Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2009, 22:15   #26
Endless
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Po skończeniu pisania wszystkich niezbędnych dokumentów, dotyczących akcji z Treksem, Valeria odetchnęła z ulgą. Nie spodziewała się, że praca papierkowa potrafi pochłonąć aż tyle czasu.
„Cholerna biurokracja… Pewnego dnia, cała nasza cywilizacja stanie się ruiną, właśnie przez te przeklęte dokumenty!” – myślała wychodząc z Komisariatu.
Kiedy znalazła się za potężnymi wrotami fortecy, na zewnątrz zaczynało się ściemniać. Słońce pomału chowało się za horyzontem, zalewając miasta promieniami światła o różnych odcieniach złota. Westchnęła. W Neverendaarze był koniec lata. O tej porze było jeszcze ciepło. Valeria ruszyła przed siebie, starając się nie myśleć o nostalgicznych rzeczach, wiążących się z zachodami słońca. Rozłożyła swoje białe skrzydła i mocnym machnięciem wzbiła się w powietrze. Pozwoliła się ponieść wiatrowi. Latanie z wiatrem, kołysanie się wśród jego powiewów sprawiało jej wielką przyjemność. Kochała to uczucie, kiedy jej włosy delikatnie rozwiewa ciepły zefir. Wtedy czuła się naprawdę wolna i silna…
Przystanęła na dachu jakiejś kamienicy, naprzeciwko miejsca, które niedawno obserwowała… I wtedy przypomniała sobie o podejrzanym osobniku. Zapamiętała promieniowanie jego duchowej aury, więc odnalezienie go nie sprawiło jej większego trudu. Stwierdziła, iż zakłócenia w jego aurze znacznie się uspokoiły, ale nie ustały. Ponownie wzbiła się w powietrze i leciała prosto w stronę przybysza. Zatrzymała się małej dzwonnicy, stojącej przed niewielką karczmą. Na szyldzie widniał napis „Ziemska Wyrwa”. Budynek ten miał zaledwie dwa piętra, nie licząc parteru. Energia nieznajomego wychodziła z otwartego okna na drugim piętrze, wprost naprzeciwko kobiety. Kiedy tak spokojnie obserwowała jego okno, nagle straciła kontakt z jego aurą.
- Niech to szlag! – syknęła, doszukując się przyczyn zniknięcia aury.
Na drodze przed karczmą plątało się jeszcze wiele ludzi. Wśród nich byli kupcy, podróżnicy, mieszkańcy miasta i żebracy. Aura nieznajomego w dalszym ciągu nie powracała, choć od jej zniknięcia minęło dobre piętnaście minut. Nie widziała też nikogo w oknie, tak więc postanowiła sprawdzić zajmowany przez przybysza apartament. Nikt nie zwracał uwagi na kobietę wlatującą do karczmy przez otwarte okno. Miała rację, w komnacie nikogo nie było. Wnętrze pomieszczenia było urządzone skromnie, ale schludnie. Obok okna stało dosyć duże łóżko z pościelą dobrej jakości. Równolegle do łoża, przy ścianie stała porządna szafa, a na podłodze leżał wełniany dywanik. W pokoju unosił się przyjemny zapach kwiatów. Valeria zapamiętała nazwę lokalu, tak na przyszłość. Chciała już wyjść z apartamentu, ale jej uwagę przykuła mała półka, na której leżał medalion. Żaden zwykły medalion, to było wręcz dzieło sztuki! Zawieszony na srebrnym łańcuszku, znajdował się okrągły, wykonany z Neentalhu wisior. W jego środku połyskiwała złotą poświatą runa w kształcie litery „D”. Zmieniając zdanie, Valeria ruszyła do półki i chwyciła medalion.
Ból. Poczuła ogromny ból. Przez jej rękę przepłynęła fala ogromnej, niestabilnej energii, powoli rozpływając się po jej ciele, sprawiając przy tym niewyobrażalny ból. Nie mogła wydać z siebie żadnego odgłosu, a jej dłoń mimowolnie zacisnęła się mocniej. Oczy nabiegły jej łzami, źrenice rozszerzyły się. Wszystkiemu towarzyszył potok obrazów:
Jest ciemno. Zapalają się pochodnie. Widzi jakieś postacie. Jest ich dziesięciu, wszyscy ukryci w czarnych szatach. Boi się. Chce uciec, ale spostrzega iż przykuto ją łańcuchami. Zauważa, że wisi nad splamionym krwią ołtarzem. Jest naga. Z licznych ran na jej ciele, spływa krew. Chce krzyknąć, ale nic nie słyszy. Nieznajomi otaczają ją w kręgu. Jeden z nich podchodzi do niej i z długiego rękawa szaty dobywa sztylet. Czarne ostrze, jeszcze nigdy takiego nie widziała. Dzierżący ostrze bierze zamach i… Ciemność.

