Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2009, 22:55   #90
Mivnova
 
Mivnova's Avatar
 
Reputacja: 1 Mivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemu
Zivilyn wykazywała się nad wyraz dziwacznym poczuciem humoru. I miłością do sztuki. Latien wiedział, że bogini patronowała wielu domenom, sam modlił się niegdyś o inspiracje, ale o to, że Zivilyn pisze dramaty by jej nie posądzał. Co więcej, Zivilyn wystawiała swe dzieła, jako reżyser, scenarzysta i dekorator na raz.
W chaotycznym uniesieniu bogini porozrzucała rekwizyty, dobrała aktorów prosto z ulicy ( a ściślej z równoległych światów) podług niezrozumiałej koncepcji, wreszcie zaprezentowała scenę- Imil będące największym cmentarzyskiem, jakie oczy Latiena miały sposobność oglądać. Na tym złośliwość sił wyższych nie poprzestała: pozostały do obsadzenia role. Bohaterowie rodem z komedii dell’arte, w której każdy improwizował na ile mógł.

Nie rozwodząc się, była Kolombina, złośliwa drowka o ciętym języku. Kolombina opierała się na ramieniu Pierrota, któremu ktoś gwoli krotochwili odwrócił kolory. Pierrot był czarny, nie biały i wyglądał na socjopatę. Bynajmniej nie spieszyło mu się, by ronić łzy.
Był Poliszyniel, który zamiast garbu charakteryzował się beczułkowatym brzuszyskiem.( No, i warto zaznaczyć, ten Poliszyniel był demonem.)
Kapłan, jak ten Dottore, skakał i wywijał koziołki, byle tylko załagodzić sytuację. Brakowało mu stroju dyplomaty, lecz cała reszta była jak trzeba.
Selena zaś, Inamorata, naigrywała się z łatwowierności wszystkich zebranych, udając bezbronną ofiarę przypadku. Dziewicę, którą rzuca na boki los, a która w rzeczywistości kryła wielką niespodziankę.
I on sam, kim mógł być w całym schemacie? Chyba Arlekinem. Do końca niepewnym, czy może się odnaleźć w roli oszukującego, czy też to z niego robią sobie żarty.

Problem polegał na tym, że Latien nie miał najmniejszej ochoty na improwizację. Rozrywka w postaci zabawy w tragikomedię była bez wątpienia bardzo rozwijająca, a przy tym istotnie zabawna, jednakże nie w tych okolicznościach. Lillend czuł się powiernikiem ważnego zadania ( którego sprecyzować nie potrafił), a obecnie, jak mu się zdawało, tracił czas wśród szaleńców, drowów, kapłanów o zatrutym języku i … na wszystkich bogów wszystkich światów! Demona!!!

Teatr. Teatr pełen groteski, bez masek, ale godny dworów. Maskarada jak na królewskim balu. Krogulce, świnie, kormorany i żyrafy. Wszyscy tańczą, piją, puszczają bąki i wycierają brodę z gęstego, złocistego sosu.
Latien nie potrafił tego wszystkiego pojąć, udźwignąć swoją prostoduszną naturą.
No, może był jeden sposób…

***

Dobył miecz, którym normalni śmiertelnicy władali oburącz, a który dla jego pokaźnej ręki był ledwie małym bastardem, bękartem pomiędzy bronią jednoręczną, a półtorakiem. Jak u zagrożonego węża, cielsko wija sprężyło się do skoku. Jak u drapieżnego ptaka, skrzydła rozłożyły się do lotu. Jak u każdego lillenda, który ujrzał demona, usta wygięły do ciskania przekleństw.
Dość tych bzdur. Ci głupcy sami nawet nie próbowali grać przekonanych w to, co próbowali w swej arogancji przedstawić mu jako prawdę. Służalcy thana, ofiary przypadku, co za różnica? Ich serca były nieczyste, a egoizm udowadniali, ilekroć otwierali usta. Nie obchodziły ich losy Kedros, podążali za prywatą.
Tylko obecność Seleny powstrzymała go przed otwartym, natychmiastowym atakiem. Co komplikowało sprawę jeszcze bardziej, ponieważ lillend nie miał najmniejszego zamiaru tolerować demona. I to niezależnie od wszystkiego. Nie było siły, która mogłaby go przekonać.
Spojrzał na przyjaciółkę, a oczy wyrażały więcej treści niż zapisany maczkiem manuskrypt: „ Co my tu w ogóle robimy?”, „ Powinniśmy być razem z Sylvanem”, „ Zostawmy tę zbieraninę nikczemników, by się wytruła podczas najbliższego posiłku”.

Zawirował mieczem, bardziej z przyzwyczajenia, niż w jakimkolwiek celu. Nie uznał za stosowne tłumaczyć się komukolwiek ze swej obecności, gotowała się w nim wściekłość.

- Przelatywałem przypadkiem, pani Phaere, na wasze nieszczęście. Teraz mam pełniejszy obraz sytuacji, widząc, w jakiej kompani przyszło wam konsystować- odpowiedział drowce, nie mogąc przestać w głowie nazywać jej Kolombiną. Pasowała do swej roli. Tym bardziej, jako Arlekin, śmiał się ironicznie w duchu na swe porównanie do dell’arte, ponieważ istotnie od spotkania w karczmie pałał do kobiety czymś na zasadzie toksycznej sympatii.

Na koniec zwrócił się do Liliel, bez zająknięcia, wypowiadając skomplikowane imię 'stwora'. Był na takie rzeczy uczulony, zrazu zapamiętał, jak bestia się wabi.
- Xerrtixellsen, panienko, musi nas opuścić.
Jasnym się stało, że Liliel nie była tą, za którą chciała uchodzić. Może została zmanipulowana przez demona, może… nie, odpuścił sobie dywagacje. Ta sytuacja nie miała racjonalnego wyjaśnienia. I wcale go nie potrzebowała. Lillend nie miał zamiaru dociekać prawdy, nie w tym przypadku. Prawda wyjdzie na jaw sama, gdy uczyni to, co w obowiązku uczynić się poczuwa. Miał przed sobą twór samego thana, jego sługę. Potwora, do jasnej cholery!
Czekał tylko na ostatnie słowo od dziewczyny, które byłoby casus pugnae.

To będzie jedyna w historii komedia, która nie skończy się szczęśliwie, myślał, szurając ogonem po ziemi. Końcówką klingi mierzył w demona.
 

Ostatnio edytowane przez Mivnova : 07-10-2009 o 11:09.
Mivnova jest offline