pieniądz. Szon nie miał stałej pracy, nawet się nad tym do tej pory nie zastanawiał. Z dzieciakami na głowie nie mógł pracować dzień w dzień, więc zwyczajnie pracował wtedy, gdy go potrzeba przydusiła. Tak było i teraz. Była sobota a do kolejnej wypłaty w piątek zostało mu tylko 52 funty.
Jacyś ludzie w pracy powiedzieli mu o jakimś stowarzyszeniu, co to pomaga takim, jak on. Szon miał jednak problem – dopiero co skończył osiemnaście lat i nie miał żadnych konkretnych papierów. Wszystko do tej pory po prostu się udawało ale to było na małą skalę. Teraz dzieciaki rosły i zwiększyły się ich potrzeby. Trzeba jakoś wyżyć a Szon stracił mnóstwo pieniędzy na poszukiwania. Dwa lata chyba prześladował go jakiś pech. Był zagubiony i sam musiał zadbać o siebie. Gdy już miał skontaktować się z innymi, ze swego rodzaju – coś zatrzęsło całym miastem i najstarsi Garou po prostu zniknęli w sobie tylko znany sposób. Szon został bez kontaktów i z niewielką tylko nadzieją.
Deidre – pomyślał. Młoda kobieta, która mu wtedy pomogła miała własne problemy. Dwa lata temu, gdy się poznali – ona i jej rodzina pomogli mu, gdy został ciężko ranny i myślał, że jej bracia wprowadzą go w tutejsze społeczeństwo. Miał nadzieję, że pomogą mu odnaleźć rodzinę, a jeśli nie rodzinę, to chociaż jakoś się zaaklimatyzować. Wtedy jednak nad Deidre ciążyły problemy, o których Szon nie wiedział i dopiero później doszedł list z wyjaśnieniami. Deidre była w ciąży i nie chcąc zostać tutaj – wyjechała do ciotki w Manchester. Tak było łatwiej dla niej a i ciotka chętnie wzięła ją w opiekę. Oczywiście jej rodzeństwo – Garou – pojechali z nią. Byli ponoć przekonani, że „krewniaczka” urodzi młodego Garou. Szon nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, że można to przewidzieć, jednak tamci byli tego tak bardzo pewni, że porzucili wszystko, co mieli tutaj i wyjechali. Od tamtej pory nie było już żadnych wieści.
Był wieczór i Szon chciał odpocząć. Chciał – ale to jeszcze nie było możliwe o tej porze. Dzieciaki musiały coś zjeść, umyć się no i każde z nich chciało oglądać telewizję – na dodatek – każde chciało oglądać inny program. Jak to dobrze – pomyślał Szon – że już nie stać mnie na satelitę – pięć kanałów do wyboru dla dzieciaków to istna bitwa o przetrwanie – głównie pilota – a co było by, gdyby miał tych kanałów pięćdziesiąt? Nawet nie starał się sobie tego wyobrazić. Teraz szwędał się po kuchni przygotowując na szybko kanapki dla dzieciaków. Po jakichś trzydziestu minutach mógł już wygodnie usiąść na kanapie i odpocząć, gdy maluchy zajadały kolację.
Może jutro mógłbym się wybrać do tego stowarzyszenia – pomyślał chłopak. Nie – jutro niedziela – nie mam szans się tam dostać, chociaż nigdy nic nie wiadomo. Coś wymyślę, nie będzie źle, powtarzał sobie Szon. Był bardzo zmęczony a oczy mu się zamykały.

Magazyn przy James Recliff Avenue
Duncan Baldric

Duncan siedział w fotelu, który do najnowszych i najdoskonalszych bynajmniej nie należał. Czytał właśnie Pratchetta „A Collegiate Casting-Out of Devilish Devices”. Czytał ją już drugi raz a mimo tego uśmiechał się pod nosem. Lubił czytać a szczególnie książki tego autora. Dochodziła już dziewiąta, gdy Duncan dotarł do końca jednego rozdziału a żołądek głębokimi, tubalnymi głosami przypominał mu, że nadal czeka na posiłek. Nie tylko on. Czarny kot skoczył na poręcz fotela i swoim piskliwym miałczeniem domagał się tego samego. No tak – nie tylko o siebie musiał dbać.
Mężczyzna wstał i poszedł do wydzielonej części magazynu, która w głębokiej teorii miała być kuchnią. W praktyce spełniała tę funkcję, aczkolwiek postronny obserwator nie wiedziałby, gdzie jest kuchnia nawet, gdyby tam stał. Pośród nieładu starych mebli można było zobaczyć kuchenkę gazową i pralkę a bojler, ogrzewający wodę wyglądał bardziej, jak wielka konserwa, niż jak zabezpieczony piec. Duncan przemył szybko ręce i sięgnął do lodówki. Dobrze, że kupił jedzenie dzisiaj, bo pewnie nie miałby co jeść, gdyż w tych warunkach jedzenie długo nie wytrzymywało. Sięgnął po suchą karmę i nasypał, nie żałując, z górką jedzenie do miski. Następnie sięgną też duży bochen chleba, masło i ser. To właściwie jedyne, co jeszcze nie spleśniało. Zebrał wszystko i położył na tacę, którą od razu zabrał ze sobą wracając do części magazynu, którą nazywał pokojem. Ten pokój faktycznie mógł nosić taką nazwę. Były tam wszelkie luksusy, jakie Mag mógł chcieć i potrzebować. Zapewne mógłby chcieć więcej, ale to już wykraczałoby poza jego finansowe możliwości.
Z przyzwyczajenia włączył radio na Viking FM, muzyka taka sama, jak zawsze – troszkę tanecznej, troszkę dyskotekowej. Ściszył nieco i nucąc od czasu do czasu zabrał się za przygotowywanie kanapek jedna za drugą, od razu je jedząc. Co jakiś czas spoglądał na tablice, rozłożone w różnych miejscach na podłodze. Już od długiego czasu, gdy wykupił ten magazyn – starał się rozwikłać ich zagadkę. Gdy pierwszy raz się tu wprowadził – agent nieruchomości nawet nie wszedł do środka, by go oprowadzić. Ludzie bali się tego miejsca, a legenda mówiąca o tym miejscu odstraszała nawet niejednego maga. Duncan mieszkał tutaj ponad rok. Gdy pierwszy raz wszedł do tego pokoju – sam o mało co się nie cofnął. Niektórzy bali się tego miejsca z powodu legend, inni słyszeli głosy i widywali dziwne światła – Duncan natomiast, wchodząc po raz pierwszy do tego pokoju – zastał leżące na ziemi bezgłowe ciało mężczyzny, pozostałości po jakiejś potwornej walce i wiele plam krwi różnych osób i istot. Potrafił to sprawdzić, mógłby pewnie dokładnie określić wszystko, co chciałby wiedzieć na podstawie samej tej krwi. Wolał jednak nie zagłębiać się w historię, jaka rozegrała się tam przed jego przybyciem tym bardziej, że była ona nieznacząca w porównaniu z okrutnymi wspomnieniami, jakie nawiedzały go we snach.
Gdy przeszukał cały obszar – znalazł tylko tych kilkanaście tablic. Siedem z nich było wielkości kartki papieru A4 i tak samo cienkich. Mimo, że były kamienne, to jakimś cudem przetrwały tu długi czas nie doznając żadnego uszczerbku. Każda z tablic miała wyryty jakiś znak. Duncan nie miał problemu z jedną z nich, na której wycięty, czy wyryty został symbol życia. Sama forma ryciny była paskudna, niemalże, jakby ją wyryto na szybko jakimś kawałkiem skały. Był też inny symbol, jaki rozpoznawał Mag – to symbol Garou, jednak nie potrafił określić czyj, jak się tam znalazł i co oznaczał. Inne symbole były dziwne, różnych wielkości i kształtów. Jedne ładnie ułożone – inne głęboko wcięte, jakby stworzone gigantyczną siłą. Było też wiele mniejszych znaków na tabliczkach równo ociosanych w formie rombów. Każdy był gruby na dwa centymetry i wielkości trzy na pięć centymetrów. Tych symboli Duncan nie potrafił zrozumieć i nawet z pomocą nie doszedł do żadnego rozwiązania.
Po roku studiowania tego miejsca, jak i tablic Duncan znalazł miejsce, gdzie leży zagadka, nadal nie potrafiąc jej rozwiązać. Na tyłach magazynu znajdowało się pomieszczenie, które zapewne było jedną z wielu izb jakiejś bardzo starej chaty. W izbie tej na posadzce z ciętego kamienia znajdowały się trzy wgłębienia odpowiadające dużym tablicom. Duncan starał się układać tablice w różnej kombinacji, co jednak nie przyniosło skutków. Wszelkie fizyczne próby dostania się pod posadzkę spełzły także na niczym.