***

Moran nie musiał czekać długo. Równo o umówionej porze, na placu przy fontannie pojawiła się Lilianne. Mężczyzna odwrócił się i zamarł z wrażenia. Kapłanka ubrana była w przepiękną, białą suknię zdobioną turkusowymi wzorami. Wyglądała naprawdę olśniewająco, co sprawiało iż każda osoba, która na nią spojrzała, nie mogła od niej odwrócić spojrzenia.
- Witam. – rzekła podchodząc do Morana.
Mężczyzna dalej nie mogąc otrząsnąć się z jej uroku, przez dłuższy czas po prostu się na nią patrzył.
- Witam… - wybąknął w końcu.
Kapłanka wzięło go za rękę i ciągnąc za sobą Morana poszła w sobie tylko znanym kierunku.



***

Jak mówiła kapłanka, po Khanna przybył posłaniec. Mniej więcej kwadrans przed południem, do drzwi jego warsztatu zapukał młody strażnik. Zaprowadził on Khanna na Plac Wymiarów. Kiedy podszedł do piedestału stojącego na środku placu, Khann już domyślał się gdzie się udaje. Spojrzał w górę, aby zobaczyć zawieszony w powietrzu pałac króla. Strażnik położył dłoń nad piedestałem, i nastąpiła translokacja…

***


Arnthaniel usłyszał pukanie. Z ogromną niechęcią i litanią przekleństw na ustach wstał z łóżka i podszedł do drzwi. Otworzył je i już chciał spuścić łomot temu, kto go zmusił do ruszenia się, kiedy poznał twarz przybysza. Przed nim stał wysoki Nieskończony o szkarłatnych skrzydłach. Jego oczy i nastroszone włosy były równie czerwone co skrzydła. Na sobie miał pełną zbroję ze złota, z nałożoną czerwoną opończą ze znakiem złotych skrzydeł. Przy jego boku znajdowało się długie ostrze. Lord Ryuuken, główny dowódca straży miejskiej i przywódca kasty Ognia.
- Witam Arnthanielu. – powiedział
Arnthaniel zmętniałymi oczami spojrzał na niego. Widział, że ktoś przed nim stoi, ale nie za bardzo widział kto. Wszystko przez tą cholerną mgłę:
- Czego, do cholery? To znaczy... Dzień dobry, czego?
Mężczyzna westchnął i uśmiechnął się.
- Wygląda na to, że Minas'Drill znowu musi skorzystać z twoich usług, przyjacielu. - powiedział. Wpuścisz mnie?
Arnthaniel dopiero teraz dostrzegł, kto przed nim stoi. Gdy tylko wymówił kolejne słowa, jego głowa zdawała się eksplodować:
- Wejdź... Przepraszam za bałagan. Źle się czuje. Co cię do mnie sprowadza?
Ryuuken wszedł do mieszkania Arnthaniela i poczekał aż ten zamknie za nim drzwi. Chwilę później wyjął z zza pasa coś owiniętego w biały materiał.
- Zdaje się, iż mam coś twojego. - odwinął materiał i oczom najemnika ukazał się jego stary rewolwer.
Arnthaniel spojrzał na kawałek płótna. Chusteczka? ”Po cholere mi chusteczka?”- pomyślał. Gdy dowódca odwinął materiał, Arnthaniel otworzył usta ze zdziwienia. Zdążył potknąć się o stołek, przewrócić i wstać jednocześnie krzycząc:
- Jak? Coo ... skąd?.
Gdy już wstał z podłogi i podbiegł do strażnika, chwycił bez pytania rewolwer i zapytał wyraźnie:
- Skąd go masz? Był w innym wymiarze. To moja broń... Ach tak, to ty go kupiłeś... - starał się domyślić.
Kac sprawnie działał na proces abstrakcyjnego myślenia.
- Ale po co ci 6cio strzałowiec, potrafisz w ogóle używać rewolweru?
- Nie igraj ze mną. Czego spodziewasz się po najpotężniejszym przedstawicielu kasty ognia? Myślałeś, że czary wtopione w broń nie są wyczuwalne? To muszę cię zdziwić - ta broń wręcz cuchnie magią.
Nim Arnthaniel zauważył, rewolwer znów był w rękach Nieskończonego.
- Mówisz o sobie?- zakpił żartobliwie Arnthaniel.- Jeśli chciał, położyłbym cię na łopatki, gdyby nie ten kac- chwycił się za głowę.Wiem, że emanuje magią. Jest magiczny. Legalnie go przerobiłem, a teraz jeśli możesz, to czy mógłbyś mi go łaskawie oddać?
Dowódca straży roześmiał się.
- Oddać go? Tobie? Byłbym naprawdę niespełna rozumu! To jak zaufać demonowi cienia. - ryknął śmiechem.
- Doprowadź się do porządku i przyjdź na zamek króla. Jest dla ciebie robota, jeżeli dobrze się spiszesz, ta zabawka będzie twoja. - Ryuuken skierował się ku wyjściu.
Arnthaniel przetrawił słowa
- Hej!- krzyknął, gdy Ryuuken był już przy wyjściu.To moja własność !... była własność- dodał. Jak możesz nią rozporządzać. Jak będę miał ochotę to przyjdę do króla, ale nie po robotę. Co on, bezrobotnych teraz zatrudnia?
Ryuuken zatrzymał się.
- Być może potrzebuje cię bardziej niż myślisz... - powiedział smutno. A ta broń... zdaje mi się, iż to ja wygrałem aukcję. Jestem teraz jej pełnoprawnym właścicielem, mogę zrobić z nią cokolwiek zechcę. Pragniesz jej z powrotem? Będę czekał na Diulernie. Żegnaj. - wyszedł.
- Będę ! Psi synu, będę !- wykrzyczał do zamkniętych drzwi po kilku minutach.
Nie chciał być usłyszany. Raczej nie lubił swojego przełożonego…

