Zgodnie z wcześniej ustalonym planem kompania minąwszy nowopoznanego kompana udała się do swych kwater. Truchło kelemvoryty zostało odniesione do zajmowanej przez niego za życia komnaty, zgodnie z wolą Aerona. Ciało zostało położone na podłodze, przez średnio rozumną mumię, która je taszczyła z najgłębszych korytarzy pod biblioteką. Pogoda tego dnia miała zamiar być zmienną niczym kobieta, gdyż w przeciągu kilkunastu minut błękitne niebo znikło pod warstwą szarych chmur burzowych. Lunęło deszczem, by po kilkudziesięciu minutach opady mogły zmienić swoją konsystencję i kolor, zamieniając się w płatki puchu zalegające na dachach i brukowanej kostce między budynkami. Na korytarzach głównego budynku klasztoru panowała kompletna cisza. Co jakiś czas tylko roznosił się dźwięk szurania butów jednego z wielu mnichów. Potężne stukanie w drzwi, wyrwało odpoczywających po dość prostej walce z konsternacji i stanu ulgi. Pukanie roznosiło się czterokrotnie. Za każdym razem w innym miejscu korytarza. Osoba, która ośmieliła się przerwać wolny czas śledczej grupy miała zamiar zobaczyć się z wszystkimi członkami trupy. Tą osobą był brat Derryn, w towarzystwie znajomego czarodzieja, który pozostał w krypcie przy urnie Koryniona.
-Wybaczcie, że przeszkadzam wam, jednak kilku uczniów doniosło mi wieści iż widziało was maszerujących środkiem placu ćwiczebnego z ciałem pana Margoda n barkach sługi pana Aerona...- jęknął mnich, do zebranych towarzyszy. –Wiem, że nie miałem się wtrącać w wasze poczynania, jednak mam prośbę by informować mnie, jeśli ktokolwiek umrze, bądź zostanie ranny. Na śmierć nic nie poradzimy, rany jednak będziemy mogli uleczyć naszymi naparami.- dodał czekając na wyjaśnienia. |