Klub Pozition – Charlotte Street
Ludmiła Morchonowicz

Ludmiła dobrze się bawiła tego wieczoru. Wraz z Leną chciały iść na imprezę i trafiły idealnie. W klubie Position akurat była „Noc polska”, uwielbiana nie tylko, przez polską młodzież w Hull ale także przez watahy młodych anglików, kurdów i młodych chłopaków innych narodowości, którzy szli wprost „na podryw”. Klub był przestronny i zajmował całe dwa piętra sporego budynku na rogu Charlotte Street Mews. Mimo wczesnej godziny klub był już pełny. Wielu ludzi już nawet miało wystarczająco alkoholu na cały tydzień.
Parkiet był pełny ludzi a Ludmiła już na początku stwierdziła, że nie tylko ludzi. Były też inne osoby... tak odmienne, że Ludmiła nie potrafiła ich nazwać. Nie bała się ich, jednakże było w nich coś dziwnego, okropnego. – mimowolnie trzymała się od nich na dystans. Jedno z nich samą swoją obecnością wywoływało w kobiecie ponure myśli i przywoływało koszmary z dzieciństwa, drugie z nich było piękną, jednakże mroczną sylwetką kobiety. Obydwoje byli martwi - jednakże poruszali się, pili i tańczyli. Chciała przestać o nich myśleć. Poruszała się z wolna w takt muzyki, stojąc przy barze z siostrą i odciągając ją co jakiś czas od kłopotów. Właściwie to odciągała ją od młodych, podpitych anglików ale to w końcu to samo – wieczne kłopoty. Ludmiła spotkała w ciągu ostatniej godziny ponad tuzin znajomych Leny jednak nikogo, kogo ona znała. Widziała niejednego z przyjaciół siostry, jednak nie utrzymywała z nimi żadnych towarzyskich kontaktów. Czekała na Ethana ale ten się nie pojawiał.




Klub Pozition – Charlotte Street
Rose Black, Adrien Mills

Klub był już przepełniony, mimo, że dopiero zapadła noc a właściwie mroczny, późny wieczór. O tej porze roku ciemno robiło się już po osiemnastej, co było błogosławieństwem dla wszelkich istot mroku. Głośna muzyka, okrzyki i gromki śmiech wypełniał oba poziomy klubu a tańczące pary nie mieściły się na parkiecie górnego piętra budynku. Adrien nie przyszedł tutaj jednak ani na tańce ani by pić, przynajmniej nie piwo. Niebawem musiał być w Odeum, gdzie jego zarazem siostra jak i pracodawczyni czekała na niego. Nie miał pojęcia, czy Arashi miała dziś występ, czy po prostu chciała gdzieś wyjść i potrzebowała jego ochrony. Teraz to nie miało znaczenia, bo zanim zrobi cokolwiek dla niej – miał zamiar sam zapolować i posilić się przed nadciągającą nocą. Wypatrzył już ofiarę – młodą brytyjkę, która najwyraźniej przyszła tutaj ze znajomymi polkami. Była całkiem zgrabną dziewczyną a wprawne oko Adriena od razu oceniło ją jako naiwną dziewuchę, która pójdzie bez słowa za pierwszym lepszym przystojniakiem. Adrien jednak miał inny problem – wiedział, że jego tożsamość, mimo, że ukryta nie pozwoli mu się tak po prostu, niepostrzeżenie zbliżyć do jego celu.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=d9ROJp9zehU[/media]
Na parterze klubu więcej było wrzasków, śmiechu i przepychania się między podpitą młodzieżą. Tutaj słychać było więcej języków, niż Rose potrafiłaby zrozumieć. Instynktownie potrafiłaby określić, że ten czy tamten krzyczał po polsku, ktoś po rosyjsku, czy słowacku a nawet po angielsku – do barmana. Zrozumienie jednak było zupełnie czymś innym, chociaż w tym tłumie pewnie byłoby też bezcelowe. Rose lubiła ten klub nie za to, jakim był ale za ilość ludzi, przeróżnych ludzi. Były tam porywy namiętności, bójki, było picie do rana i były zaciszne miejsca. Był też dance macabra, który tak przypadł do serca kobiecie. Niejednokrotnie bar zatłoczony był różnej maści Gotami i tych, którzy starali się być na marginesie społeczeństwa – o ile już na nim nie byli. Wampirzyca lubiła ten klub za różnorodność a także, co ważne – za swobodę doboru pożywienia w każdym tego słowa znaczeniu.
Jakieś dziesięć minut temu zauważyła miejscowego, jednego z młodszych, toreadora, który nie zwracając uwagi na nią poszedł pewnym krokiem na pierwsze piętro. Wolała mu nie wchodzić w drogę. Nie dlatego, że się go bała, czy dlatego, że była tutaj nowa i niemalże czuła się jak gość – po prostu w klubie wystarczy miejsca dla nich obojga a ona wolała nie dzielić się z innym zwierzyną. Została więc na dole, nie mając planów na wieczór zamierzała albo dobrze się bawić... albo dobrze nasycić, przy czym jedno nie wykluczało drugiego.



