Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-09-2009, 18:55   #181
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
To wszystko zaczynało wreszcie nabierać tempa, które przerastało możliwości Bru. Kosmiczne bitwy nie były czymś co lubiłby i chętnie brałby w nich udział. Przecież jak by nie patrzeć to zupełnie co innego niż podziwianie przez wizjery i okienka mgławic i planet jedna piękniejsza od drugiej. W dodatku jeszcze te dziwadła z dżungli sprawiły, że już nie był tym nieustraszonym wojownikiem i nie czuł się pewnie w każdej walce. Teraz poczucie to jeszcze bardziej się pogłębiło, bo tak wobec stada dziwacznych owadów, jak i wobec ostrzału statków wroga był bezbronny i musiał zdać się na samicę słabszego w walce gatunku.

Po pierwszym mocniejszym wstrząsie złapał w swoje silne łapy świętą księgę, która została mu po zmarłym kapłanie i zaczął na wpół z pamięci, na wpół z tekstu odmawiać w myślach litanię o obronę.
"Wszechstwórco, z Twoim błogosławieństwem, ze światłem wszystkich słońc i mocą Twoją które w sobie kryje, obroń nas! Wszechstwórco, który wprawiłeś planety w ruch i dałeś nam życie, obroń nas! Wszechstwórco ..."
Wierzył. Tak cholernie i głęboko wierzył w to, bo oprócz umiejętności pilotażu Andi była to jedyna rzecz, jaka mogła ich teraz ocalić. Po pewnym czasie przypomniał sobie o bursztynie, który przez długi czas ukryty był w małej kieszonce na jego bojowej uprzęży. W końcu dostał go od niemalże świętego człowieka, od osoby która wszystkiego go nauczyła o Panie i o jego świetle.

Kolejne uderzenia i statkiem zaczęło coraz bardziej rzucać. Nawet eskorta i wsparcie rufowych baterii jednostki Hawkwooda zdawały się być na nic. Kiedy skończył odmawiać ostatnie wersety ze świętej księgi pobiegł po ostatnie trzy buteleczki trunku, jakie dziwnym trafem uchowały się do dzisiaj w jego skrzyniach w ładowni. Miał tam swoją małą skarbnicę do której ostatnio dołączył też oficjalny strój. Na jego ojczystej planecie sama taka szata byłą warta małą fortunę. Wracając z butelkami na mostek usiadł w kącie i starał się zorientować w sytuacji, jednak nie znał się za bardzo na całej tej aparaturze i jedynie z urywanych rozmów towarzyszy zrozumiał, że nie jest za wesoło.

To chyba była najlepsza okazja, żeby pozbyć się zawartości flaszek, więc odkorkowując butelkę i podając dwie kolejne pozostałym rzucił tylko:
- To była wspaniała wyprawa. Naprawdę wspaniała. - Uniósł butelkę w geście toastu. - Wypijmy za to jako angerak, bo szkoda żeby się zmarnowało, a chyba niewiele mamy innych rzeczy teraz do roboty.
Nie powiedział tego wprost, ale po jego tonie widać było doskonale, że martwi się o resztę jak o własną rodzinę. Już wcześniej łapał się na tym, że tak też ich traktuje.
 

Ostatnio edytowane przez QuartZ : 28-09-2009 o 19:05.
QuartZ jest offline  
Stary 28-09-2009, 20:33   #182
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację

Po trzech dniach lotu, na czujnikach średniego zasięgu pojawił się zarys miejscowych wrót. Olbrzymi, prastary konstrukt, otoczony był wianuszkiem okrętów wojennych Decadosów. Razem naliczyliście siedem czekających na was jednostek różnych typów. Najwyraźniej, "gospodarze" zdążyli przed waszym przybyciem ściągnąć dodatkowe posiłki z pozostałych planet układu.

Tak, czy siak, obecnie nie było już odwrotu. Towarzyszący wam niszczyciel wyrwał do przodu, zwiększając przyspieszenie do maksimum. Już po chwili trafiły w niego pierwsze rakiety i wiązki z broni energetycznej. Potężne tarcze ochronne rozbłysły jaskrawym blaskiem, zasłaniając wam przez chwilę pole widzenia. Wybuch po wybuchu, pociski wdzierały się coraz głębiej w niknące już pole energii. Statek Hawkwooda nie pozostawał im jednak dłużny. Potężne lufy plazmowych dział, kręciły się jak szalone, zasypując mijane statki gorącą, zielonkawą śmiercią.

Zgodnie z przewidywaniami, Hawkwood nie zdołał osłonić was przed ostrzałem wszystkich statków. Lekka korweta rakietowa Decadosów najwyraźniej obrała was za główny cel, wysyłając falę za falą lekkich, naprowadzanych rakiet. Niektóre z nich udało się zestrzelić, inne rozbiły się o pole siłowe, jednak parę zdołało przedrzeć się aż do samego kadłuba. Wybuchy wstrząsnęły całym pokładem, rozpalając na nowo morze kontrolek uszkodzeń. Pożar w maszynowni, rozhermetyzowanie górnego pokładu, uszkodzenie dwóch z pięciu silników - to tylko niektóre z raportów, które udało wam się odczytać z pulsujących szaleńczo kontrolek.

Gdyby tego było mało, nagłe przekierowanie energii z reaktora, przeciążyło stare przewody i przekaźniki. W powietrzu zaśmierdziała nadtopiona izolacja, z niektórych rozdzielników poszły iskry... Na pokładzie zapadła ciemność.