***

Gelidus przez dłuższy czas siedział przed fontanną i wpatrywał się w wylatującą ze statuy wodę. Nagle spostrzegł, że wszystko wokół niego zatrzymało się. Woda zamarła w bezruchu, ptaki na niebie zatrzymały się w powietrzu. Zdał sobie sprawę, że zatrzymał się czas. Ciszę przerwał melodyjny głos.
- Ah, Gelidus. Widzę, że twój przełożony Arcymag marnuje tak wielki potencjał… - mag odwrócił się.
Za nim stał Nieskończony. Miał duże, niebieskie skrzydła, błękitne oczy i długie niebieskie włosy, które zdobiło tylko jedno srebrne pasmo. Mężczyzna ubrany był w szeroką niebiesko-białą szatę o długich rękawach. Gelidus z łatwością rozpoznał w nim Mizoira, najwyższego kapłana i arcymaga wśród tych, żyjących w Latarni Neptuna.
- Lord Mizoir? Czemu zawdzięczam taki zaszczyt?
- Mam dla ciebie zadanie godne wielkiego maga. Potrzebuje cię twój król... być może cały Wszechświat. Nadchodzi zło, które może zagrozić przyszłości wszystkich istot... Czy jesteś gotów podjąć się wyzwania? – powiedział jak zwykle enigmatycznie.
- Cały Wszechświat? Brzmi poważnie. – chwilę się namyślał
- To musi być coś niesamowicie ważnego .Z całym szacunkiem Lordzie ale...dlaczego akurat ja? I co to za wyzwanie?
- Nadciągają starożytni wrogowie... zaginęła królewska córa... Przeznaczenie już wybrało tych, którzy mają ocalić niewinne istnienia. Wierzę, że jesteś jednym z Wybranych. Czy jesteś wiernym sługą Króla?
-... ... ...Tak. Jestem i przyjmuję wyzwanie.
Powietrze wokół niego zawirowało, kształty zlały się w jedno. Kiedy wszystko wróciło do normy, stwierdził iż znajduje się w zupełnie innym miejscu.