Poddasze Odeum
Arashi Yamada.

Arashi miała tylko jedne plany na wieczór. Piętnaście po dwudziestej miał odbyć się koncert, na którym nie miało być wcale dużego tłumu. Nawet nie wyprzedano połowy biletów i młoda kobieta zastanawiała się, czy jest w ogóle sens wychodzenia na scenę. Z drugiej jednak strony mogła mieć pewność, że w wieczór jak ten – jeśli ktoś chodzi do takiego miejsca, jakim jest opera czy teatr – to taki widz będzie koneserem i z pewnością doceni występ. Ją to nie obchodziło kto przyjdzie, z kim i co pomyśli. Ona już słyszała muzykę i byłaby gotowa wyjść już na scenę, gdyby był na to czas.
Czekała też na Adriena. Miał przyjść niedługo, by upewnić się, że do Odeum nie wejdzie żadna z małych grupek podpitych kibiców. Mimo, że Arashi nie śledziła sportu to wiedziała co mogło się dziać w mieście. Tygrysy wygrały mecz a to oznaczało jedno – długą noc, długą bardzo upojną noc...



High Street
David Heintz
David był w mieście – to wiedział, jeszcze... jeśli cokolwiek było na pewno wiadomo. Mężczyzna zastanawiał się gdzie pójść najpierw i to raz skręcił w lewo, to w prawo, to znów zawrócił i na poprzedniej przecznicy skręcił w przeciwną stronę niż wcześniej. Czasem chciał się schować, chociaż wiedział, że nie ma takiego miejsca, dokąd mógłby pójść i ukryć się przed swoimi zmorami.
Wypuść mnie!
Nie – nie zamierzał, to jego prawo i ostatecznie – chcąc nie chcąc musiał odbierać życie. Musiał przeżyć a nieświadomie dawał przeżyć innym. Dawał im przeżyć w sobie tylko znany sposób ale mimo tego nie miał zamiaru dawać im pełnejk swobody.
Niech cię szlag trafi Heinz, zostaw mnie!
A niech ciebie szlag pokurczu, gdybym wiedział, że tak będziesz wrzeszczał to głodowałbym całą noc. Nie znosił tego ale też ostatnimi czasy nieczęsto to się zdarzało. Na szczęście już przechodziło a on wiedział o tym doskonale. Pewnie będzie musiał zaryzykować jeszcze raz – czuł pragnienie i mimo skutków, jakie to miało na niego był gotów podjąć ryzyko.
Te kamienice dookoła były ciekawe i zawsze chciał wejść i zobaczyć, jak są urządzone. – Nie, przecież nie chciał, przynajmniej to nie on. To znów ten mały pokurcz a nie on. Nie miał wątpliwości co do tego, czego on chciał ale nie zawsze wiedział czy to, że chciał nie było wynikiem tego, że nie on tego chciał tylko ktoś inny ale nie on.
Nawet nie zauważył, gdy dotarł do rozświetlonego dziesiątkami latarni placu.
Ej ty, koleś – co tam do siebie gadasz! – śmiały się jakieś dzieciaki. To dobry punkt orientacyjny. Tak – przynajmniej wiedział, jak dużo mu brakuje do pełnej świadomości i kontrolo. Gdy się śmiali – zły znak, znaczy się ktoś inny a nie on – nie on. Jak była cisza to i cisza była i dla niego i nie tylko. Może dla innych ale przynajmniej czuł się wtedy bardziej jak on – jak on sam.
Tak – tak już było lepiej – David westchnął, jak za dawnych czasów i rozejrzał się dookoła. Był w parku, głównym, starym parku usytuowanym w centrum miasta. Dziwnie się czuł i mimo, że te głosy nie były jego ani też głosami jego głosów – to czuł jak gdyby ktoś szeptał mu na wespół z wiejącym wiatrem. Tu niedawno ktoś zginął – zginął brat i zginął wróg. Ale tylko tyle David mógł poczuć.
 
__________________
Projektant wie, że osiągnął doskonałość nie wtedy, gdy nie ma już nic więcej do dodania, lecz wówczas, gdy nie ma już nic więcej do odjęcia...

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 10-10-2009 o 00:01.
Khemi jest offline  
Stary 08-10-2009, 00:06   #76
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Duncan wciąż szukał rozwiązania zagadki. W tej akurat chwili, szukał go na dnie szklanki wypełnionej mocnym alkoholem. Dokładny skład zawartości naczynia nieszczególnie go interesował i o tym że pije żubrówkę zorientował się dopiero kiedy poczuł jej smak, wcześniej nie zaprzątając sobie głowy co i z jakiej butelki sobie nalewa.

Kot znów dał o sobie znać, przebijając się ze swoim miałczeniem przez wprawiającą w drżenie cały budynek muzykę. Dopiero po kilku sekundach Duncan zrozumiał że zwierze równie dobrze mogłoby darować sobie wysilanie swoich strun głosowych, gdyż łącząca ich więź i tak sprawiała że Duncan dobrze rozumiał potrzebę swojego poufałego. Mieli czas dla siebie, gdyż na dzisiejszy wieczór nie przyjął żadnych zleceń. Trochę kasy go ominie, ale z drugiej strony, miał już tak wyrobiona opinię w środowisku że mógł sobie pozwolić na takie jednodniowe podsycenie rynku pt „pan D ma dziś wszystkie terminy zajęte”. Tak naprawdę Duncan nie oszukiwał się aż tak, sam przed sobą przyznając, że po prostu chce mieć wolny wieczór i tyle. Zdjął więc przepocony podkoszulek i rozsiadł się wygodnie na starym, połatanym w niezliczonej ilości miejsc skórzanym fotelu. Nawet gdyby było by go stać na nowy w miejsce tego rozpadającego się rupiecia, nie wymieniłby tego mebla. Z sentymentu. Nie do mebla, a do kota, którego nie przycinane pazury i tak szybko zmieniłyby go w „coś” na wzór fotela na którym teraz spoczywał.
Nie miał serca obcinać mu tych "szponów". Nie miał ochoty go ograniczać. Łatwo zresztą by próba obcięcia zapewne nie poszła, a z dwojga złego Duncan wolał zachować kota w stanie naturalnym niż marnować czas na tworzenie w domowym laboratorium szalonego alchemika maści i opatrunków które zapewne po takiej próbie byłyby mu potrzebne. Zamyślił się i wsłuchał w muzykę, pozwolił by jego umysł…




-Argh!- jęknął, czując nagłe, dotkliwe ukłucie.

