Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2009, 18:24   #188
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Po sześciu godzinach przygotowań, wszystkie jednostki floty otrzymały sygnał rozpoczęcia operacji "Jerycho". W jednej chwili wokół was zapłonęło paręnaście jonowych silników. Fala odrzutu wstrząsnęła całym lądowiskiem, wzniecając tumany rdzawego pyłu. Wasz statek wydawał się drobnym okruszkiem, wciśniętym między potężne, bojowe lewiatany Bractwa Wojny.

Po paru chwilach, przebijaliście się już z resztą floty przez zewnętrzne warstwy atmosfery de Moley. Przez cały czas podróży Golem tkwił w ładowni, otoczony przez uzbrojonych po zęby zakonnych braci. Wszyscy zdawali się medytować, ignorując skutecznie wszystkie próby zaczepiania.

Po dwudziestu godzinach lotu w ściśle kontrolowanej, sferycznej formacji, spotkaliście się z drugim członem floty. Najwyraźniej była to zbieranina statków kościoła, ściągniętych na szybko z pobliskich systemów. Zdziwiliście się, gdy pokładowy komputer Roriana rozpoznał jedną z zapamiętanych sygnatur. Była to fregata inkwizycji, którą mieliście już przyjemność poznać na orbicie Istakhr. Poza statkami kościelnymi, na wezwanie odpowiedziała też garstka lekkich okrętów al-Malików.

Po włączeniu nowych jednostek do formacji, flota w ostatecznych składzie pognała w stronę obsadzonych przez wroga wrót.


Gwiezdna bitwa miała w sobie coś pięknego. Olbrzymie skorupy kadłubów mijały się niczym w tańcu, rozbłyskując cała tęczą krzesanych bronią barw. Otaczające was okręty jeden po drugim znikały w malowniczych kulach ognia. Miliony feniksów, dziesięciolecia pracy... wszystko to, by przestały istnieć, zaraz po oddaniu paru marnych strzałów w potężne osłony obcych statków.

Prawie ich nie dostrzegaliście. Czarne fale... może bardziej pioruny... albo wyrwy? Formujące się z niczego, w pobliżu plugawych uli. Przechodziły przez sojusznicze okręty jak przez masło. Jeden "strzał", jedna eksplozja. Dwie, trzy eksplozje i ze statków nie pozostawało nic poza wypaloną skorupą.

Mimo wszystko próbowaliście. Rorian wirował i unikał jak wściekła osa, latając slalomem między ogromnymi kadłubami reszty floty. W ślad za nim, niczym anioł stróż, podążała Erynia, prując ze wszystkich dział, do ostrzeliwujących Roriana Decadosów. Wiadomo było jednak, że długo tak nie wytrzymacie, a pole głównego ula nadal było aktywne. Salwy gorącej plazmy już od paru minut bombardowały je nieustannie, a odczyty nadal pokazywały jednie lekkie osłabienie energii tarczy. I wtedy ule uporawszy się z częścią mniejszych okrętów, skoncentrowały ogień na flagowym pancerniku Bractwa. Ten, dowodzony przez Wielkiego Mistrza Zachariasza, obrał kolizyjny kurs na największy z uli. Zapewne przeor wiedział, że i tak nie wytrzyma obcego ostrzału.

Wystrzelone czarne włócznie zagłębiły się w pędzącym szaleńczo kolosie, dosłownie go wypatroszając. Buchający promieniami, martwy wrak wpadł z impetem na główny ul, kończąc swój żywot monumentalną eksplozją. Po przejściu fali uderzeniowej, sensory wykazały, że pole siłowe wroga opadło. To była wasza szansa. Wypadliście zza pobliskiego wraku i przebijając się przez morze ognia, pognaliście do wnęki w dolnej części ula.

Przywitał was zmasowany ostrzał decadoskich żołnierzy. Cały hangar wypełniony był gotowymi do obrony strzelcami modliszek. Nie byli oni jednak przygotowani na Kapłanów Włóczni. Bracia wypadli z ładowni siejąc śmierć i zniszczenie. Nawet laserowa broń obrońców była w stanie powalić tylko jednego z opancerzonych braci. Jeszcze zanim ten opadł martwy na ziemię, jego towarzysze zdołali wyrżnąć resztę wrogów. Chwilowy spokój dał wam szanse rozejrzeć się po wnętrzu. Ściany ula wydawały się organiczne, w środku nich, pod półprzezroczystą błoniastą warstwą szły jakieś żyłki, pełniące tu zapewne funkcję przewodów. Powiedliście wzrokiem za nimi, w stronę sufitu. To do czego was doprowadziły na chwilę zaparło dech w waszych piersiach. Na samym środku sufitu, w centrum plątaniny żyłek, tkwił, częściowo wrośnięty w strukturę statku, człowiek. Zdawał się przebywać w transie. Rzucał głową na boki, jakby przeżywał jakiś niekończący się koszmar.

Tymczasem, z ładowni wyszedł Piąty z Dziewięciu, rozglądając się z zainteresowaniem po pobojowisku. Nie musiał dać nawet znaku, bracia zakonni odruchowo otoczyli go ciasnym kordonem. Po chwili spojrzał w waszą stronę. Złote oczy zabłysły.
- To wasz wybór... podążacie dalej, czy to koniec waszej drogi?
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 07-10-2009 o 14:47.
Tadeus jest offline