Statek, dzięki nabytej już prędkości, śmignął jednak koło ostatniego z decadoskich okrętów i wirując szaleńczo wpadł w światło Wrót.

Błysk


Wyglądało na to, że czekali na was. A może spodziewali się Decadosów? W każdym razie, Wrota po stronie de Moley otoczone były małą armadą wojennych okrętów. Waszą uwagę zwrócił szczególnie olbrzymi pancernik flagowy Bractwa Wojny. Takich statków nie wysyłało się na rutynowe patrole.

Zarówno Rorian, jak i Erynia wydawały się unieruchomione. Bezwładnie unosiły się w przestrzeni, znacząc czerń kosmosu pasmami uciekającego tlenu. Ciężko było stwierdzić, czy statki Kościoła próbowały was wywoływać. System komunikacyjny, tak jak i większość innych, chwilowo nie działał. Odpowiedź przyniósł głośny stukot statku uderzającego o wasz kadłub. Już po chwili do ładowni Roriana wylał się cały oddział kapłanów, odzianych w ciężkie, wspomagane pancerze. Wątpiliście byście mogli choćby ich zadrapać. Przynajmniej nie bez wysadzania własnego statku...

Obręcze zsunęły się z waszych rąk, gdy tylko zbliżyliście się do planety. Pokazały jednie imię niejakiego Księdza Gonsalesa, ze Świętego Miasta na Byzantium Secundus.

Kapłani władowali was w promy i dostarczyli na powierzchnie, do jednego z otoczonych kopułami miast. Planeta poza nimi wydawała się wymarła.


Następne dni były niekończącym się pasmem przesłuchań. Przesłuchiwano was na zmianę, pojedynczo, parami i całą grupą. Porównywano zeznania, zmieniano przesłuchujących, w końcu posunięto się nawet do użycia mocy jednego z miejscowych teurgów, który dokonał przysłowiowego gwałtu na waszej jaźni.

Trzeciego dnia (a przynajmniej tak wam się wydawało - dostępu do okien nie mieliście) sprowadzono was do Wielkiego Mistrza Zachariusza - przeora miejscowego Zakonu Bractwa Wojny. Starzec siedział na skromnym, zapewne niewygodnym, drewnianym tronie, na końcu długiej, zatopionej w mroku sali. Ciemność rozświetlały jedynie wiszące na ścianach pochodnie. W rogu pomieszczenia, obok niego dostrzegliście coś jeszcze... blask złota?

Złote oczy poruszyły się w metalicznej głownie, a na złożonej z płytek twarzy pojawiła się niewyraźna parodia uśmiechu. Tym, który przemówił był jednak stary kapłan.

- Miałem sen... - zaczął nową odmianę, znanej wam już z pustyni śpiewki. - Dziwny... starożytny głos przemówił do mnie... już wiele dni temu... ostrzegł o odrodzonym złu, które nadejść miało z dziedziny modliszek... wątpiłem... jednak stawał się coraz silniejszy... nie było w nim Wszechstwórcy... ale było coś innego... coś złego... ale głoszącego prawdę...
Dopiero teraz zauważyliście, że oczy starca pokrywało bielmo. Raczej na pewno was nie widział. Chrząknął przeciągle, oczyszczając starcze gardło.
- Gdy zjawiliście się... wątpiłem... że to wy... że to on... lecz wszystko stało się jasne, gdy przemówił na nowo... zło powróciło i jest tutaj... pięć godzin temu Wrota aktywowały się i wyszła z nich flota wroga... są wśród nich ci, przed którymi ostrzegał mnie głos... pradawne cienie... ci bez domu, miejsca i czasu... wyklęci...
- Nie wiedzą jednak... - zaczął po krótkiej przerwie. - Że jest wśród nas ich dawny pan... I on pozwoli nam zwyciężyć. A teraz popatrzcie...
Przeor klasnął w dłonie. Na ten sygnał jeden z kapłanów uruchomił niewidoczny do tej pory wyświetlacz.

Zobaczyliście obraz ogromnej floty zbierającej się przed Wrotami. Między statkami Decadosów dało zauważyć się trzy obce "ule", które widzieliście już na orbicie Severusa. Jeden z nich wydawał się wyraźnie większy od pozostałej dwójki. Po chwili obraz przeskoczył na zapis transmisji nadanej, wedle daty, 20 minut temu z pokładu głównego ula.

Na ekranie pojawiła się znana Elenie twarz. Siostra szlachcianki wyglądała podobnie do widzianego na balu Hyrama. Wydawała się stara i zmęczona, a jednocześnie pełna była jakiegoś chorego, szaleńczego blasku.
- Nadchodzi koniec i początek. Módlcie się do swego fałszywego boga, oto powrócił bowiem sąd cienia. - po tych słowach, transmisja została zakończona.

- Potrzebujemy wszystkich ludzi, was też. Czeka nas bowiem walka o miliony dusz. Walczcie, a zostaniecie wynagrodzeni. Jeśli jednak dzisiaj przegramy, może nie będzie już miejsca, do którego będziecie mogli uciec. - skwitował przeor zadziwiający składnym stylem.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 29-09-2009 o 01:54.
Tadeus jest offline  
Stary 30-09-2009, 15:15   #183
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Chyba tylko cudem przebrnęli przez zaporę przy wrotach. Kiedy siadły wszystkie systemy bezradnie opuściła ramiona, na szczęście pęd statku wrzucił ich w przejście. Potem było tylko szalone wirowanie, zimno i ciemność...

Niekończące się przesłuchania. powtarzane po raz setny te same pytania:
- Kim jesteście? Co się stało w układzie Decadosów? Czy jesteście szpiegami? Co łączy was z Decadosami? Czym się zajmujecie, jaki był was cel i skąd przybyliście na Severusa?
Pytania pytania pytania... i odpowiedzi po jakimś czasie wyrzucane już automatycznie jak wyryty na pamięć wiersz, jak dziwaczna modlitwę.
Choć trzymano ich razem nie mieli ochoty rozmawiać w tych krótkich chwilach kiedy pozwalali im odetchnąć. Można było naprawdę mieś dość do końca życia zadawania pytań i słuchania odpowiedzi.
A potem spotkanie z tauregiem. Pranie mózgu, ból, cierpienie i obca istota brutalnie przeszukująca obszary umysłu, po którym dziewczyna nie była już do końca pewna kim jest i jak się nazywa.

Potem coś musiało się zmienić, bo kolejnego dnia zamiast na przesłuchanie zaprowadzono ich na "audiencję"
Andiomeme wysłuchała dziwacznych słów opata, z których wywnioskowała, że przerwanie zabawy z ich mózgami zawdzięczają flocie Decadosów i obcych, którzy właśnie przeszli przez wrota do tego układu.
Co było jeszcze dziwniejsze za kapłanem stał "ich" golem. Uświadomiła sobie z pewnym zaskoczeniem, że nie zadali im na jego temat ani jednego pytania.
Po postawie osób znajdujących się w sali miała wrażenie, że jest on jakby niewidzialny
Kaplani stali sztywni, wygladali zupełnie odmóżdżeni... najwyraźniej skoncentrowani tylko na swoim zadaniu. Andi bardziej przypominali automaty niż gwiezdna złocista istota. Z ich twarzy niczego nie dało się odczytać.
Także przeor zachowywał się jakby golem wcale nie stał metr od niego, a przecież mówił o nim!

Po ostatnich słowach ślepego kapłana, Andi zwróciła się bezpośrednio do golema:
- Niszczycielu czy wracasz z nami na Roriana?
Złote oczy zabłysły.
- Jeśli wybierzecie drogę walki.
- Z tobą Tak
- Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie.
Golem pokiwał tylko głową, serwując jej w odpowiedzi jedną z parodii swoich ludzkich uśmiechów.
- No to chyba przesądzone - Andiomene zwróciła się do przeora -
Ja i statek jesteśmy do dyspozycji. Co do reszty załogi niech wypowiedzą się sami. Macie dla nas jakieś specjalne zadanie?
Przeor spojrzał na załogę, a potem na golema:
- Obawiam się, że tak. Waszym zadaniem będzie dostarczenie Głosu na główny statek wroga. Nasza flota zogniskuje ogień na jego tarczach energetycznych, umożliwiając wam lądowanie. Osłaniać was będzie Erynia. Baron Gregorius Hawkwood sam zgłosił się do tego zadania.

"No tak. Dokładnie do środka największego gniazda. Czy ja zawsze się muszę wpakować prosto w gówno?"
pomyślała pilotka, na głos zaś odpowiedziała:
- Jak już mówiłam wcześniej, nie gwarantuje uczestnictwa reszty załogi, ale czy mogę liczyć na kilku wojowników na pokładzie w czasie tego "dostarczania"?
- Tak. Otrzymacie wsparcie pięciu Braci Srebrnej Włóczni. Poznaliście ich już, gdy uratowali was z dryfującego statku...

Pilotka pokiwała głową:
- W takim razie kiedy wyruszamy?
- Planetarny człon floty rusza na spotkanie z resztą za sześć godzin. Do tego czasu musicie być gotowi. Radzę przeznaczyć choć część czasu na modlitwę. Naprawdę.

Dziewczyna pokiwała głową.
- Dobrze.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 30-09-2009 o 15:18.
Eleanor jest offline  
Stary 02-10-2009, 12:00   #184
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Z deszczu pod rynnę, jak głosiło starożytne przysłowie. Mimo, że przygotował się najlepiej jak mógł, to i tak coś za przeproszeniem pierdolnęło. Stare systemy nie wytrzymały obciążenia i frachtowiec dosłownie zgasł. Na szczęście brak tarcia w przestrzeni i odpowiednie nakierowanie wystarczyły, by przelecieć przez wrota. Decadosi za nimi nie podążyli, szybko się też okazało dlaczego. A Amx zaczął się zastanawiać kogo nienawidzi bardziej. Tych, których zostawili za sobą, czy może tych, którzy wykwitli przed nimi? Opór nie miał sensu, zaczęło się przepytywanie.

Amx nie mógł sobie oczywiście pozwolić na zupełne ignorowanie pytań i nie udzielanie odpowiedzi. Nie lubił bólu, a był całkowicie przekonany, że właśnie tym by się to skończyło. Zresztą kłamać za bardzo nie musiał, mieli jeszcze te diabelskie obrączki, chociaż na szczęście zdążyły się chociaż odpiąć. To był jedyny plus ostatnich dni, inżynier nie widział innych. Konieczność przebywania w bliskości znienawidzonych fanatyków wystarczała, by mówić, że jest bardzo źle, a na dodatek ta tocząca się wojna! Odpowiadał więc zdawkowo, najkrócej jak się dało i całkowicie zignorował propozycję walki. Nie zrobili nic złego, najwyraźniej mimo wszystko nie zamierzali ich zabić, więc niech kto inny się naraża. Roriana i tak na pewno skonfiskują, a to była siła w takiej walce, nie zaś bardzo nieliczna załoga.

Zaskoczyła go odpowiedź Andiomene. Spojrzał na nią tak, jakby widział pilotkę po raz pierwszy w życiu. Po jego twarzy przebiegł grymas tłumionej wściekłości i niechęci. Był opanowanym człowiekiem, nie wybuchł, stłumił to w sobie. Ale czuł, czuł, że coś właśnie się skończyło. A skurwiel zasłaniający się jakimś bożkiem przypieczętował to. Rot skinął głową, nie zamierzał teraz odstąpić od Valentine. Ale odezwał się do niej tylko raz, gdy już znaleźli się na frachtowcu.
-Niezależnie czy przeżyjemy czy nie, to moje ostatnie zadanie na Rorianie i przy tobie. Współpraca z nimi, robienie za przynętę...
Pokręcił głową i odszedł, nie pozwalając jej wypowiedzieć nawet słowa. Czuł się straszliwie oszukany, wręcz pchnięty nożem w plecy. Mieli inne wyjścia, zawsze były inne. Ale Amx przyjął teraz ten los, odcinając się od świata i sprawdzając sprawność Roriana. Mieli kilka godzin na ewentualne naprawy. A praca pozwalała nie myśleć.
 
Sekal jest offline  
Stary 02-10-2009, 14:00   #185
 
NHunter's Avatar
 
Reputacja: 1 NHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemu
Kiedy wreszcie wyrwali się z Severusa, Sunne od razu poczuł wielką ulgę. Od ucieczki ze stolicy Decadosów, aż do poderwania Roriana z dżungli praktycznie się wyłączył. Musiał odpocząć od całego świata, który go otaczał. Potwory, robale, Decadosi i wszystkie związane z nimi wydarzenia sprawiły, że Alexander miał ochotę uciec do swojej kajuty, zamknąć się i już nigdy nie wychodzić. Niestety o tym nie było nawet mowy.
Nawet po wybiciu się z atmosfery tego zielonego piekła, nie mieli najmniejszych szans zaznać spokoju. Nie dość, że natknęli się na dwa dziwne statki, bądź stacje kosmiczne, to jeszcze po chwili zaczęły ścigać ich korwety. „No pięknie...” – pomyślał ironicznie szlachcic.
W tym momencie pojawiło się też kolejne zadanie na bransoletach. Jedyna dobra wiadomość tego dnia. Wkrótce ta pokręcona przygoda miała się skończyć, a oni wszyscy mieli dostać wynagrodzenie i święty spokój.

Alex siedział spokojnie na mostku i obserwował zmagania Andiomene z korwetami. Panikowanie w tej chwili nie miało sensu. I tak miał do wyboru albo to, albo siedzenie spokojnie w fotelu i czekanie na śmierć, bądź ratunek. I to właśnie tą drugą rzecz wybrał. I nagle ratunek się pojawił. Chociaż przybył z najbardziej nieoczekiwanej strony. Przed nimi pojawił się statek Gregoriusa Hawkwooda, który zniszczył korwety Decadosów, po czym nawiązał kontakt z pilotką Roriana.
Sunne przysłuchiwał się rozmowie Valentine i Hawkwooda. Zapowiadało się dość ciekawie i chłopak doszedł do wniosku, że jego rodowód może być teraz przydatny, więc wyciągnął z jednej z wewnętrznych kieszeni mały przedmiot zawinięty w aksamitną chustę. Odwinął materiał i ostrożnie wyjął broszę swojego rodu, jakby bojąc się, że zaraz ją rozkruszy. Patrzył na nią przez chwilę, po czym przypiął do ubrania tak, aby była jak najlepiej widoczna.
Jeśli miał zginąć przez Decadosów, to chciał przynajmniej zginąć jako Hawkwood.

Kapitan Erynii postanowił w międzyczasie, że będzie eskortował drużynę do wrót i dalej, do samego de Moley. Alex rozsiadł się jak najwygodniej w fotelu i zamknął oczy, próbując się zdrzemnąć. Zapowiadał się długi lot.
Trzy dni później wreszcie zobaczyli wrota prowadzące do ich ostatniego punktu podróży. Oczywiście strzeżone przez czekający na nich oddział decadoskich wojsk. Sunne zapiął pasy i zacisnął dłonie na oparciach fotela. Nie wątpił, że będzie niemiłosiernie trzęsło.
Na szczęście statek Gregoriusa ściągnął na siebie większość ognia i tylko jeden statek rzucił się bezpośrednio na Roriana, rozpoczynając ostrzał. Alexander patrzył, jak wysiadają kolejne systemy statku, o których istnieniu nie miał do tej pory nawet pojęcia. Kiedy zgasło światło, szlachcic pomyślał, że to już koniec. Jednak w ostatniej chwili udało im się dotrzeć do wrót, dzięki pędowi nabranemu wcześniej.