-Kobiety muszą rodzić, a ty nie potrafisz przywyknąć do… czegoś takiego?- kot prychnął, choć dźwięk rozległ się tylko w głowie jego pana. Fizycznie, chowaniec siedział wygodnie na piersi Duncana, przyssany do jego sutka…




***

Duncan miał dylemat. Niezbyt wielki, ale jednak. Nie mógł się zdecydować czy użyć Magyi do tak błahej i niewłaściwej (bo „osobistej”) sprawie, jak zatamowanie wciąż sączącej się z rany na piersi krwi, czy też zaryzykować poczucie się niczym jakiś sado-masochistyczny „homik” i nakleić na okalającą sutek ranę plastrów. Dylemat zniknął szybko, pozostał po nim mało estetyczny strup, a nim Duncan wyszedł spod prysznica, tylko wspomnienie. Nigdy nie polegał na swoich nadprzyrodzonych zdolnościach. Jego wrodzone już mu w zupełności wystarczały…

Siadł przed komputerem i bez nadmiernego entuzjazmu zaczął po raz setny przeczesywać sieć w poszukiwaniu informacji które mogły by mu pomóc w rozwiązaniu trapiącej go od dłuższego czasu zagadki. Pociągnął kolejny łyk alkoholu i ze smutkiem stwierdził że „szkiełko się zesrało” i trzeba je naprawić. Trunek smakował, więc wyszukał na stoliku butelkę po żubrówce. To znaczy, zanim się do niej bezpośrednio podłączył była jeszcze butelka Z żubrówką, jednak jej los był już przesądzony.

-Dobre, choć wolałbym piwo…-westchnął do siebie,

-Narzekasz, wiesz?- odpowiedział mu kot, wyrwany z drzemki przez nagłe przestawienie się jego pana na sposób myślenia wysoce mu odpowiadający, to znaczy leniwy, z wyraźną nutą malkontenctwa.

-Wiem.

-To idź na piwo. –z niewiadomych przyczyn, kot nagle uznał że miejsce na którym siedzi jego pan, jest jedynym na którym ma obecnie ochotę poleżeć i trzeba coś z tym fantem, to znaczy obecnością tegoż pana, coś zrobić…

-Nie kombinuj, nie siedzę długo więc jeszcze tyłkiem ci tego miejsca nie zagrzałem.

-No tak… ale myłeś się, czyli tak naprawdę chcesz wyjść. Wiesz to. Ja na przykład to wiem, bo gdyby było inaczej dalej siedziałbyś pokryty naturalną warstwa ochronną z wydzielin twoich gruczołów, a nie za przeproszeniem, śmierdział nowością…

-…-

-Brakuje ci tylko koszulki „jestem nowy, świeży, wypróbuj mnie…-kpił chowaniec.

-Dobra kanalio, wygrałeś- Duncan nie miał ochoty na opieranie się, nudził się i naprawdę miał ochotę gdzieś wyjść i się rozerwać. Miał też zresztą ochotę poderwać tego wieczoru coś innego niż sztangę... –To co zaproponujesz, skoro już mnie tak wypłaszasz?

-Ech, jestem kotem. W zasadzie powinienem ci zaproponować coś w stylu „idź znajdź chętną kotkę i spuść łomot obracającemu ja do tej pory konkurentowi, nie zapomnij o oznaczeniu terytorium” ale to byłoby żałosne i uwłaczało mojemu intelektowi który co by nie powiedzieć wykracza ponad zwierzęcy. Ograniczę się więc do zasugerowania ci udania się tam gdzie dadzą ci coś na co masz wyraźny smak…

-Kobiety są wszędzie- uśmiechnął się pod nosem mag, przebierając w szafie w poszukiwaniu czegoś „odpowiedniego”. W tym wypadku kryterium brzmiało „czyste”.

-Mówiłem raczej o alkoholu, ale dobrze myślisz, podoba mi się tok twojego rozumowania. Powoli wyzbywasz się typowo ludzkiego zbędnego komplikowania zwłaszcza tych spraw…-odpowiedział mu Chowaniec, wygodnie moszcząc sobie legowisko na krześle które przed sekundą opuścił Duncan.

-Skąd jest ten drink?

-To wódka, zwykła, nie rozcieńczana.


-Ach.

-Z Polski, taki kraj na wschodzie, gdzieś koło Arabii i Gangesu. To znaczy tak myślę, że to musie być gdzieś w pobliżu innych rejonów skąd ci wszyscy biedni ludzie tak uciekają masowo, chyba z głodu…

-Bardzo zabawne.- Duncan, nie zważając na krytyczny wyraz kociego pyszczka oddającego ocenę jego stroju, zaczął szukać w sieci jakiegoś odpowiedniego lokalu na ten wieczór…

-Tylko zanim wyjdziesz, nie zapomnij mi wyczyścić kuwety…

 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 08-10-2009 o 10:42.
Ratkin jest offline  
Stary 08-10-2009, 16:19   #77
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Woda. Życiodajna substancja, której zdawałoby się, iż nie powinno brakować na Błękitnej Planecie. W końcu jej powierzchnia w dwóch trzecich pokryta jest nią.
Woda. Tlenek wodoru. Substancja niebezpieczna dla życia, jeśli znaczne jej ilości dostaną się do układu oddechowego człowieka i innych ssaków.

Woda. Życie.

Prysznic był potrzebny Sarah. Nie tylko po to, by się odświeżyć. Ciepły, ale nie gorący strumień dawał odprężenie ciału. Pobudzał.
Sarah pochyliła mocniej głowę do przodu, tak by strumień wody delikatnie masował kark.
Po chwili podniosła głowę do góry i pozwoliła, by teraz spływała po twarzy.


Gdzieś w zakamarkach umysłu zaczynała kołatać się piosenka.

