Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2009, 16:27   #45
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Słońce powoli wstawało, obejmując swoimi długimi ramionami ziemię.




Gdzieś tam, na horyzoncie, coś wzbijało tumany kurzu. Pies leżący koło lepianki podniósł głowę i zawył, odpowiadając wilkom. Starsza kobieta wyszła z prowizorycznego domu. Jej kartonowo-śmieciane lokum było tylko częścią slumsów znajdujących się w Nuevo Laredo.



Chmura kurzu zbliżała się. Pies zawył ponownie, a zawtórowały mu wilki.

Staruszka poruszała się niezgrabnie, pomagając sobie dwoma kijami.



Podeszła do wygasającego ogniska, dołożyła trochę suchych gałęzi i usiadła na brudnym kocu. Wyliniały burek zbliżył się do swojej właścicielki, wyraźnie domagając się pieszczot.

Przed kartonowym miasteczkiem zatrzymał się nowiutki Hummer.




Wysiadł z niego olbrzymi mężczyzna. Zrazu odezwały się wszystkie psy w okolicy. Mężczyzna zaklnął szpetnie pod nosem i ruszył, utykając na prawą nogę, prowizorycznymi ścieżkami, stąpając bardzo ostrożnie, by nie wdepnąć w jakieś pomyje czy co gorsza fekalia.

Jakby w odpowiedzi na ujadanie psów a kartonowych domków wyłoniło się kilku mężczyzn. Właściciel Hummera tylko na chwile zatrzymał się koło mężczyzn. Przyjrzał im się uważnie, uśmiechnął krzywo i ruszył dalej. Miejscowi poszli za nim rzucając pod jego adresem niewybredne komentarze i obelgi. Przybysz nie reagował, co wyraźnie drażniło tutejszych. W końcu jeden z nich, ten największy, niemniej jednak dużo mniejszy od nieznajomego, chyba nieformalny przywódca grupy, wysunął się na czoło i ponownie werbalnie zaatakował. Tym razem to poskutkowało. Przybysz zatrzymał się. Powoli odwrócił do tyłu. Jeszcze raz powiódł wzrokiem po swoich przeciwnikach. Wszyscy zamarli w wyczekiwaniu.

Ale nic nie nastąpiło. Obcy tylko westchnął ciężko. Na odczepnego rzucił coś o chędożeniu dziewek i ruszył dalej.

To chyba jeszcze bardziej rozwścieczyło mężczyzn. Ich nieformalny przywódca pierwszy rzucił się na obcego. Już w locie zmienił się. I w całej okazałości runął na przeciwnika. Jakież było zdziwienie jego, i jego kumpli też, gdy okazało się, że nowy też już przyjął postać crinos.





I tak, przybysz był większy i silniejszy. Ale kiedy miał już zatopić swe kły w szyi przeciwnika, nieoczekiwanie zjawiła się staruszka.


- Co się tutaj dzieje?? – Przepchała się przez stojących dookoła walczących. Wszyscy potulnie odsunęli się.
Przybysz zszedł ze swojego przeciwnika. Obaj też wrócili do ludzkiej form.
- Álvaro!! – Starsza kobieta spojrzała groźnie na jednego z mężczyzn. – Czy tak witamy gości?? – I nie czekając na jego odpowiedź dodała. – Idź, przynieś mi wody.

- A ty Raul, chodź ze mną. – Pociągnęła za sobą właściciela Hammera.
Poszli razem. Staruszka opatrzyła mu rany. W tym czasie Álvaro przyniósł wodę. Jemu też pomogła. Kazała obu siedzieć w milczeniu obok ogniska. I żaden nie miał prawa się odezwać.

Kobieta zaparzyła jakieś zioła i podała im do picia. Jakąś inną mieszankę roztarła w dłoniach i rzuciła do ognia.

- Śmierć. Zniszczenie. – Jej głos odbił się nienaturalnym echem. – Musicie uważać. Coś czai się w pobliżu. Coś zabija. Jest jak myśliwy. Zabija, by żyć. Ale jest i jak żądny krwi i mordu biały. Zabija dla zabawy.

- Ale, co… - Álvaro chciał jej się wtrącić, ale uciszyła go ruchem ręki.
- Nie widzę, co to. Zbyt dobrze jest ukryte. Ale ściągnie na nas większe nieszczęście. Już ściągnęło. Do miasta zawitali łowcy.

Zapadła niezręczna cisza.

Raul dopił swój napój. Oddał kubek kobiecie. Pocałował ją w rękę.

- Dziękuję, babciu. – I odszedł. Spokojnie dotarł do swojego auta, nieniepokojony prze nikogo.

Tylko psy i wilki wyły.


***

- Miałeś dostarczyć mi księgę! – Niemłody już mężczyzna w surducie uderzył pięścią w starą ławkę szkolną, która robiła za biurko.
- Miałem, ale nie udało mu się. – O tę samą ławkę oparł swe małe rączki dziwny ludzik z blizną na prawym oku. Był ubrany w garnitur al’a Al Capone i takowy kapelusik. Mały ludzik siedział na kolanach wystraszonego, łysiejącego mężczyzny.




- Nic się nie martw. Zdobędę dla ciebie tę księgę. Ale pamiętaj o zapłacie. – Mały człowieczek zmrużył oczy.
- Dostarcz księgę. O zapłatę się nie martw. – Człowiek w surducie wstał i ruszył w kierunku wyjścia.

Opuścił stary, zniszczony magazyn.



Tymczasem w środku mały człowieczek zwrócił się do trzymającego go na kolanach mężczyzny.

- Niech ktoś go śledzi.
- Ale, ale, ale po co?? – łysiejący mężczyzna popatrzył ze strachem na ludzika na swoich kolanach.
- Od myślenia to jestem tu ja. – Ludzik wycelował w mężczyznę swoim kałachem, równie małym co on. – Był tu jeden taki, co to wydawało mu się, że jest mądrzejszy niż ja. I wierz mi, źle skończył.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline