Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2009, 23:39   #210
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Dantlan

Czarodziej otrzepał się w geście nonszalancji i spojrzał na żołnierzy.
- Niepotrzebna brutalność, panie władzo. Skoro sam Miłościwie Nam Panujący chce mnie widzieć, nigdy nie odmówiłbym tego zaszczytu-powiedział, idąc przed siebie - powiedział z powagą, nie ujawniając się z drwiną, którą kipiał.

Bez dalszej zwłoki Dantlan ruszył z wojskowymi, idąc między nimi.
Nie przeszli dwudziestu jardów, kiedy dołączył do nich trzeci żołnierz z… Vaelenem.

Dantlan, Vaelen

- Ten się poddał bez oporu. – zameldował szeregowy, który „zaaresztował” Vaelena.

Dowódca skinął tylko głową, po czym dał znak by szli dalej.
Ominęliście targowisko mając je po lewej stronie i doszliście do czegoś, co można nazwać lepszą dzielnicą miasta – budynki tutaj były w lepszym stanie, bardziej jednolite i nawet ozdobione tu i tam.
Szliście między ulicami czas jakiś jeszcze, aż wreszcie doszliście do wrót za którymi był niewielki, acz bogato zdobiony ogród, oraz pałac królewski z flagą przedstawiającą płonącą koronę na błękitnym tle.

Weszliście do środka – pierw ogrodu, potem również pałacu, który był stosunkowo niewielki jak na siedzibę władcy.
Pierwsze pomieszczenie było całkiem przyjemnie urządzone – na ścianach były różne ozdoby, zaś podłogę wyścielał dywan. Z pokoju były trzy wyjścia, nie licząc tego którym weszliście. Jedno prowadziło w prawo, jedno w lewo, a trzecie było spiralnymi schodami prowadzącymi na piętro.

Bez słowa dowódca niewielkiego oddziału ruszył bez słowa na prawo, zaś wy za nim.
Trafiliście do długiego i całkiem obszernego korytarza, gdzie prawą ścianę stanowił rząd wysokich okien, zaś lewą pokrywały liczne portrety.

Przy jednym z nich stał, oparty o ścianę, człowiek w jasnej zbroi z błękitną peleryną na której widniał wszechobecny symbol płonącej korony.
Kiedy tylko was zauważył, zdawał się nacisnąć coś w swoim pancerzu, po czym podszedł.
- Marszałek Cathos Earthes. – przedstawił się z miejsca. – Możecie odejść, panie kapitanie.

Wszyscy trzej żołnierze, którzy dotąd was eskortowali, zasalutowali i oddalili się zostawiając was samych z panem marszałkiem.
- Za mną panowie, zapraszam. – powiedział uchylając… ukryte w ścianie drzwi.

Prowadziły one do drugiego, mniejszego korytarza gdzie po obu stronach było łącznie kilkanaście par drzwi.


Wszyscy

Marszałek zaprowadził Dantlana i Vaelena aż na drugi kraniec korytarza, gdzie również były drzwi, po czym zdjął prawą rękawicę… i gwizdnął na palcach.
- Wychodzić z pokoi! Król już na was czeka! – powiedział donośnym głosem. Efektem było powolne wychodzenie kolejnych członków „wyprawy” z pokoi: Miriam, Keith, Raina, Vanya, Lenard i Valrod.

Wszyscy zebrali się przy marszałku, który spojrzawszy na was, otworzył drzwi znajdujące się za nim.
Weszliście do środka.


Sala była bardzo elegancka, choć nie tak duża jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Ściany do połowy były koloru kremowego, zaś wyżej białe. Wisiały na nich liczne obrazy – pejzaże, portrety i tak zwane inne, które przedstawiały nie do końca wiadomo co. Pod sufitem wisiał bogaty, złoty żyrandol, który był jedynym źródłem światła w sali.

W dwóch ścianach, prostopadłych do tej z której wyszliście, były inne wejścia do pomieszczenia. Oba były większe od standardowych drzwi – szklane i kończące się półkolem.

W jednym z rogów pomieszczenia stał fortepian wykonany z ciemnego drewna, zaś przy nim było krzesło.
Pod obiema ścianami – tej z której wyszliście i tej naprzeciwko, stały dodatkowo zbroje jakby ozdobne, dzierżące halabardy. Było ich łącznie po dziesięć przy każdej ścianie.

A na środku stał on, zwrócony bokiem do was. Król Tarmir Odkupiciel.
Twarz jego, z kilkudniowym zarostem który przy jego rysach dodawał sporo osobistego uroku i wyglądu, jakiego można by oczekiwać po władcy, wyrażała zmęczenie i zatroskanie. Jednak można było z niej również wyczytać nutę nadziei.

Odziany był w zbroję, podobną do tej którą miał pan marszałek, tyle że królewska miała kolor złoty.
Odwrócił się w waszą stronę, kiedy byliście już wszyscy w środku – ustawieni jakby w rzędzie, żeby każdy mógł go widzieć.

Westchnął.
- Witajcie. – powiedział. – Wiedzcie, że rządziłem tym tak zwanym krajem przez siedemnaście lat. I nigdy nie miałem w sercu takiej nadziei na zakończenie całego tego szaleństwa. Demony… Inwazja… lecz nie zagłada. Jeszcze nie.