Come baby, come baby, rock my life
Come baby, you're maybe on my side
I want your sex and tonight
I hope you're never fadin' - right
Come baby ? no lady ? rock my life

Muzyka już była w jej głowie. Sarah już poruszała się w jej rytm, nucąc sobie w myślach.






Can you make me scream again tonight
I'll fulfill your dreams, my boy alright

Sarah wyszła spod prysznica. Wytarła się w miękki, puszysty ręcznik. Przyjrzała się krytycznie swojemu dobiciu w lustrze.. Prześlizgnęła wzrokiem po nagim ciele, swoim nagim ciele odbitym w lustrze. Uśmiechnęła się sama do siebie i puściła sobie oko. Dalej nucąc, wyszła tak jak ją Bóg stworzył z łazienki i tanecznym krokiem udała się do sypialni.

Better be my lover underneath my cover
Wanna see no other here in my bed
You are such a wild guy, absolutely not shy
You're the one 'cause I can't buy me love

And I say I want you to freshen up my mind
So I pray that you will be there to spend the time

Plecami oparła się o framugę drzwi, prawą nogę podkurczyła w kolanie i w takt tylko dla siebie słyszanej muzyki zaczęła się wyginać niczym tancerka przy rurze, uśmiechając się przy tym do mężczyzny leżącego w łóżku.

Ale on się nie zareagował. Sarah przestała. Muzyka ucichła. Słychać było tylko równomierny oddech Aleistera. Dziewczynie zdawało się, że śpi. Leżał tak spokojnie.
Zatrzymała wzrok na jego twarzy.

Związek ze starszym od siebie mężczyzną, sporo starszym, miał plusy, dużo plusów.
Wprawdzie większość potencjalnych kandydatów, w jej wieku, na partnera miało już pracę, więc pieniądze nie były problemem.

Zresztą ona ceniła sobie niezależność. Zwłaszcza finansową. Czasami, gdy chciała zrobić Crowleyowi na złość, zabierała po prostu rachunek kelnerowi i płaciła sama.

Ale większość mężczyzn w jej wieku, bardziej lub mniej, chciało być ojcami, Skąd taka dziwna moda? Nie to, żeby Sarah nie lubiła dzieci. Owszem, uważała, że są rozkoszne i słodkie. Ale tylko dzieci znajomych, które jak się rozpłakały, można było oddać rodzicom i kłopot z głowy.

Z Aleisterem nigdy nie rozmawiali o dzieciach.

~W jego wieku to chyba ma się już dorastające dzieci? ~

Oni nawet nie rozmawiali o związku. Sarah śmieszyło używanie tego słowa w stosunku do… No właściwie do czego? Bawiła się dobrze. Być może bawiła się nim.

Sarah nie chciała się wiązać z nikim na stałe. Nie chciała podejmować zobowiązań. Może to samolubne. Może niedojrzałe. Ale po co pakować się w… Sarah czasami czuła lekkie uczucie na widok obrączki na ręce którejś z koleżanek, ale zaraz po tym przypominała sobie, że owa koleżanka nie może już tak jak ona szaleć.
Oczywiście Sarah trzymała się pewnych zasad dotyczących „bycia z kimś”. Zdarzały się sytuacje, że chcąc się na nim odegrać wychodziła sama. On dobrze wiedział, gdzie może ją znaleźć. Ona też dobrze wiedziała, że on może ją znaleźć. Ale nie przeszkadzało jej to w zabawie. Często dwuznacznej. Często prowokującej.

Czasami zastanawiała się, czy on jej szukał w takich przypadkach? Czy stał gdzieś ukryty i przypatrywał się temu, co ona robi? Ale tylko czasami.

Od prawie dwóch lat prowadzili tę dziwną grę.
Z początku Sarah nie chciała się przyznać, że jednak jest jej potrzebne jakieś towarzystwo. Z początku zakładała, że sama szybko poradzi sobie z odnalezieniem Spencera.
Jednakże szybko musiała przyznać się sama przed sobą, że jednak to przerasta jej możliwości.

A Aleister Crowley tam był. Był.

Sarah westchnęła i odwróciła głowę.

~Był. I śpi!~ Powtórzyła sobie w myślach.

Zabrała wiszący na drzwiach sypialni przeźroczysty szlafroczek, który i tak niczego nie zasłaniał, i udała się do pokoju, w którym trzymała swojego laptopa.

~Faceci już tak mają. Muszą odespać pewne rzeczy.~

Odpaliła urządzenie. Zalogowała się do systemu. Sprawdziła pocztę. Był list od ojca.
Sarah trochę bała się go przeczytać. W końcu tak znienacka poprosiła go. Poprosiła go, żeby użył swoich znajomości i dostarczył jej pewnych informacji.
Sarah bała się, że ojciec będzie zadawał niewygodne pytania. W takim przypadku miała wyjście awaryjne. Zawsze mogła poprosić o pomoc brata. Starsi bracia charakteryzują się tym, że pomagają siostrą bez zbędnych pytań.

Otworzyła list. I odetchnęła z ulgą. Ojciec nie tylko nie zadawał zbędnych pytań, ale szybko zebrał potrzebne jej informacji. Sarah czytała. Co jakiś czas kiwając głową z uznaniem.

Na końcu mejla było:

„Trzymaj się ciepło córeczko.

Całujemy.
Mama i Tata.”

Sarah powzięła mocne postanowienie, że w przyszłym tygodniu zadzwoni do rodziców.

~No to co robimy??~ Zapytała się sama siebie. ~Wieczór się dopiero rozpoczął. ~

Kobieta zastanawiała się nad wyborem jakiegoś klubu. Znała ich w sumie sporo. Najlepiej oczywiście te zlokalizowane w pobliżu głównego kampusu Hull University.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 08-10-2009, 19:03   #78
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Gdy nie wiesz dokąd iść, każdy kierunek jest tak samo dobry.