***

Pomarańczowy księżyc… Ten świat naprawdę zadziwiał półwampira. Będąc jeszcze w wieży maga, usłyszał rozmowę elfiego maga ze skrzydlatym czarodziejem. Ten drugi wyjaśniał elfowi, że kolor księżyca w Neverendaarze zmienia się wraz z porami roku. Agromannar z pośpiechem wleciał do swojego pokoju i wrócił do pierwotnej postaci. Padł wycieńczony na łóżko i przez dłuższą chwilę leżał nieruchomo. Był bardzo wyczerpany, i gdy miał już zasnąć, zorientował się, że coś jest nie tak. Szybko stoczył się z łóżka i padł na ziemię. Wyjął z pod niego zdobiony sztylet i szklaną fiolkę, którą wsadził sobie do kieszeni. Na ziemi, przed półką na brzuchu leżała nieprzytomna kobieta. Ujrzał w jej dłoni zaciśnięty medalion. Ten sam, który zabrał krasnoludowi. Mężczyzna podszedł powoli do drzwi i otworzył je. Szybkie spojrzenie wystarczyło, aby zauważyć iż kobieta nie była zwykłym włamywaczem. Miała na sobie srebrną zbroję, wokół pasa obwiązana czerwoną wstęgą, za którą umieściła długi miecz, który spoczywał w pochwie, a z pleców wyrastały jej złożone, śnieżnobiałe skrzydła. Kiedy schylił się aby przewrócić ją na plecy, ona niespodziewanie otworzyła oczy, krzyknęła i odskoczyła do tyłu. Badając rękoma grunt, dotarła do kąta pomieszczenia, gdzie się zatrzymała. Cała się trzęsła, z jej nosa spłynęła cienka stróżka krwi. Wytarła ją ręką, a kiedy zobaczyła swoją krew, spanikowała bardziej.
- Gdzie ja jestem? Co się stało? Kim ty jesteś?! - pytała, próbując zwalczyć strach.
Agromannara sparaliżowało. Znów zdominowało go uczucie, które zawsze towarzyszyło mu gdy rozmawiał z kobietami. Opamiętał się w końcu i odpowiedział:
- To chyba pani mi powinna powiedzieć co robi w moim apartamencie.
Kobieta zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Była noc, przez okna do komnaty wpadała pomarańczowa poświata księżyca.
- Ja... Prowadzę dochodzenie niezwykłej wagi. - podniosła rękę, pokazując na medalion. W pańskiej komnacie znalazłam ... dowód rzeczowy. Kiedy go dotknęłam, nagle... Nie, nie pamiętam co stało się po tym. Obudziłam się i zobaczyłam ciebie.
Valeria odgarnęła włosy z twarzy. Półwampir stwierdził, że jest naprawdę ładna. Ładna, ładna, była cudowna. Takich kobiet nie było w jego świecie. Mimo tego iż był nie naturalni blady, na policzki wstąpił mu lekki rumieniec. Nogi lekko mu się ugięły, ale nie zapomniał się.
- O, grzebała pani jeszcze w moich rzeczach. No proszę. To chyba złamanie jakiegoś kodeksu prawnego?
Skrzydlata dziewczyna powoli wstała na nogi.
- Jestem agentem i działam z rozkazu króla. To - wyciągnęła przed siebie medalion - jest własnością... rodziny królewskiej. Niedawno doniesiono nam, że medalion córki króla został skradziony. I zupełnie przypadkowo, znajduję go w posiadaniu nieznajomego przybysza. Skąd go masz? - spytała surowym tonem.
Agromannar spojrzał na medalion. Myślał i myślał.
- Znalazłem - padła krótka odpowiedź
Kobieta wpatrywała się w twarz mężczyzny badawczym wzrokiem.
- Nie jesteś zwykłym człowiekiem... Jak ci na imię?
- Słuchaj laluniu to nie twoja sprawa jak mnie zwą, bierz swą przepiękną pupę z dala od mojego tymczasowego mieszkania. Chyba nie chcesz bym posądził ciebie o włamanie? - Zdenerwował się półwampir.
- Kim jesteś i co cię łączy z Guhbakiem? Odpowiedz, póki jestem jeszcze wyrozumiała.
- ha ha ha ha, ty lepiej wypieprzaj zanim ja stracę cierpliwość.
Błyskawicznym ruchem sięgnęła po rękojeść broni. Nim półwampir się zorientował, miał przy gardle ostrze jej miecza.
- Valeria Brightfeather, zwana też Tańczącą Błyskawicą. - powiedziała z dumą. Skoro odpowiedź na proste pytania jest dla ciebie zbyt krępująca, może powiesz mi coś z nożem przy gardle.
Przez swoje nerwy prawie spaprał robotę. Nienawidził rozmawiać z kobietami. W jego życiu kobiety zawsze sprawiały mu kłopoty. Pierwszą z nich była jego matka. Miał jednak szczęście. Mistrzyni „tańcząca błyskawica” zapomniała o sztylecie, który miał w dłoni. Poczuła dotyk zimnego metalu na lewym udzie.
- Jeżeli to przeżyjesz to chyba nie będziesz miała dzieci - powiedział z przekąsem. Więc schowaj tę broń i zacznij zachowywać się jak myślące stworzenie. A jak podoba ci się moja gęba możesz mnie gdzieś zaprosić, choćby na piwo na dole. - to dodał sam sobie się dziwiąc