Wtedy poczuliście ukłucie magicznej energii. Oczy króla wywróciły się, a gałki przybrały kolor złoty, kiedy z kieszeni Dantlana wylatywała nieduża, metalowa kula.

Przedmiot zatrzymał się w powietrzu przed twarzą króla. Wyciągnął do niej rękę z której zaczęły ulatniać się wyładowania o barwie złotej, które mieszały się z fioletowymi, wylatującymi z kuli.

Zdawały się siebie zwalczać, lecz po paru chwilach ustały i kula wylądowała na dłoni władcy.
- Dzięki temu. – powiedział. – Wszystko się skończy. A raczej nigdy się nie zacznie.

- Czas. – kontynuował po chwili przerwy. – Jako mag muszę powiedzieć, że sądziłem iż nie ma na świecie takiej siły, która mogłaby go zakrzywić, cofnąć, lub przyspieszyć. A patrzcie na mnie, trzymam teraz tą siłę w ręce.

- Jednak nie jestem w stanie jej w odpowiedni sposób użyć. Nikt nie jest. – podszedł do Dantlana i oddał mu metalowy przedmiot. – Co nie znaczy, że jesteśmy kompletnie bezradni. Jest na świecie pewne miejsce, gdzie można skorzystać z tej siły we właściwy sposób… Jednak w dobie dzisiejszej sytuacji nie wiem o tym miejscu zbyt wiele. Tylko tyle, że jego wejściem jest jaskinia i że jest daleko na północ stąd.

- Sprawię, że się tam znajdziecie. – kontynuował powróciwszy na swoje miejsce. – Na to mam wystarczająco mocy. Mogę obiecać, że będziecie w zasięgu wzroku jaskini, lecz niewiele więcej. Potem będziecie zdani na samych siebie, by uratować nasz świat i powrócić do swych czasów, by kontynuować swoje sielskie życie jakby tego całego szaleństwa nigdy nie było.

- Czemu nie pójdzie z wami nikt inny? Aby świat mógł być w równowadze, do przeszłości mogą wrócić tylko te osoby, które z niej przybyły. Cokolwiek innego grozi zagięciem czasu i przestrzeni, wskutek czego powstałby inny, być może jeszcze gorszy świat.

- Skąd to wszystko wiem? Widziałem. – Tarmir uśmiechnął się chytrze i spojrzał na fortepian. Dopiero teraz dojrzeliście, że stoi na nim przedmiot biały, jak ściana za nim. Kryształowa kula.


- Wróżbiarstwo jest fascynującym odłamem magii. Między innymi dzięki niemu wiem, co muszę teraz zrobić.

Znowu poczuliście ukłucie magii, królowi znowu oczy na chwilę zmieniły barwę.
Lecz niezwykle mocnego chwytu za ramiona od tyłu się nie spodziewaliście.

Nim ktokolwiek zdołał się zorientować, zbroje stojące dotąd za wami, o których sądziliście że były tylko ozdobami, ożyły.
Na dodatek chwyciły każdego z was w ten sam sposób jedną ze swoich potężnych, metalowych rąk, zaś drugą założyły wam… naszyjniki?


- Dzięki temu ludzie w mieście będą wiedzieli, że jesteście moimi gośćmi. – wyjaśnił Tarmir, po czym dodał cichszym tonem. – Oraz… nie uciekniecie mi nigdzie.
- Ach tak? – spytał Valrod, bezskutecznie próbując ściągnąć swój naszyjnik. – Wiesz, co ja o tym wszystkim sądzę? Sądzę, że ktoś tutaj mi powiedział, że jestem smokiem. I nie mam zamiaru słuchać rozkazów jakiegoś maga.

Znów poczuliście w powietrzu magię, lecz tym razem w inny… dziwniejszy sposób. Dochodziła od Valroda i brzmiała jakby ktoś krzyczał, a ktoś inny z całych sił mu zatykał usta. Skutecznie.

Widzieliście, jak przez chwilę dłonie Valroda zamieniają się jakby w szpony, lecz szybko wróciły do swojej postaci. Wtedy dopiero dostrzegliście, że o ile wasze naszyjniki mają zielone klejnoty, o tyle smok miał taki z niebieskim.

Tarmir zaśmiał się tylko.
- Jestem zbyt blisko celu ocalenia ludzkości, byś mi się teraz sprzeciwiał. Do widzenia państwu, krąg teleportacyjny będzie gotów o poranku. Tymczasem proszę, bądźcie moimi gośćmi. Możecie nawet pójść na rynek – nikt nie odważy się żądać od was zapłaty widząc to, co macie na szyjach.

Po chwili wyszliście. Z marszałkiem włącznie – przydzielił on pokoje tym, którzy jeszcze ich nie mieli: Dantlanowi i Vaelenowi.

Po powrocie do sypialni dostrzegliście coś, czego wcześniej tam nie było. Na komodach u każdego stał dzban z winem, kryształowy kielich i ozdobny półmisek z różnymi, kolorowymi owocami.
 
Gettor jest offline