Sean szedł po prostu przed siebie, starając się by niepotrzebne myśli nie zaprzątały mu głowy. Nie wiedzieć kiedy dogonił go mężczyzna w podeszłym wieku, ubrany w płaszcz i garnitur, którego najlepsze czasy były w poprzednim tysiącleciu. Podobnie jak mężczyzny.
- Znowu nie przyszła? A może nie chciało ci się czekać? - zapytał włóczęga uśmiechając się. Pojawienie się brodacza tylko dobiło nastrój chłopaka.
- Czy zawsze mieszasz się w sprawy innych ludzi? - zastanawiał się czy jest nadzieja by spławić natręta.
- Tak. - odpowiedział tamten z rozbrajającą szczerością - To moja praca. Pomyśl, że robię to dla ich dobra.
- Czy oni też tak uważają? Skąd pewność, że nie jesteś tylko wkurzającym staruchem uprzykrzającym ludziom życie?
- Doświadczenie. Nauczyciel zawsze będzie nauczycielem.
- Jaką więc masz dla mnie "poradę"?
- Cierpliwość zawsze przynosi owoce.
- Dobre, a co powiesz na: "Mowa jest srebrem zaś milczenie jest złotem"?
- zatrzymał się koło ulicznej kwiaciarki i kupił od niej pojedynczy kwiat gerberu. Zbliżali się do cmentarza.
- Piękny, tylko czy on jest on dla niej, czy dla twoich wyrzutów sumienia? - stary nauczyciel był tego dnia nadzwyczaj uciążliwy.


Zatrzymali się przy jednej z nowszych mogił, mężczyzna złożył kwiat i zapalił znicz. Przez chwilę patrzył w milczeniu na chybotliwy płomień tańczący wraz z kolejnymi podmuchami wiatru. Jak na złość w tym momencie zadzwoniła przedpotopowa nokia, to była Katie, czując pewne zakłopotanie odebrał:
- Cześć... gdzie jesteś... przepraszam, że nie przyszłam i dopiero teraz dzwonię, ale brat... - z słuchawki płynął długi ciąg tłumaczeń, każdy miał swoje problemy.
- Arms odpada, jest tu karetka i policja. Chyba zamykają na dziś. Gdzie cię jeszcze przechwycić... Hessel? Nieźle cię wywiało, będę za 10 minut. - skończyli rozmowę.
- Mam nadzieję, że nie będziesz ze mną łaził na spotkania.
- Mógłbyś okazywać więcej szacunku dla starszych młodzieńcze, nie nie zamierzam, co nie znaczy, że uważam że nie potrzeba kogoś kto by cię pilnował. Zostanę tutaj, ponoć to dobre miejsce dla takich jak ja.
- rozstali się bez słowa. Nauczyciel jeszcze przez jakiś czas czuwał przy grobie nim silniejszy podmuch wiatru nie zgasił płomienia świecy.


Katie przyjechała czerwonym volkswagenem, jedną z pierwszych rzeczy o które zapytał były wydarzenia w Arms.
- Nie wiem. - odpowiedziała kobieta - Jak dojechałam była na miejscu policja i karetka. Mam nadzieje, że to nie było nic poważnego. Ludzie są czasem straszni, jedno nieostrożne słowo i gotowi się pobić. - Sean zdawał się być niezadowolony z ilości informacji jakie otrzymał. Ale musiały mu wystarczyć. Była karetka, na pewno nikomu nic wielkiego się nie stało.
- Jak reportaż? - zmienił szybko temat rozmowy.
- Dopiero zaczęłam. Ale dziś zrobiłam pierwszy wywiad, zaraz... kiedy ci mówiłam że dostałam temat?
- W zeszłym tygodniu wspominałaś, że może...
- udało mu się wybrnąć z chwilowego zmieszania. Katie chyba uwierzyła, bo jadąc do centrum rozmawiali dalej o projekcie, potem o zajęciach Seana na YHMS, aż w końcu dziewczyna złożyła mu propozycje.
- W przyszłym tygodniu wybieram się na pewne spotkanie, nic oficjalnego, taki spęd dziennikarski by poplotkować, nie chciałbyś mi towarzyszyć? - zapytała, choć miał świadomość, że odmowa nie była dopuszczalną opcją, tak samo jak pytanie czy będzie mógł przyjść w dżinsach i koszulce. Liczył jednak, że elita intelektualna zajmie się sobą.
- Świetnie, to gdzie dzisiaj jedziemy?

 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 11-10-2009 o 19:53.
behemot jest offline  
Stary 09-10-2009, 17:43   #79
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Osiem potężnych cylindrów silnika Supercharged V8 wprawiało w ruch czarnego Range Rovera. Zapewniało odpowiedni zapas mocy i komfort w każdej sytuacji na drodze. Czarna karoseria luksusowej terenówki błyszczała w świetle lamp ulicznych i mijanych przez właściciela klubów dyskotekowych.


Adrien lustrował uważnie okolicę. Jego Omega wskazywała kilka minut po osiemnastej, miał więc jeszcze około dwie godziny, do umówionego z Arashi spotkania. Czuł głód… i chciał go zaspokoić. Ulice pełne były świętujących kibiców, szaliki i wymalowane twarze stanowiły dzisiaj główne atrybuty tłumu. Miejscowa drużyna wygrała jakiś ważny mecz, ale Millsa zupełnie to nie obchodziło. Lubił wprawdzie współzawodnictwo, i to ono zawsze napędzało niezmierzone pokłady jego ambicji, ale uważał, że są bardziej dystyngowane i szlachetniejsze sporty, niż bieganie za piłką, szermierka chociażby. Precyzja, samokontrola i koordynacja, te trzy cechy decydowały o zwycięstwie lub przegranej. Nie było miejsca na niewiadome, czy słabe punkty. Albo byłeś gotowy, albo nie.

Minął jeszcze kilka oświetlonych neonami klubów i wreszcie wybrał jeden z nich. Pozition. Od frontu nie wyglądał może zbyt okazale, ale Adrien był już tam kilka razy i musiał przyznać, że nigdy nie odjeżdżał stamtąd bez obiecującej zdobyczy na fotelu pasażera… albo raczej pasażerki – młody Toreador uśmiechnął się do swoich myśli. Nie miał jednak czasu wrócić myślami do swojej ostatniej zdobyczy w jego sporej kolekcji. Wrzucił kierunkowskaz i pewnie zjechał na parking znajdujący się na tyłach klubu. Plac był dość duży, dzisiaj tłoczno zastawiony pojazdami, różnorakich marek i typów. Zamykając drzwi samochodu, Mills z satysfakcją stwierdził, że jego czarna perła zdecydowanie wyróżnia się pośród całego motoryzacyjnego towarzystwa. Zlustrował jeszcze rutynowo okolicę, choć był tu już wcześniej – taki nawyk ze służby w oddziałach specjalnych. Wiedział, że z parkingu prowadziły tylko dwa wyjazdy, jeden w kierunku głównej ulicy, a drugim była wąska uliczka między niewysokimi kamienicami, która umożliwiała w miarę dyskretny dojazd z innej równoległej alei.