Na twarzy Valerii widać było naprawdę mistrzowskie opanowanie. Ale kiedy usłyszała słowa nieznajomego, uśmiechnęła się.
- Niech będzie. Mi także zaschło w gardle. - powiedziała chowając miecz.
Była ostrożna, nie wiedziała czy może ufać na tyle komuś obcemu, ale w końcu skierowała się ku wyjściu z pokoju.
„Kurwa” - pomyślał – „zgodziła się, to już lepiej mogła mnie zabić.”
Uważnie wyjął miecz spod łóżka i przypiął go do paska. Schował starą szatę w szafie. Coś dziwnego pociągało go w tej kobiecie. Nie wiedział co to. Może to ciekawość tego czego nigdy nie odczuwał. Wyszedł za Tańczącą Błyskawicą, przypiął sztylet do pasa i zamknął drzwi od swego pokoju. Zeszli na dół i zamówili chmielowy napój. Barmanka popatrzyła na niego zazdrosnym wzrokiem, podając kufle piwa. Zazdrość na jej twarzy wyraźnie rozbawiła Valerię. Wzięła porządny łyk piwa.
- Tak więc moje imię już znasz. Jak nazywają ciebie?
- Agromannar - szybko rzucił. Strasznie się denerwował, nogi latały mu jak szalone.
- Wyglądasz, jakbyś strasznie się denerwował. Ja... chcę tylko zadać ci kilka pytań. - dokończyła.
Od kiedy tylko zauważyła twarz Agromannara, stwierdziła iż jest naprawdę przystojny. Mimo tego wyczuwała, że coś jest w nim nie tak. Poczuła dziwną potrzebę uspokojenia go.
- Ten medalion... nie wierzę, że go znalazłeś. Do tego dochodzi też to, że znasz Guhbaka.
- Co cię z nim łączy? - zapytała, po czym wzięła kolejny spory łyk piwa.
- Kupiłem od Guhbaka plan miasta bym nie zgubił się. Tylko tyle mnie z nim łączy. Świecidełko zaś znalazłem, wracając do karczmy. - odpowiedział
- Mapy nie kupuje się od kogoś, kto przychodzi w umówione miejsce z dwoma ochroniarzami. Może nie jesteś jeszcze zbytnio rozeznany po Minas'Drillu, ale tu każdy strażnik wie o czarnych biznesach krasnoluda. To przestępca.
- No cóż ja nie wiem o żadnych czarnych interesach. Kupowałem tylko mapę. Sam zastanawiałem się po co mu dwóch pomocników przy tym spotkaniu. Jestem z innego wymiaru, może się bał ze nie zapłacę.
Kobieta siedziała przez dłuższy czas w ciszy.
- Przejdźmy do konkretów. Czy jesteś zainteresowany pracą dla mnie? - spytała. Prowadzę duże dochodzenie i potrzebuję kogoś, kto nie ma skrzydeł, jeśli wiesz co mam na myśli... Jestem gotowa zapłacić naprawdę dużo - 2500 sztuk złota za pomoc w śledztwie. Piszesz się na to?
Agromannar poczuł ulgę gdy kobieta naglę zmieniła temat rozmowy. Lekko się uspokoił i podrapał po głowie.
- Skąd wiesz że posiadam do tego jakieś umiejętności?
Roześmiała się.
- Nikt inny nie byłby na tyle dobry, żeby mi zagrozić. A tobie udało się to. Poza tym, jesteś tu nowy, ludzie cię nie znają, a w niektórych kręgach miasta bycie Nieskończonym skreśla jakiekolwiek szanse na uzyskanie informacji. Dodatkowo może to być nie do końca bezpieczna sprawa. Dlatego potrzebuję kogoś o twoich umiejętnościach.
- Nie jestem szpiegiem.
- Cztery tysiące sztuk złota. – podwyższyła stawkę.
- Dasz cztery tysiące sztuk złota komuś, kogo umiejętności mogą okazać się nie wystarczające? I nie wiesz czy możesz mi zaufać? Jest wiele takich osób i co chwila napływa ich tu do Minas’ Drill coraz więcej.
Zastanawiała się przez chwilę.
- Intuicja. Czuję, że masz do odegrania tu jakąś ważną rolę... Nie potrafię tego wyjaśnić, ale... po prostu tak czuję.
- Kobieca intuicja? Chyba musisz nad nią popracować. Wątpię czy w moim życiu jest coś wielkiego do zrobienia. Ale za 4000 tyś sztuk złota, podejmę się wyzwania.
Trochę niebezpiecznie było podejmować się pracy dla straży prawa, ale gdy zaczną współpracować wątpi czy ktokolwiek będzie podejrzewać jego.
- Powiedz mi dlaczego JA mam ci ufać ?
- A komu innemu możesz zaufać? Gdybym nie była godna zaufania, moi zwierzchnicy dawno pozbawiliby mnie stanowiska. Po drugie siedzę tu z tobą i piję piwo, zamiast zabić cię na miejscu. Czy to nie wystarczający dowód na moje zaufanie?
- Dobra przyjmuję zlecenie na jutro o 11 rano chcę ciebie tu widzieć z zaliczką i instrukcjami. Dziś i tak już nic nie zrobię.
Wstał, wziął piwo i popatrzał na Valerię.
- Tylko pamiętaj, jeżeli w coś mnie wrobisz, dorwę cię i zabije.
Po tych słowach odszedł do swojej kwatery.