Obudził się dopiero po drugiej stronie. Nie dane było mu jednak zrozumieć, co dzieje się wokół, bo za chwilę na pokład wkroczyli jacyś napakowani żołnierze, którzy wysłali ich na de Moley.
Gdy tylko wlecieli w atmosferę, obrączka na jego nadgarstku odpięła się, co Sunne przyjął ze stoickim spokojem. Wewnątrz odczuł jednak niewyobrażalną ulgę.
Na planecie zaciągnięto ich na przesłuchania, które zdawały się nie mieć końca. Wypytywano go o różne rzeczy związane z ich misją i z wydarzeniami na Severusie. Chłopak odpowiadał za każdym razem tak samo, lecz to najwyraźniej nie przekonało przesłuchujących i sprowadzono do pomocy teurga. Nic tak bardzo nie denerwowało, jak obca istota we własnym umyśle. Za każdym razem, kiedy teurg przeszukiwał mózg Hawkwooda, ten starał się go wyrzucić. Jednak nadaremnie.
Prawdopodobnie trzeci dzień po przybyciu na planetę, zostali wysłani na rozmowę z Wielkim Mistrzem Zachariuszem. Obecność zniszczonego wcześniej golema za jego plecami i słowa, które wypowiadał sprawiły, że Sunne wziął go za szaleńca, jednak – jak się okazało – był to szaleniec zdolny do rozmawiania o konkretach.
I w taki cudowny sposób otrzymali zadanie dotarcia do kwatery głównej wroga. Alexander, nie mając żadnego lepszego pomysłu, zadeklarował, że poleci z Valentine. Podejrzewał także, że polecą Bru i Amx, bo Ci byli niezastąpieni. Co do Eleny miał największe wątpliwości, ale w końcu należała do Decadosów. Takie sytuacje miała we krwi.

Propozycję złożenia modlitwy uznał za jedną z tych nie do odrzucenia. Odszedł z komnaty, pogrążając się w myślach i przygotowując się do czekającej ich bitwy.
 

Ostatnio edytowane przez NHunter : 02-10-2009 o 14:04.
NHunter jest offline  
Stary 03-10-2009, 01:02   #186
 
anrena's Avatar
 
Reputacja: 1 anrena nie jest za bardzo znany
Lot upłynął Elenie dość leniwie, choć i dziwnie nerwowo zarazem. W końcu nie była to turystyczna eskapada. Wszyscy odczuwali, mniej lub bardziej dotkliwie, skutki pożogi wojennej wznieconej szaleństwem Decadosów. Na statku Elena niewiele miała do roboty, poza snuciem się po kątach i rozmyślaniem o tym, co ich czeka. Nie lubiła takiej bezczynności, nie lubiła czekania w nieustannym zawieszeniu na niewiadome. Z nieskrywaną więc radością przyjęła odmianę, jaką stanowiły flaszki wybornego trunku zaproponowane przez Bru. Piła, by zapomnieć o przeszłości i strachu przed tym, co ma nadejść; piła, by znaleźć wreszcie ukojenie w chwilowym choćby odurzeniu. Piła za zdrowie ludzi, których zdecydowała się pogrzebać w odmętach niepamięci. - „Bo rodzina to jest siła...” - zanuciła ironicznie jakąś starą, głupawą pieśń. I choć nie wierzyła w trwałość bratania się po kielichu, poczuła, że załoga Roriana jest jej naprawdę bliska. Nawet Bru przypijał do niej bez wahania i wcześniejszego chłodnego dystansu. A może to świadomość czyhającej zewsząd śmierci tak zbliżała ludzi, nawet tych najbardziej sobie odległych...

Po trzech dniach dniach dotarli wreszcie do wrót, przy których już czekał na nich „komitet powitalny”. I znów walka, rozdzierający huk dział, oślepiający blask ognia, efektowne konanie Roriana, który mimo uszkodzeń zdołał jednak siła rozpędu wedrzeć się przez wrota. A po ich drugiej stronie kolejne gorące powitanie. Tym razem na gości oczekiwał imponujący pancernik Bractwa Wojny w kompanii z mniejszymi, ale równie dumnymi okrętami wojennymi Kościoła. Wkrótce też na pokładzie Roriana zawitał zbrojny oddział kapłanów, by zaprosić przybyszów zza wrót na małą pogawędkę.

Przesłuchania ciągnęły się Elenie w nieskończoność. Czas przestał istnieć, były tylko ciągłe pytania i natarczywe żądania odpowiedzi. Wreszcie nie słyszała już pytań, nie rejestrowała odpowiedzi, wiedziała tylko po tonie kolejnego przepytującego ją głosu, że musi coś odpowiedzieć, cokolwiek. A potem ból, oznaczający upragnioną chwilę spokoju i ciszy. Nie broniła się, wiedziała, że jest bezsilna a każda próba walki zabiera za dużo potrzebnych na później sił. I później w końcu nadeszło. Wraz z miejscowym teurgiem. Elena wiedziała, że tym razem nie może i nie chce poddać się bez walki. Czuła, jak brutalnie próbuje wedrzeć się w jej umysł, w każdy zakamarek pamięci, zeskanować każde najdrobniejsze wspomnienie. Prawie każde, bo niektórych swych wspomnień nie chciała oddać nikomu. Broniła dostępu do tych najpiękniejszych, najjaśniejszych ogrodów pamięci z zawziętością i determinacją tygrysicy gotowej zginąć za swoje młode. I poczuła, że tę jedną jedyną bitwę wygrała.

Nadal otumaniona przesłuchaniami stanęła w końcu razem z pozostałymi przed Wielkim Mistrzem. Nie rozumiała do końca, o czym mówił i co od nich chciał, słyszała jedynie, jak hipnotyzującą mantrę, słowa przypominające pieść beduina z pustyni.
Gdy na jednym z wyświetlaczy ukazała się twarz kobiety, Elena ledwo rozpoznała w niej własną, dawno niewidzianą siostrę. Chociaż Lizawieta nie zmieniła się zbytnio, zdawała się promieniować tym samym szaleństwem i tą samą chorobliwą nienawiścią co Książę Hyram i jego diaboliczna świta.