Sięgnął ręką pod marynarkę, sprawdzając czy walter dziewięć milimetrów z tłumikiem jest na swoim miejscu w kaburze pod pachą. Miał na broń legalne pozwolenie, była „czysta”, to znaczy, że nigdy nie użył jej do brudnej roboty, nie figurowała w spisach poszukiwanych broni Interpolu. Dlatego mógł ją nosić bez obaw. Na prawym przedramieniu w misternej pochwie, miał jeszcze jedną broń – długi na kilka cali, hebanowy kołek. Od dawna w Hull nie słyszano o Sabacie, ale nie zaszkodziło uważać, zresztą i w Camarilli nie do końca można było czuć się bezpiecznie.

Ruszył pewnym krokiem w kierunku wejścia do klubu. Stojący na bramce dwaj postawni Kurdowie, przepuścili go bez zatrzymywania. Sowite napiwki wręczane w przeszłości robiły swoje.

*****

Melodia wibrująca w powietrzu zatłoczonego klubu, wysyłana przez kilkadziesiąt przemyślnie ukrytych głośników, była rytmiczna i prosta. Klub był wypełniony po brzegi, ludzie stali przy barze, parkiet także był solidnie zatłoczony. Wydawać by się mogło, że panuje tu jeden wielki chaos. Dla zwykłego śmiertelnika może tak, ale nie dla Adriena. Jego wyczulone zmysły wyłapywały prawie każdy detal. Ruszył w kierunku baru, skąd miałby lepszy widok na parkiet. W końcu musiał coś sobie dzisiaj wybrać, a czasu miał co raz mniej. Czuł na sobie spojrzenia wielu bawiących się w klubie kobiet. Wywołało to lekki uśmieszek na jego twarzy. Zdawał sobie sprawę, że jest atrakcyjny, wysoki, ciemny brunet, o muskularnych barkach. To działało na kobiety, w życiu śmiertelnym wykorzystywał to wiele razy. Jednak nie zwracał na żadną uwagi. Przynajmniej otwarcie, wiedział, że to zawsze wywołuje w nich zirytowanie i ciekawość. A to już prawie otwarte drzwi… do ciepła ich ciał i smaku słodkiej vitae.

Zamówił drinka – whisky z lodem, wręczając barmance solidny napiwek. Drink był tylko rekwizytem, bo z racji swej natury i tak nie mógł go spożyć, choć bardzo tego żałował. Przed przemianą to był jego ulubiony napój wyskokowy. Ballantine's Gold Seal – dwunastoletni trunek, koloru ciemnego bursztynu, z lekko ziołowo – dębowym posmakiem, dodatkowo wzmacnianym przez chłód kryształowych kostek lodu. Teraz to były tylko wspomnienia.

Parkiet pełen był kołyszących się ludzi, zarówno tańczących parami jak i solo. Chwileczkę przeczesywał wzrokiem to rozbawione towarzystwo, szukając kobiety, która warta by była jego zainteresowania. I wtedy dostrzegł ją – długowłosą blondyneczkę. Dziewczyna miała może z dwadzieścia kilka lat. Tańczyła sama, zmysłowo się kołysząc w takt spokojniejszej teraz muzyki. Adrien parząc na jej kuszące ruchy i ciało skryte w zwiewnej dzianinowej sukience, aż żałował, że nie ma dziś zbyt wiele czasu. Chętnie by zajął się nią dłużej, a tak zostanie sprowadzona tylko do roli pokarmu. „Co za marnotrawstwo …” – myślał, patrząc jak cienki materiał sukienki obiecująco opina się na jej zgrabnych udach i krągłych piersiach.


Kawałek skończył się, a dziewczyna ruszyła w kierunku baru, zmysłowo kołysząc udami, których delikatną opaleniznę można było zaobserwować, w momentach, kiedy sukienka niesfornie podciągała się wyżej. Po drodze zamieniła kilka słów z dwoma innymi dziewczynami i stanęła przy barze.

- Jednego „Arizona Sunrise” – krzyknęła do barmana nazwę jakiegoś egzotycznego drinka.

Po chwili ten już stawiał przed nią wysoką szklankę, z pomarańczowym napojem.

- Pozwolisz, że ja zapłacę – odpowiedział stojący tuż obok Adrien i nie czekając na odpowiedź, wręczył barmanowi należność.

- Dzięki – rzuciła z uśmiechem, który pozwolił upewnić się do końca wampirowi, że to nie jej pierwszy drink dzisiaj.

- Agnes – przedstawiła się wyciągając rękę.

- Mark – ujął dłoń i złożył na niej pocałunek, nie podając oczywiście swego prawdziwego imienia, była nieco zdziwiona jego manierami, ale po chwili oboje się roześmiali.

Rozmowa szybko się rozkręcała. Agnes miała przyjemny ton głosu, który bardzo podobał się Adrienowi. Tematy, podobnie jak muzyka w klubie, zmieniały się jak w kalejdoskopie. Zawsze zresztą umiał rozmawiać z kobietami, wiedział o czym chcą rozmawiać i co chcą usłyszeć. Dziewczyna wypiła jeszcze dwa drinki, nie zwracając wcale uwagi na wciąż pełną szklankę Millsa. Stali już bardzo blisko siebie, że mógł dokładnie czuć słodki zapach jej skóry. Kiedy zaobserwował kilka zachęcających gestów, do których zaliczało się zalotne poprawianie włosów czy delikatne przygryzanie ust przez dziewczynę, uznał, że jest już gotowa. Pochylił się najbliżej jak mógł i szepnął jej do ucha:

- Może znajdziemy sobie spokojniejsze miejsce…?

Odpowiedź znalazł w jej oczach. Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą delikatnie w tłum. Znał dokładnie rozkład klubu i wiedział, że przez pomieszczenia magazynowe obok toalet można spokojnie wyjść na parking. Stojącemu przy drzwiach od magazynu postawnemu i groźnie wyglądającemu ochroniarzowi włożył do kieszeni banknot stufuntowy ze słowami:

- Baw się dobrze Juri.

Po czym ruszył dalej ze swoją zdobyczą.

Kiedy wyszli na parking, owionęło ich chłodne październikowe powietrze. Dziewczyna zadrżała, bowiem na delikatną sukienkę założyła tylko kusą skórzaną kurteczkę. Użył swoich wyostrzonych zmysłów, żeby sprawdzić teren. Parking wydawał się pusty, chłonął dźwięki i obrazy, ale nie znalazł nic niepokojącego.

- Mark, przyjdziesz wreszcie do mnie? – dziewczyna zmysłowo opierała się seledynowego Astona DB9.