***

Następnego dnia, o umówionej porze do gospody wróciła Valeria. Wręczyła Agromannarowi zaliczkę w liczbie 1250 sztuk złota. Razem z nim, udała się na miasto. Mężczyźnie powiedziała tylko, że wzywają ich jej przełożeni. Przed dłuższy czas szli zaludnionymi ulicami, aż w końcu dotarli do placu z bramami międzywymiarowymi. Przepychając się przez tłumy różnych istot, dotarli do piedestału umieszczonego na niewielkim wzniesieniu. Kobieta położyła nad nim rękę i przestrzeń wokół nich natychmiast zawirowała. Kiedy wirowanie ustało, Valeria i Argromannar znaleźli się w wielkiej sali. Wokoło pełno było straży, w odróżnieniu od tej w mieście – ubrani byli w złote zbroje, ozdobione niebieskimi opończami. Każdy z nich uzbrojony był w halabardy. Na widok przybyszów, jeden z nich podbiegł do nich.
- Pani Valeria. – ukłonił się nisko. Wszyscy już na panią czekają. Tędy, proszę. – strażnik ruszył do przodu, wspinając się po wspaniałych schodach.
Wszystko w tym miejscu urządzone było w niezwykle bogaty sposób. Na ścianach wisiały różne portrety. W korytarzach stały także jakieś rzeźby, popiersia, ozdobne zbroje. Gwardzista szybkim krokiem prowadził za sobą Valerię i Argromannara. W końcu dotarli do korytarza zakończonego drewnianymi drzwiami. Strażnik otworzył je i weszli do niedużej komnaty. W pomieszczeniu znajdowało się sześć osób. Jedyną z nich, którą Valeria rozpoznała bez problemu był Arnthaniel. Na jej widok wstał i wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale ten szybko zniknął, gdy zobaczył przy niej obcego mężczyznę. Oprócz Arnthaniela w komnacie było dwóch mężczyzn, stojących przy wystrojonej kobiecie. Jak wnioskowała po jej błękitnych skrzydłach była kapłanką Neptuna. Mężczyzna, który stał najbliżej niej, widocznie pociągany jej urodą należał do kasty powietrza – świadczyły o tym szarawe skrzydła a także ubiór. Drugi należał do kasty ognia – jego skrzydła były koloru miedzi. Wśród obecnych były także dwie osoby o wyjątkowo silnej aurze – mężczyzna z ciemnoniebieskimi skrzydłami, ubrany w skórzaną zbroję i drugi, w czerwonych szatach i ciemnoczerwonych skrzydłach. Przypuszczała iż są to magowie. W pomieszczeniu było jeszcze dwóch gwardzistów, stali oni przy wielkich, zdobionych złotem i Neentalem. Na drzwiach wyryte były różne sceny z historii skrzydlatego ludu. Gdy tylko za Valerią i Argromannarem zamknęły się drzwi, podeszło do nich dwóch gwardzistów.
- Proszę zostawić tu broń. – powiedział jeden z nich, wyciągając przed siebie ręce.
Valeria odczepiła od pasa miecz i podała strażnikowi. Kiwnęła głową do towarzysza, który zdał gwardziście swój zakrzywiony miecz i sztylet. Strażnik podziękował, i odsunął się. Drugi rozwarł wrota otwierając wszystkim przybyłym wspaniałą komnatę. Miała naprawdę duże rozmiary i była najbardziej ozdobnym elementem całego zamku. Od drzwi ciągnął się długi, niebieski dywan, prowadzący do stojącego na wzniesieniu przy ścianie złotego tronu z wielkim oparciem. Wszyscy ruszyli przed siebie. Przy drodze do tronu była stały wielkie filary. Za wzniesieniem przy tronie spadała lejąca się z otworu przy ścianie woda. Z wzniesienia tego biegły dwa kanały, którymi woda przepływała na całą długość komnaty. Płynąca woda wypełniała pomieszczenie cichym szumem. Był to cudowny widok, aczkolwiek najwspanialszy element pomieszczenia znajdował się na suficie. Otóż… sufitu nie było. Magicznie stworzono na jego miejscu obraz błękitnego nieba, które otulało parę małych, puszystych chmurek. Zza jednej z nich wyglądało słońce, wypełniające pomieszczenie swymi złotymi promieniami. Na ścianach widniały przeróżne obrazy i płaskorzeźby, trofea i zdobycze.
Stając przed wzniesieniem, wszyscy uklękli. Przy tronie stało czterech Nieskończonych. Długowłosy mężczyzna w barwach kasty wody, Mizoir; młoda kobieta w barwach kasty powietrza, Shirou; odziany w złota zbroję i hełmem pod pachą przedstawiciel kasty ognia, Ryuuken i ostatni, ubrany w zieloną togę, Toh’oth, wielki budowniczy kasty ziemi.
Z wielkiego tronu wstał król, mężczyzna o niebieskich włosach, ubrany w godną króla zbroję. Jego złote oczy wyrażały głęboki smutek i rozpacz. Mimo swojego młodego wyglądu, wzbudzał swoją osobą respekt w każdej istocie.