Andi zdecydowała przyłączyć się walki i wypełnić misję zleconą przez Wielkiego Mistrza. Reszcie załogi zostawiono wolny wybór; po chwili wahania zgodzili się towarzyszyć pilotce. Elena wahała się chyba najdłużej, ale i ona ostatecznie przyłączyła się do nich zrezygnowana. Dość miała walki, dość śmierci, dość ciągłego uciekania, dość czekania, jaki ból i jakie rozczarowania znów zgotuje im „łaskawy” los.
 

Ostatnio edytowane przez anrena : 03-10-2009 o 01:06.
anrena jest offline  
Stary 04-10-2009, 01:37   #187
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Przesłuchania. Ciągle tylko przesłuchania i przesłuchania. W zaistniałej sytuacji nawet u głęboko wierzącego Bru spowiedź zaczynała brzmieć po prostu przerażająco, a po takiej spowiedzi wcale nie chciał dowiedzieć się o pokucie. Przynajmniej w przerwach między przesłuchaniami nikt nie przerywał mu medytacji, ani nawet nie odebrano mu jego świętej księgi. Po prostu mijała godzina, czy dwie, a Bru jak wcześniej te przeklęte obręcze odtwarzał piętnasty czy dwudziesty raz tą samą wiadomość. Można było od tego zwariować.

Gdyby nie ten psychopata, który na koniec zaczął robić jakieś okropne rzeczy z umysłem voroksa można by się nawet do tego przyzwyczaić. Zamiast tego jednak grzebanie w głowie sprawiło, że Bruggbuhr na ogół twardy i nieustraszony zaraz po zakończeniu tego wyczerpującego mieszania w głowie po prostu puścił pawia. Przesłuchujący jednak byli niewzruszeni. Pewnie nie on pierwszy tak to znosił, chociaż po zapachu tego miejsca można się było domyśleć już dużo wcześniej, że nie tylko jego wnętrzności nie wytrzymywały napięcia. Jaka to radość, że jemu zachciało się jedynie przedstawić wersję wydarzeń z perspektywy żołądka...

Ostatecznie przesłuchania skończyły się i zaprowadzono ich przed samego wielkiego mistrza. Zdawał się prawie nieobecny, a jednak zwracał się bezpośrednio do nich i co gorsza mówił tak, jakby przez ostatnie trzy dni fundował im imprezę życia, a teraz jakby nigdy nic zapraszał na poprawiny. Niemniej jednak sprawa wyglądała na poważną i w rzeczy samej można było odnieść wrażenie, że każdy jeden zdolny do walki przyda im się. Jasna cholera teraz przydaliby im się nawet starcy i dzieci za sterami kosmicznych odpadków i statków zdolnych jedynie wpadać na siebie.

Na prośbę o przyłączenie się do walki Bru zareagował niezdrowo. Co prawda nic z tych rzeczy od których jego łeb zrobiłby się czerwony pod futrem, ale i tak był podekscytowany wizją walki z tym świństwem, które widział na balu. Jego pięści co chwila zaciskały się i otwierały, a kły zabłyszczały we wrednym uśmiechu. Dawno nie miał już okazji zrobić jakiejś większej demolki. Ostatnim razem, kiedy udało mu się prawdziwie wyżyć był statek pełen pełzającej demonicznej załogi zmontowanej z ciał więźniów, czy kogo to on tam przewoził. Nawet rozorana noga nie potrafiła przyćmić wtedy jego samozadowolenia i radości z walki. No dobra, był jeszcze olbrzymi stwór w dżungli, ale to nadal liczy się jako jeden. W dodatku zanim zdążył zdobyć jakieś trofeum potwór był już oblepiony hołotą i czegokolwiek Bru nie chciałby zabrać na pamiątkę wymagało uprzedniego wydobycia z czyjegoś żołądka.

Owłosiony wojownik nie pozwolił na siebie czekać i pewnym głosem odpowiedział:
- Dajcie mi najlepszy sprzęt jaki macie dla voroksa, a zrobię z niego najlepszy możliwy użytek. - Odpowiedział swoim potężnym basem pełnym bojowej gotowości, a zaraz potem dodał jeszcze pod nosem już mniej bojowym tonem. - Bylebyście nie kazali mi za niego płacić ...
 
QuartZ jest offline  
Stary 06-10-2009, 18:24   #188
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Po sześciu godzinach przygotowań, wszystkie jednostki floty otrzymały sygnał rozpoczęcia operacji "Jerycho". W jednej chwili wokół was zapłonęło paręnaście jonowych silników. Fala odrzutu wstrząsnęła całym lądowiskiem, wzniecając tumany rdzawego pyłu. Wasz statek wydawał się drobnym okruszkiem, wciśniętym między potężne, bojowe lewiatany Bractwa Wojny.

Po paru chwilach, przebijaliście się już z resztą floty przez zewnętrzne warstwy atmosfery de Moley. Przez cały czas podróży Golem tkwił w ładowni, otoczony przez uzbrojonych po zęby zakonnych braci. Wszyscy zdawali się medytować, ignorując skutecznie wszystkie próby zaczepiania.

Po dwudziestu godzinach lotu w ściśle kontrolowanej, sferycznej formacji, spotkaliście się z drugim członem floty. Najwyraźniej była to zbieranina statków kościoła, ściągniętych na szybko z pobliskich systemów. Zdziwiliście się, gdy pokładowy komputer Roriana rozpoznał jedną z zapamiętanych sygnatur. Była to fregata inkwizycji, którą mieliście już przyjemność poznać na orbicie Istakhr. Poza statkami kościelnymi, na wezwanie odpowiedziała też garstka lekkich okrętów al-Malików.