Podszedł powoli do niej, naparł na jej gorące ciało. „Wielka szkoda, że Arashi dzisiaj ma koncert, maleńka. To byłaby dla Ciebie niezapomniana noc… a właściwie zapomniana... dla Ciebie. Byłabyś tylko bardzo zmęczona. Szkoda…”.

Dziewczyna przytuliła się do jego torsu a po chwili kusząco rozwarła usta czekając na pocałunek. Jego ręce błądziły w okolicach jej krągłych pośladków, bezbłędnie odnajdując granicę, gdzie kończył się gładki materiał sukienki a zaczynała jedwabistość opalonej skóry. Zadrżała nieznacznie, kiedy jego palce zbłądziły pod cienkim materiałem. Nadal czekała na upragniony pocałunek, ale zimne usta Adriena zbłądziły w kierunku jej szyi. Czuł smak jej ciepłej skóry, czuł pulsujące pod cienką warstwą tkanki i mięśni naczynia krwionośne. Przyjemnie pulsowały na jego wargach.

Kiedy zatopił w jej tętnicy kły, jęknęła cichutko, wijąc się w jego ramionach z rozkoszy. Silnymi dłońmi trzymał ją za nagi pośladek i biodro. Dziewczyna odczuwała rozkosz, gdzieś przez mgłę przyjemności smakowania krwi, słyszał jej jęki i przyspieszony oddech. Krew była taka słodka…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 10-10-2009 o 16:25.
merill jest offline  
Stary 09-10-2009, 18:53   #80
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Chłopaczek ciągle krzyczał, to naprawdę zaczynało się robić denerwujące. A potem ludzie dziwili się, że chodził poddenerwowany, w niektóre dni. Kiedy taki jeden z drugim darli mu się w głowie, jakby to był jakiś stadion, jasna cholera, a potem spotykał wampira, który twierdził jaki to on jest biedny, gdyby tak przeszedł kilka mil w tych butach, to by dopiero zobaczył jakie to jest ciężkie.

"Heintz, do ciężkiej cholery, po co się tu zatrzymujesz! Rusz te swoje dupsko, nie chce mi się tutaj siedzieć! Dawaj, skoro nie możesz mnie wypuścić to pójdźmy gdzieś!"

Cholerny młodzian, teraz jeszcze chciał sobie pozwiedzać. Jakby nie mógł zrobić tego kiedyś. Pieprzeni Angole, tacy politycznie poprawni, a jak tylko poczują anonimowość, to chcą szaleć. Co prawda, w tym wypadku anonimowość sprowadzała się do "jazdy na gapę" w czyimś umyśle, niestety był to umysł Davida ... któremu wcale, a wcale to nie odpowiadało, chociaż akurat jego chęci nie miały z tym nic do roboty.

"No co jest? Ruszysz się wreszcie?" ... "A może ty byś się wreszcie zamknął?" odpowiedział mu w myślach Malkavian, ten chłopaczek był naprawdę irytujący. Może powinien jednak napić się z tej dziewczyny ... chociaż z drugiej strony, ostatnio gdy pożywił się na różowej, blond piękności, to resztę nocy spędził na słuchaniu o malowaniu paznokci, plotkach z pracy i streszczeniach seriali. Czuł się zupełnie, jak jakiś wytatuowany milioner, który ożenił się z Królową Błotnych Zapasów Los Angeles.

Rozejrzał się po parku i oparł o najbliższe drzewo. Cisza i spokój, Hull było pięknym miastem, aby na jakiś czas osiąść i się uspokoić, uporządkować pewne myśli. Po latach spędzonych w podróży, cztery kąty były rzeczą przyjemną. Osobny problem stanowiła "rodzina" z tego miasta. Był tutaj jedynym Malkavianinem, jedynym który poznał i rozumiał prawdę. Reszta żyła w kłamstwie, ukrywali się za pięknymi słówkami, nie chcieli poznać prawdy.

A on? Ktoś o jego wieku i pozycji, znał wzór ... potrafił zajrzeć za zasłonę, która leżała na oczach wszystkich. Dostrzegał wzór ... co oczywiście nie przyszło mu łatwo. Godne pożałowanie niedopatrzenie ... niektórzy z jego "kuzynów" posiadali nawet zdolności prekognicji ... ci to mieli szczęście ... oczywiście w większości wypadków ich słowo wydawały się być pozbawione sensu ... no przynajmniej dla kogoś spoza rodziny klanu Malkavian ... oni wiedzieli lepiej ... i potrafili z tej wiedzy korzystać, cokolwiek inni mogli o nich myśleć.

Wampir zaśmiał się głośno gdy młodzieniec znów rozpoczął swoją tyradę. Śmiał się głośno, gdyż głos tamtego stawał się cieńszy ... niechybny znak, że niedługo sobie pójdzie. Czasami ... czasami zadawał sobie pytanie, gdzież to się udają, ale pewnie zostają jakoś wchłonięci ... no cóż, to chyba było jedno z pytań, na które odpowiedź nie zostanie poznana ... albo, na którą nie ma sensu szukać odpowiedzi? No cóż pewnie zawsze gdzieś się tam kryli, ale to ich sprawa ... tylko i wyłącznie ich ... on mógł być sam!

"Ruszasz się, czy długo będziesz tak tutaj sterczał" ... "Posłuchaj mnie gówniarzu, nie mam zamiaru się z tobą spierać, więc zamknij na razie tą cholerną jadaczkę, muszę chwilę pomyśleć!" W myślach krzyczał, właściwie to darł się ... ale cóż było robić ... poza tym chłopaczek miał rację, mógł się ruszyć, być może w klubie zobaczy coś przyjemnego ... o tak! Klub wydawał się wyśmienitym pomysłem!

Heintz
praktycznie podskoczył z radości, gdy przez park ruszył w stronę klubu Position. Przynajmniej przez chwilę mógł się rozkoszować spacerem. Park był piękny ... albo nie? To zależy oczywiście od tego jak się na niego patrzyło, ale powierzchownie ... och tak powierzchownie mógł przyciągać. Aż chciało się zawyć do księżyca ... tak dla żartu? Może ktoś by pomyślał, że jest tutaj jakiś wilczek ... ohh to byłby wyśmienity pomysł ... oczywiście gdyby miał jakąś publiczność? Może księcia ... tak ... ten zdecydowanie nadawał się, żeby zrobić mu jakiś numer. Był taki nadęty, taki pewny siebie. Jakby pozjadał wszystkie rozumy ... jego problem, coś się wymyśli ... a wampir coraz bardziej zbliżał się ku swojemu celowi ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172