- Wstańcie. – z jego ust wypłynął władczy głos.
Wszyscy wstali i zapadła cisza, przerywana jedynie delikatnym szumem wody.
- Czy wiecie, dlaczego przywołałem tutaj was wszystkich? – spytał.
Nie uzyskał odpowiedzi.
- Zapewnie wie o tym tylko kilka osób… Ale zacznijmy od poznaniu przyczyny tego całego. W dawnych czasach, kiedy rasa Nieskończonych kształtowała się i rozwijała, trwała okrutna wojna. Wojna pomiędzy skrzydlatym ludem, a Hyldenami, pożeraczami światów. – król zszedł po stopniach wzniesienia.
Skręcił w lewo, a jego doradcy ruszyli za nim, podobnie jak przybyli. Zatrzymał się przed jednym z obrazów.



- Podczas gdy Nieskończeni obdarzeni byli twórczą mocą kreowania nowych światów i nauczali młode rasy, Hyldeni podbijali, a następnie niszczyli życie na każdym zdobytym świecie. Żywili się energią życiową wymiarów, a kierował nimi wieczny głód. Nieskończeni wierzą, iż zostali stworzeni przez bogów chaosu, zupełnych przeciwieństw twórców Nieskończonych. Wracając do wojny, czwarta dynastia królewska przypadała na okres, w którym dochodziło do najpoważniejszych konfliktów. W wyniku starć obu ras, zniszczeniu ulegały całe wymiary. Nasza rasa pragnęła zakończyć ta wojnę, ale przeciwnicy byli zbyt potężni. Na każdego zabitego Hyldena, powstawało trzech następnych. Wojna zdawała się ciągnąć w nieskończoność, dopóki wśród Nieskończonych nie narodził się Mitha’Rei, legendarny król Czwartej Dynastii. Jego matka zmarła przy porodzie, a ojciec zginął na wojnie. Mitha’Rei jako następca ojca był zmuszony objąć tron w młodym wieku. Początkowo był bardzo nieporadny, jednak szybko się uczył. Na pewien czas, wojna z Hyldenami ustała. Nieskończeni próbowali naprawić szkody spowodowane wojną, ale nie udało im się wskrzesić wymarłych cywilizacji. Pewnej nocy, Mitha’Rei nawiedził sen. Widział w nim, jak armia Hyldenów wdziera się do Neverendaaru i atakuje Wieczne Królestwo. Dzięki swojej wizji, zdołał przygotować miasto do obrony przed najazdem. Jego wizja sprawdziła się co do joty, w Neverendaar wdarły się ogromne Monolity Hyldenów, wypuszczając na nasz świat swoje przeklęte ognie. Dzięki działaniom Mitha’Rei powstrzymano atak pożeraczy światów. Ale młody król wiedział, że to nie wystarczy. Zdecydował się na zjednoczenie ze Źródłem, mimo tego iż wiedział że taki zabieg skończy się jego śmiercią. Prowadząc wielką armię na ojczysty plan Hyldenów, zdołał tam osłabić i zapieczętować wrogów Wiecznego Królestwa. Mitha’Rei zmarł, kiedy wrócił do Neverendaaru. Na długie lata zapanował spokój, ale zagrożenie stanowiły jeszcze niedobitki Hyldenów z innych światów. Śmierć Mitha’Rei poprzez zjednoczenie się ze źródłem sprowadziła na naszą rasę szczególny dar – w każdej rodzinie królewskiej, rodziła się co najmniej jedna osoba, posiadająca proroczą moc wizji… - przerwał na chwilę.
Król powrócił na swój tron
- Minęły millenia, a pieczęć więżąca Hyldenów osłabła. Zaczęli się oni wybudzać z długiego snu. Nawet teraz, ich armia się powiększa. Wkrótce przebudzą się całkowicie. Chociaż Mitha’Rei odciął ich wymiar od pozostałych, nie zdołał zamknąć dla nich wrót do Neverendaaru. Nie znamy dnia w którym zaatakują… a jeśli dojdzie do niespodziewanego ataku, czeka nas rychła zagłada… Moja córka, była wybraną przez Źródło. Spłynęło na nią wieszcze dziedzictwo Mitha’Rei, ale ona… - zamilkł. Moja córka, Drullia’An została porwana.
Długo nikt nic nie mówił. Król tylko zamglonym wzrokiem wpatrywał się w błękitne niebo zawieszone na suficie.
- Zostaliście wybrani, aby odnaleźć córkę króla. – niezręczną ciszę przerwał Ryuuken.
- Jest to misja najwyższej rangi, od której zależy los całego Neverendaaru a także setek innych światów. Po zniszczeniu Wiecznego Królestwa, nic już nie stanie Hyldenom na przeszkodzie w drodze do pożarcia Wszechświata i zatopieniu go w nieczystym chaosie. – dodał Mizoir.
- Drogi losu są niezwykle kręte. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak to wszystko się skończy. Ale my wszyscy, wierzymy iż przeznaczenie sprowadziło was na ten świat nie bez powodu. – powiedziała Shirou.
- Każda dusza ma swoją rolę do odegrania. To przez jej odgrywanie, budujemy nasze przeznaczenie.
- Valeria, Khann, Arnthaniel, Moran, Lilianne, Sataner, Gelidus i ty także, Argromannarze. Tam, gdzie inni zawiedli, wy będziecie w stanie zwyciężyć. Odnajdziecie córkę króla i ocalicie miliony światów…
- Błagam was… - król przerwał cicho Ryuukenowi. Odnajdźcie moją córkę. Wynagrodzę was w wszelki możliwy sposób… tylko ją znajdźcie.
Król wstał z tronu i padł na kolana przed zgromadzonymi tu osobami.
- Mój królu… - Ryuuken doskoczył do króla i próbował postawić go na nogi.
- Błagam was! – krzyknął.
Valeria stała i patrzyła się na to co się działo.
- Panie mój i królu… Przyrzekam na swój honor, że odnajdę twoją córkę i bezpiecznie doprowadzę ją do ciebie. – przysięgła klękając.
Pozostali również uklękli i przysięgli pomoc.
Król w końcu wstał i osiadł na tronie.
- Dziękuję wam. – powiedział szczerze.
Do sali wkroczyło dwóch strażników. Odprowadzili oni gości króla do poczekalni. Za Valerią szybko poszedł Lord Ryuuken.
- Tak panie? – rzekła widząc iż ten chce jej coś przekazać.
Dowódca straży wyjął przedmiot owinięty w biały materiał.
- Valerio, pragnę abyś przyjęła wszystkich do swojego domu. Jestem pewien, że twoja rezydencja będzie doskonałą siedzibą. – powiedział, tak aby słyszeli to pozostali.
Kobieta przytaknęła.
- Ah, i weź to proszę, ta broń należy do Arnthaniela. Zwróć mu ją z pozdrowieniami ode mnie. – powiedział już ciszej i mrugnął do niej.