Po włączeniu nowych jednostek do formacji, flota w ostatecznych składzie pognała w stronę obsadzonych przez wroga wrót.


Gwiezdna bitwa miała w sobie coś pięknego. Olbrzymie skorupy kadłubów mijały się niczym w tańcu, rozbłyskując cała tęczą krzesanych bronią barw. Otaczające was okręty jeden po drugim znikały w malowniczych kulach ognia. Miliony feniksów, dziesięciolecia pracy... wszystko to, by przestały istnieć, zaraz po oddaniu paru marnych strzałów w potężne osłony obcych statków.

Prawie ich nie dostrzegaliście. Czarne fale... może bardziej pioruny... albo wyrwy? Formujące się z niczego, w pobliżu plugawych uli. Przechodziły przez sojusznicze okręty jak przez masło. Jeden "strzał", jedna eksplozja. Dwie, trzy eksplozje i ze statków nie pozostawało nic poza wypaloną skorupą.

Mimo wszystko próbowaliście. Rorian wirował i unikał jak wściekła osa, latając slalomem między ogromnymi kadłubami reszty floty. W ślad za nim, niczym anioł stróż, podążała Erynia, prując ze wszystkich dział, do ostrzeliwujących Roriana Decadosów. Wiadomo było jednak, że długo tak nie wytrzymacie, a pole głównego ula nadal było aktywne. Salwy gorącej plazmy już od paru minut bombardowały je nieustannie, a odczyty nadal pokazywały jednie lekkie osłabienie energii tarczy. I wtedy ule uporawszy się z częścią mniejszych okrętów, skoncentrowały ogień na flagowym pancerniku Bractwa. Ten, dowodzony przez Wielkiego Mistrza Zachariasza, obrał kolizyjny kurs na największy z uli. Zapewne przeor wiedział, że i tak nie wytrzyma obcego ostrzału.

Wystrzelone czarne włócznie zagłębiły się w pędzącym szaleńczo kolosie, dosłownie go wypatroszając. Buchający promieniami, martwy wrak wpadł z impetem na główny ul, kończąc swój żywot monumentalną eksplozją. Po przejściu fali uderzeniowej, sensory wykazały, że pole siłowe wroga opadło. To była wasza szansa. Wypadliście zza pobliskiego wraku i przebijając się przez morze ognia, pognaliście do wnęki w dolnej części ula.

Przywitał was zmasowany ostrzał decadoskich żołnierzy. Cały hangar wypełniony był gotowymi do obrony strzelcami modliszek. Nie byli oni jednak przygotowani na Kapłanów Włóczni. Bracia wypadli z ładowni siejąc śmierć i zniszczenie. Nawet laserowa broń obrońców była w stanie powalić tylko jednego z opancerzonych braci. Jeszcze zanim ten opadł martwy na ziemię, jego towarzysze zdołali wyrżnąć resztę wrogów. Chwilowy spokój dał wam szanse rozejrzeć się po wnętrzu. Ściany ula wydawały się organiczne, w środku nich, pod półprzezroczystą błoniastą warstwą szły jakieś żyłki, pełniące tu zapewne funkcję przewodów. Powiedliście wzrokiem za nimi, w stronę sufitu. To do czego was doprowadziły na chwilę zaparło dech w waszych piersiach. Na samym środku sufitu, w centrum plątaniny żyłek, tkwił, częściowo wrośnięty w strukturę statku, człowiek. Zdawał się przebywać w transie. Rzucał głową na boki, jakby przeżywał jakiś niekończący się koszmar.

Tymczasem, z ładowni wyszedł Piąty z Dziewięciu, rozglądając się z zainteresowaniem po pobojowisku. Nie musiał dać nawet znaku, bracia zakonni odruchowo otoczyli go ciasnym kordonem. Po chwili spojrzał w waszą stronę. Złote oczy zabłysły.
- To wasz wybór... podążacie dalej, czy to koniec waszej drogi?
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 07-10-2009 o 14:47.
Tadeus jest offline  
Stary 08-10-2009, 14:05   #189
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nie tak sobie wyobrażał życie.
Nie tak.
Nie chciał być żołnierzem, to dlatego rodzina się go wyparła. Nie chciał walczyć, widzieć umierających ludzi i niszczony na potęgę sprzęt.
Amx-Rot chciał żyć w miarę spokojnie, na handlowym lub przewoźniczym frachtowcu, gdzie prócz zwykłych zadań mógłby oddawać się swoim technicznym pasjom. Chciał tworzyć, nie niszczyć. Ale właśnie to drugie musiał robić od jakiegoś czasu.

Siedział niewzruszony na swoim fotelu, niemal jak posąg. Tylko dłonie się poruszały po konsoli, gdy próbował kontrolować najważniejsze systemy i koordynować ogień ich dział. Oczywiście tylko dlatego, że dzięki temu miał jakiekolwiek zajęcie. Pilotowała i tak Andiomene, a inżynier nie lubił siedzieć bezczynnie. Strzelał więc, mimo, że uzbrojenie było ustawione na niską moc. Napęd i tarcze były ważniejsze, chociaż patrząc na te dezintegrujące pociski, nie miało to znaczenia, gdyby ich trafiono. I jeszcze poświęcenie się przeora. Śmierć, jeszcze więcej śmierci. Decadosi już nie byli ludźmi, stali się zwierzętami najgorszego rodzaju. Nawet Amx nie życzył kościołowi tak źle.