***


Wszyscy powrócili na plac wymiarów. Valeria powiedziała towarzyszom, aby ruszyli za nią. Po dziesięciu minutach marszu, dotarli wielkiego placu w zachodniej dzielnicy. Stało tam wiele piedestałów, podobnych do tego na placu wymiarów. Kobieta podeszła do jednego z nich i zawołała wszystkich. Znowu znajome uczucie teleportacji…
Znaleźli się w niewielkiej kapliczce, zbudowanej z białego marmuru. Wokoło rosły drzewa o liściach we wszelkich odcieniach fioletu, a z ich koron dochodziły śpiewy ptaków. Trawa miała kolor soczystej zieleni. Valeria pierwsza wyszła z kaplicy i poprowadziła wszystkich wydeptaną drużką. Wychodząc z małego zagajnika, ujrzeli przed sobą nieduży pałac. Z daleka wyglądał naprawdę uroczo. Słońce odbijało się od białego marmuru, z którego go wzniesiono. Z zagajnika do pałacyku wiodła niedługa droga, przy której rosły polne kwiaty. Valeria poprowadziła wszystkich i zaprosiła wewnątrz.
W środku było bardzo jasno. Na wprost drzwi frontowych stały nieduże schody, prowadzące do pokoi na piętrze.
Okna były szeroko otwarte, wpuszczając do wnętrza chłodne powietrze, które delikatnie poruszało błękitnymi zasłonami. Przy wschodniej ścianie stały białe sofy, na których usiedli już goście. Przy ścianach stały jeszcze regały z książkami, a na ścianach przymocowane były różne pamiątki. Oprócz tego, tym pomieszczeniu nie było nic szczególnego oprócz pięknego, wykonanego z białego drewna fortepianu i wielkiego obrazu, który wisiał nad schodami. Przedstawiał on Nieskończonego o lśniących, białych skrzydłach…



- Witajcie w moich progach. – dziewczyna powiedziała radośnie. Pokoje znajdziecie na piętrze, nie musicie się krępować. Zamieszkacie tu na czas misji.
Mówiąc to, sięgnęła do malej zdobnej skrzyneczki, która stała na jednej z półek. Wyjęła z stamtąd jakieś małe kamyczki, z wyrytymi magicznymi symbolami.
- Aktywując energię tej runy, zostaniecie przeniesieni do tego pomieszczenia, niezależnie od tego gdzie się znajdujecie. Proszę was, nie gubcie ich. – rozdała każdemu jeden kamień. Dzisiaj proponuję wam, abyście przenieśli tu wszelkie niezbędne wam rzeczy. Załatwcie też jakiekolwiek niedokończone sprawy, gdyż jutro czeka nas pracowity dzień. Kiedy skończyła, wspięła się po schodach i zniknęła.
 

Ostatnio edytowane przez Endless : 09-10-2009 o 14:23.
Endless jest offline