Jedyną jego zasługą przy oczyszczaniu hangaru z żołnierzy, było wystrzelenie z laserowych dział tuż przed lądowaniem i z wieżyczki tuż po lądowaniu. Trupy bezwładnie poleciały we wszystkie strony. A resztę dokończyli wojownicy kościoła, wyżynając wręcz obrońców. Z jedną ofiarą po swojej stronie. Niby nie dużo, ale przecież łącznie było ich pięciu. Teraz czterech. Rot wyszedł na rampę, rozglądając się z prawdziwą ciekawością. W zasadzie nie była to technologia, a połączenie biomechaniki z organicznym stworzeniem. Tak sobie przynajmniej sobie myślał. Nie chciał iść dalej, ta rozsądna część umysłu nie chciała iść. Ta szalona pchała go dalej. Nie odpowiadając, przeładował karabin szturmowy. I wycelował w rzucającego się człowieka, pociągając za spust. Nikt nie powinien być w takiej sytuacji. Zawsze można uznać, że zrobił coś prawie dobrego. Wciąż milczący, wciąż wyprany z emocji innych od żalu i niemej wściekłości, ruszył za tamtymi.
 
Sekal jest offline  
Stary 08-10-2009, 16:35   #190
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Powrót na Roriana był dla Andiomene niczym powrót do domu. Przez kilka tygodni, gdy kierowała tym statkiem zdążyła już związać się z nim uczuciowo. Z czułością poklepała kadłub przy wejściu. Ludzie mieli różne pasje, ona kochała statki jak inni ukochane zwierzęta, a Rorian był niewątpliwie niezwykły i wart obdarowania go głębokim uczuciem. Niejeden statek po tym co przeszedł ten, byłby już tylko kupą kosmicznego śmiecia.
- Nie damy się łatwo skarbie - powiedziała jeszcze i weszła do środka.
Potrzebowała teraz długiej kąpieli, by zmyć z siebie męczące godziny przesłuchań i stresu. Gorąca woda na ciele przyniosła ukojenie. Przynajmniej chwilowe. Trudno się było całkowicie odprężyć, kiedy w perspektywie kilku godzin, miało się wziąć udział w być może największej bitwie w swoim życiu.
Andiomene kochała podróże kosmiczne, nie była stworzona do wali i raczej starała się jej unikać, kiedy tylko było to możliwe. Ten jeden jedyny raz postanowiła odstąpić od swojego postępowania, bo ceniła świat, w którym żyła, a porażka oznaczała świat zniewolony przez ogromne insekty. W takim świecie nie byłoby dla niej miejsca, nie byłoby dla niej życia. W ostatecznym rachunku śmierć w bitwie wydawała się dobrą śmiercią.
Sprawdziła naprawione systemy. Wszystko wyglądało na sprawne. Rorian był zwrotnym statkiem i dawał się prowadzić z niezwykła precyzją. Pozostało juz tylko czekać. Nie mając do roboty nic lepszego. poszukała Bru i poprosiła o odczytanie jakichś fragmentów z jego świętej księgi. Nie była zbyt religijna, gdyby ktoś próbował określić jej postawę religijną, była raczej agnostykiem: Nikomu nie udało się dowieść że istnieje istota wszechmocna, co nie znaczy że naprawdę jej nie ma. Jeśli krótka modlitwa może pomóc, nie zaszkodzi spróbować.

Potem wyruszyli. Piękno gwiezdnej floty, widoczne doskonale gdy opuścili już atmosferę planety i okręty ustawiły się w szyku, poruszyło serce pilotki.


Dla wielu z nich, jak okazało się niedługo potem, był to ostatni lot w życiu. Gdy tylko dotarli do wrogiej armii rozpętała się potworna bitwa. Zniszczenie każdego kolejnego w oczach Andiomene było jak śmierć towarzysza broni. Nie miała jednak czasu na smutne refleksje. Całą swa uwagę koncentrując na lawirowaniu pomiędzy walczącymi i unikaniu zabójczego promienia statku obcych. Latanie w polu asteroid by tym locie było niczym spacerowanie po zielonej łące. Nie mieli szans przelecieć, Nie mieli szans by przedrzeć się przez pole siłowe organicznego statku. Zgoda na te walkę była szaleństwem, nie było już jednak odwrotu. Ucieczka równałaby się śmierci!
Czy rzeczywiście pozostawała tylko wiara w cuda? Poświęcenie flagowego pancernika Bractwa, nie było cudem. Było tylko poświęceniem i aż poświęceniem. Czy wiara we Wszechstwórcę była w nich, aż tak wielka? Czy walczyli za innych? Za ich wolność i lepsze życie? To były dziwne idee i całkiem obce pragmatycznej pilotce, a jednak zagłada okrętu i śmierć jego załogi obiła się w jakiś sposób na jej duszy. Coś zmieniła w niej na zawsze. Przebili się. Dotarli do obcego statku, a teraz droga do jego serca stała otworem.
Dziewczyna popatrzyła w sztuczne oczy golema. Tam dalej były istoty, na myśl o których dostawała dreszczy. I nie chodziło o to, że były potężne i inteligentne. Ich insekcia budowa, była w jej mózgu barierą nie do przejścia. Jeszcze kila dni wcześniej, być może nawet kilka godzin wcześniej, a może nawet kilka minut wcześniej nie zawahałaby się nad odpowiedzią. Teraz zadrżała wewnętrznie, ale uniosła głowę i ścisnąwszy mocniej w dłoni karabin ruszyła do przodu:
- Do najgłębszej istoty ciemności. Wóz albo przewóz. Miejmy to już za sobą!
 
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172